Jak trzy dziewczyny z pałacu zostały duchami. Przeczytaj fragment powieści „Upiór w ruderze” Andrzeja Pilipiuka

1 lipca 2020

Najnowsze dzieło Andrzeja Pilipiuka, „Upiór w ruderze”, to historia trzech dziewczyn, które podczas zabawy armatą wysadziły się w powietrze i w ramach pokuty straszą w swoim pałacu jako duchy. Jak do tego doszło? Przekonajcie się, czytając fragment książki, która jest już dostępna w księgarniach.

Wszystkie trzy ockne?ły sie? w jednej chwili. Siedziały w rzez?bionej, jakby kos?cielnej ławce. Tylko z?e na ławce Liszkowskich w kos?ciele parafialnym zawsze przed msza? rozkładano poduszeczki, a tu miały tylko gołe deski. Rozejrzały sie? zdezorientowane. Pomieszczenie nie było duz?e, przypominało kaplice?. Otaczały je wzniesione z surowego kamienia s?ciany, nad nimi pie?ły sie? wysoko ostrołukowe sklepienia. Okna oszklono witraz?ami. Kolorowe szybki ułoz?ono w proste geometryczne wzory. W pomieszczeniu nie było ołtarza, tylko na murze zawieszono kamienne tablice, zapisane po hebrajsku, a powyz?ej umieszczono duz?a?, fikus?na? mosie?z?na? wage?. Pomieszczenie os?wietlały s?wiece osadzone w kinkietach. Patrza?c na okna, trudno było sie? zorientowac?, czy na zewna?trz jest noc, czy dzien?. Lukrecja pierwsza ockne?ła sie? z zaskoczenia.

? Marcelino! ? fukne?ła oburzona. ? Co, u licha, wyczyniasz?! Jak s?miałas? usia?s?c? w ławce jas?niepan?stwa?!

? Nie wiem, prosze? panienki ? ba?kne?ła słuz?a?ca. ? Ale nie ma tu innej. No i chyba tak kazano. ? Wskazała mosie?z?na? tabliczke?, kto?ra? przykre?cono do blatu.

Identyczne umieszczono przed szlachciankami.

? A to sie? ktos? pomylił głupio ? zirytowała sie? juz? do reszty dziedziczka. ? Lukrecja Liszkowska, Kornelia Liszkowska i ? tu prychne?ła ? Marcelina Liszkowska… Oburzaja?cy bła?d! Przeciez? ty masz na nazwisko Grucha!

? Gruszka ? pisne?ła nies?miało słuz?a?ca.

? Wszystko jedno, jak sie? nazywasz! Zwał, jak zwał… A gdzie sie? podziały nasze tytuły?!

? Wybacz, moja droga… Bo ja… Bo ja sie? tak zastanawiam, gdzie my niby jestes?my? ? Kornelia rozgla?dała sie?, coraz bardziej zirytowana. ? I kto nas tak poprzebierał!?

Teraz dopiero zauwaz?yły, z?e wszystkie trzy maja? na sobie zwiewne białe sukienki z cienkiego, s?niez?nobiałego jedwabiu. Przy mankietach i kołnierzykach wykon?czono je zachwycaja?co delikatna? włoska? koronka?.

? Aberracja jakas?! ? prychne?ła dziedziczka, widza?c, z?e słuz?a?ca odziana jest identycznie jak ona.

Marcysia nic nie mo?wiła, tylko w niemym zachwycie badała fakture? tkaniny. Stukne?ła obcasikami eleganckich pantofelko?w. Obie kuzynki zapewne poczyniłyby jeszcze jakies? spostrzez?enia, ale witraz?e lekko pojas?niały, a s?wiece w kinkietach zabłysły mocniej.

? Prosze? wstac?, sa?d idzie ? rozległo sie? gdzies? spod sufitu.

Poderwały sie? przestraszone. Po lewej otworzyły sie? drzwi, kto?rych jeszcze przed chwila? z cała? pewnos?cia? tam nie było, i do pomieszczenia wszedł anioł. Z twarzy przypominał troche? Bonapartego, ale nosił sumiaste wa?sy, a do tego był od cesarza dobry metr wyz?szy i całkiem juz? siwy. Z pleco?w wyrastały mu skrzydła pokryte białymi, jakby ge?simi pio?rami. Twarz posłan?ca niebios przeorały zmarszczki, nie wiadomo, czy z powodu wieku, czy moz?e od nadmiaru trosk.

? Dzien? dobry, dziewcze?ta ? powiedział. ? Siadajcie. Jestem Epifaniusz.

Dygne?ły odruchowo. Anioł pstrykna?ł palcami. Na podium pojawił sie? fotel i pulpit z gruba? ksie?ga?, załoz?ona? w kilku miejscach kolorowymi wsta?z?eczkami. Fotel miał w oparciu eleganckie wycie?cia na skrzydła. Przybyły rozsiadł sie? wygodnie. Pulpit sam sie? przysuna?ł i obniz?ył. Ksie?ga otwarła sie? z trzaskiem.

? Przepraszam, jasny panie aniele Epifaniuszu, czy my naprawde?… nie z?yjemy? ? zapytała pobladła słuz?a?ca.

? Ano nie z?yjecie. ? Anioł bezradnie rozłoz?ył jednoczes?nie ramiona i skrzydła. ? Tak to bywa, gdy sie? kobiety dorwa? do armaty. Bron? palna to me?ska rzecz, przynajmniej w tej epoce. ? Pogroził im palcem. ? Co gorsza, jestem… to znaczy w zasadzie byłem waszym Aniołem Stro?z?em i nie upilnowałem. Be?de? miał przez was nagane? z wpisem do akt… ? westchna?ł.

? Naszym, eee, aniołem? Ale jak to naszym? Znaczy sie? wspo?lnym? ? zdziwiła sie? Kornelia. ? Mys?lałam, z?e kaz?dy ma własnego.

? Kiedys? tak było, ale same rozumiecie, z?e ro?z?ne misje na cały s?wiat rozesłano, chrzci sie? masowo Indian, Murzyno?w, ba, nawet Chin?czyko?w. Braki kadrowe. Mam szes?c?dziesia?t takich jak wy nastoletnich trzpiotek pod opieka?. To znaczy od teraz pie?c?dziesia?t siedem. Od razu powiem, z?e worek pcheł upilnowac? byłoby łatwiej!

? I z?e niby my, szlachetnie urodzone panienki, miałys?my anioła wspo?lnego z chłopka? słuz?a?ca??! ? zirytowała sie? Lukrecja. ? I moz?e jeszcze z jakimis? Chinkami albo co gorsza, Indiankami?!

? No tak. ? Anioł skina?ł głowa?. ? Białe, z?o?łte, czarne, czerwone… Po tej stronie liczy sie? czyste sumienie i s?niez?nobiała dusza, a nie kolor sko?ry.

? Ale jak to czarne? Toz? to jakas? aberracja. Przeciez? i u was sa? ro?z?ne rangi, archaniołowie, cherubiny, serafiny i tak dalej.

? Ano sa? ? mrukna?ł Epifaniusz pows?cia?gliwie. ? Ale kto sie? czym w niebiosach zajmuje, to juz? nie wasza rzecz. ? Pogroził palcem.

? A nie dałoby sie? tego wszystkiego jakos? odwołac?? ? odezwała sie? nagle Kornelia. ? Młode jestes?my, szlachetnie urodzone, bogate, rozliczne plany z?yciowe miałys?my… Ja na ten przykład nigdy nie byłam w Paryz?u ani w Nicei.

? Kaz?dy, kto tu trafia, miał na ziemi jakies? plany ? westchna?ł anioł. ? Nawet stulatkowie zazwyczaj chcieliby jeszcze poz?yc?. Ale to nie do odkre?cenia. Kto umarł, ten nie z?yje i juz?. ? Pstrykna?ł palcami. ? Finito.

? No ale przeciez?… Jakis? mały cud… Łazarzowi sie? udało. A jak wro?cimy na ziemie?, to o przysłudze przeciez? nie zapomnimy. Nie poz?ałujemy pienie?dzy na nasz kos?cio?łek. A i obraz waszej s?wie?tobliwos?ci mo?głby w bocznym ołtarzu zawisna?c? ? kusiła dziedziczka. ? Szkic wykonam osobis?cie, wszak talenta znaczne w sztukach malarskich posiadam… ? tu urwała i zaczerwieniła sie? pod ironicznym spojrzeniem anioła. ? Albo lepiej dobrego malarza portreciste? sie? najmie ? dodała juz? znacznie pokorniejszym tonem.

Epifaniusz uciszył ja? gestem i us?miechna?ł sie?, jakby rozbawiony korupcyjna? propozycja?.

? To absolutnie niezgodne z przepisami. ? Klepna?ł opasła? ksie?ge?, az? unio?sł sie? złocisty kurz. ? Wskrzeszenia dopuszczamy tylko w naprawde? wyja?tkowych przypadkach! A wy ani nie zasługujecie, ani szczerze powiedziawszy, nie rokujecie. ? Przenio?sł spojrzenie na Marcysie? i lekko s?cia?gna?ł brwi, jakby zadumał sie? nad własnymi słowami.

? Przeciez? nikt nie musi wiedziec?. My tez? zachowamy absolutna? dyskrecje? ? zakwiliła Kornelia. ? Nikomu nie pis?niemy słowa. A jes?li macie jakies? wa?tpliwos?ci, to z pewnos?cia? macie moz?liwos?c?, by zatrzec? nam te wypadki w pamie?ci.

? Niestety, to niemoz?liwe. Nie be?de? mazał w Ksie?dze Z?ycia! To najsurowiej zabronione. Poza tym zbyt wiele oso?b widziało ciała… To znaczy ? skrzywił sie? ? ich resztki. Jestes?cie martwe i nic na to nie poradzimy.

? Resztki?! Ale jak to resztki? Co?z? sie? tam wydarzyło? ? zdumiała sie? Kornelia.

? A cos?cie mys?lały? ? Anioł westchna?ł z ubolewaniem i zarazem jakby irytacja?. ? Prawie pud doskonałego angielskiego prochu napchałys?cie do lufy!

? To nie my, tylko ona! ? Lukrecja oskarz?ycielskim gestem wskazała słuz?a?ca?. ? Ona nabijała, a potem jeszcze ogien? zadała! Ja bym nawet nie potrafiła lontu wprawic?!

Marcysia wtuliła głowe? w ramiona. Epifaniusz spojrzał na dziedziczke? jakos? cie?z?ko i z nagana?. Zaczerwieniła sie?.

? No dobrze, przyjmijmy, z?e wina jest cze?s?ciowo wspo?lna i z?e to ja jej rozkazałam ? usta?piła nieche?tnie. ? Ale co sie? włas?ciwie stało? Jaka? siłe? ma taki pud prochu?

? No co?z?, znaczna?. Lamus rozniosło w drzazgi. W poz?arze ogien? dosie?gna?ł beczułki i ona tez? wybuchła, a tam pie?c? pudo?w jeszcze było, wie?c i lewe skrzydło pałacu trzeba odbudowac?. Same rozumiecie… Wasze szcza?tki chłopi i słuz?ba po całym ogrodzie grabiami zbierali. I do jednej trumny… no, trumienki włas?ciwie złoz?yli. Wszystkiego, rzecz jasna, nie odszukali, bo ptasze?ta to i owo rozwlekły i piskle?tom zaniosły.

? I tak nas razem pogrzebali? Z?e niby tak wymieszane, niczym salceson albo farsz do pierogo?w? ? zdziwiła sie? Marcysia.

? Bardzo trafne poro?wnanie z tym farszem ? pochwalił wysłannik niebios. ? Co tu duz?o opowiadac?. Rozpoznac?, kto?ry, z?e sie? tak wyraz?e?, ochłapik z kto?rej pochodzi, nie zdołali. Niby teoretycznie niekto?re moz?na po kolorze sko?ry rozpoznac?, bo panna Marcelina ładnie sie? tej wiosny opaliła i piegi ja? zsypały, ale proch wszystko ro?wno osmalił. No i nie bardzo mieli ochote? zbytnio sie? przypatrywac?.

? Z?e słuz?a?ca?, to rozumiem. Ale nas tez? grabiami?! ? obraziła sie? Kornelia. ? A nie mogli chociaz? z szacunkiem podnosic? i przez jedwabna? chusteczke?…

? W całym Lublinie tyle jedwabiu by nie kupił, co na te chusteczki byłoby potrzeba ? westchna?ł Epifaniusz. ? No i z wierzchołko?w jabłonek bez grabi niełatwo jelitka pos?cia?gac?. Moz?e oszcze?dze? wam szczego?ło?w ? zreflektował sie?. ? W kaz?dym razie nie był to przyjemny widok, a i robota nielekka. Twarde te wasze chłopy z czworako?w, do wielu rzeczy przywykli, jednak praca była prawie ponad ich siły. Ochmistrzyni wo?dki nie z?ałowała, lała w opo?r. Niejeden kubek przytulili. Bez tego w ogo?le nie byłoby mowy zadaniu sprostac?. Ale i tak wszyscy sie? przy pracy porzygali, a kamerdyner Bazyli to nawet dwukrotnie omdlał. I potem przez całe tygodnie s?niły im sie? koszmary.

? Ale z?e nas, szlachcianki, do jednej trumny z nia?? ? piekliła sie? Lukrecja. ? Jakz?e to tak?

? W obliczu s?mierci wszyscy ro?wni. Jak to zapisał S?wie?ty Paweł Apostoł, nie masz juz? pana ani niewolnika. Na tamten s?wiat kaz?dy przechodzi boso i nagi, dz?wigaja?c jedynie swoje uczynki dobre i złe ? zauwaz?ył sentencjonalnie anioł. ? W przenos?nym sensie nagi ? dodał zaraz. ? Ale nie musicie sie? przejmowac?. Popatrzcie na siebie, macie wszystko, co potrzeba, własne re?ce i nogi, niczego nie pomylilis?my. Nie było łatwo, ale poradzilis?my sobie, choc? z?eby to po ludzku wygla?dało, technika? klonowania trzeba było sie? wspomagac?. No ale my tu gadu-gadu, a inni w kolejce czekaja?. ? Zerkna?ł na okazały złoty zegarek.

? Czyli co niby? Teraz be?dzie sa?d ostateczny? ? Kornelia rozejrzała sie? niepewnie na boki. ? Albo juz? trwa? Czy moz?e szanowny pan anioł za prokuratora robi, albo za se?dziego moz?e? Czy tez? adwokata?

? Jako Anioł Stro?z? faktycznie jestem z urze?du waszym obron?ca?. Ale ostatnio mielis?my straszny nawał roboty. Same wiecie, cia?głe wojny, na tamten s?wiat trafia takie mno?stwo ludzi, z?e musielis?my troche? usprawnic? procedury. Poła?czylis?my funkcje oskarz?yciela, obron?cy i se?dziego. Nie ma to wie?kszego znaczenia, skoro nie mylimy sie? nigdy, a nasze wyroki sa? zawsze idealnie sprawiedliwe. W kaz?dym razie takie lz?ejsze przypadki jak wasz załatwiamy na drodze administracyjnej, bez szczego?łowych dochodzen? i rozprawy… Na pocza?tek dobra nowina. Zostałys?cie zbawione. Po?jdziecie do nieba. Wasze szcze?s?cie, z?e w burzliwych czasach patrzy sie? troche? przez palce. Bo podczas pokoju trudniej by było przepisy nagia?c?.

? Amen. ? Marcysia złoz?yła dłonie i uniosła uduchowione spojrzenie ku sufitowi.

? Gorsza nowina jest taka, z?e zanim po?jdziecie do tego nieba, wlepiono wam po pie?c?set lat czys?c?ca ? dodał Epifaniusz. ? Niby moz?ecie sie? odwoływac? od wyroku, ale szczerze powiedziawszy, odradzam. ? Nic nie wsko?racie, a gdy obcy se?dziowie raz jeszcze dowodom winy sie? przypatrza?, moga? pomys?lec?, z?e wyrok pierwotny wydano zbyt łagodny.

? Pie?c?set lat! Za co az? tyle!? ? je?kne?ła Kornelia. ? Paciorek co wieczo?r zmawiałys?my. Przyznaje?, rano to sie? czasem zapomniało. Ale posty zachowywałys?my zawsze! Eee… prawie zawsze! No, w kaz?dym razie… ? Uciekła spojrzeniem w bok. ? Cze?stokroc? zdarzało nam sie? je zachowywac?.

? Tatko na kos?cio?ł niemały pienia?dz dawał ? poparła ja? kuzynka. ? A jak wro?ci z Rosji i dowie sie? o zaszłych wypadkach, na pewno niejedna? msze? za nas opłaci!

? Ja to z?em z?adnego naboz?en?stwa nie przepus?ciła ? ba?kne?ła słuz?a?ca. ? O ile oczywis?cie dostałam wychodne. I kwiaty zbierałam do przystrojenia kapliczki, tej, co to na rozstajnych drogach dziadowie wystawili. I s?wieczke? na ołtarzyku co tydzien? zapalałam. Sprawdz?cie, panie, wszystko pewnie w waszych czcigodnych ksie?gach odnotowane.

? Uhym… ? mrukna?ł anioł. ? Odnotowane mamy. ? Us?miechna?ł sie? kwas?no. ? Tu, po tej stronie, absolutnie wszystko mamy odnotowane. Kwiaty z pan?skich ogrodo?w i oranz?erii pałacowej pochodziły. Niejeden bukiet chyłkiem cis?nie?ty przez mur parku przeleciał. A te s?wieczki… No co?z?, z pałacowych kandelabro?w. W mys?l idei, z?e jak sie? kaz?da? troche? skro?ci, to z trzech sztuk łatwo moz?na czwarta? uzyskac?. A jak kandelabr na siedem s?wiec, to nikt nie zauwaz?y, z?e tylko szes?c? osadzono. Zwłaszcza jak sie? sio?dme ramie? odkre?ciło.

? Zabije?! ? sykne?ła hrabianka Lukrecja.

? No niby jak ja? zabijesz, skoro nie z?yjesz, a i ona tez? juz? nie z?yje? ? Kornelia wykazała sie? pewnym rozsa?dkiem. ? Szanowny panie aniele Epifaniuszu, moz?e słuz?a?ca mojej kuzynki istotnie ma to i owo na sumieniu, ale czemu niby jej wyrok z naszym zro?wnujecie? Wszak surowsza? pokute? otrzymac? powinna.

? Czyli powiadacie, z?e interesuje was uzasadnienie? ? Anioł ponownie spojrzał na zegarek. ? W sumie jest jeszcze kwadrans. Skoro sobie z?yczycie… ? Otworzył ksie?ge?. ? Najpierw panienki szlachetnie urodzone. Co my tu mamy? Z samego katalogu grzecho?w gło?wnych wie?kszos?c? zaliczona. Folgowałys?cie obz?arstwu. Gdy ojciec wyjechał, takz?e opilstwu, flaszka wina na dwie dziennie! Do tego kruszon, nalewki z apteczki, czasem tez? okowitka… I to w tak młodym wieku. ? Pokre?cił głowa? zdegustowany. ? Lenistwo is?cie przeraz?aja?ce. Pycha, niecierpliwos?c?, samochwalstwo… A to w sumie drobiazgi, bo mamy tu jeszcze na przykład cudzoło?stwo. Utrata cnoty bez s?lubu. Jedyna okolicznos?c? łagodza?ca, z?e ci oficerowie przystojni byli. Ale spo?łkowac? z obcymi juz? pierwszego dnia po zawarciu znajomos?ci? Do tego w wieku szesnastu lat i w panien?skich sypialniach, w panien?skich łoz?ach… To nieomal jak profanacja!

Obie spiekły raka. To było miesia?c temu. Ojciec i bracia pojechali z ułanami, panienki zostały same, tylko ze słuz?ba? na gospodarstwie, a tu trafił sie? przemarsz wojsk. Staropolska gos?cinnos?c? nakazała z?ołnierzy godnie podja?c?, nakarmic?, napoic?, a po kolacji, suto zakrapianej winem, jakos? tak wyszło, z?e oficerom oddały jeszcze, co miały najcenniejszego.

? Znali osobis?cie samego marszałka Murata… I obiecywali sie? oz?enic? ? ba?kne?ła Kornelia.

? Marszałka to kilka razy z daleka widzieli na defiladzie. Co do obiecanego oz?enku, toby zostali bigamistami, albo i s?cis?lej rzecz ujmuja?c: poligamistami, gdyby tak chcieli kaz?dej słowa dotrzymac? ? westchna?ł anioł. ? Z?eby to jakos? zalegalizowac?, musieliby chyba przyja?c? wiare? Mahometa. Choc? i tam zaleca sie? nie brac? wie?cej niz? czterech z?on naraz. Nawet sam prorok nie miał jednoczes?nie wie?cej niz? dziewie?c?. Juz? bliz?ej by im było do biblijnego kro?la Salomona.

? Nie wiedziałys?my ? mrukne?ła dziedziczka.

? Tyle dobrze, z?e w cia?z?e? nie zaszłys?cie i z?e nie zarazili was niczym paskudnym, to jednak polskie wojsko, wyz?sze standardy zdrowotne niz? u, z?e sie? tak wyraz?e?, konkurencji. Co zas? do ciebie ? anioł przenio?sł cie?z?kie spojrzenie na słuz?a?ca? ? o utracie cnoty nie ma nawet co mo?wic?, a cudzoło?stwo wiosenne było pie?tnas?cie razy w cia?gu czterech nocy. Byłoby szesnas?cie, tylko ten ostatni zabła?dził, biedak, po ciemku i nie trafił do stodoły. Byłoby i dwadzies?cia razy, a kto wie czy nie jeszcze wie?cej, ale wymarsz oddziału nieoczekiwanie wczes?niej nasta?pił.

? No bo, jasny panie aniele, ja chciałam tylko… ? zacze?ła sie? tłumaczyc? Marcysia. ? Za słuz?be? płacono mi marnie, a w domu bieda i akuratnie w ten czas ro?z?ne potrzeby zaszły.

? Chwila, mo?j panie! ? zirytowała sie? Lukrecja. ? My zgrzeszyłys?my jeden raz… no, to znaczy ja to w sumie dwa tamtej nocy, a nasza Marcysia pie?tnas?cie i wyrok ten sam? Ta rozpustna, rozwia?zła wywłoka powinna w ogniu piekielnym…
(…)

Andrzej Pilipiuk „Upiór w ruderze”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 380

Opis: Jak może się skończyć przygoda, w której biorą udział trzy niezbyt rozgarnięte dziewoje i zdobyczna armata Pradziadunia? Wiadomo ? wystrzałowo! Ale to dopiero początek ambarasu! Bo przejście ze stanu ciała do stanu czystego ducha jest relatywnie proste. Gorzej, że gdy ciało grzeszne za życia pozostawia na czystym duchu pewne…przybrudzenia. Kwalifikuje się wtedy dusza do pokutowania, a pokutowanie jest męczące. Ale to nie znaczy, że nie może być zabawne. Pałac w Liszkowie, przerobiony na potrzeby rzeczonej pokuty, na najprawdziwszy Straszny Dwór, stanie się zatem areną zdarzeń nieprawdopodobnych. I przerażających. I wielce zabawnych. Oczywiście, w zależności od tego, którego uczestnika owych wydarzeń o zdanie zapytacie.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek