Jakub Kania na tropie „Sobowtóra”. Przeczytaj fragment nowej powieści Macieja Siembiedy

23 kwietnia 2025

Nowa książka Macieja Siembiedy z Jakubem Kanią już w księgarniach. W „Sobowtórze” były prokurator IPN, znany z takich powieści jak „444”, „Kukły” czy „Kołysanka”, musi zmierzyć się z wyjątkowo zmyślną mistyfikacją. Inspiracją do napisania książki jest zaprezentowany na okładce obraz, który wisi w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Przedstawia postać uderzająco podobną do samego autora. Kiedy pewne małżeństwo pokazało mu zdjęcie portretu, zainteresował się tym dziełem, a to okazało się wstępem do niesamowitej historii. Powieść jest już dostępna w sprzedaży, a poniżej przeczytacie sam jej początek.

Prolog

Portret mężczyzny, od którego zaczęła się ta historia, w pewnych kręgach znany był bardziej niż Mona Lisa wśród studentów malarstwa.

Nie pokazywano go w żadnej renomowanej galerii, nie wyszedł spod pędzla sławnego artysty i nie pojawiał się na aukcjach dzieł sztuki, choć kilku kolekcjonerów dałoby za niego miliony.

Nie miał nawet oryginału, bo nikt już nie kojarzył, który z jego zachowanych egzemplarzy był tym pierwotnym.

Kopie wisiały przypięte pinezkami do ścian wyłożonych korkiem lub były podtrzymywane magnesami na białych metalowych tablicach. Wszystkie znajdowały się w pomieszczeniach centralnych biur śledczych – od waszyngtońskiej Pennsylvania Avenue po ulicę Podchorążych w Warszawie.

Od FBI po polską policję.

Portret nie był dziełem ludzkich rąk, ale słów. Człowiek opowiadał maszynie o kształcie czaszki, oczach, brwiach, nosie, uszach, kościach policzkowych, ustach i podbródku, a komputer je rysował. Posłusznie, bez szemrania, szybciej i dokładniej niż Bóg, kiedy stwarzał człowieka.

Tak powstał jedyny wizerunek mężczyzny, od którego zaczęła się ta historia. Nazwano go portretem pamięciowym, choć po latach nikt już nie pamiętał, do kogo należała pamięć, w której zachowała się ta twarz.

Przedstawiała szczupłego osobnika rasy białej, typ subnordyczny z domieszką alpejskiego. Bez znaków szczególnych.

Mężczyzna z portretu pamięciowego nie przejmował się tym, że stróże prawa dwóch kontynentów dysponują jego podobizną.

Miał wiele twarzy.

Żeby zmylić ludzkie oko, nie potrzeba charakteryzacji z Hollywood. Wystarczy zapuścić zarost, zmienić kolor oczu za pomocą szkieł kontaktowych, ufarbować lub inaczej ostrzyc włosy, przykleić na czoło sztuczną bliznę nie do odróżnienia od prawdziwej, założyć okulary, użyć samoopalacza albo mleczka kokosowego, które na krótko postarza skórę i tworzy bardzo wiarygodne zmarszczki. Jedna wizyta w drogerii, kilka gadżetów, dziesiątki kombinacji. Śledczy mogli sobie szukać igły w stogu siana.

Zwłaszcza że naoczny świadek, który dawno temu dostarczył im danych do portretu pamięciowego, widział tylko to, co miał zobaczyć. Ujrzał jedną z twarzy poszukiwanego i opisał ją policji, nie mając pojęcia, że jest pionkiem w grze obliczonej na zmylenie przeciwnika. Zdjęcia w kilkunastu paszportach legendarnego przestępcy miały niewiele wspólnego z wizerunkiem wiszącym w biurach śledczych. Przez całe życie człowiek, od którego zaczęła się ta historia, troszczył się o to, aby policja wiedziała o nim tyle, ile jej pozwalał.

W jesienne przedpołudnie 2016 roku siedział przy kuchennym blacie swojego mieszkania w Bazylei z widokiem na Ren i trzymając w dłoni niewielki, zakrzywiony nóż, obierał jabłko. Kupował tylko odmianę fuji o egzotycznym smaku i idealnym kulistym kształcie.

Przygryzając dolną wargę, prowadził ostrze dookoła owocu z precyzją neurochirurga. Lubił oddzielać skórkę w całości, tak aby spadła na talerzyk w postaci serpentyny, a na powierzchni jabłka nie został nawet najmniejszy jej ślad. Był szczególarzem. Planował wszystko w detalach i realizował z obsesyjną dokładnością. Dzięki temu skutecznie unikał aresztowania.

Poza tym potrafił znikać.

Pracował rzadko, raz na dwa-trzy lata. Poświęcał dużo czasu na przygotowania, a potem robił swoje i rozpływał się w powietrzu. Natychmiast po wykonaniu zadania niszczył paszport i tożsamość, która się zużyła. Chwilę później przemieniał się w niemieckiego inżyniera, austriackiego handlowca, szwajcarskiego księgowego albo polskiego przedsiębiorcę. Matka była z Krakowa. To ona nauczyła syna mówić, myśleć i zachowywać się po polsku.

W połowie owocu, gdy ostrze minęło równik jabłka i pozwoliło prowadzić się niżej, wzdłuż równoleżników, rozświetlił się ekran tabletu leżącego obok na blacie. Mężczyzna z portretu go zignorował. Dokończył obieranie, przeszedł do łazienki, umył ręce i dopiero wtedy uruchomił urządzenie. Odczytanie wiadomości wysłanej z dostojnego gmachu kilka przecznic od jego mieszkania zajęło parę minut. Wymagało wpisania loginu i haseł do bankowości prywatnej UBS, twierdzy szwajcarskiej dyskrecji finansowej.

Saldo konta potwierdziło wpływ miliona dolarów. Zaliczka od stałego klienta, z którym byli wprawdzie umówieni na pięćset tysięcy, ale kontrahent dołożył drugie tyle, aby pokazać, jak bardzo mu ufa i jak bardzo na niego liczy.

Mężczyzna z portretu przez moment wpatrywał się w szpaler zer na rachunku, po czym pokiwał głową i zgasił ekran. Przelew sprawił, że ta historia właśnie się zaczęła.

To miała być jego ostatnia praca. Tak postanowił i zamierzał dotrzymać słowa. Finał wymagał odpowiedniej oprawy, dlatego uznał, że jego pożegnanie z dotychczasowym życiem będzie spektakularne. A potem rozpłynie się w powietrzu i zajmie fotografowaniem ptaków w najdalszych zakątkach globu. Czyli bez reszty odda się temu, co lubił najbardziej. Wczoraj kupił na to konto teleobiektyw wart tyle co nowy samochód klasy premium.

Sprzęt fotograficzny był prezentem dla samego siebie. Dziś obchodził urodziny. Policzył które i nagle przyszło mu do głowy, że oto stanął na wycieraczce przed drzwiami starości i powinien przekroczyć próg, starannie wycierając buty ze wszystkiego, przez co przeszedł.

Sporo już przeżył, ale wiekiem się nie przejmował. To on panował nad czasem, a nie czas nad nim. Działał od bardzo dawna, choć stróże prawa dowiedzieli się o jego istnieniu dopiero w czasach Napoleona. Włoscy detektywi, którzy o mało nie schwytali go w Mediolanie w rok po bitwie pod Waterloo, nadali mu wtedy przydomek „Gemello”. Sobowtór. I tak już zostało. Aż do czasów komputera, który umiał sporządzić portret pamięciowy i powielić go w nieskończonej ilości bliźniaczych kopii.

„Gemello”, człowiek, od którego zaczęła się ta historia, dwieście lat później nagrodził się obranym jabłkiem fuji i uśmiechnął do swoich myśli.
(…)

Maciej Siembieda „Sobowtór”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 376

Opis: Kim jest człowiek, który od setek lat oszukuje świat sztuki? Na aukcjach i w kolekcjach prywatnych co jakiś czas pojawiają się nieznane dzieła renesansowego mistrza – perfekcyjnie wykonane, namalowane na XVI-wiecznych deskach, a jednak… fałszywe. Legenda głosi, że ich autorem jest „Gemello”, geniusz malarstwa i mistrz fałszerstwa, który żyje kilkaset lat. Policje całej Europy od czasów Napoleona bezskutecznie próbują go schwytać.

Kiedy fundacja konserwatywnego polityka zapowiada wystawę nieznanych portretów Marcina Lutra i Jana Kalwina, były prokurator IPN, a obecnie ekspert od oszustw ubezpieczeniowych Jakub Kania nabiera podejrzeń. Czy to rzeczywiście arcydzieła sprzed wieków, czy wielki przekręt, który pozwoli fundacji zarobić miliony? Śledztwo prowadzi go od współczesnej Warszawy, przez przedwojenny Kraków i Wiedeń, aż do powojennej Europy. Wraz z dziennikarką i krytyczką sztuki Ludmiłą Ungier Kania odkrywa, że mistyfikacja sięga znacznie dalej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Kim naprawdę jest „Gemello”? Czy opowieść o fałszerzu jest prawdziwa? A może za tajemniczym procederem kryje się coś bardziej niebezpiecznego niż fałszowanie obrazów? „Sobowtór” to nie tylko brawurowa intryga, ale też opowieść o fałszowaniu historii – zarówno jeśli chodzi o dzieła sztuki, jak i o ludzką pamięć. I trzymająca w napięciu fabuła, która nie pozwala odłożyć książki ani na chwilę.


Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek