Kim jest Stephen King i dlaczego warto przeczytać jego biografię? ? fragment „Życia i czasów Stephena Kinga” autorstwa Lisy Rogak

16 października 2014

zycie-i-czasy-Stephena-Kinga-fragment
Stephen King jest jednym z najbardziej płodnych i popularnych autorów na świecie, stał się częścią historii popkultury. Czy to jedyne powody, dla których warto sięgnąć po jego biografię „Życie i czasy Stephena Kinga” Lisy Rogak? Zdecydowanie nie! Polecamy lekturę wstępu do książki, w którym autorka wyjaśnia, kim jest amerykański król grozy, a także, dlaczego warto poznać go bliżej.

Wszystko mnie przeraża
Stephen King

Strach rządzi każdą sekundą życia Stephena Kinga. Otacza go i osacza. Dla wielbicieli jego twórczości to stwierdzenie nie jest niczym zaskakującym. Każdy, kto przeczytał choćby jedną z jego powieści, musi zdawać sobie sprawę, że nawet najbardziej niewinnie zaczynające się historie są jedynie zapowiedzią prawdziwego horroru.

Często w ostatnich latach King publicznie przedstawiał niezwykle długie listy rzeczy, które go przerażają: ciemność, węże, szczury, pająki, gąbczaste przedmioty, psychoterapia, deformacja, zamknięte przestrzenie, niemoc twórcza, latanie… W zasadzie możecie do tej wyliczanki dodać wszystko, co tylko przyjdzie wam do głowy. Rejestr lęków Kinga jest bowiem nieskończenie długi. On sam trochę ironicznie twierdzi, że miejscem jego stałego zamieszkania powinna być Ludowa Republika Paranoi.

Jego traktat na temat triskaidekafobii, czyli chorobliwego lęku przed liczbą trzynaście, jest tekstem niezwykle odkrywczym. Pisarz wyznaje w nim: „Liczba trzynaście wciąż przyprawia mnie o lodowate dreszcze”. „Kiedy piszę, nie jestem w stanie zatrzymać się na trzynastej stronie lub na wielokrotności trzynastki. Dlatego nie przestaję uderzać w klawiaturę, dopóki nie oddalę się od trzynastki na tyle, na ile to tylko możliwe”.

I dalej: „Zawsze kiedy wchodzę po schodach z tyłu mojego domu, ostatnie dwa kroki zamieniam w jeden dłuższy, żeby ich trzynaście stopni zamienić w dwanaście. W końcu na angielskie szubienice do początku dwudziestego wieku nieprzypadkowo prowadziło trzynaście schodów… Kiedy czytam, nigdy nie zatrzymuję się na stronach dziewięćdziesiątej czwartej, sto dziewięćdziesiątej trzeciej, trzysta osiemdziesiątej drugiej, czyli tych, których suma cyfr daje trzynaście”.

I tak to wygląda. King ? który woli, kiedy mówi się do niego Steve ? idealnie wpisał swoje lęki i obawy we własną twórczość. Jednocześnie pisanie stało się dla niego sposobem na ich obłaskawienie i ujarzmienie. Nazwane i opisane miały przestać go dręczyć.

Tyle że nawet on sam w to nie wierzy.

Jedynym sposobem na powstrzymanie nieustannie narastającego w nim strachu jest nieustanne pisanie. Gdy tylko zaczyna tworzyć jakąś historię opowiadającą o konkretnej fobii, ta na pewien czas znika. Pisze więc prawie bez przerwy, w szaleńczym, wściekłym tempie. Podczas całej swojej literackiej kariery nauczył się jednego ? kiedy tylko zatrzymuje pióro, przestaje miarowo stukać palcami w klawiaturę komputera, a monitor ciemnieje, strach i obawa atakują ze zdwojoną siłą.

Mimo ogromnej niechęci do terapeutów wybrał się kiedyś na rozmowę z jednym, a dokładniej jedną, z nich. Kiedy zaczął wyliczać dręczące go lęki, terapeutka nagle mu przerwała i poprosiła, aby wyobraził sobie niewielką kulę ? taką, którą jest w stanie zamknąć w dłoni, i włożył do niej wszystko, czego się boi. Jedyne, co mógł zrobić, to szybko wziąć nogi za pas. Na odchodnym rzucił tylko: „Pani zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że całe moje życie to jeden wielki strach. Mam w sobie tyle lęków, że może udałoby mi się je zamknąć w piłce do gry w futbol. To najmniejszy rozmiar kuli, który przychodzi mi do głowy”.

Pewnego razu, kiedy Steve był gościem Dennisa Millera w jego nieistniejącym już telewizyjnym show, odkrył w prowadzącym bratnią duszę i współobywatela Ludowej Republiki Paranoi. Otóż kiedy w pewnym momencie mężczyźni zaczęli dzielić się swoimi obsesyjnymi obawami przed lataniem, King wyjawił Millerowi osobliwą teorię o tym, że to kolektywny strach ludzi zamkniętych w kupie żelastwa lecącego w powietrzu chroni samolot przed katastrofą.

„Dokładnie” ? przytaknął Miller ze zrozumieniem. „To sztywność naszych przerażonych ciał podtrzymuje jego skrzydła”.

Steve niezupełnie to miał na myśli.

Tłumaczył sobie ten fenomen nieco inaczej: „To jest zjawisko psychiczne i każdy, kto ma przynajmniej połowę mózgu, doskonale wie, że to nie powinno działać. Kiedy na pokładzie są trzy, cztery osoby panicznie bojące się latać, to one są w stanie podtrzymać tę maszynę w powietrzu. Jeśli nie ma nikogo, kto umiera ze strachu, wtedy naprawdę należy zacząć się bać. Takie rejsy zazwyczaj kończą się tragedią. Wierz mi. Wiem, o czym mówię”.

Na widowni rozległo się kilka nerwowych śmiechów. Oślepieni blaskiem reflektorów mężczyźni tylko zmrużyli oczy, po czym spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Zupełnie jakby mówili: „Oni myślą, że my tylko żartujemy”.

* * *
ž
Kim byłby Stephen King bez swoich lęków? Jest przecież człowiekiem rozpaczliwie do nich przywiązanym. I trzyma się ich tak mocno, jak kiedyś alkoholu i narkotyków. Przyznawał to wielokrotnie. Ze swojej walki z używkami nigdy nie robił tajemnicy.

„Wszystkie substancje uzależniające są częścią mrocznej strony naszej natury” ? mówił. „Wydaje mi się, że jest ona elementem pewnego obsesyjnego układu, który sprawia, że stajesz się pisarzem, bo chcesz przelać to wszystko na papier. Dla mnie pisanie to także forma uzależnienia. Jeśli idzie mi źle albo wcale, świadomość, że nie pracuję, po prostu nie daje mi żyć”.

Niesamowite było to, że poważne uzależnienie od alkoholu i narkotyków nie szkodziło jego twórczości. Nigdy nie pisał mniej albo gorzej, kiedy był pod wpływem którejś z substancji chemicznych. Sam później, gdy już uporał się z nałogami, ze zdziwieniem stwierdzał, że mimo uzależnienia jego pisanie wciąż trzymało poziom. Było to zaskakujące zwłaszcza w przypadku powieści i opowiadań, które powstały w okresie jego najsilniejszego zapadania się w otchłań nałogu. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że ? jak przyznawał ? procesu pisania pewnych książek, takich jak choćby „Cujo”, zupełnie nie pamiętał. To bardzo go niepokoiło, gdyż zwykł traktować swoje powieści i opowiadania jak starych kumpli, do których co jakiś czas wracał, przeglądał na nowo i poprawiał, przypominając sobie źródła inspiracji i impulsy, które sprawiły, że dana historia powstawała w jego głowie…

Pisanie horrorów i opowiadanie historii tak zakorzeniło się w nim przez te wszystkie lata, że codzienne przerzucanie na papier tysięcy słów stało się jego drugą naturą ? mimo nieustannego katowania organizmu dużymi ilościami alkoholu i narkotyków, które z łatwością wystarczyłyby do zabicia niejednego studenta przywykłego przecież do weekendowych balang. Warto tu zwrócić uwagę na legendy, które on sam kreował, opowiadając w wywiadach o swoim pisaniu. Przez lata utrzymywał na przykład, że pracuje codziennie, a na przerwy pozwala sobie tylko trzy razy do roku: czwartego lipca, w dniu urodzin i na Boże Narodzenie. Nie było to prawdą. Jak wyznał kiedyś, nigdy nie umiał powstrzymywać się od pisania, a kłamał, bo był przekonany, że gdy opowie fanom o tym, jak robi sobie wolne od tworzenia, wyda im się bardziej ludzki. Nie zdawał sobie sprawy, że dopiero dzięki publicznemu przyznaniu się do słabości i uzależnień stał się dla swoich wielbicieli człowiekiem z krwi i kości.

* * *

Chociaż przez lata uznawał się za nieugiętego czciciela literatury klasy B ? sam siebie określał przecież mianem Big Maca wśród pisarzy ? nie czuł się dobrze w centrum uwagi. Został ikoną literatury popularnej w dość ekspresowym tempie, bo zaledwie w kilka lat po opublikowaniu swej debiutanckiej powieści ? „Carrie”.

Nigdy nie przywykł jednak do czerpania korzyści ze statusu literackiej gwiazdy.

King nienawidzi bycia sławnym. Jego żona Tabby dobitnie stwierdziła kiedyś, że życie u boku celebryty przypomina życie w „cholernym akwarium”. Zawsze na widoku, nigdzie nie możesz się ukryć… Mimo to Steve po trzydziestu latach spędzonych w świetle reflektorów wciąż udziela wywiadów, wygłasza odczyty, chodzi na mecze Red Soxów i podpisuje książki na spotkaniach autorskich. A przecież po trzech dekadach w branży to, czy da wywiad jakiejś gazecie, czy nie, ma praktycznie zerowy wpływ na poziom sprzedaży jego dzieł. Steve pozostał tym samym nieśmiałym, niepewnym siebie i otwartym na ludzi facetem, którym był, gdy zaczynał karierę.

Oczywiście jest też druga, ciemniejsza, strona popularności: „Kiedy wchodzisz do tego biznesu, nikt nie ostrzega cię, że pewnego dnia zaczniesz znajdować w skrzynce pocztowej kości kota, szaleńcy będą pisać do ciebie listy, a pod twoim płotem będą zatrzymywać się autokary z wycieczkami robiącymi sobie zdjęcia na tle twojej posesji”.

King nie prowadzi życia w ukryciu. Każdy, kto przyjedzie do Nowej Anglii, ma ogromne szanse poznać kogoś, kto chętnie opowie historię o tym, jak spotkał Stephena Kinga.

Pewien mieszkaniec New Hampshire regularnie odwiedzał Fanway Park, ponieważ wiedział, że Steve ma karnet i chodzi na każdy mecz drużyny Red Sox. Przez kilka lat nie mógł go jednak spotkać. W końcu pewnego dnia, gdy znów siedział na trybunach stadionu, zobaczył, że King właśnie zmierza w jego stronę. Zamarł i nie miał pojęcia, co powiedzieć. W końcu jedyne, co przyszło mu do głowy, to „Buu!”, które wykrzyczał Kingowi w twarz. Ten spokojnie odparł: „Buu!” i usiadł na swoim miejscu.

„To po prostu kompetentny facet, który chce być najlepszy w tym, co robi” ? twierdzi Warren Silver, przyjaciel pisarza z Bangor.

I ma rację. W ciągu zaledwie trzydziestu pięciu lat King opublikował sześćdziesiąt trzy książki ? włączając w to powieści pisane wspólnie z innymi autorami, zbiory opowiadań oraz licząc „Zieloną Milę” jako sześć osobnych utworów. Od publikacji w 1974 roku debiutanckiej powieści „Carrie”, jego książki wciąż są wznawiane, czym może pochwalić się zaledwie kilku autorów bestsellerów. Jak widać, lęki i obsesje Kinga wciąż nie tracą na intensywności.

zycie-i-czasy-Stephena-Kinga-fragment2

Czy pisze dla określonego odbiorcy? Zazwyczaj twierdzi, że tworzy tylko po to, by ujarzmiać lęki, a jego jedyną publicznością jest on sam. Mimo to czasem przez kurtynę, jaką rozciągnął nad swoim pisarstwem, prześwituje zarys pewnej prawdziwej postaci z jego przeszłości, której Steve już nawet nie pamięta. Ojca, który pewnego dnia po prostu wyszedł z domu po papierosy i nigdy nie wrócił, który porzucił żonę i dwóch synów ? czteroletniego Davida i dwuletniego Steve?a ? skazując ich tym samym na życie w ubóstwie i niepewności.

„To, że piszę dla siebie, nie znaczy, że nie ma odbiorców rzeczy wychodzących spod mojego pióra” ? twierdzi. „Poza tym od dawna intryguje mnie teoria, według której bardzo wielu pisarzy tworzy dla swoich ojców, których nigdy tak naprawdę nie mieli”.

Steve uciekał od trudnego dzieciństwa najpierw w czytanie, potem w pisanie własnych historii, ale tak naprawdę ? nigdy się od niego nie uwolnił. Tamten smutny świat stał się immanentną częścią jego twórczości.

„Żeby zostać pisarzem, musisz być trochę szaleńcem. Skazujesz się na wymyślanie światów, które nie istnieją w rzeczywistości” ? mówił. „Słyszysz głosy, wierzysz w nie i robisz rzeczy, których nawet dzieci absolutnie nie powinny robić. Przecież w końcu jesteśmy uczeni dostrzegania różnicy między fikcją a realnością. Dorosły powie: fajnie, że masz wyimaginowanego przyjaciela, nie martw się, wyrośniesz z tego. Tyle że pisarz nigdy z tego nie wyrasta”.

* * *
ž
A więc kim naprawdę jest Stephen King? Według obiegowej opinii, krążącej wśród jego fanów i krytyków, jest to przerażający facet, który uwielbia eksplozje i na podwórzu obok własnego domu wysadza w powietrze różne rzeczy. Dla tych, którzy lepiej poznali życie pisarza, to oddany ojciec i mąż oraz niezwykle hojny darczyńca wspierający organizacje charytatywne w Bangor w stanie Maine. Przyjaciele mają o nim jeszcze inne ? zdecydowanie bardziej złożone ? wyobrażenie.

„To błyskotliwy, zabawny, hojny, współczujący człowiek, którego osobowość tworzą liczne, wzajemnie na siebie zachodzące warstwy” ? tak o wieloletnim przyjacielu i współpracowniku mówił Peter Straub. „To, co widzisz, niekoniecznie musi być tym, co on ci pokazuje, czasami nawet nie możesz być pewny, czy wiesz, co w nim dostrzegasz. Steve jest jak wielka willa z wieloma pokojami i właśnie dzięki temu jest cudownym kompanem”.

Według Beva Vincenta, przyjaciela, któremu King pomagał przy pisaniu „The Road to the Dark Tower” ? przewodnika będącego wprowadzeniem w świat siedmiotomowego opus magnum Kinga, czyli cyklu „Mroczna Wieża” ? „Steve ciągle uważa się za małomiasteczkowego kolesia, któremu wprawdzie udało się zrobić kilka interesujących rzeczy, ale który wciąż nie rozumie, dlaczego jego życie miałoby kogokolwiek interesować”.

Oczywiście nie rozumie także, po co ktoś miałby pisać książkę o nim, a tym bardziej ją czytać. Z drugiej strony jednak nie widzi najmniejszego problemu w tym, że ludzie chcą dyskutować o jego twórczości, czy to na spotkaniach z nim, czy to w pisanych przez siebie książkach.

Wszyscy jednak wiemy, że bardzo się myli. Dla tych, którzy go kochają, podziwiają jego powieści i opowiadania, którzy uwielbiają umierać z przerażenia, oglądając nakręcone na ich podstawie filmy, życie Stephena Kinga jest niezmiernie fascynujące. Bo przecież każdy chciałby wiedzieć, kim jest człowiek, który to wszystko stworzył. Prawda?

Ta książka opowiada historię jego życia. Oczywiście jego twórczość jest w nie wpisana, ale tym razem nie gra głównej roli. Ta przypadła Stephenowi Kingowi.

* * *

Od lat fani Steve?a na wyścigi szukają w pisanych przez niego historiach jakichś błędów, poprzekręcanych faktów. Dla przykładu, w „Bastionie” ulubionym batonikiem Harolda Laudera jest PayDay. W jednym z fragmentów Harold, czytając pamiętnik, zostawia w nim czekoladowy odcisk palca. Tyle że w tamtym czasie firma produkująca batony PayDay nie miała jeszcze w ofercie czekoladowych. Po publikacji książki przez kilka miesięcy Steve otrzymywał torby pełne listów, w których fani wypominali mu pomyłkę. Skutecznie, bo w kolejnych edycjach ten błąd został przez autora poprawiony. Co zabawne, firma produkująca PayDay niebawem ruszyła z nową serią czekoladowych batonów. Niektórzy uznali wtedy, że Steve potrafił przewidzieć przyszłość, ale prawda jest taka ? czego nie należy traktować jak zarzutu ? że jest on typem autora, który gdy jest już głęboko wciągnięty w proces twórczy, zupełnie nie dba o sprawdzanie faktów. „Dopiero gdy skończę pisać, zabieram się za research” ? wyznał. „Kiedy pracuję nad książką, nie lubię zawracać sobie głowy szczegółami. Najpierw muszę uporać się z robotą, którą zacząłem”.

Niestety, jego brak dbałości o spójność faktów ? dotyczący zarówno postaci fikcyjnych, jak i prawdziwych ? okazał się dla mnie i dla innych autorów, delikatnie rzecz ujmując, frustrujący. Przy zbieraniu materiałów do książki niektóre informacje musiałam sprawdzać po kilka razy. Czy to nieprzejmowanie się szczegółami, mylenie faktów wynika z naturalnego pogarszania się pamięci pisarza wraz z upływem czasu, czy też z dwóch dekad picia i zażywania narkotyków, to nieistotne. W końcu obwinianie faceta o to, że w kilku miejscach pomieszał daty, jest raczej małostkowe.

Dla przykładu, w „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” King podał, że jego matka zmarła w lutym 1974 roku, na dwa miesiące przed premierą „Carrie”. Ja jednak zdobyłam nie tylko zdjęcie nagrobka, ale i odpis aktu zgonu, w którym jest napisane, iż zmarła ona osiemnastego grudnia 1973 roku w Mexico w stanie Maine, w domu Dave?a, starszego przyrodniego brata pisarza.

Gdy tylko zapadła decyzja, że będę pisać tę książkę, od razu rzuciłam się w wir pracy. Wygrzebałam stare wywiady. Także te drukowane w różnych brukowcach jeszcze w głębokich latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku i już nigdy potem nieprzedrukowywane. Przeczytałam masę książek i obejrzałam niemal wszystkie filmy oparte na prozie Stephena Kinga ? zarówno te dobre, jak i złe ? i z ręką na sercu muszę wyznać, że te złe potrafią być zdecydowanie bardziej fascynujące. Przeczytałam także mnóstwo książek poświęconych Kingowi oraz jego twórczości, które powstały od lat osiemdziesiątych. Podobnie jak w przypadku filmów, część z nich okazała się dobra, a część ? niezmiernie słaba.

Tym, co przykuło moją uwagę tak w powieściach, jak i w opartych na nich filmach, nie były wylewające się z ciał wnętrzności i krew, efekty specjalne i sceny pełne okrucieństwa; w końcu nie okazały się tak straszne, jak można było przypuszczać. Nie była to też niezwykła zdolność Kinga do tworzenia pełnych i złożonych postaci, bo że to potrafi, wiedziałam nie od dziś.

Tak, najbardziej zaskoczyło mnie to, jak bardzo dowcipnym człowiekiem jest Steve. Naprawdę dowcipnym. Sposób, w jaki bawi się popkulturowymi odniesieniami, żongluje nazwami prawdziwych marek, zestawiając je z takimi obrazami, jak choćby facet z tasakiem wbitym w szyję czy trup z ołówkiem Eberharda wystającym z oka, potrafi zaskoczyć i olśnić. Ale tak naprawdę z nóg zwala jego poczucie humoru. Spadłam z kanapy, gdy w pewnej scenie w „Maksymalnym przyspieszeniu” z ciężarówki przewożącej lody rozbrzmiało „King of the Road”. Albo gdy w jednej ze scen „Cmentarnej szychty”, tej, w której szczury, nie mogąc się utrzymać dłużej na szczycie złamanej deski, zaczęły ześlizgiwać się w dół, puszczono piosenkę „Surfin? Safari” Beach Boysów. Do tego filmu King co prawda nie pisał scenariusza, ale wyraźnie czuje się jego ogromny wpływ na ostateczny kształt tego obrazu.

Steve wielokrotnie powtarzał, że najbardziej znienawidzonym pytaniem, jakie się mu zadaje, jest: „Skąd pan bierze swoje pomysły?”. Doskonale go rozumiem. Każdy autor ma coś takiego, czego nie znosi. Jeśli chcecie wkurzyć mnie ? biografa ? zapytajcie: „Czy ta książka jest autoryzowana?”, a zobaczycie, jak wygląda King, gdy ktoś pyta go o źródło pomysłów.

Nie, ta biografia nie jest autoryzowana. Jest taki żart krążący pośród autorów biografii: „Jakie jest najlepsze lekarstwo na bezsenność? Autoryzowana biografia”. King wie o tej książce, zresztą powiedział swoim znajomym, że jeśli chcą, mogą zupełnie śmiało spotykać się ze mną i opowiadać. Odwiedzałam Bangor wiele razy w deszczowe i szare dni listopada 2007 roku, aby zobaczyć wszystkie miejsca, które przerażają Kinga. Innymi słowy, żelazne punkty programu w lokalnych wycieczkach śladami Stephena Kinga. Zupełnie przez przypadek pewnego dnia siedziałam w jego biurze ? znajdującym się w byłych barakach Gwardii Narodowej stojących tuż obok lotniska ? gdzie jego wieloletnia asystentka Marsha DeFillipo wypytywała mnie o założenia i intencje przyświecające mi przy pisaniu tej książki.

Przez ponad pół godziny główny zainteresowany stał na korytarzu i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Nie wszedł do środka.

* * *

Na koniec wspomnę o najbardziej zaskakującej rzeczy dotyczącej Stephena Kinga. Otóż jest on zatwardziałym romantykiem, co zresztą widoczne jest w każdej jego opowieści. Ku zaskoczeniu milionów fanów przyznał się do tego, choć sposób, w jaki o tym mówił, nie był zbyt odkrywczy.

„Tak, jestem romantykiem” ? wyznał w wywiadzie z 1988 roku. „Wierzę w te wszystkie naiwne romantyczne bzdety jak to, że dzieci są dobre z natury, zło zostaje pokonane przez dobro i to, że lepiej jest kochać kogoś i go stracić, niż nigdy nikogo nie kochać. Naprawdę wierzę w to gówno. Nic na to nie poradzę. Sporo z tego widzę w swoich książkach”.

Najbardziej romantyczne serca bywają zazwyczaj nawiedzone. Dlatego zdecydowałam się zatytułować tę książkę „Haunted Heart” („Nawiedzone serce” – oryginalny tytuł biografii), dla mnie bowiem jest oczywiste, że dzieciństwo Stephena Kinga na zawsze odcisnęło w nim piętno.

Wwywiadzie udzielonym BBC Steve zapytany o ojca i dorastanie bez niego trochę się obruszył. Odpowiedź zaczął dość cierpko i ostrożnie: „Dlaczego musimy o tym rozmawiać? Od lat mam już to wszystko za sobą”. Ale gdy zaczął mówić, nagle zrobiło się niezwykle intymnie, przypomniał sobie o ranach i okazało się, że porzucony chłopiec wciąż żyje w ciele dorosłego Stephena Kinga. „Gdy byłem mały, wszyscy moi koledzy mieli ojców ? ja nie” ? wspominał. Owszem, w rodzinie było wielu mężczyzn, ale żaden z nich nie był przecież prawdziwym tatą. Nikt nigdy nie był w stanie go zastąpić.

„Nawet w ’Lśnieniu’ pojawia się ojciec, okropny, bo okropny, ale przecież ojciec” ? mówił. „Dla mnie to zawsze była pusta przestrzeń. Ani dobra, ani zła. Po prostu pusta”. W tym momencie jego twarz posmutniała, a on, wyraźnie skonfundowany, szybko przeczesał ręką włosy i odwrócił twarz od kamery, która przez kilka chwil skupiła na nim swoje oko, zanim w końcu się oddaliła.

W skrócie ? Stephen King nigdy nie przestał czuć się jak porzucone dziecko, a nieobecność ojca ciągle do niego wraca. Nawiedza go i prześladuje. To się nigdy nie zmieni. Rzuciło bowiem cień na całe jego życie, małżeństwo i książki. Zwłaszcza na książki.

Pamiętajcie o tym, czytając zarówno tę biografię, jak i powieści Kinga, a wtedy o wiele łatwiej będzie wam zrozumieć jego jako człowieka oraz zasady rządzące stworzonym przez niego fikcyjnym literackim światem.

zycie-i-czasy-Stephena-KingaLisa Rogak „Życie i czasy Stephena Kinga”
Tłumaczenie: Robert Ziębiński
Wydawnictwo: Albatros A. Kuryłowicz
Liczba stron: 400

Opis: Jego powieści od lat mrożą krew w żyłach czytelników na całym świecie i osiągają milionowe nakłady. Stephena Kinga nie trzeba reklamować. Co jednak się kryje za zbudowaną przez niego barykadą bestsellerowych tytułów? Za przerażającymi opowieściami, którymi od lat żyją czytelnicy ? Jakie strachy dręczą pisarza, zamykającego między okładkami niezliczone koszmary? Lisa Rogak cofa się do nieusłanego różami dzieciństwa Kinga, rozmawia z jego przyjaciółmi i współpracownikami, śledzi niełatwe początki kariery i spektakularny sukces, na który King w pewnym momencie stracił nadzieję. Sukces przypłacony uzależnieniem od alkoholu i narkotyków? „Życie i czasy Stephena Kinga” to próba zrozumienia fenomenu twórcy, którego miejscem zamieszkania jest ?Ludowa Republika Paranoi? i który sam siebie określił ?Big Mackiem wśród pisarzy?. Czy można jednak rozgryźć człowieka, dla którego ?jedynym sposobem na powstrzymanie nieustannie narastającego strachu jest pisanie??

Tematy: , , , , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek