Kim są kobiety z Sahary Zachodniej? Fragment książki „Córki chmur” Leny Khalid
Lena Khalid, polska muzułmanka i feministka działająca aktywistycznie na rzecz Sahary Zachodniej, którą uważa za swój drugi dom, postanowiła opisać losy tamtejszych mieszkańców z perspektywy kobiet. Książka „Córki chmur” jest już dostępna w księgarniach. Poniżej przeczytacie jej fragment.
Imiona zmienione ze względów bezpieczeństwa
– Policja zgarnęła ich w Marrakeszu. Byłam wtedy na studiach i nawet nie wiedziałam, że rozgromili protest w Gdeim Izik. Zabrali nas na komendę i kazali się rozebrać. A później zmuszali ich, żeby siadali na szklanych butelkach coca-coli. Dziewczyny i chłopaków.
Jesteśmy w kawiarni. Hana niewidzącym wzrokiem patrzy na bawiące się na pobliskim placu zabaw dzieci. Poznałyśmy się zaledwie kilka tygodni wcześniej, podczas imprezy urodzinowej wspólnej znajomej w El Aaiúnie. Hana zwracała uwagę swoją energią i barwną osobowością. Nie sposób było powstrzymać uśmiechu, gdy opowiadała historie swoich podbojów miłosnych. To stanowiło wręcz bolesny kontrast ze zrezygnowaną, pozbawioną nadziei dziewczyną, którą teraz miałam przed sobą.
Opowiadając, Hana mieszała gramatykę. Wyrzucała z siebie zdania czasami w pierwszej, czasami w trzeciej osobie, a ja nie potrafiłam odgadnąć, czy opisuje własne przeżycia, czy cudze. I nie miałam odwagi jej o to zapytać. Za bardzo bałam się odpowiedzi.
•
Hana to Sahrawi, córka jednego z rdzennych plemion Sahary Zachodniej. To właśnie do niej zwróciłam się z pytaniami, gdy nie mogłam pogodzić obrazu codzienności El Aaiúnu z brutalnymi opisami tortur i tłumionych demonstracji, o których czytałam w książkach i raportach. Mieszkałam tam już wtedy pół roku, ale dotychczas nic takiego nie widziałam. Na idealnym obrazie miasta, wizytówki prowincji południowych, jak nazywają ten obszar Marokańczycy, pojawiały się jednak rysy. Nadzwyczaj duża obecność policji. Zabezpieczone siatkami więźniarki z dziwnie pokiereszowaną karoserią. Mundurowi nagle, jakby w popłochu, przekierowujący ruch na inną ulicę.
Tę rozmowę z Haną, która wkrótce stała się moją przyjaciółką – a nawet siostrą – odbyłam w 2017 roku. Później często, niemal z rozbawieniem wspominała, że w zasadzie nie wie, dlaczego się przede mną otworzyła. Przeszło jej przez myśl, że mogę być tajniaczką marokańskich służb i gdyby jej podejrzenia się potwierdziły, za swoje słowa trafiłaby na tortury. Zaryzykowała, choć wtedy widziałam w jej oczach zawahanie.
Z perspektywy czasu lepiej rozumiem i Hanę, i Sahrawi w ogóle. Solidarność, jaką im okazuję, stanowi podstawę tej relacji, ale to wspólna religia otworzyła mi wiele drzwi. Nie byłam obcą Europejką, tylko swoją, która rozumie ich przekonania i sama kieruje się podobnymi. Wkrótce rodzina Hany stała się moją własną.
– Pamiętaj, że jesteś moją córką, a tu jest twój dom. Będę cię chronił i zawsze pomogę – powiedział ojciec Hany – mój ojciec – gdy pewnego dnia usłyszał, jak płakałam w pokoju obok.
Ten siedemdziesięcioletni mężczyzna drżącym głosem najpierw zapytał, czy może wejść, okazując w ten sposób szacunek dla hidżabu, który nosiłam. Stanął w drzwiach i trzymając dłoń na sercu, łagodnie mnie uspokajał. Godzinę później wrócił z koktajlami z awokado – tym razem z jednym więcej, niż kupował zazwyczaj – i całą rodziną wybraliśmy się na pustynię.
W powietrzu unosił się zapach kadzidła, a węgielki, na których parzyła się herbata, cicho skwierczały. U siebie, na badiji – na pustyni – wszyscy zdawali się odprężeni, rozparci na kocu wśród porozrzucanych poduszek.
Ojciec, prewencyjnie aresztowany przez marokańskie służby w latach siedemdziesiątych, by przypadkiem nie dołączył do ruchu oporu. Dwóch braci, także byłych więźniów politycznych. Hana i jej siostra, opowiadające, jak wielokrotnie ukrywały się w domach obcych ludzi, gdy powrót do własnego po demonstracji był zbyt niebezpieczny. I matka, która w tamtej chwili zapewne myślała o najstarszym synu. Ten już niemal osiem lat siedział w więzieniu. Jego wyrok dobiegł końca, ale go nie wypuścili.
Od tamtego dnia codziennie sprawiali, że czułam się częścią ich świata i rodziny.
•
Oczy Hany rozbłysły, gdy jakiś czas później wpadła na pomysł, że mogłabym razem z nią pojechać na lotnisko, by odebrać wracającą z hadżdżu ciotkę. To radosne wydarzenie, ważne dla całego plemienia, bo wszyscy się składają, by najstarsza osoba odbyła tę obowiązkową dla muzułmanów pielgrzymkę do Mekki.
Zdziwiły mnie nalegania przyjaciółki, żebym założyła malhfę, tradycyjny strój saharyjskich kobiet. Wspomniała coś o zawsze obecnej na lotnisku policji, ale przecież dziesiątki razy mijałam ich ubrana po swojemu i nigdy nie stanowiło to problemu. Wkrótce jednak moje ciało spowiły ponad cztery metry lekkiej bawełny, którą Saharyjki zarzucają na siebie w zaledwie kilka sekund. W zwiewne okrycie przekształcają ją dwa supły na ramionach. Sama, niewprawiona, próbowałam się ratować agrafkami i szpilkami, przeklinając nieustannie opadający z włosów i ramion materiał.
Minęła północ, gdy dotarłyśmy na parking, i uświadomiłam sobie, po co była mi malhfa. Od budynku odgradzały nas metalowe barierki i kordon policji. Nieopodal stały zaparkowane więźniarki – naliczyłam ich ponad dwadzieścia i się poddałam. Czy faktycznie czekamy na przylot rodziny? Czy Hana czegoś mi nie mówi? Dlaczego, do cholery, jest tu tylu mundurowych?
– Uważaj, za nami jest tajniak – uciszyła mnie, gdy zaczęłam zadawać pytania. – Nie mów po angielsku, żeby się nie zorientował, że nie jesteś jedną z nas.
Rozglądałam się i wychwytywałam zaciekawione spojrzenia. Sahrawi bez trudu zauważali, że jestem obca, wystarczyło zobaczyć, jak nieporadnie walczyłam z ciągle zsuwającą się malhfą. Policjanci za to zupełnie nie zwracali na mnie uwagi.
W pierwszym rzędzie pod barierkami po turecku siedziały kobiety. Zauważyłam wśród nich Metou, siostrę Hany – a za nią dziesiątki innych. Rozmawiały i śmiały się, jakby oczekiwanie na bliskich wśród uzbrojonych służb było czymś naturalnym. Na dzieciach też nie robiło to wrażenia. Dokazywały i biegały dookoła, czasami oddalając się nieco w poszukiwaniu ojców. Ci stali gdzieś w oddali, ledwie widoczni.
Mijały godziny i nic się nie działo. Gdy opóźniony samolot w końcu wylądował, odetchnęłam z ulgą. Lotnisko w El Aaiúnie jest małe, kontrola i odbiór bagażu idą sprawnie. Założyłam, że za pół godziny będziemy w drodze do domu – w końcu, bo padałam ze zmęczenia. Ale minęło pół godziny, godzina, półtorej, a nadal nikt nie wyszedł z budynku. Przez tłum przetaczały się szepty, z czasem coraz głośniejsze.
– Na pokładzie była matka jednego z więźniów z Gdeim Izik – wyszeptała mi do ucha Hana, nerwowo rozglądając się dookoła. – Wiedzą, że ludzie będą wiwatować, więc przewieźli ją boczną drogą, żeby nikt jej nie zobaczył.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i wyszedł z nich starszy mężczyzna w obszernym saharyjskim stroju, niebieskiej szacie zwanej dara’a. Kątem oka zobaczyłam dziewczynę przeskakującą przez metalowe barierki. Przecisnęła się między policjantami, zanim zdążyli zareagować, i rzuciła się ojcu na szyję.
Z późniejszych wydarzeń pamiętam już tylko krzyki. Kobiety w pierwszych rzędach wyzywające policjantów i wymachujące pięściami. Młodego mundurowego, nerwowo ocierającego pot z czoła, wyraźnie przestraszonego, gdy Metou zaczęła się z nim kłócić. Głuche uderzenia pałek spadających na ciało wyrywającego się chłopaka. Otoczyło go kilku funkcjonariuszy i nie przestając bić, zaciągnęli do więźniarki. I te dwie nastolatki, które wspięły się na ogrodzenie i wrzeszczały, ile sił w płucach. Zaraz podbiegła matka jednej z nich i błagała, by chociaż zasłoniły twarze.
– Chcesz, żebym siedziała cicho, gdy maltretują naszych braci i siostry?! Nigdy! – odkrzyknęła dziewczyna. Mogła mieć najwyżej piętnaście lat.
Gdy w drzwiach ukazała się znajoma sylwetka ciotki, ruszyłyśmy w jej kierunku, przeciskając się przez buzujący niepokojem tłum. Kilku chłopaków weszło na barierki. Policjanci walili ich pałkami po kolanach, aż stracili równowagę i spadli.
Wyjechałyśmy z parkingu po szóstej rano. Prawie zderzyłyśmy się z innym samochodem. Ktoś rzucił do Hany, żeby się nie denerwowała, bo wiozą do szpitala pobitą do nieprzytomności dziewczynę. Policjanci dorwali ją, kiedy podbiegła do dziadka, ledwie będącego w stanie ciągnąć walizkę.
Nie chciałam dołączyć do rodzinnego świętowania u ciotki. Roztrzęsiona poprosiłam Hanę, by odwiozła mnie do domu. Milczałyśmy przez całą drogę, a gdy wysiadałam, z gorzkim uśmiechem rzuciła:
– To nasza codzienność. Na mnie to nie robi wrażenia. I tak nie było źle, bo wszyscy Sahrawi widzieli, że jest wśród nas cudzoziemka, i nie chcieli cię narażać. Jedna kobieta miała naszą flagę, ale schowała. W przeciwnym razie skończyłoby się gorzej.
Tej nocy zderzyłam się z realiami, które dotychczas znałam jedynie z opowieści. Nagle nabrały kształtów i stały się brutalną rzeczywistością. Wróciłam do swojego mieszkania, bezpiecznego, bo nie byłam Saharyjką. Za drzwiami osunęłam się na podłogę, przytłoczona doświadczeniem zaledwie kilku godzin życia pod okupacją. Przez parę następnych lat leczyłam się z powodu zespołu stresu pourazowego, wywołanego samą obserwacją przemocy doświadczanej przez Sahrawi. Zmotywowało mnie to do działania i umocniło więź nie tylko z rodziną Hany, ale także z innymi Sahrawi.
Odtąd Sahara Zachodnia miała mi towarzyszyć już zawsze. Wracałam do niej, odkrywałam kulturę Saharyjczyków i poznawałam realia życia zarówno pod okupacją, jak i w obozach dla uchodźców.
(…)
Lena Khalid „Córki chmur. O kobietach z Sahary Zachodniej”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Liczba stron: 256
Opis: Saharyjczycy mawiają, że tylko kobieta może wyhodować kwiaty na pustyni. Saharyjki zajmują wyjątkowe miejsce zarówno na arenie politycznej, jak i w swojej społeczności. Ich rola daleka jest od powszechnych wyobrażeń o muzułmańskim i arabskim świecie, a ich pragnienia i marzenia są tak bardzo bliskie naszym.
Kim są? Jak żyją, kochają i walczą? Poznajcie kobiety z Sahary Zachodniej. Salka miała pięciu mężów. Omeima oddała życie walce. Fatimatou opowiadała o seksie. Ta książka jest spotkaniem z Saharyjkami, które wspominają koczownicze dzieciństwo wśród piasków pustyni i dzielą się historiami z czasów młodości oraz dorosłego życia pod okupacją i w obozach dla uchodźców. To opowieść o ich kulturze i relacjach damsko-męskich, o miłościach zakazanych przez sztuczne granice oraz wolności i równouprawnieniu. To wreszcie też zapis historii ich zmagań – tych codziennych, pozornie zwyczajnych, ale też politycznych, o wyzwolenie ich narodu.
Kategoria: fragmenty książek