banner ad

Intymny portret trojga ludzi w kraju ogarniętym wojną. Przeczytaj pierwszy rozdział „Historii afgańskich” Åsne Seierstad

2 czerwca 2025

W 2001 roku norweska dziennikarka Åsne Seierstad opublikowała międzynarodowy bestseller „Księgarz z Kabulu”, w którym opisała życie Afgańczyków przed upadkiem reżimu talibów i po nim. Kiedy dwadzieścia lat później talibowie odbili Kabul, autorka postanowiła wrócić do Afganistanu i opowiedzieć o obecnej sytuacji w tym kraju. Tak powstały „Historie afgańskie”, czyli intymny portret trojga ludzi, których losy śledzimy na kartach książki. Poniżej możecie przeczytać pierwszy rozdział reportażu.

Wola

Gorączka rosła.

Czy straci tę córkę?

Dziewczynka miała rozpalone policzki. Czoło lepkie od potu, oczy błyszczące.

Hakim* ułożył na piersi dziecka amulety i zioła. Nakreślił kilka linijek na karteczkach, które Bibi Setore miała włożyć do wody. Zabronił jej przed wypiciem wody odczytywać, co na nich napisane, bo wówczas nie podziałają. Mógł sobie darować ten zakaz. Bibi Setore nie umiała czytać.

Ciąża była trudna, Bibi Setore czuła, jak wyciekają z niej siły życiowe. Hakim również wtedy ją odwiedził. Tamtym razem chciała się dowiedzieć, czy dziecko przeżyje i czy będzie zdrowe. Nakłaniał ją do cierpliwości. Wszystko pójdzie dobrze, jeśli tylko będzie piła pobłogosławioną przez niego wodę.

Przygotowywał ją na to, że urodzi dziewczynkę, że będzie ona dumą matki i że powinni nadać jej imię Dżamila – piękna.

Miał rację. Dziecko urodziło się zdrowe i w istocie było prześliczne. Miało wielkie szarobrązowe oczy, jasną cerę i buzię w kształcie serca. Przed pojawieniem się gorączki starsze siostry bawiły się dziewczynką jak lalką. Przebierały ją, nosiły na rękach, kołysały. Owijały pasami pociętego prześcieradła i obwiązywały haftowanymi krajkami całe ciało malutkiej, tak że nie mogła się ruszać.

Teraz siostry ostrożnie do niej zaglądały.

Bibi Setore czuła, że dziecko ją opuszcza, tak jak obawiała się tego podczas ciąży.

Wezwała jeszcze jednego świętego męża, tym razem lokalnego mułłę. Usiadł przy chorej dziewczynce i aż do zapadnięcia nocy odczytywał wersety Koranu. Podobnie jak hakim – otrzymał sowitą zapłatę.

Po wizycie mułły matka dalej siedziała przy córce. Kiedy była w ciąży, hakim powiedział jeszcze jedno. Że dziewczynka będzie kimś niezwykłym. Bibi Setore odsunęła to od siebie, bo nie chciała nadzwyczajnego dziecka, przeciwnie – chciała całkiem zwyczajną córeczkę.

Po tygodniu gorączka wreszcie spadła. Matka podziękowała Bogu. Stało się tak, jak On nakazał. Alhamdulillah, Bogu niech będą dzięki.

Po pewnym czasie zapomnieli, że dziewczynka w ogóle chorowała.

Siostry wróciły do swojej zabawy. Dżamila dostawała sukienki, łańcuszki, przekłuto jej uszy. Może dlatego, że tak bacznie jej pilnowano i nigdy niczego jej nie brakowało, nikt się nie zastanawiał, dlaczego mała w ogóle nie wstaje. Leżała i pełzała po dywanie lub siedziała podparta poduszkami. Jeśli czegoś chciała, przesuwała się po podłodze za pomocą rąk albo wiła się jak wąż.

Któregoś dnia matka przy przewijaniu dziewczynki zauważyła, że jedna nóżka córeczki jest cieńsza niż druga. Pomyślała jednak, że to na pewno z czasem się wyrówna. Jeszcze trochę później wydało jej się, że ta nóżka jest również nieco krótsza.

Uniosła ją, nóżka opadła bezwładnie.

Matka ponownie wezwała hakima. Kolejne modlitwy, amulety, karteczki. Ale nie pomagały. Jedna noga nie chciała dotrzymać kroku drugiej.

Matka wciąż była przekonana, że Allah ma swój plan.

Nikt natomiast nie wiedział, że układ nerwowy dziewczynki został zaatakowany przez wirusa. Wirus rzucił się na pień mózgu i uszkodził rdzeń kręgowy. Początkowo infekcja osłabiła nogę, później ją sparaliżowała. Choroba miała nazwę: poliomyelitis.

Dżamila urodziła się w roku 1976. Polio niemal zwalczono chociażby w Europie, ale w Afganistanie wirus wciąż się panoszył. Świetnie się czuł wśród nędzy, zarażał przez brudną wodę i odchody, roznosił się drogą kropelkową.

Na polio nie ma żadnego lekarstwa, istnieje jedynie szczepionka, ale rodzicom Dżamili nigdy nic takiego nie zaproponowano. Nigdy też nie byli u lekarza, takiego, którego matka nazywała medykiem, w przeciwieństwie do malanga, który kurował wersetami i nakładaniem rąk. Znachorskich tradycji przekazywanych z pokolenia na pokolenie nie uważano za sprzeczne z nauką Koranu, przeciwnie, wierzono, że malang otrzymał zdolności leczenia od Allaha.

Po odkryciach matki przy przewijaniu dziecka siostry i kuzynki dalej bawiły się śliczną jak lalka i posłuszną zabawką. W domu było pełno dzieci. Ojciec dziewczynki i jego bracia z rodzinami zajmowali kilka budynków stojących wokół dużego podwórza. Matka reagowała na każde najmniejsze skinienie córeczki, dbała o to, żeby małej nigdy niczego nie brakowało, wręcz uprzedzała jej pragnienia. Dżamila skończyła dwa lata, trzy, cztery i pięć. Wciąż nie wstawała. Błyskawicznie pełzała za innymi dziećmi. Lecz kiedy one wybiegały na ulicę, zostawała na nagrzanym od słońca parapecie okiennym. Starała się ukrywać krzywą nogę. Szerokie spodnie pod sukienką, która zasłaniała nóżkę, kiedy dziewczynka siedziała, były przetarte i dziurawe na kolanach. Stawy kolanowe zastępowały jej stopy.

– Powinien ją zbadać jakiś lekarz – oświadczyła matce jedna z ciotek. – Może jest jakaś kuracja. Ona będzie dla was ciężarem. Z takim kalectwem nigdy nie wyjdzie za mąż.

Tym, że Dżamila słyszała te słowa, nikt się nie przejmował. Zakładano, że niewładna część ciała skutkuje również niedowładem umysłu.

– Nikt nie będzie chciał langak! – wzdychały ciotki. Kulawej. Kaleki. Bo właśnie tym była, kiedy tak siedziała na poduszce z wykrzywionymi nogami. To musi być kara za coś złego, co zrobiła rodzina, myśleli rodzice, odpokutowanie za grzechy przodków. W życiu nie ma nic przypadkowego, wszystko kiedyś powraca, nawet jeśli udręka dopada po kilku pokoleniach od popełnienia niecnego czynu. Bóg karze sprawiedliwie, chociaż karanego wybiera dowolnie.

Istniały również rzeczy, nad którymi władzy nie miał nawet sam Bóg – czarna magia. Ktoś mógł spojrzeć na Dżamilę złym okiem, ktoś, kto chciał dotknąć rodzinę. Takiemu diabelstwu zaradzić mógł jedynie hakim.

Ojciec zdecydował, że jego córki za nic w świecie nie dotknie żaden lekarz. Oprócz śpiewnie odmawianych modlitw i odrobiny wody ze świętego źródła w Mekce noga Dżamili nie doczekała się żadnego leczenia.

Kiedy Dżamila miała pięć lat, jej najstarszemu bratu urodziła się córka. Któregoś dnia Dżamila na siedząco obserwowała bratanicę. Zwróciła uwagę na to, jak roczna dziewczynka wyciąga rączki do krawędzi stołu, chwyta się go i wstaje. Później, ukradkiem, Dżamila spróbowała zrobić to samo. Złapała się stołu, napięła mięśnie ramion i mocno się trzymając, powoli się podciągnęła.

Pewnego dnia oparła się rękami o gładką powierzchnię blatu i wreszcie to nastąpiło: stanęła.

Ćwiczyła zapamiętale. Mięśnie w zdrowej nodze się wzmacniały. Poprawiało się wyczucie równowagi. W końcu mogła puścić się stołu.

Podczas następnej wizyty bratanicy obserwowała, jak roczna dziewczynka, przytrzymując się stołu, zaczęła przestawiać nogi, jednocześnie przesuwając ręce wzdłuż krawędzi blatu.

Kiedy Dżamila została sama, próbowała naśladować ruchy bratanicy. Nagle w drzwiach stanęła matka. Dżamila się potknęła i upadła na podłogę.

– Nie musisz tego robić! – krzyknęła matka, przestraszona niezdarnymi ruchami córki. – Mogę ci coś podać.

Dżamila wychowywała się w rodzinie, w której dziewczęta nie powinny niczego pragnąć, niczego pożądać. Im bardziej były bierne, tym lepiej. Matka wbijała im do głowy, że trzeba żyć z opuszczonymi rękami. Nigdy niczego nie chwytać ani niczego się nie domagać. Córki miały dostawać tylko to, czego nie trzymał nikt inny, co innym przelatywało między palcami.

Ale teraz, kiedy Dżamila zobaczyła już świat na stojąco, nie chciała więcej pełzać po podłodze. Skakała na zdrowej nodze albo poruszała się, kuśtykając. Kiedy bratanica dostała chodzik, Dżamila również błagała o coś takiego. Wreszcie matka poprosiła stolarza, żeby jej go zbił. Chodzik był drewniany, miał drążki zakończone kółeczkami i uchwyt jak malutki balkonik dla dorosłych. Do użytku domowego. Świat na zewnątrz był zamknięty dla kalek.

Każdego ranka, kiedy bracia wkładali szkolne mundurki, chwytali tornistry i wybiegali, siostry zostawały w domu. Nauka mogła je zaburzyć i zepsuć, sprowadzić niecne myśli, wywołać niepokój. Wówczas spadłaby ich wartość na rynku małżeńskim. A przecież liczyło się głównie to – ich wartość. Wartość rynkowa.

Tradycyjne zaaranżowane małżeństwo to transakcja. W puli znajdują się zalety dziewczyny: wiek, wygląd, umiejętności. Rodzina, klan, ziemskie dobra. Honor, sława, status. To wszystko łącznie składa się na cenę, którą rodzice mogą negocjować z rodziną przyszłego męża.

Ibrahim miał swoje ambicje związane z dziećmi i tym, co dzięki nim może osiągnąć. Jeśli chodziło o córki, interesowało go to, na jakie sojusze może pozwolić wartość dziewcząt na rynku matrymonialnym. Tak jak rodziny i klany przeliczały to od stuleci.

Dlatego, aż do osiągnięcia wieku pozwalającego na zawarcie małżeństwa, istotne było maksymalne podniesienie wartości córek. Na niektóre czynniki – takie jak klan czy status rodziny – nie miało się bezpośredniego wpływu. Tym ważniejsze stawało się pielęgnowanie tych zalet, nad którymi się miało kontrolę. Niewidoczność była elementem potwierdzającym czystość dziewcząt. Żaden mężczyzna nie mógł zobaczyć sióstr Dżamili. Żaden mężczyzna nie mógł ich usłyszeć. Nikt nie mógł się dowiedzieć, jak mają na imię. Jeśli imię jakiejś kobiety się rozniosło, była zbrukana. Właśnie to ojciec Dżamili wbijał do głowy swoim dzieciom. Kiedy miał gości, dziewczęta siedziały w milczeniu albo szeptały cicho w innej części domu.

Ibrahim był surowym i wiernym tradycji mężczyzną. Urodził się w rządzonym przez klany mieście Ghazni na płaskowyżu w południowo-wschodniej części kraju. Wychowany w biedzie, bez szkoły, życie zaczął od garbowania skór na klepisku w domu. Jeszcze zanim stał się nastolatkiem, przed należącym do rodziny glinianym domkiem otworzył mały sklepik i oferował w nim to, czego ludzie zawsze będą potrzebować: trumny.

Był prawdziwym self-made Afgańczykiem. Ubrania również będą zawsze potrzebne. Wkrótce składający się z sukni i szali asortyment rozszerzył jeszcze o artykuły rolnicze, a następnie rowery, motocykle, samochody i ciężarówki. Na koniec postawił na lukratywny biznes, który określał po prostu jako import–eksport. Eksportował arbuzy, owoce granatu i winogrona, importował wentylatory, suszarki do włosów, beton i cement. Kupował całe sklepy i wielkie parcele, na których już sobie wyobrażał postawione przez siebie centra handlowe. Chociaż nigdy nie nauczył się porządnie czytać ani pisać, ten ubogi chłopak zdołał wykorzystać dobre czasy po drugiej wojnie światowej, kiedy to w Afganistanie pojawił się pierwszy bank, a także pierwsza elektrownia, nowe mosty i lepsze drogi.

Rodzice Dżamili przenieśli się z Ghazni do Kabulu, bo Ibrahim był zdania, że właśnie tam jest przyszłość. Zatrudnił dwie hinduskie sekretarki, które utrzymywały porządek w pieniądzach i kontraktach. Król – Zahir Szah – rządzący od roku 1933, był mistrzem lawirowania między dwoma supermocarstwami, które budowały i zbroiły kraj. Budowę drogi rozpoczętą przez Związek Radziecki dokończyli Amerykanie. Sowieci założyli w Bagram nowoczesną bazę lotniczą, natomiast Stany Zjednoczone budowały tamy i mosty. Pod przełęczą w górach Hindukusz inżynierowie radzieccy wysadzili masy skalne, aby najwyżej na świecie położony tunel mógł połączyć północ z południem.

Król mierzył wysoko. Wynajął amerykańskich inżynierów, aby kamienistą pustynię w prowincji Helmand przemienili w oazę. Planował budowę modelowego miasta z zielonymi alejami, basenami, kinami, kortami tenisowymi i koedukacyjnymi szkołami. A wszystko to miały zasilać generatory czerpiące energię z ogromnych tam, które również miały powstać. Zaczęło się pięknie. W „Małej Ameryce”, jak nazywano to miejsce, chłopi uprawiali bawełnę i pszenicę, wykorzystując wodę zgromadzoną dzięki tamie. Ale warstwa gleby była cienka, sól wychodziła na wierzch i niszczyła zbiory. Bez odpowiedniej konserwacji gleba wietrzała, a inwestycje na nic się zdały. Z czasem wieśniacy woleli uprawiać maki na opium zamiast zboża, a oazę pochłonęła pustynia.

W Kabulu Ibrahim stał się wpływowym biznesmenem.

Dżamila podziwiała go z daleka. Wiedziała, że sama przynosi ojcu tylko rozczarowanie, nie mógł się nią pochwalić ani być z niej dumny. Tak po prostu było. Pragnęła jego uznania, ale rzadko go widywała. Do jej ulubionych zajęć należało siedzenie za kierownicą w jednym z samochodów, które ojciec trzymał na podwórzu i pozwalał dzieciom się w nich bawić pod warunkiem, że będą uważać. Mercedes, rolls-royce, niebieski ford. Często przesiadywała w którymś z nich, udając, że prowadzi auto, i oddając się marzeniom. Aż do chwili powrotu braci ze szkoły. Wtedy musiała opuszczać siedzenie kierowcy.

Od czasu do czasu zaglądała ukradkiem do tornistrów braci. Wyjmowała książki. Najpierw oglądała obrazki, a później piękne płynne wzory – alfabet perski.

Zamykała podręczniki, zanim ją odkryto. Znała przecież plan.

Dla sióstr – wyjść za mąż.

Dla braci – przejąć interesy ojca.

Dla niej – mieszkać z rodzicami, dopóki będą żyli.

Po ich śmierci odpowiedzialność za nią spadnie na braci. Była ciężarem. Nikt jej do niczego nie potrzebował. W miarę jak rosły dochody ojca, zatrudniał w domu służących, pomoce domowe i ogrodnika.

Do czego mogła się przydać ona?

Długo ćwiczyła chodzenie bez kul. Najpierw wysuwała jedną nogę, przyciągała do niej drugą, stabilizowała ciało, zanim znów mogła poruszyć pierwszą nogą. Robiła jeden krok, potem kolejny. Zmuszała się do poruszania w taki sposób, aby utykanie było jak najmniej widoczne. Jeden krok, dwa kroki, trzy kroki, dziesięć!

Wreszcie jej nogi były w stanie utrzymywać ciężar ciała.

Chodziła.

Mogła chodzić!

Teraz, gdy stała już na własnych nogach, a nawet mogła się na nich poruszać, nie miała siły dłużej czekać. Wiedziała, czego chce. Chciała chodzić do szkoły, tak jak bracia. Za tymi wzorami w książkach, za wszystkimi rysunkami skrywał się świat. Tego była pewna.

Ibrahim tylko pokręcił głową.

– To nie dla ciebie.

– Pozwól mi przynajmniej spróbować! – błagała.

– Nie ma mowy!

– Tak cię proszę!

Ojciec nie przywykł do sprzeciwów. Bracia nie mieli zwyczaju protestować, podążali ścieżką, którą im wyznaczył. A siostry nigdy o nic nie prosiły.

Langak! Langak! Kaleka!

W końcu ojciec zaskoczył wszystkich i uległ. Dżamila mogła chodzić z braćmi do szkoły.

Kaleka!

Szybko przyzwyczaiła się do wyzwisk dzieci z sąsiedztwa.

Dorośli się tym nie przejmowali. Dzieci żyły we własnym świecie. Nikt im nie mówił, że nie wolno poniżać tych, którzy są inni. Na słabość patrzyło się z pogardą, z ułomności drwiono. Lepiej było zaznaczać dystans do osoby, na którą padło złe oko, zemsta Boga czy co to mogło być. Bracia jej nie bronili, przeciwnie, wstydzili się nieporadnego utykania siostry i tego, że musieli jej towarzyszyć w drodze do szkoły. Prosili ojca, żeby uwolnił ich od tego wstydu. Czy Dżamila nie mogła zostać w domu? Siostra była jedynie kłopotem. Powodem do wstydu. No i po co ma się uczyć?

Ale ojciec złożył obietnicę. Dżamila miała chodzić do szkoły, aż nauczy się czytać.

Z głową podniesioną najwyżej, jak potrafiła, Dżamila ciągnęła za sobą bezwładną nogę. Książki, długopisy, nauczyciele. Jakże ona to kochała! Wkrótce była najlepszą uczennicą w klasie. Na koniec roku wróciła do domu z takimi ocenami na świadectwie, do jakich żaden z braci nawet się nie zbliżył.

– No i tyle. – Uśmiechnął się ojciec, gdy rok szkolny dobiegł końca. – Teraz już umiesz czytać i pisać.

Kiedy zaczął się następny rok szkolny, Dżamila miała zostać z matką w ogrodzie. Przerabiać śliwki. Łuskać fasolę. Łupać migdały. Nie była z tego zadowolona. Chciała iść do drugiej klasy.

– Nie dręcz mnie więcej – powiedział ojciec.

Dżamila podniosła jeden palec i popatrzyła na niego błagalnie.

– Jeszcze jeden rok, jeszcze tylko jeden rok, jeden jedyny…

Nikt za bardzo nie wiedział dlaczego, ale Ibrahim ustąpił. Dżamila przyniosła kolejne znakomite świadectwo.

Powtarzało się to co roku. Dżamila wyciągała jeden palec, niczym w modlitwie.

Co roku dostawała jeszcze tylko jeden rok.

_
Przypis:

* Osoba lecząca z wykorzystaniem ziół, okładów itp., ale też przy pomocy amuletów. Hakim nie posiada własnej mocy, ale wyłącznie wiedzę i pobożność, a amulety są wersetami z Koranu.

Åsne Seierstad „Historie afgańskie”
Tłumaczenie: Iwona Zimnicka
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 512

Opis: Nowa książka wybitnej norweskiej reportażystki i dziennikarki. W swoim międzynarodowym bestsellerze „Księgarz z Kabulu” wielokrotnie nagradzana dziennikarka Åsne Seierstad ukazała życie w Afganistanie przed upadkiem reżimu talibów i po nim w 2001 roku. Dwadzieścia lat później talibowie wrócili do władzy, a Seierstad powraca z „Historiami afgańskimi”, książką, która pomoże nam zrozumieć przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Afganistanu.

Seierstad przedstawia troje bohaterów, których życie zostało ukształtowane przez upadek i powstanie talibów: Dżamilę, Baszira i Arianę, a także ich rodziny, przyjaciół, wrogów i współbojowników. Dżamila jest działaczką na rzecz praw kobiet, Baszir – talibskim dowódcą, a Ariana studentką prawa, której do skończenia studiów pozostał jeden semestr, gdy talibowie doszli do władzy. Dzięki ich historiom zaczynamy pojmować, co doprowadziło do przejęcia władzy przez talibów w 2021 roku, jak potoczył się pierwszy rok ich rządów i jak może wyglądać najbliższa przyszłość Afganistanu.

fot. Walking Orbis


Tematy: , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek