Iberoamerykański klasyk – fragment powieści Jorge Amado „Gabriela, goździki i cynamon”

1 września 2015

gabriela-gozdziki-i-cynamon-fragment-1
Awanturnicza i zmysłowa powieść iberoamerykańskiego pisarza Jorge Amado pt. „Gabriela, goździki i cynamon” od 26 sierpnia dostępna jest w polskich księgarniach. Poniżej przedstawiamy początkowy fragment książki, która rozgrywa się w latach 20. ubiegłego wieku w niewielkim brazylijskim miasteczku Ilhéus. Publikacja ukazała się nakładem wydawnictwa Filia. Booklips.pl jest patronem medialnym polskiego wydania.

O słońcu, deszczu i maleńkim cudzie

W roku 1925, kiedy to rozkwitła idylla między Mulatką Gabrielą a Arabem Nacibem, pora deszczowa trwała niezwykle długo, a zaniepokojeni tym fazenderzy snuli się po ulicach z trwogą w oczach i pytali jedni drugich głosem pełnym niepokoju:

? Czy nigdy nie przestanie padać?

Takiej obfitości deszczów nie notowano dotąd, lało bez przerwy dniem i nocą.

? Jeszcze tydzień i wszystko gotowe przepaść…

? Cały zbiór…

? Boże mój!

Mówiono, że zbiór zapowiadał się wyjątkowy, miał przewyższyć wszystkie poprzednie. Przy cenach kakao, stale idących w górę, oznaczało to jeszcze większe bogactwo, wzmożony dobrobyt, obfitość pieniędzy. W perspektywie ? możność kształcenia synów w najdroższych zakładach naukowych wielkich miast, wznoszenie nowych rezydencji dla rodzin na świeżo powstałych ulicach, sprowadzanie luksusowych mebli z Rio de Janeiro, fortepianów dla ozdoby salonów, powstawanie dobrze zaopatrzonych magazynów, rozwój handlu, obfitość trunków w kabaretach i kobiet przybywających na statkach, gry hazardowe w barach i hotelach, jednym słowem ? postęp, owa osławiona cywilizacja.

I pomyśleć, że te deszcze, za obfite teraz, groźne, prawie dyluwialne, zwlekały z przyjściem, kazały na siebie długo czekać, dały się prosić! Kilka miesięcy wstecz pułkownicy wznosili oczy ku pogodnemu niebu w poszukiwaniu obłoków, zwiastunów rychłego deszczu. Rosły plantacje kakao, zajmujące całe południe Bahii, oczekiwano deszczu niezbędnego, by z zawiązków, które już powstały na miejscu kwiatów, rozwinęły się owoce. Procesja na cześć świętego Jerzego przybrała w tym roku charakter zbiorowego uroczystego przyrzeczenia, które złożono patronowi miasta.

Jego bogato haftowany złotem feretron nieśli na dumnych ramionach co znaczniejsi obywatele, najwięksi fazenderzy, w czerwonych togach konfraterni, co miało swoją wymowę, bowiem pułkownicy spod znaku kakao nie przodowali w pobożności, nie chodzili do kościołów ani na msze, ani do spowiedzi, pozostawiając kobietom te dowody słabości.

? Te historie kościelne to dobre dla kobiet ? mawiali.

Ograniczali się do zaspokajania żądań finansowych biskupa i księży, którzy zwracali się do nich o dotacje na wznoszenie obiektów kościelnych oraz urządzanie uroczystości religijnych i zabaw na cele dobroczynne, jak np. na budowę na wzgórzu Vitoria szkoły prowadzonej przez zakonnice, pałacu diecezjalnego, szkół katechizacji, na odprawianie nowenn i nabożeństw majowych, organizowanie kiermaszów i uroczystości ku czci świętego Antoniego i Jerzego.

gabriela-gozdziki-i-cynamon-fragment-4

W tym roku jednak, zamiast popijać po barach, wszyscy ze świecami w rękach, pełni skruchy, wzięli udział w procesji, złote góry obiecując świętemu Jerzemu w zamian za drogocenne deszcze. Tłum idący ulicą za feretronami łączył się w modłach z księżmi. Ojciec Bazyli, w uroczystych szatach, z pobożnie złożonymi dłońmi, z pokornym wyrazem twarzy, intonował modlitwy donośnym głosem. Do tej ważnej funkcji wybrano go z powodu wybitnych cnót, jakimi się odznaczał; niemałą rolę jednak odegrał tu również fakt, że święty ten mąż, jako właściciel ziemi i plantacji, był bezpośrednio zainteresowany interwencją niebios. Modlił się więc ze zdwojoną żarliwością.

Liczne stare panny zgromadzone wokół obrazu świętej Marii Magdaleny, który w wilię procesji został wyprowadzony z kościoła świętego Sebastiana, by mógł towarzyszyć feretronowi świętego patrona w jego wędrówce po mieście, wpadały w ekstazę na widok egzaltacji księdza, zazwyczaj dobrodusznego, szybkiego w mowie i ruchach, który odprawiał mszę w mgnieniu oka, a przy spowiedzi z roztargnieniem wysłuchiwał ich długich, wyczerpujących zwierzeń. Taki inny niż na przykład ojciec Cecyli.

Silny i nie całkiem bezinteresowny głos księdza wznosił się w górę gorącą modlitwą razem z jazgotliwym wołaniem starych panien, jednobrzmiącym chórem pułkowników, ich żon, córek i synów, kupców, eksporterów, robotników, którzy przybyli z interioru na tę uroczystość, tragarzy, marynarzy, kobiet lekkich obyczajów, urzędników handlowych, zawodowych graczy i przeróżnych hultajów, chłopców ze szkół katechizacji i dziewcząt z Sodalicji Mariańskiej. Modły biły w przejrzyste niebiosa, na których nie było najmniejszej chmurki, żarzyło się jedynie bezlitosne słońce, zabójcza kula ognista, zdolna wyniszczyć świeżo zrodzone zalążki owoców drzew kakaowych.

Niektóre panie z towarzystwa, wierne obietnicy złożonej podczas ostatniego balu w klubie ?Progresso?, szły w procesji boso, składając świętemu w ofierze elegancję w zamian za zesłanie upragnionego deszczu. Szeptano obietnice różnego rodzaju, przynaglano świętego; nie można mu było pozwolić na żadną zwłokę, widział przecież dobrze, jak bardzo zgnębieni są jego protegowani i jak gorąco błagają go o natychmiastowy cud.

Święty Jerzy nie pozostał obojętny na te modły, na wzruszającą nagłą i niespodziewaną pobożność pułkowników i na pieniądze, które obiecywali złożyć na kościół katedralny, nie pozostał nieczuły na bose stopy pań kroczących w pokutnym, wielce uciążliwym marszu po bruku, przede wszystkim zaś najbardziej wzruszyła go bez wątpienia duchowa męka ojca Bazylego. Ksiądz tak obawiał się o los owoców swoich kakaowców, że w przerwach żarliwej modlitwy, gdy rozbrzmiewała chóralna inwokacja tłumu, poprzysiągł świętemu wyrzec się na cały miesiąc słodkich pieszczot swojej kumy i gospodyni Otalii. Był jej pięciokrotnym kumem, bo już pięć zdrowych latorośli ? tak silnych i obiecujących jak kakaowce księdza ? spowitych w batysty i koronki podała mu Otalia do chrztu. Nie mogąc ich usynowić, ojciec Bazyli został ojcem chrzestnym wszystkich pięciorga ? dwóch chłopców i trzech dziewczynek ? i w imię chrześcijańskiego miłosierdzia użyczył im swego nazwiska. Nosili więc piękne i szacowne nazwisko: Cerqueira.

gabriela-gozdziki-i-cynamon-fragment-2

Jakże by święty Jerzy mógł być obojętny na tyle strapienia? Od niepamiętnych czasów, od okresu kapitanii, kierował ? dobrze czy źle ? losem tej ziemi, obecnie krainy kakao. Donatariusz, Jerzy de Figueiredo Correia, któremu król portugalski w dowód przyjaźni darował te dziesiątki leguas, zaludnione przez dzikusów i porośnięte lasami fernambuku, nie chciał wyrzec się rozkoszy dworu lizbońskiego dla dzikiej puszczy i wysłał tam swojego szwagra, Hiszpana, na śmierć z rąk Indian. Ale polecił mu oddać pod opiekę świętego pogromcy smoka to lenno, którym król i pan raczył go obdarować. On sam nie udał się do tego dalekiego, prymitywnego kraju, lecz udzielił mu swojego imienia, poświęcając go swemu patronowi, świętemu Jerzemu. Tak więc od czterystu lat mniej więcej święty Jerzy na koniu śledzi z księżyca burzliwe losy miasta Ilheus. Widział, jak Indianie mordowali pierwszych kolonizatorów i jak następnie sami byli przez nich mordowani, z wolnych ludzi stając się ich niewolnikami, widział, jak powstawały młyny cukrowe oraz plantacje kawy, niektóre zupełnie małe, inne ? średniej wielkości. Widział, jak przez całe stulecia ziemia ta wegetowała bez żadnej przyszłości. Potem widział przybycie pierwszych sadzonek kakaowych i rozkazał małpom jupara zająć się rozmnażaniem tych drzew. Nie miał prawdopodobnie w tym określonego celu, po prostu chciał zmienić trochę krajobraz, którym po tylu latach był już zapewne znudzony. Nie wyobrażał sobie jednak, że razem z kakao zjawi się bogactwo, a z nim przyjdą nowe czasy dla tej ziemi powierzonej jego opiece. I zobaczył wtedy rzeczy straszliwe: ludzi zabijających się wzajemnie w zdradziecki, okrutny sposób w walce o pagórki, doliny i rzeki. Na zdobytej w ten sposób ziemi palili lasy i gorączkowo sadzili kakaowce. W jego oczach kraj rozrastał się gwałtownie, powstawały osiedla i miasteczka, fale postępu przyniosły miastu Ilheus biskupa w darze, zakładano nowe ośrodki municypalne ? Itabunę, Itapirę, zbudowano szkołę prowadzoną przez zakonnice, statki wyładowywały wciąż nowych ludzi ? jednym słowem, święty patron widział tyle, że nic już, zda się, nie mogło wywrzeć na nim wrażenia. A jednak wzruszyła go nieoczekiwana i głęboka pobożność pułkowników, ludzi szorstkich, mało skłonnych tak do modlitw, jak i do poszanowania zasad moralności, oraz złożona mu szaleńcza obietnica ojca Bazylego Cerqueiry, z natury namiętnego i ognistego, tak namiętnego i ognistego, że święty powątpiewał, czy dotrzyma przyrzeczenia do wyznaczonego terminu.

Kiedy procesja przeszła plac świętego Sebastiana, zatrzymując się przed Białym Kościółkiem, a Gloria w swoim godnym potępienia oknie przeżegnała się uśmiechnięta, równocześnie zaś Arab Nacib wyszedł przed swój opustoszały bar, by lepiej przyjrzeć się temu widowisku, wtedy właśnie zdarzył się ów cud, o którym tyle później mówiono. Nie, lazurowe niebo nie pokryło się czarnymi chmurami i nie spadł deszcz. Niewątpliwie dlatego, żeby nie zepsuć procesji. Ale na niebie ukazał się bledziutki księżyc, doskonale widoczny mimo oślepiającego blasku słońca. Murzynek Tuisca pierwszy go zobaczył i zwrócił nań uwagę swoich chlebodawczyń, sióstr Dos Reis, które całe w czerni stały w grupie starych panien. Rozegzaltowane tym zjawiskiem podniosły wrzawę, wieszcząc cud; podniecenie ich udzieliło się tłumowi, radosna wieść rozniosła się wkrótce po całym mieście. Przez dwa dni nie mówiono o niczym innym. święty Jerzy ukazał się, by wysłuchać modłów, tylko patrzeć, jak spadnie deszcz.

Po kilku dniach rzeczywiście chmury zgromadziły się na niebie i wieczorem zaczęło padać. Tylko że święty Jerzy, do głębi przejęty ilością modlitw i obietnic, bosymi stopami pań i przerażającym ślubem czystości złożonym przez ojca Bazylego, przesadził w cudzie i deszcz nie chciał przestać padać; pora deszczowa trwała już przeszło dwa tygodnie dłużej niż zwykle.

Ledwie zrodzone zalążki owoców kakao, których rozwój był zagrożony przez żar słoneczny, wspaniale wyrosły przy tej obfitości deszczów, nigdy dotąd niewidzianej, ale teraz wymagały znowu słońca, żeby dojrzeć. Jeśli potoki wody nie przestaną lać się z nieba, owoce gotowe zgnić przed zbiorem. Pełen niepokoju wzrok pułkowników znowu zwracał się z najwyższą troską ku ołowianemu niebu, szukając ukrytego słońca. Na ołtarzach świętych Jerzego i Sebastiana, Marii Magdaleny i nawet Najświętszej Panny z Vitorii, w kaplicy cmentarnej, płonęły świece. Jeszcze dziesięć dni, jeszcze tydzień deszczu, a całemu zbiorowi zagraża poważne niebezpieczeństwo. Oczekiwanie pełne tragizmu.

gabriela-gozdziki-i-cynamon-fragment-3

I wreszcie tego pamiętnego ranka w dniu, kiedy wszystko się zaczęło, pułkownik Manuel das Onças (tak nazwany, ponieważ jego plantacje leżały na samym końcu świata, tam gdzie, jak sam opowiadał, a inni to potwierdzali, ryczały jaguary), wyszedłszy z domu prawie nocą, bo o czwartej rano, ujrzał niebo czyste, jaśniejące nieprawdopodobnym błękitem i blaskiem rozkwitającej jutrzenki, która wesołą poświatą zapowiadała ukazanie się słońca nad morzem. Stary fazender podniósł w górę ramiona i wykrzyknął z niewypowiedzianą ulgą:

? Nareszcie… zbiory uratowane!

Po czym podążył w kierunku budki z rybami w okolicach portu, gdzie co dzień wczesnym rankiem spotykała się paczka starych znajomych wokół blaszanek z mingau, które sprzedawały bahijki. Przychodził zawsze pierwszy na umówione miejsce i chociaż wiedział, że nikogo tam jeszcze nie będzie, szedł szybko, jak gdyby wszyscy czekali już na wiadomość, którą im niesie. Radosną wiadomość końca pory deszczowej. Uśmiech szczęścia opromieniał mu twarz.

Zbiory były zapewnione. Miały to być największe, wyjątkowe zbiory przy cenach stale rosnących w tym roku bogatym w wydarzenia polityczne i społeczne, roku przez wielu uważanym za decydujący w życiu tego regionu, kiedy to tyle rzeczy zmieniało się w Ilheus. Dla jednych rok ten był znamiennym z powodu sprawy portowej tamy, dla innych z powodu walki politycznej pomiędzy Mundinhem Falcao, eksporterem kakao, a Ramirem Bastosem, starym kacykiem miejscowym. Niektórzy wspominali go jako rok sensacyjnego sądu nad pułkownikiem Jesuino Mendonça, jeszcze inni ? jako rok, w którym pierwszy statek szwedzki zawinął do portu, co dało początek bezpośredniemu eksportowi kakao. Ale tego okresu, który łączył zbiory 1925 roku ze zbiorami 1926, nikt nie kojarzył w swoich wspomnieniach z rokiem miłości Naciba i Gabrieli, a jeśli nawet wspominano perypetie tego romansu, nie zdawano sobie sprawy, do jakiego stopnia dzieje tej szaleńczej namiętności, bardziej niż jakiekolwiek inne wydarzenie, skupiały na sobie uwagę całego miasta, którego fizjonomia zmieniała się wówczas szybko dzięki zawrotnemu postępowi i nowym zdobyczom cywilizacji.

gabriela-gozdziki-i-cynamonJorge Amado „Gabriela, goździki i cynamon”
Tłumaczenie: Janina Wrzoskowa
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 552

Opis: Ciało barwy cynamonu, goździkami pachną włosy? Portowe miasto Ilheus, stojące u progu postępu, plantacje kakaowca, restauracje, sąsiedzkie plotki, miejscowe zatargi, walka o władzę oraz pachnąca przyprawami Brazylia pierwszej połowy wieku są tłem tej powieści. Jej głównym wątkiem jest miłość tytułowej Gabrieli, obiektu westchnień wielu mężczyzn, i przystojnego Araba, właściciela restauracji. Miłość zmysłowa, namiętna, czarująca i magiczna. Amado przenosi czytelnika na gorące brazylijskie plaże i na duszne ulice portowego miasta. Opowiada o niepisanych prawach miejscowej ludności, o egzekucjach niewiernych kochanków, o samotności opuszczonych żon. Radość życia, pochwała miłości i wolności, czczenie zmysłów ? oto cudowny świat Amado, który pod pozorem lekkiej, zmysłowej i nasyconej erotyką historii, zawiera ważne przesłanie.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek