Holoubek – kibic piłki nożnej, który potrafił nawet poradzić sobie na stadionie z żulernią. Fragment „Gustawa” Zofii Turowskiej

24 marca 2021

Zmarły w 2008 roku Gustaw Holoubek pamiętany jest przede wszystkim jako wielki aktor, reżyser, pedagog i dyrektor warszawskich teatrów. Choć utrwalił się jego wizerunek jako poważnego, dramatycznego człowieka, który budził respekt, w życiu prywatnym był otwarty, przyjazny i miał niesłychane poczucie humoru. Słynął również z pasji do piłki nożnej, dzielonej z przyjaciółmi-literatami Tadeuszem Konwickim i Stanisławem Dygatem. Poniżej możecie przeczytać fragment książki „Gustaw” Zofii Turowskiej, który opisuje tę mało znaną stronę aktora, pokazując, że potrafił sobie nawet poradzić na stadionie z warszawską żulernią.

„Co jest w tej piłce, że siedzi w nas do końca życia i nawet kiedy już dawno przestaliśmy ruszać nogami, fascynuje? – zadaje pytanie Holoubek i zaraz odpowiada: – Najprościej mówiąc, to wspaniała zabawa dla chłopców. To szkoła lojalności, uczciwości, zakosztowania sukcesu i radzenia sobie z nim, tak jak z porażką oraz goryczą z nią związaną. Niepowodzenia trzeba znosić przez całe życie, a futbol uczy, jak znosić je z godnością. Esencja dramaturgii, z ekspozycją, kulminacją i katastrofą, trwająca w trzech jednościach: czasu, miejsca i akcji, sfera pewnej ozdoby człowieka, duchowości, bliska poezji, która upiększa rzeczywistość”.

– Sport był dla Gustawa biżuterią, czymś, co zdobi życie – ujmuje Waldemar Dąbrowski.

– Gustaw, miłośnik i znawca sportu – powraca do dawnych lat w swoich prywatnych zapiskach trener tenisa Janusz Hellich, który wówczas nawet nie przypuszczał, że połączy go z Holoubkiem niezwykła przyjaźń. – Spotkaliśmy się w połowie lat sześćdziesiątych na kortach warszawskiej Legii. Wówczas na tenisowych zawodach pojawiała się spora grupa artystów. Specjalnym powodzeniem cieszyły się mecze o Puchar Davisa. Stanisław Dygat, Tadeusz Konwicki i Gustaw Holoubek siedzieli zawsze razem. O Dygacie i Holoubku pisali, że są przyjaciółmi zainfekowanymi kibicowaniem. Przychodzili także Erwin Axer, Kazimierz Rudzki, Jerzy Gruza, Bogumił Kobiela, Alina Janowska, Maria Ginter, a Zbigniew Lengren bardziej zadziwiał nas serwem niż profesorem Filutkiem. W kabinie nad kortami pochylony nad mikrofonem Bohdan Tomaszewski zapowiadał: „Szanowni Państwo! Letnia gala publiczności rozpoczęta”.

Po wojnie nowi władcy Polski uznali. że tenis to sport arystokracji i ludzi zamożnych. A im chodziło o masy, o lud. Nie zamierzali wobec tego tenisa propagować i popierać. Był pogardzany i lekceważony. Utrzymywał się na powierzchni dzięki grupie przedwojennej inteligencji.

W roku 1968, po olimpiadzie w Meksyku, organizowałem na Rozbrat w Stołecznym Komitecie Kultury Fizycznej spotkanie olimpijczyków z ludźmi kultury i sztuki. Waldemar Baszanowski, Witold Woyda – złoci medaliści; Gustaw Holoubek, Stanisław Dygat, Wiesław Gołas i Tadeusz Konwicki – ludzie sceny, filmu i pióra. Kulminacyjnym punktem pierwszego takiego wieczoru było wręczenie artystom kart wolnego wstępu na wszystkie imprezy sportowe w Warszawie. Staś Dygat był zachwycony i zapewnił mnie, że nigdy tego nie zapomni. Będzie mógł oglądać walki bokserskie w Hali Gwardii o każdej porze. Najlepiej jednak znał się na tenisie. Grał w tenisa jeszcze przed wojną. Należał do obiecującej grupy juniorów, ale nie odnosił sukcesów, bowiem dzielił pasje tenisowe z boksem. Brakowało mu koncentracji i skupienia uwagi na jednej dyscyplinie. Kilka razy stawaliśmy po przeciwnej stronie siatki na korcie. Grał pięknie, elegancko, stylowo. Wysoki, przystojny, przedwojenny pan, pachnący zawsze yardleyem. Nie biegał, bo już miał problemy z sercem, ale prezentował się wspaniale. Po kilku wymianach piłek siadaliśmy na tarasie, aby gadać o aktorstwie Gucia. Kochał go, ogromnie cenił i zachwycał się jego każdą nową rolą. Podejrzewam, że zyskałem jego sympatię tylko dlatego, że podzielaliśmy entuzjazm dla twórczości Gustawa.

Tadeusz Konwicki przedstawia Hellicha jako typ „dawnego sportowca, dżentelmena, uprzejmego człowieka, otwartego, o ładnej sylwetce, którą zawdzięczało się bezinteresownemu sportowi. Przy panu Januszu Hellichu mogę bluzgać na sport, wówczas on stara się go bronić. To od niego dowiedziałem się, że we współczesnym sporcie jest zasada defensywy: przede wszystkim nie stracić bramki”.

Janusz Hellich:

– Stanisław Dygat – romantyk sportowy, kocha boks, piłkę nożną i tenis, chodzi na wszystkie imprezy sportowe, później ogląda w telewizji, z całej trójki przyjaciół najbardziej zaangażowany w rozgrywkach tenisowych. Przeżywa każdy punkt w wielkich emocjach. Złości się i głośno komentuje; Konwicki spokojny i sceptyczny, nie bardzo wierzy w zwycięstwo Polaków; najbardziej racjonalny Gustaw Holoubek: przychylnie i życzliwie nastawiony do wydarzeń na korcie, uwielbia Władysława Skoneckiego, uważa, że nie tylko pięknie gra, ale jest również mistrzem dramaturgii i posiada to, o czym marzy każdy aktor – skupia na sobie uwagę.

Porównanie sportowca z aktorem Holoubek najwyraziściej uwidacznia na przykładzie piłki nożnej, którą w swoich sportowych zamiłowaniach stawia na pierwszym miejscu.

– I aktor, i piłkarz występują przed widownią – analizuje w rozmowie z Rafałem Stecem. – Obaj przeżywają tremę wywołaną przez fakt bycia oglądanym. Stres ten ma jednak i pozytywne działanie: wyzwala niespotykaną motywację i mobilizację, chęć bycia najlepszym, by dzięki temu uzyskać władzę nad publicznością, zdobyć jej sympatię i doping. Na skupienie publiczności aktor reaguje w taki sam sposób jak piłkarz nagradzany brawami. Łączy ich także wysiłek fizyczny: aktor skoncentrowany przez dwie godziny spektaklu, by nie uronić ani słowa, przeżywający silne emocje, czasami traci na wadze nie mniej niż piłkarz podczas gry. A zagłębiając się – cechuje ją pewne zjawisko całkowicie abstrakcyjne. Na boisku człowiek oddaje się jakiejś wymyślonej regule niemającej sensu utylitarnego.

Janusz Hellich:

– Gustaw chodzi na tenisowe zawody, ale gry w tenisa nie próbuje. Narzeka na brak czasu i na to, że strasznie się zaniedbał fizycznie. Gra w teatrze, telewizji i w filmie tak dużo, że czuje ogromną potrzebę ruchu i aktywności sportowej. Natychmiast proponuję poranne rozruchy w pobliskiej Agrykoli. Przyjmuje propozycję z zadowoleniem. Biegamy po parku. Czuje się znacznie lepiej. Przychodzi jednak rzadko. Kiedy zaczyna mówić o sporcie, w jednej chwili się ożywia i łatwo zauważyć, że miłość do sportu pochłania go z wielką mocą, lubi też boks i lekkoatletykę, ale w sportowych zamiłowaniach na pierwszym miejscu stawia piłkę nożną. W zdumieniu słucham, kiedy wymienia skład drużyny Cracovii z 1935 roku.

Jak wiadomo, Cracovia to coś więcej niż tylko klub sportowy i drużyna, to historia Niepodległej. Już Józefa Piłsudskiego proszono o objęcie protektoratu nad uroczystościami jubileuszowymi. „Naczelnik Piłsudski oświadczył, że delegacyą przyjmie, bo kocha sport w ogólności, a Cracovia jest właśnie tem klubem, który nauczył Go interesować się sportem” – pisała ówczesna prasa.

Gustaw cytuje też swobodnie nazwiska krakowskiej drużyny z białą gwiazdą na piersi – Wisły, odwiecznego rywala Cracovii, i klubu robotniczego Garbarnia, z tytułem Mistrza Polski z 1931 roku. Bezgranicznie jednak i trwale kocha tylko „Pasy”, bo taki przydomek nadali Cracovii kibice od występujących w herbie i na strojach naprzemiennych białych i czerwonych pasów. Klub docenia to uczucie i wyraża w słowach:

„Pańska miłość jest pięknym przykładem obecności w chwilach dobrych i złych, wzorem wspólnego przeżywania radości zwycięstw i goryczy porażek, a na trybunie honorowej Cracovii czeka na Pana zawsze to samo zarezerwowane miejsce. Po latach niepowodzeń Klub Sportowy Cracovia znów gra w ii lidze i przynajmniej pół Krakowa marzy o jego powrocie do ekstraklasy. Przypominamy o tym, gdyż wiemy, że 'Pasy’ zawsze miały i mają w Panu oddanego na dobre i złe sympatyka, a nasza radość jest radością wspólną. Ogromnie serdecznie zapraszam na Pański rodzinny Zwierzyniec, na Błonia i na stadion przy ulicy Kałuży”.

Na dowód dołączają kartę wstępu na wszystkie mecze, otrzymuje też zaproszenie od władz klubu do udziału w komitecie honorowym obchodów stulecia jego istnienia.

– Cracovia była moim pierwszym nauczycielem – powie Gustaw podczas gali tej wyjątkowej rocznicy. – Pierwszą instancją edukacyjną. Właściwie mam takie dziwne wrażenie, że urodziłem się na boisku Cracovii, a w każdym razie tam się wychowałem. Cóż to był za czas!

Doskonale rozumie Zygmunta Nowakowskiego, pisarza, aktora i dziennikarza, krakowianina, przedwojennego wiceprezesa Cracovii, który chciał być pochowany na polu karnym boiska tego klubu.

– Myślę tak samo. Byłoby pięknie, gdyby można było tak wiecznie, że tak powiem, wiecznie oglądać piłkarzy, mecze, cieszyć się z ich zwycięstw, martwić się ich klęskami, ale w każdym razie być, cały czas być…

Jerzy Pilch opowiada Bartoszowi Marcowi z „Rzeczpospolitej”:

„Raz byłem na meczu Cracovia – Polonia Warszawa w Warszawie. Dostałem zaproszenie do loży vip-ów – ma to swoją dobrą i złą stronę. Złą, bo nie bratasz się z normalnymi kibicami, dobrą, bo miałem obok siebie Gustawa Holoubka. Dzień był zimny. Holoubek obserwował grę starannie opatulony. Z przebiegu zdarzeń na boisku byliśmy zadowoleni, bo Cracovia wygrywała. Holoubek przez cały mecz w ogóle się nie odzywał, tylko raz ryknął: 'A bramkarz jak ch… stoi!'”.

Grzegorz Królikiewicz:

„Gdy zaczynał mówić o sporcie, schodził na poziom prostej, potocznej mowy, czasem nawet gwary”.

Zapamiętane jest także jego nieco filozoficzno-humorystyczne powiedzenie:

Kto nigdy nie grał w piłkę, ten nie wie, czym jest bramka. Jak jest wściekle obszerna dla bramkarza i jak wąska i niska dla tego, kto ją atakuje.

Przyznawał, że ma żyłkę i usposobienie hazardzisty i życie traktuje jak sport.

– Cieszą mnie same zawody, mecz, w którym biorę udział, sama konfrontacja z publicznością. Jak oglądam mecze, to wydaje mi się, że jestem na boisku. Kibicowanie sportowi, patrzenie na sport jest zbliżone do konsumpcji dóbr wymyślonych przez człowieka, a więc szalenie ludzkich, sam pomysł, żeby uprawiać sport, jest szalenie abstrakcyjny: nagle dorośli ludzie ustalili sobie metody gry, zjawisko niemające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Ktoś zwycięża i właściwie co z tego? Uczucie zwycięstwa, walka o nie jest człowiekowi przyrodzone. A sport jest dlatego wyjątkowy, tak piękny, że zwycięża się bezkrwawo. Że nie walczy się na śmierć i życie. Nie przypomina walki gladiatorów, jest walką zwykłych ludzi, którzy równie zdrowi ją zaczynają, jak i kończą.

Profesor Wojciech Noszczyk, profesor nauk medycznych, chirurg, potwierdza:

– Sportowcy byli dla niego wzorem tężyzny fizycznej. Po pewnym meczu na Legii, na którym mu towarzyszyłem, czekał na Deynę. Rozmawiał z nim, jak trenuje, co myśli o drużynie, jak się czuje, tak po prostu, jak z kolegą, partnerem, jak z Konwickim.

Na Legię często chodzi z Dygatem, tym „chłopcem z boiska”, jak nazywała go żona, Kalina Jędrusik, którego miłość do sportu była bezgraniczna, a który sytuował piłkę między komedią dell’arte a happeningiem, oraz z Konwickim, autorem cyklu felietonów sportowych Z miejsc stojących, zamieszczanych w „Nowej Kulturze”.

Janusz Hellich:

– Razem chodziliśmy na mecze piłkarskie Legii, zachwycaliśmy się inteligencją piłkarza Lucjana Brychczego. Krzyczeliśmy na skrzydło do Żmijewskiego. Głośno krytykowaliśmy bramkarza Grotyńskiego. Często byli z nami Kalina Jędrusik, Krzysztof Mętrak, Wojciech Gąssowski. We wspomnieniach legendy Legii, Lucjana Brychczego, przy Łazienkowskiej, na kortach i basenie, w weekendy na trybunach, zasiadali artyści: Łapicki i Konwicki, Dygat i Holoubek, „ludzie władzy tej oficjalnej i nieoficjalnej: minister obok waluciarzy, dyrektor zjednoczenia z prywaciarzem, najpiękniejsze dziewczyny i najgłośniejsze nazwiska. Podziwiali drużynę piłki nożnej”.

Janusz Zaorski kilkakrotnie był tam na meczach w towarzystwie Holoubka, Dygata, Szczepkowskiego, Morgensterna.

„Padały kwieciste przymiotniki… Byłem wtedy asystentem reżysera Janusza Morgensterna, który kręcił Kolumbów. Cała ekipa chodziła na mecze, a Janusz dosiadał się do swoich znajomych. Dzięki temu miałem przywilej siedzenia obok Tadeusza Konwickiego, Stanisława Dygata i Gustawa Holoubka. Na jednym ze spotkań pucharowych Legia grała słabiej, był jakiś przestój i wtedy panowie Konwicki, Dygat i Holoubek zaczęli wydawać takie odgłosy, jakby wabili kota: kici-kici-kici-kici; oczywiście chodziło im o Lucjana Brychczego, o Kiciego, a nie o kota, ale robili to tak, że aż zacząłem się rozglądać, czy nie ma koło nas jakiegoś kocura. Widząc słabszą grę Legii, wywoływali Brychczego, by ten zmienił obraz meczu”.

„Otóż siedzimy sobie kiedyś z Gucieńkiem, Dygatem i jeszcze jakimś kibicem na trybunach stadionu Legii i w miłym podnieceniu oczekujemy rozpoczęcia meczu piłkarskiego – przywołuje wspomnienie Tadeusz Konwicki w autobiograficznej powieści Nowy Świat i okolice. – A tu za nami, na wyższym stopniu trybuny, lokuje się jakaś wataha żulów warszawskich. Niepomni na to, że przed nimi siedzą szacowni kibice sportowi, zaczynają wrzeszczeć, rzucać mięsem, szamotać się, gwizdać, ryczeć.

Gucieńko, odziany z dystynkcją w sakpalto, odwraca się i grzecznie upomina młodzież, prosząc o spokój. Bogać tam, rwetes, wrzaski, nieprzystojne słownictwo jeszcze się wzmagają. Gucieńko słucha tego, jego piękne uszy czerwienieją złowrogo, nagle odwraca się błyskawicznie, łapie najaktywniejszego urka za łeb i przez własne ramię trzask jego pyskiem o własne kolano. Matko Święta, cała trybuna ucicha, chuligani milkną ze zgrozy, ten schwytany przez subtelnego Gucieńka żulik gramoli się z ziemi z rozkwaszonym nosem, a wtedy ich przywódca, wielki i barczysty drab, podnosi się z ławki i powiada z niesmakiem: Chodźmy stąd, bo tu granda siedzi”.
(…)

Zofia Turowska „Gustaw. Opowieść o Holoubku”
tłumaczenie:
wydawnictwo: Marginesy
ilość stron: 416

Opis: Zofia Turowska, biografka m.in. Agnieszki Osieckiej, Janusza Majewskiego i Zofii Nasierowskiej, odkrywa nieznane fakty z życia Gustawa Holoubka, analizuje postawy i losy środowiska, a także określone działania Holoubka w kontekście osobistym i politycznym. Zyskała dostęp do rodzinnych dokumentów i archiwum, które nie są dla nikogo dostępne. Porusza wiele ważnych i nieznanych historii i faktów – dotychczas nieomawianych. „Gustaw. Opowieść o Holoubku” to znaczące sceny z jego życia, to Gustaw na tle historii, we wspomnieniach rodziny, przyjaciół i kolegów, bardziej codzienny niż pomnikowy: mąż, ojciec, dziadek, mądry, uroczy człowiek, zwyczajnie nadzwyczajny przyjaciel, niezwyczajny kibic, kompan do brydża, pokera, niezwykły opowiadacz dykteryjek. Dżentelmen o magnetycznym głosie i uwodzicielskim spojrzeniu. Człowiek mądrego słowa, riposty, dowcipu. Inteligent. Kreował życie, jakiego pragnie. Patrzył do przodu, nie za siebie. To, o czym myślał, pisał, mówił, jest w tej książce najważniejsze i ciągle aktualne. Ma się wrażenie, że Holoubek wcale nie odszedł…

Tematy: , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek