Kadet Edgar Allan Poe pomaga rozwiązać zagadkę morderstwa. Przeczytaj fragment zekranizowanej powieści „Bielmo” Louisa Bayarda

9 stycznia 2023

Od 6 stycznia na platformie Netflix możemy oglądać film „Bielmo” w reżyserii Scotta Coopera, z Christianem Bale’em i Gillian Anderson w rolach głównych. Nakręcona na podstawie powieści Louisa Bayarda produkcja opowiada o zmęczonym życiem detektywie, który został poproszony o dyskretne zbadanie sprawy makabrycznego morderstwa kadeta. Z uwagi na to, że na przeszkodzie staje mu kodeks milczenia żołnierzy, zatrudnia więc do pomocy jednego z nich – młodego człowieka, którego świat pozna jako Edgara Allana Poego. Od 10 stycznia książkę znajdziecie w księgarniach dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, a poniżej możecie przeczytać jej fragment.

Dżentelmeńska umowa z Akademią wymagała ode mnie regularnych spotkań z Hitchcockiem. Tym razem Thayer zapytał, czy mógłby do nas dołączyć.

Zebraliśmy się w jego salonie. Molly przyniosła nam placki kukurydziane i wołowinę, Thayer nalał herbaty, stojący zegar w przedpokoju tykał, bordowe zasłony zagradzały drogę słońcu. Zgroza, Szanowny Czytelniku.

Minęło całe dwadzieścia minut, zanim ktokolwiek odważył się poruszyć jakiś temat, a kiedy to już nastąpiło, padły tylko ogólne pytania o moje postępy. Ale dokładnie za trzynaście piąta rektor Thayer odstawił filiżankę i splótł dłonie na kolanach.

— Panie Landor — powiedział. — Czy nadal jest pan przekonany, że Leroya Frya zamordowano?

— Tak.

— A czy przybliżyliśmy się do odpowiedzi na pytanie o tożsamość sprawcy?

— Dowiem się tego dopiero po dotarciu na miejsce.

Porozmyślał o tym przez chwilę, a następnie, odłamawszy kawałek ciastka, zapytał:

— Nadal pan uważa, że te dwie zbrodnie są ze sobą powiązane? Morderstwo i okaleczenie zwłok?

— W tej sprawie powiem tylko, że można ukraść serce wyłącznie człowiekowi, który na to pozwoli.

— Co pan przez to rozumie?

— Pułkowniku, jakie jest prawdopodobieństwo, że tej samej październikowej nocy dwie różne osoby miały złe zamiary wobec Leroya Frya?

Rzecz jasna, Thayer zadał sobie wcześniej to pytanie, ale co innego usłyszeć je z ust innej osoby. Bruzdy wokół jego oczu głębiej wcinały się teraz w skórę.

— Wychodzi pan zatem z założenia — powiedział trochę ciszej — że za obiema zbrodniami stoi jeden człowiek.

— Tak, jeden człowiek, który być może miał wspólnika. Ale na razie przyjmijmy, że sprawca był tylko jeden. Od czegoś trzeba zacząć.

— I tylko pojawienie się pana Huntoona powstrzymało tego mężczyznę od natychmiastowego wycięcia Leroyowi Fryowi serca?

— Przyjmijmy takie robocze założenie.

— A zatem skoro nie mógł zrealizować swojego planu — proszę mnie poprawić, jeśli posuwam się za daleko — sprawca podjął ryzyko wykradnięcia ciała pana Frya ze szpitala i doprowadził rzecz do końca?

— Przyjmijmy również takie założenie.

— Czy człowiek, o którym rozmawiamy, jest jednym z nas?

Hitchcock podniósł się gwałtownie i ustawił naprzeciwko mnie, jakby chciał mi zatarasować drogę do wyjścia.

— Pułkownik Thayer chciałby wiedzieć — powiedział — czy jacyś inni nasi kadeci mogą być zagrożeni przez tego szaleńca.

— Tego jednego nie potrafię wam powiedzieć. Bardzo mi przykro.

Przyjęli to wyrozumiale. Miałem wrażenie, że współczują mi mojej niewiedzy. Dolali sobie herbaty i przeszli do bardziej drobiazgowych pytań. Chcieli na przykład wiedzieć, jakie wyciągam wnioski ze skrawka papieru, który wyrwałem z pięści Leroya Frya. (Powiedziałem im, że wciąż się nad tym zastanawiam). Dopytywali, czy chciałbym przesłuchać wykładowców. (Tak, każdego, kto kiedykolwiek uczył Leroya Frya). Czy będę przesłuchiwał innych kadetów? (Tak, każdego, kto znał Leroya Frya).

W salonie pułkownika Thayera zapadła głucha cisza, a w tle słychać było tykanie zegara. Wszyscy ucichli, nie licząc mnie, ponieważ moje serce zaczęło dudnić. Bum, bum.

— Dobrze się pan czuje, panie Landor?

Starłem ze skroni pierścień potu i powiedziałem:

— Panowie, chciałbym panów prosić o przysługę.

— O co chodzi?

Spodziewali się zapewne, że poproszę o wilgotny ręcznik lub przewietrzenie pokoju, a tymczasem usłyszeli rzecz następującą:

— Chciałbym zatrudnić jednego z kadetów w roli asystenta.

Wiedziałem, że naruszam w ten sposób pewne reguły. Od początku naszej współpracy Thayer i Hitchcock dbali o to, aby rozdzielać sferę wojskową od cywilnej. Spełnienie mojej prośby zniweczyłoby ich wysiłki, skutkiem czego w ich głowach zabrzmiały dzwonki alarmowe. Odstawili filiżanki, szarpnęli głowami do góry i zasypali mnie przemyślanymi, dobrymi, rozsądnymi argumentami. Musiałem zasłonić sobie uszy dłońmi, żeby przestali.

— Bardzo panów proszę, nie zrozumcie mnie źle. Nie przewiduję dla tej funkcji oficjalnego charakteru, chcę tylko dysponować kimś, kto ma otwarte oczy i uszy na to, co się dzieje w korpusie kadetów, i może mi to przekazać. Kto weźmie na siebie rolę mojego informatora, jeśli można tak powiedzieć. Im mniej osób się o tym dowie, tym lepiej.

Oczy Hitchcocka lekko rozbłysły, kiedy na mnie spojrzał. Tym swoim łagodnym głosem zapytał:

— Szuka pan kogoś, kto będzie szpiegował swoich kolegów kadetów?

— Tak, można go nazwać szpiegiem. Honoru armii to nie splami, prawda?

Wciąż jednak stawiali opór. Hitchcock skupił całą uwagę na filiżance. Thayer przez dłuższy czas otrzepywał z rękawa munduru ten sam kłaczek.

Wstałem z fotela i przeszedłem na drugą stronę sali.

— Panowie — powiedziałem — za waszą sprawą mam związane ręce. Nie mogę się swobodnie poruszać wśród kadetów, nie mogę z nimi rozmawiać bez waszej zgody, nie wolno mi tego, nie wolno mi tamtego. A nawet gdyby było mi wolno — powiedziałem, powstrzymując ruchem dłoni sprzeciw Thayera — co by mi z tego przyszło? O młodych ludziach można powiedzieć wiele złego, ale z pewnością potrafią dochować tajemnicy. Z całym szacunkiem, pułkowniku Thayer, pański system to na nich wymusza. Zdradzają tajemnice tylko swoim.

Czy naprawdę w to wierzyłem? Nie wiem. Stwierdziłem jednak, że czasami wystarczy powiedzieć, że się w coś wierzy. W każdym razie moje słowa uciszyły Thayera i Hitchcocka.

A potem — po dłuższej chwili — dali za wygraną. Nie pamiętam już, kto pierwszy drgnął, w każdym razie był to ruch bardzo nieznaczny. Zapewniłem, że ich drogi kadet nadal będzie chodził na wykłady i ćwiczenia, wypełniał wszystkie obowiązki i utrzymywał średnią ocen na dotychczasowym poziomie. Powiedziałem im, że uzyska nieocenione doświadczenie w zbieraniu informacji, co poprawi perspektywy jego kariery. Czekają go medale, wstęgi… świetlana przyszłość…

Tak, ustąpili. Nie powiedziałbym, że zapałali entuzjazmem do tego pomysłu, ale po chwili zaczęli się przerzucać nazwiskami jak piłkami do krokieta. Może Clay Junior? Albo Du Pont? Kibby to chodząca dyskrecja, a Ridgely, chociaż cicha woda, jest bardzo zaradny…

Siedząc z powrotem na swoim miejscu, z ciastkiem kukurydzianym w dłoni, uśmiechnąłem się do nich przymilnie.

— A co by panowie powiedzieli na kadeta Poego?

Ich milczenie początkowo wziąłem za znak, że nie znają tego nazwiska. Myliłem się.

— Poego?

Zastrzeżeń było zbyt wiele, aby je wszystkie wymienić. Po pierwsze, Poe to kadet z pierwszego rocznika, który nie przystąpił jeszcze do żadnego egzaminu. Po drugie, podczas swojego krótkiego pobytu w Akademii zdążył już dać się poznać jako problem dyscyplinarny. (Cóż za niespodzianka!) Miał na koncie kary za opuszczenie wieczornego apelu, apelu klasowego i zmiany warty. Przy kilku sposobnościach dał świadectwo niejakiej bezczelności. W zeszłym miesiącu pojawił się na liście kadetów z największą liczbą naruszeń regulaminu. Co się zaś tyczy jego obecnej pozycji w roczniku:

— Siedemdziesiąta pierwsza — powiedział Thayer. — Na osiemdziesięciu kadetów.

To, że zwykły plebe, niewypróbowany i o wątpliwej reputacji, miałby otrzymać pierwszeństwo przed kadetami, którzy pod każdym względem — średnia ocen, stopień, postawa — go przewyższali, oznaczałoby najbardziej szkodliwy przykład… precedens bez precedensu…

Wysłuchałem ich — jako wojskowi nie pozostawili mi w tej kwestii większego wyboru — a kiedy skończyli, powiedziałem:

— Pozwólcie, że o czymś wam przypomnę, panowie: tej pracy, ze względu na jej charakter, nie można powierzyć wyższym rangą. Kadeci, którzy pełnią funkcje oficerskie, podlegają bezpośrednio panom, jest to rzecz powszechnie wiadoma, prawda? Gdybym ja miał jakąś tajemnicę, to uwierzcie mi, nie zwróciłbym się z nią do oficera kadeta, tylko do kogoś takiego jak Poe.

Thayer zrobił wtedy coś niezwykłego: rozchylił kąciki oczu — rozciągnął skórę, odsłaniając czerwoną błonę pod spodem.

— Panie Landor — powiedział. — To jest wbrew wszelkim regułom.

— Cała ta sprawa jest trochę wbrew regułom, prawda? — odrzekłem, po czym dodałem nieco szorstkim tonem: — To Poe wskazał mi tego całego Loughborougha. Ma wyostrzony zmysł obserwacji. Który, przyznaję, przykrywa gruba warstwa bufonady. Ale ja umiem odsiać ziarno od plew, panowie.

Po mojej prawej stronie usłyszałem stłumiony ze zdumienia głos Hitchcocka.

— Pan naprawdę uważa, że Poe się do tego nadaje?

— Całkowitej pewności nie mam, ale owszem, wiele za tym przemawia. — Widząc, że Thayer potrząsnął głową, powiedziałem: — A jeśli się nie nadaje, to bez dalszego certolenia wezmę któregoś z waszych Clayów albo Du Pontów.

Hitchcock przyłożył dłoń do ust, a jego słowa zabrzmiały tak, jakby już się z nich wycofywał.

— Trzeba przyznać, że na gruncie czysto akademickim Poe rzeczywiście jest dosyć mocny. Nawet Bérard nie podważa jego intelektu.

— Ross też nie — powiedział Thayer ponuro.

— Można by również zaryzykować tezę, że na tle innych plebe nie jest zupełnie niedojrzały. Być może wynika to z faktu, że ma już pewne doświadczenie wojskowe.

Tym to sposobem po raz pierwszy tego popołudnia czegoś się dowiedziałem.

— Poe był w wojsku? — zapytałem.

— Zanim tutaj przyjechał, przez trzy lata był żołnierzem, jeśli się nie mylę.

— Przyznam, że to mnie zaskoczyło, panowie. Mnie przedstawił się jako poeta.

— Zgadza się — potwierdził Hitchcock i uśmiechnął się smutno. — Otrzymałem od niego w prezencie dwa tomiki.

— Mają jakąś wartość literacką?

— Bez wątpienia, nie mają natomiast zbyt wielkiego sensu, a przynajmniej mój ograniczony intelekt nie potrafi się go doszukać. Sądzę, że w młodości pił za dużo Shelleya.

— Szkoda, że nie ograniczył się do tego trunku — mruknął Thayer.

Wybaczysz mi, Szanowny Czytelniku, jeśli zbladłem na tę ostatnią uwagę. Minęły niecałe dwadzieścia cztery godziny od chwili, kiedy widziałem, jak kadet Poe chwiejnym krokiem wychodzi z karczmy Benny’ego Havensa, a nie byłoby dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem, gdybym się dowiedział, że Thayer wystawił szpiega za każdym pniem w okolicy.

— Cóż — powiedziałem — cieszy mnie, że wersja z poetą się potwierdziła. Pan Poe robi na mnie wrażenie człowieka, który lubi wymyślać historie. Sprawia mu przyjemność, kiedy jest w centrum uwagi.

— I to nie byle jakie historie — wtrącił Hitchcock. — Co najmniej trzem osobom powiedział, że jest wnukiem Benedicta Arnolda.

Podejrzewam, że niedorzeczność tego rodzaju przechwałek złapała mnie na wykroku, skutkiem czego po dusznym, sennym salonie rozniósł się mój śmiech. Wygłaszanie takiej tezy akurat w West Point — w tym samym miejscu, które zdrajca Arnold chciał oddać wrogowi i które rzeczywiście by oddał, gdyby nie zapobiegło temu szczęśliwe zrządzenie losu — wymagało czegoś więcej niż odwagi.

Obnoszenie się z takimi parantelami z pewnością nie przysporzyło mu sympatii Sylvanusa Thayera. Zauważyłem, że usta pułkownika zrobiły się niezwykle cienkie, a oczy lodowate, kiedy mówił do Hitchcocka:

— Nie wspomniał pan o najciekawszej historii Poego, który twierdzi, że jest mordercą.

Po tym zdaniu zapadła dosyć długa cisza. Widziałem, że Hitch­cock kręci głową i z grymasem na twarzy wpatruje się w podłogę.

— W takie rzeczy nie można wierzyć — powiedziałem w końcu. — Młody człowiek, którego poznałem, nigdy nie odebrałby życia…

— Gdybym w to wierzył — warknął Thayer — Poe nie byłby już kadetem Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych. Tego może pan być pewien. — Ponownie uniósł filiżankę i dopił gorzkie resztki herbaty. — Pytanie brzmi, panie Landor, czy pan w to wierzy. — Filiżanka na jego kolanie niebezpiecznie zachybotała, lecz Thayer zdążył ją pochwycić. — Sądzę — dodał z tłumionym ziewnięciem — że skoro tak bardzo panu zależy na skorzystaniu z usług tego bajkopisarza Poego, to może pan sam go o to zapytać.
(…)

Louis Bayard „Bielmo”
Tłumaczenie: Tomasz Bieroń
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 464

Opis: W 1830 roku spokój październikowego wieczoru w wojskowej Akademii West Point zakłóca odkrycie wiszącego ciała młodego kadeta. Następnego ranka wychodzi na jaw coś jeszcze bardziej makabrycznego: ktoś wykroił ze zwłok serce. Augustus Landor – który przed przejściem na emeryturę wyrobił sobie pewną renomę jako śledczy nowojorskiej policji – ma za zadanie przeprowadzić dyskretne dochodzenie. Tą dziwną sprawą musi zajmować się w tajemnicy, ponieważ skandal mógłby wyrządzić młodej jeszcze instytucji nieodwracalne szkody. Znajduje jednak pomoc u nieoczekiwanego sprzymierzeńca – emocjonalnego młodego kadeta ze skłonnością do alkoholu, dwoma tomikami poezji na koncie i mroczną przeszłością, która z rozdziału na rozdział jawi się w innym świetle. Dziwny, nawiedzony poeta, do którego Landor żywi ojcowską sympatię, nazywa się Edgar Allan Poe…

fot. Netflix


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek