Kim są kobiety z Sahary Zachodniej? Fragment książki „Córki chmur” Leny Khalid

11 lutego 2025

Lena Khalid, polska muzułmanka i feministka działająca aktywistycznie na rzecz Sahary Zachodniej, którą uważa za swój drugi dom, postanowiła opisać losy tamtejszych mieszkańców z perspektywy kobiet. Książka „Córki chmur” jest już dostępna w księgarniach. Poniżej przeczytacie jej fragment.

Imiona zmie­nione ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa

– Po­li­cja zgar­nęła ich w Mar­ra­ke­szu. By­łam wtedy na stu­diach i na­wet nie wie­dzia­łam, że roz­gro­mili pro­test w Gdeim Izik. Za­brali nas na ko­mendę i ka­zali się ro­ze­brać. A póź­niej zmu­szali ich, żeby sia­dali na szkla­nych bu­tel­kach coca-coli. Dziew­czyny i chło­pa­ków.

Je­ste­śmy w ka­wiarni. Hana nie­wi­dzą­cym wzro­kiem pa­trzy na ba­wiące się na po­bli­skim placu za­baw dzieci. Po­zna­ły­śmy się za­le­d­wie kilka ty­go­dni wcze­śniej, pod­czas im­prezy uro­dzi­no­wej wspól­nej zna­jo­mej w El Aaiúnie. Hana zwra­cała uwagę swoją ener­gią i barwną oso­bo­wo­ścią. Nie spo­sób było po­wstrzy­mać uśmie­chu, gdy opo­wia­dała hi­sto­rie swo­ich pod­bo­jów mi­ło­snych. To sta­no­wiło wręcz bo­le­sny kon­trast ze zre­zy­gno­waną, po­zba­wioną na­dziei dziew­czyną, którą te­raz mia­łam przed sobą.

Opo­wia­da­jąc, Hana mie­szała gra­ma­tykę. Wy­rzu­cała z sie­bie zda­nia cza­sami w pierw­szej, cza­sami w trze­ciej oso­bie, a ja nie po­tra­fi­łam od­gad­nąć, czy opi­suje wła­sne prze­ży­cia, czy cu­dze. I nie mia­łam od­wagi jej o to za­py­tać. Za bar­dzo ba­łam się od­po­wie­dzi.


Hana to Sah­rawi, córka jed­nego z rdzen­nych ple­mion Sa­hary Za­chod­niej. To wła­śnie do niej zwró­ci­łam się z py­ta­niami, gdy nie mo­głam po­go­dzić ob­razu co­dzien­no­ści El Aaiúnu z bru­tal­nymi opi­sami tor­tur i tłu­mio­nych de­mon­stra­cji, o któ­rych czy­ta­łam w książ­kach i ra­por­tach. Miesz­ka­łam tam już wtedy pół roku, ale do­tych­czas nic ta­kiego nie wi­dzia­łam. Na ide­al­nym ob­ra­zie mia­sta, wi­zy­tówki pro­win­cji po­łu­dnio­wych, jak na­zy­wają ten ob­szar Ma­ro­kań­czycy, po­ja­wiały się jed­nak rysy. Nad­zwy­czaj duża obec­ność po­li­cji. Za­bez­pie­czone siat­kami więź­niarki z dziw­nie po­kie­re­szo­waną ka­ro­se­rią. Mun­du­rowi na­gle, jakby w po­pło­chu, prze­kie­ro­wu­jący ruch na inną ulicę.

Tę roz­mowę z Haną, która wkrótce stała się moją przy­ja­ciółką – a na­wet sio­strą – od­by­łam w 2017 roku. Póź­niej czę­sto, nie­mal z roz­ba­wie­niem wspo­mi­nała, że w za­sa­dzie nie wie, dla­czego się przede mną otwo­rzyła. Prze­szło jej przez myśl, że mogę być taj­niaczką ma­ro­kań­skich służb i gdyby jej po­dej­rze­nia się po­twier­dziły, za swoje słowa tra­fi­łaby na tor­tury. Za­ry­zy­ko­wała, choć wtedy wi­dzia­łam w jej oczach za­wa­ha­nie.

Z per­spek­tywy czasu le­piej ro­zu­miem i Hanę, i Sah­rawi w ogóle. So­li­dar­ność, jaką im oka­zuję, sta­nowi pod­stawę tej re­la­cji, ale to wspólna re­li­gia otwo­rzyła mi wiele drzwi. Nie by­łam obcą Eu­ro­pejką, tylko swoją, która ro­zu­mie ich prze­ko­na­nia i sama kie­ruje się po­dob­nymi. Wkrótce ro­dzina Hany stała się moją wła­sną.

– Pa­mię­taj, że je­steś moją córką, a tu jest twój dom. Będę cię chro­nił i za­wsze po­mogę – po­wie­dział oj­ciec Hany – mój oj­ciec – gdy pew­nego dnia usły­szał, jak pła­ka­łam w po­koju obok.

Ten sie­dem­dzie­się­cio­letni męż­czy­zna drżą­cym gło­sem naj­pierw za­py­tał, czy może wejść, oka­zu­jąc w ten spo­sób sza­cu­nek dla hi­dżabu, który no­si­łam. Sta­nął w drzwiach i trzy­ma­jąc dłoń na sercu, ła­god­nie mnie uspo­ka­jał. Go­dzinę póź­niej wró­cił z kok­taj­lami z awo­kado – tym ra­zem z jed­nym wię­cej, niż ku­po­wał za­zwy­czaj – i całą ro­dziną wy­bra­li­śmy się na pu­sty­nię.

W po­wie­trzu uno­sił się za­pach ka­dzi­dła, a wę­gielki, na któ­rych pa­rzyła się her­bata, ci­cho skwier­czały. U sie­bie, na ba­diji – na pu­styni – wszy­scy zda­wali się od­prę­żeni, roz­parci na kocu wśród po­roz­rzu­ca­nych po­du­szek.

Oj­ciec, pre­wen­cyj­nie aresz­to­wany przez ma­ro­kań­skie służby w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, by przy­pad­kiem nie do­łą­czył do ru­chu oporu. Dwóch braci, także by­łych więź­niów po­li­tycz­nych. Hana i jej sio­stra, opo­wia­da­jące, jak wie­lo­krot­nie ukry­wały się w do­mach ob­cych lu­dzi, gdy po­wrót do wła­snego po de­mon­stra­cji był zbyt nie­bez­pieczny. I matka, która w tam­tej chwili za­pewne my­ślała o naj­star­szym synu. Ten już nie­mal osiem lat sie­dział w wię­zie­niu. Jego wy­rok do­biegł końca, ale go nie wy­pu­ścili.

Od tam­tego dnia co­dzien­nie spra­wiali, że czu­łam się czę­ścią ich świata i ro­dziny.


Oczy Hany roz­bły­sły, gdy ja­kiś czas póź­niej wpa­dła na po­mysł, że mo­gła­bym ra­zem z nią po­je­chać na lot­ni­sko, by ode­brać wra­ca­jącą z hadż­dżu ciotkę. To ra­do­sne wy­da­rze­nie, ważne dla ca­łego ple­mie­nia, bo wszy­scy się skła­dają, by naj­star­sza osoba od­była tę obo­wiąz­kową dla mu­zuł­ma­nów piel­grzymkę do Mekki.

Zdzi­wiły mnie na­le­ga­nia przy­ja­ciółki, że­bym za­ło­żyła malhfę, tra­dy­cyjny strój sa­ha­ryj­skich ko­biet. Wspo­mniała coś o za­wsze obec­nej na lot­ni­sku po­li­cji, ale prze­cież dzie­siątki razy mi­ja­łam ich ubrana po swo­jemu i ni­gdy nie sta­no­wiło to pro­blemu. Wkrótce jed­nak moje ciało spo­wiły po­nad cztery me­try lek­kiej ba­wełny, którą Sa­ha­ryjki za­rzu­cają na sie­bie w za­le­d­wie kilka se­kund. W zwiewne okry­cie prze­kształ­cają ją dwa su­pły na ra­mio­nach. Sama, nie­wpra­wiona, pró­bo­wa­łam się ra­to­wać agraf­kami i szpil­kami, prze­kli­na­jąc nie­ustan­nie opa­da­jący z wło­sów i ra­mion ma­te­riał.

Mi­nęła pół­noc, gdy do­tar­ły­śmy na par­king, i uświa­do­mi­łam so­bie, po co była mi malhfa. Od bu­dynku od­gra­dzały nas me­ta­lowe ba­rierki i kor­don po­li­cji. Nie­opo­dal stały za­par­ko­wane więź­niarki – na­li­czy­łam ich po­nad dwa­dzie­ścia i się pod­da­łam. Czy fak­tycz­nie cze­kamy na przy­lot ro­dziny? Czy Hana cze­goś mi nie mówi? Dla­czego, do cho­lery, jest tu tylu mun­du­ro­wych?

– Uwa­żaj, za nami jest taj­niak – uci­szyła mnie, gdy za­czę­łam za­da­wać py­ta­nia. – Nie mów po an­giel­sku, żeby się nie zo­rien­to­wał, że nie je­steś jedną z nas.

Roz­glą­da­łam się i wy­chwy­ty­wa­łam za­cie­ka­wione spoj­rze­nia. Sah­rawi bez trudu za­uwa­żali, że je­stem obca, wy­star­czyło zo­ba­czyć, jak nie­po­rad­nie wal­czy­łam z cią­gle zsu­wa­jącą się malhfą. Po­li­cjanci za to zu­peł­nie nie zwra­cali na mnie uwagi.

W pierw­szym rzę­dzie pod ba­rier­kami po tu­recku sie­działy ko­biety. Za­uwa­ży­łam wśród nich Me­tou, sio­strę Hany – a za nią dzie­siątki in­nych. Roz­ma­wiały i śmiały się, jakby ocze­ki­wa­nie na bli­skich wśród uzbro­jo­nych służb było czymś na­tu­ral­nym. Na dzie­ciach też nie ro­biło to wra­że­nia. Do­ka­zy­wały i bie­gały do­okoła, cza­sami od­da­la­jąc się nieco w po­szu­ki­wa­niu oj­ców. Ci stali gdzieś w od­dali, le­d­wie wi­doczni.

Mi­jały go­dziny i nic się nie działo. Gdy opóź­niony sa­mo­lot w końcu wy­lą­do­wał, ode­tchnę­łam z ulgą. Lot­ni­sko w El Aaiúnie jest małe, kon­trola i od­biór ba­gażu idą spraw­nie. Za­ło­ży­łam, że za pół go­dziny bę­dziemy w dro­dze do domu – w końcu, bo pa­da­łam ze zmę­cze­nia. Ale mi­nęło pół go­dziny, go­dzina, pół­to­rej, a na­dal nikt nie wy­szedł z bu­dynku. Przez tłum prze­ta­czały się szepty, z cza­sem co­raz gło­śniej­sze.

– Na po­kła­dzie była matka jed­nego z więź­niów z Gdeim Izik – wy­szep­tała mi do ucha Hana, ner­wowo roz­glą­da­jąc się do­okoła. – Wie­dzą, że lu­dzie będą wi­wa­to­wać, więc prze­wieźli ją boczną drogą, żeby nikt jej nie zo­ba­czył.

W tym sa­mym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi i wy­szedł z nich star­szy męż­czy­zna w ob­szer­nym sa­ha­ryj­skim stroju, nie­bie­skiej sza­cie zwa­nej dara’a. Ką­tem oka zo­ba­czy­łam dziew­czynę prze­ska­ku­jącą przez me­ta­lowe ba­rierki. Prze­ci­snęła się mię­dzy po­li­cjan­tami, za­nim zdą­żyli za­re­ago­wać, i rzu­ciła się ojcu na szyję.

Z póź­niej­szych wy­da­rzeń pa­mię­tam już tylko krzyki. Ko­biety w pierw­szych rzę­dach wy­zy­wa­jące po­li­cjan­tów i wy­ma­chu­jące pię­ściami. Mło­dego mun­du­ro­wego, ner­wowo ocie­ra­ją­cego pot z czoła, wy­raź­nie prze­stra­szo­nego, gdy Me­tou za­częła się z nim kłó­cić. Głu­che ude­rze­nia pa­łek spa­da­ją­cych na ciało wy­ry­wa­ją­cego się chło­paka. Oto­czyło go kilku funk­cjo­na­riu­szy i nie prze­sta­jąc bić, za­cią­gnęli do więź­niarki. I te dwie na­sto­latki, które wspięły się na ogro­dze­nie i wrzesz­czały, ile sił w płu­cach. Za­raz pod­bie­gła matka jed­nej z nich i bła­gała, by cho­ciaż za­sło­niły twa­rze.

– Chcesz, że­bym sie­działa ci­cho, gdy mal­tre­tują na­szych braci i sio­stry?! Ni­gdy! – od­krzyk­nęła dziew­czyna. Mo­gła mieć naj­wy­żej pięt­na­ście lat.

Gdy w drzwiach uka­zała się zna­joma syl­wetka ciotki, ru­szy­ły­śmy w jej kie­runku, prze­ci­ska­jąc się przez bu­zu­jący nie­po­ko­jem tłum. Kilku chło­pa­ków we­szło na ba­rierki. Po­li­cjanci wa­lili ich pał­kami po ko­la­nach, aż stra­cili rów­no­wagę i spa­dli.

Wy­je­cha­ły­śmy z par­kingu po szó­stej rano. Pra­wie zde­rzy­ły­śmy się z in­nym sa­mo­cho­dem. Ktoś rzu­cił do Hany, żeby się nie de­ner­wo­wała, bo wiozą do szpi­tala po­bitą do nie­przy­tom­no­ści dziew­czynę. Po­li­cjanci do­rwali ją, kiedy pod­bie­gła do dziadka, le­d­wie bę­dą­cego w sta­nie cią­gnąć wa­lizkę.

Nie chcia­łam do­łą­czyć do ro­dzin­nego świę­to­wa­nia u ciotki. Roz­trzę­siona po­pro­si­łam Hanę, by od­wio­zła mnie do domu. Mil­cza­ły­śmy przez całą drogę, a gdy wy­sia­da­łam, z gorz­kim uśmie­chem rzu­ciła:

– To na­sza co­dzien­ność. Na mnie to nie robi wra­że­nia. I tak nie było źle, bo wszy­scy Sah­rawi wi­dzieli, że jest wśród nas cu­dzo­ziemka, i nie chcieli cię na­ra­żać. Jedna ko­bieta miała na­szą flagę, ale scho­wała. W prze­ciw­nym ra­zie skoń­czy­łoby się go­rzej.

Tej nocy zde­rzy­łam się z re­aliami, które do­tych­czas zna­łam je­dy­nie z opo­wie­ści. Na­gle na­brały kształ­tów i stały się bru­talną rze­czy­wi­sto­ścią. Wró­ci­łam do swo­jego miesz­ka­nia, bez­piecz­nego, bo nie by­łam Sa­ha­ryjką. Za drzwiami osu­nę­łam się na pod­łogę, przy­tło­czona do­świad­cze­niem za­le­d­wie kilku go­dzin ży­cia pod oku­pa­cją. Przez parę na­stęp­nych lat le­czy­łam się z po­wodu ze­społu stresu po­ura­zo­wego, wy­wo­ła­nego samą ob­ser­wa­cją prze­mocy do­świad­cza­nej przez Sah­rawi. Zmo­ty­wo­wało mnie to do dzia­ła­nia i umoc­niło więź nie tylko z ro­dziną Hany, ale także z in­nymi Sah­rawi.

Od­tąd Sa­hara Za­chod­nia miała mi to­wa­rzy­szyć już za­wsze. Wra­ca­łam do niej, od­kry­wa­łam kul­turę Sa­ha­ryj­czy­ków i po­zna­wa­łam re­alia ży­cia za­równo pod oku­pa­cją, jak i w obo­zach dla uchodź­ców.
(…)

Lena Khalid „Córki chmur. O kobietach z Sahary Zachodniej”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 256

Opis: Saharyjczycy mawiają, że tylko kobieta może wyhodować kwiaty na pustyni. Saharyjki zajmują wyjątkowe miejsce zarówno na arenie politycznej, jak i w swojej społeczności. Ich rola daleka jest od powszechnych wyobrażeń o muzułmańskim i arabskim świecie, a ich pragnienia i marzenia są tak bardzo bliskie naszym.

Kim są? Jak żyją, kochają i walczą? Poznajcie kobiety z Sahary Zachodniej. Salka miała pięciu mężów. Omeima oddała życie walce. Fatimatou opowiadała o seksie. Ta książka jest spotkaniem z Saharyjkami, które wspominają koczownicze dzieciństwo wśród piasków pustyni i dzielą się historiami z czasów młodości oraz dorosłego życia pod okupacją i w obozach dla uchodźców. To opowieść o ich kulturze i relacjach damsko-męskich, o miłościach zakazanych przez sztuczne granice oraz wolności i równouprawnieniu. To wreszcie też zapis historii ich zmagań – tych codziennych, pozornie zwyczajnych, ale też politycznych, o wyzwolenie ich narodu.


Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek