Historie Amerykanek, które w czasach belle époque wiązały się z europejskimi arystokratami. Fragment książki „Amerykańskie milionerki” Kazimierza Bema

13 sierpnia 2021

Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazała się książka „Amerykańskie milionerki”. Mieszkający w Stanach Zjednoczonych łodzianin Kazimierz Bem opisuje w niej barwne losy bogatych Amerykanek, które na przełomie XIX i XX wieku wychodziły za mąż za zubożałych europejskich arystokratów. W poniższym wstępie, pochodzącym z tej publikacji, autor wyjaśnia, dlaczego uznał, że warto na temat losów tych kobiet napisać książkę.

WSTĘP

Geneza tej książki sięga 1993 roku, kiedy z dwiema przyjaciółkami poszedłem do kina w Łodzi, by obejrzeć film Wiek niewinności na podstawie książki Edith Wharton. Natychmiast zakochałem się wtedy w Newlandzie Archerze (granym przez zabójczo przystojnego Daniela Day-Lewisa), chciałem być najlepszym przyjacielem hrabiny Olenskiej (granej przez przepiękną Michelle Pfeiffer) i wybierać jej kreacje, mieć charakter Mansonowej Mingott, a gdy dorosnę – styl i reputację van der Luydenów. Przez kolejne lata czytałem, ile mogłem, o Gilded Age (dosłownie: „pozłacana epoka”), jak na podstawie powieści Marka Twaina historycy określają okres 1865–1917 w USA, praktycznie równoległy z europejską belle époque (1870–1914). Z czasem moje zainteresowanie zeszło na nieco dalszy plan. Dopiero przeprowadzka do USA oraz regularne wyjazdy do Newport i zwiedzanie zachowanych rezydencji, fascynacja i przyjemność przebywania w budynkach z tamtego okresu i czytania o życiu w „czasach elegancji” sprawiły, że pojawił się pomysł na książkę. Spory udział w tym mieli też ci Polacy, którzy do USA przyjeżdżają z poczuciem niezrozumiałej intelektualnej i kulturalnej wyższości i dla których Newport jest prawdziwym szokiem: coś tak wytwornego i pięknego powstało w Ameryce w XIX wieku? Co roku latem i w okresie świąt Bożego Narodzenia udaję się do Newport, by odwiedzić tamtejsze „chatki” i delektować się ich pięknem i elegancją.

O KIM JEST TA KSIĄŻKA?

W 1910 roku zarówno Londyn, jak i daleki Nowy Jork żyły wieściami o nadchodzącym skandalu w sferach najwyższej europejskiej arystokracji. Jego bohaterami byli książę Antoni Albrecht Radziwiłł (1885–1935), zwany „Abą”, oraz jego amerykańska narzeczona Dorothy Parker Deacon (1892–1960). Brytyjska prasa z lubością informowała czytelników, że książę jest kuzynem nielubianego Kaisera Wilhelma II i dziedzicem dwóch, liczących około 120 600 hektarów, ordynacji: nieświeskiej i kleckiej na Białorusi (w ówczesnej Rosji). Z plotkarskim zacięciem przytaczano też fakt, że jego przyszła małżonka nie ma tytułu, nie jest milionerką, a małżeństwu sprzeciwia się matka pana młodego, Maria z Branickich (1863–1941), zwana „Bichettą”. Prasa ekscytowała się, że księżna poruszy niebo i ziemię, by do ślubu nie dopuścić. Gdy zatem w wyznaczonym dniu 22 czerwca, pomimo tłumu gapiów przed katolickim kościołem St. Mary’s na Cadogan Square, nie pojawili się ani pan, ani panna młoda, depesza o tym trafiła na pierwszą stronę „New York Timesa”. Jej autor po „zasięgnięciu języka” dowiedział się, że ceremonię przełożono, gdyż świadek pana młodego nie dojechał; prasa podejrzewała, że palce w tym maczała matka Radziwiłła.

Z księżną Bichettą należało się liczyć. Była jedną z dwóch córek bajecznie bogatego hrabiego Władysława Branickiego (1826–1884) z Białej Cerkwi pod Kijowem i Anny z książąt Sapiehów (1843–1918). Jako dziedziczka ogromnych włości po ojcu i żona wielkiego latyfundysty i kuzyna cesarza Niemiec była osobą pyszną, obcesową, a do tego snobką. Uważała, że majątek, pozycja i koneksje pozwalają jej na prawie wszystko. Utwierdzał ją w tym fakt bliskiej przyjaźni z królową Włoch. Zachowała się anegdota o tym, jak kiedyś podczas jednej z wystawnych kolacji księżna Bichetta siedziała nadąsana przez cały posiłek. Gdy gospodyni zapytała, dlaczego milczy, księżna odpowiedziała głośno: „Czy naprawdę myślisz, że mogę się dobrze bawić, gdy posadziłaś mnie pomiędzy impotentem a homoseksualistą?”. Z siostrą Zofią (1871–1935), która rozwiodła się z włoskim księciem Strozzim, by wyjść za mąż za wnuka śpiewaka Opery Warszawskiej pochodzenia żydowskiego Karola Halperta (1873–1931), zerwała wszystkie kontakty.

Wizja małżeństwa najstarszego syna z Amerykanką doprowadzała ją do pasji. Chodziło nie tylko o brak paranteli, ale o ciągłe skandale związane z tą rodziną. Matka Dorothy, Florence Baldwin, była bohaterką wielu „smacznych” artykułów prasowych od czasu, gdy mąż w porywie zazdrości zastrzelił jej kochanka, po czym oszalał w więzieniu, czekając na proces. Florence Baldwin jak gdyby nigdy nic znalazła sobie włoskiego amanta z arystokratycznym tytułem, z którym żyła bez ślubu i podróżowała po Europie. Nic dziwnego, że księżna Bichetta próbowała skłonić do interwencji zarówno Watykan, jak i dwór berliński, by ślubowi zapobiec. Jej plan miał szanse powodzenia: dziesięć lat wcześniej starsza siostra Doroty, Gladys Parker Deacon, próbowała uwieść i skłonić do małżeństwa księcia Wilhelma (1882–1951), następcę tronu Niemiec. Kronprinza w ostatniej chwili wyrwano z matni ambitnej i bezwzględnej Amerykanki i szybciutko ożeniono z odpowiednią niemiecką, protestancką księżniczką. Wilhelm II tego nie zapomniał, ale pomimo nacisków księżnej Bichetty nie zdecydował się na interwencję. Jedyne, co uzyskała, to że na ślubie nie pojawili się ambasadorzy niemiecki i rosyjski (zazwyczaj obecni na ślubach arystokratów tej rangi) i większość zaproszonych także wymówiła się od obecności.

Ślub ostatecznie doszedł do skutku 5 lipca 1910 roku w Londynie. Interwencja u papieża poskutkowała o tyle, że nie udzielił go katolicki prymas Anglii, a tylko jego osobisty sekretarz. Amerykański dziennikarz „New York Timesa” z żalem skonstatował, że panna młoda wyglądałaby pięknie w odpowiedniej sukni, ale wzięła ślub „w stroju podróżnym, nie korzystając z pomocy druhen”. Zrobił też aluzję do bojkotu uroczystości przez polską, niemiecką i brytyjską arystokrację: „Lektura listy zaproszonych, a nieobecnych gości byłaby ciekawa”. Nie pozostawił jednak żadnej wątpliwości co do bojkotu ceremonii przez rodzinę pana młodego, pisząc, że jedynymi jej reprezentantami obecnymi na ślubie była ciotka pana młodego, Zofia Halpern, i jej mąż Karol, który był świadkiem. Halpernowie, jak donosił korespondent, „od początku wspierali państwa młodych”, czego świadomość zapewne dodatkowo doprowadziła księżnę Bichettę do furii. Amerykański korespondent sprzyjał pannie młodej i rodaczce i nie omieszkał złośliwie dodać, że ojciec pana młodego, książę Jerzy Radziwiłł (1860–1914), nie mógł przyjechać, „gdyż cierpi na demencję”. Jakby tego wszystkiego było mało, chcąc podkreślić ekstrawagancję rodziny, siostra nowej księżnej Radziwiłł, Gladys Deacon, ostentacyjnie spóźniła się na uroczystość.

Choć „New York Times” przewidywał z nutką nadziei, że wizyta państwa młodych w rzymskim pałacu księżnej Bichetty skończy się skandalem i głośną awanturą, nic takiego nie miało miejsca. Rada nierada, Bichetta musiała zaakceptować synową, bo też jaki miała wybór? W 1917 roku Abie i Dorothy urodziła się córka, księżniczka Elżbieta Radziwiłłówna, ale ich małżeństwo powoli się rozpadało. Po rozwodzie i uzyskaniu kościelnego unieważnienia małżeństwa w 1921 roku (w czym pomogły koneksje byłej teściowej) Dorothy wyszła za mąż za węgierskiego arystokratę hrabiego Pállfy ab Erdöd. Zmarła w Szwajcarii. Książę Aba, który po traktacie ryskim stracił ponad 44 tysiące hektarów, nigdy się ponownie nie ożenił i zmarł w 1935 roku. Jako ostatniego z Radziwiłłów pochowano go w rodzinnej krypcie w kościele Bożego Ciała w Nieświeżu (dziś Białoruś). Dziedzicem obu ordynacji i ostatnim ich właścicielem do 1945 roku został jego młodszy brat Leon Wilhelm (1888–1959).

Zawarte w atmosferze skandalu małżeństwo Dorothy Parker Deacon i księcia Radziwiłła było jednym z wielu podobnych pomiędzy Amerykankami i europejskimi arystokratami. Szacuje się, że w latach 1870–1914 ponad 400 Amerykanek z ogromnymi posagami, często wręcz milionerek, wyszło za przedstawicieli europejskich utytułowanych rodów, przynosząc ze sobą posagi warte w sumie wówczas co najmniej 220 milionów dolarów – dziś to miliardy dolarów. Choć większość z ich mężów stanowili Anglicy i Francuzi, to urodzone w Nowym Świecie arystokratki można było znaleźć od Portugalii, przez Niemcy, Węgry, Włochy, Skandynawię, aż po Rosję i Polskę. W 1882 roku sir William Gordon-Cumming (1848–1930), widząc jedną z Amerykanek spacerującą w Hyde Parku w Londynie, podszedł i obcesowo zapytał ją: „Poluje pani na męża?”. W tym samym roku on także poślubił dziedziczkę milionowej fortuny z Nowego Jorku.

Liczbę małżeństw Amerykanek z europejskimi arystokratami pod koniec XIX wieku obrazuje przykład rodziny Garnerów. William T. Garner (1840–1876) był właścicielem jednej z największych fabryk tekstylnych w stanie Nowy Jork. On i jego żona Mary (1842–1876) zginęli tragicznie w wypadku żeglarskim, pozostawiając trzy małe córeczki. Opiekę nad nimi objęła siostra Williama, Florence, która większość roku spędzała w Paryżu. Jej wszystkie trzy bratanice poślubiły europejskich arystokratów: Marcelitte (1868–1943) wyszła za Francuza, hrabiego Henriego le Tonneliera de Breteuil (1847–1916), Florence (1869–1922) poślubiła wspomnianego wyżej Brytyjczyka, sir Williama Gordona-Cumminga, a najmłodsza Edith (1874–1961) Duńczyka, hrabiego Léona von Moltke-Huitfeldta (1862–1952). Każda z sióstr wniosła mężowi posag w wysokości 1 miliona dolarów – czyli prawie 24,5 miliona dolarów dziś. Posagi panien Garner umożliwiły wszystkim mężom odrestaurowanie rodzinnych zamków i pałaców i życie na wysokiej stopie.

Trend ten był początkowo witany w USA z sympatią. W Nowym Jorku ukazywał się nawet kwartalnik „Utytułowane Amerykanki”, który donosił o losach rodaczek na europejskich dworach i salonach, a na końcu każdego numeru zawierał zestawienie nieżonatych arystokratów w odpowiednim wieku. Ale od początku XX wieku zjawisko to wywoływało wśród amerykańskiej opinii publicznej coraz większą irytację. Czy amerykańskie pieniądze muszą iść na ratowanie starych, ponurych zamczysk i stylu życia tych, od których uciekli przodkowie panien młodych? Prasa, w szczególności złośliwe „Town Topics”, zaczęła coraz odważniej opisywać smutne perypetie tych związków, w których błyszczący tytułem arystokrata okazywał się rozpustnikiem, damskim bokserem lub nałogowym karciarzem.

Zjawisko utytułowanych Amerykanek budziło tak ogromne zainteresowanie, że znakomita amerykańska powieściopisarka Edith Wharton wracała do niego trzykrotnie. W 1907 roku w krótkiej powieści pt. Madame de Treymes opisała naiwną Amerykankę Fanny Frisbee jako zakładniczkę cynicznej, francuskiej, arystokratycznej rodziny męża. Bohaterką popularnej powieści Wiek niewinności z 1920 roku jest piękna hrabina Ellen Olenska. Amerykanka, która wyszła za mąż za Polaka, hrabiego Olenskiego, który roztrwonił jej majątek, znęcał się nad nią i ją zdradzał. Wharton znała wiele z Amerykanek opisanych w niniejszej książce, a z niektórymi się nawet przyjaźniła. Im poświęciła swoją ostatnią, niedokończoną powieść z 1937 roku pt. The Buccaneers, gdzie jedną z głównych bohaterek jest tak naprawdę Consuelo Yznaga, księżna Manchesteru. Z dużo mniejszą dozą sympatii zjawisko to skomentował pisarz Henry James (1843–1916) w swoim krótkim opowiadaniu z 1884 roku pt. Pandora słowami hrabiego Otto Vogelsteina: „Istniało ciągłe ryzyko poślubienia Amerykanki. Trzeba było się z tym liczyć jak z koleją, telegrafem, wynalezieniem dynamitu, strzelby Chassepot czy też z duchem socjalizmu. Była to jedna z kolejnych zawiłości współczesnego życia”.

Przez wiele lat na takie związki patrzono z mieszaniną pogardy i seksizmu. W Europie uważano, że Amerykanki były głupie, nieokrzesane i to ich mężowie cierpieli katusze, które tylko trochę mogły im wynagrodzić milionowe posagi. O tym, jak ciężki był rzekomo los takiego mężczyzny, miał świadczyć fakt, iż większość z nich ogromne majątki żon szybko przepuszczała. Przemiany społeczne, jakie zaszły po 1914 roku, upadek dworów królewskich i arystokracji czyniły takie małżeństwa jeszcze bardziej kuriozalnymi. Nie pomagał też fakt, że wiele tych związków było nieszczęśliwych i kończyło się rozwodami.

Pierwsze zmiany w postrzeganiu bogatych Amerykanek nastąpiły w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku, gdy ocalałe pałace ich wnuków i prawnuków doczekały się pierwszych od stu lat remontów. Wielu historyków sztuki zrozumiało, że gdyby nie amerykańskie miliony wpompowane w europejskie pałace i zamki u schyłku XIX wieku, dziś pałace Blenheim, Floors, Breteuil, Marais czy pałac w Żaganiu byłyby ruinami, jeśliby w ogóle istniały. Powoli zaczęto dostrzegać, jak wiele Amerykanek w tiarach było patronkami artystów, takich jak John William Sargent, Philip de László, Maurice Ravel czy Manuel de Falla. Przypominano sobie, że były inspiracją nie tylko dla Edith Wharton, ale także dla Marcela Prousta, który kilka z nich sportretował w swojej monumentalnej powieści W poszukiwaniu straconego czasu.

Ogromną zasługę w przypomnieniu losów tych kobiet miał serial Downton Abbey, gdzie główną rolę grał hrabia Grantham, którego ekonomiczną i społeczną pozycję uratowała przed 1914 rokiem fortuna Amerykanki lady Cory. Ale nawet w tym serialu lady Cora jest przedstawiona jako piękna kobieta, która tylko „jest”, prawie zawsze w cieniu męża. Dopiero w ostatnich latach historyczki i historycy, a często także potomkowie bohaterek tej książki, powoli odkrywają to, kim były ich prababki i jaki miały wpływ na historię Europy i nie tylko. Mało kto wie, że jeden z pierwszych parków narodowych Indii powstał dzięki zaangażowaniu amerykańskiej żony ówczesnego wicekróla Indii i pierwowzoru lady Cory. Inna Amerykanka pomogła „przetrwać” holenderskiej rodzinie królewskiej. Tych historii jest więcej i wiele z nich wciąż czeka na historyka.

Przykład praktycznie zupełnie zapomnianych losów sióstr Garner jest znamienny. Lady Florence Gordon-Cumming nie zaznała szczęścia w życiu małżeńskim: mąż ją zdradzał i przepuścił większość majątku, a ona sama wpadła w alkoholizm. Hrabina Edith von Moltke-Huitfeldt, która ginie w pomroce dziejów, żyła wygodnie we Francji. Najstarsza z sióstr, Marcelitte, hrabina le Tonnelier de Breteuil, była przyjaciółką Edwarda VII, który lubił przebywać w towarzystwie jej i jej męża w ich rezydencjach. Hrabia le Tonnelier de Breteuil, francuski dyplomata, jest uważany za jednego z architektów umowy zwanej entente cordiale, która u progu XX wieku położyła kres odwiecznej rywalizacji między Francją i Anglią i przygotowała grunt pod sojusz obu państw w I i II wojnie światowej. W podręcznikach historii Marcelitte nie istnieje, choć biografowie Edwarda VII przyznają, że jej elegancja, gościnność i serdeczność, okazywane w odnowionym za jej posagowe pieniądze zamku Breteuil i w rezydencji w Paryżu, znacznie ułatwiły zbliżenie angielsko-francuskie. Współcześni biografowie Winstona Churchilla podkreślają wpływ, jaki wywarła na niego jego amerykańska matka, Jennie Jerome. Niektórzy historycy zaczynają dostrzegać, że w pierwszych latach I wojny światowej amerykańskie arystokratki zamieszkałe w Anglii i Francji przekształciły plotkarskie zainteresowanie opinii publicznej w USA swoimi losami w sympatię i poparcie dla państw ententy, co mogło być jednym z wielu czynników, które doprowadziły do przystąpienia Ameryki do I wojny światowej po tej właśnie stronie.

Niniejsza książka nie jest, i być nie może, biografią wszystkich Amerykanek, których głowy ozdobiły arystokratyczne tiary. Jest subiektywnym wyborem ośmiu z nich, bardziej i mniej znanych. Na tyle, na ile mogłem, wplotłem też krótkie historie innych ciekawych mieszkanek Stanów Zjednoczonych. Mam nadzieję, że pozwolą one lepiej zrozumieć kontekst czasów, szczególnie amerykański, bo o ówczesnej Ameryce polskie czytelniczki i czytelnicy wiedzą mniej niż o ówczesnej Europie. Starałem się też uwzględniać polskie wątki.

Książka ta jest także opisem świata belle époque w Europie i Gilded Age w Ameryce, który bezpowrotnie przeminął. W ponurych i niebezpiecznych czasach takich jak dziś, gdy na świecie wzrastają nacjonalizm i homofobia, a chamstwo i prymitywizm są powszechnie celebrowane w mediach i polityce, książka ta jest moim osobistym podziękowaniem bohaterkom za ich piękno, elegancję i szczodrość oraz niezależność charakteru, czyli za to wszystko, czego były i są symbolem.

Kazimierz Bem „Amerykańskie milionerki”
tłumaczenie:
wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
liczba stron: 320

Opis: W czasach la belle époque, zwanej też za oceanem Gilded Age, zubożałe europejskie rody chętnie sięgały po zasobne posagi amerykańskich milionerek. Kilkaset Amerykanek wyszło w tym czasie za mąż za arystokratów ze Starego Kontynentu. Choć w oczach mężów ich najważniejszą zaletą były zawrotne pieniądze – stąd ich pogardliwa nazwa „milionowe arystokratki” – to wiele z nich okazało się kobietami nietuzinkowymi, hojnymi patronkami nauki, sztuki, muzyki i ochrony przyrody. To barwna i przepełniona anegdotami opowieść o Alice Heine – księżnej Monako, Jennie Jerome – matce Winstona Churchilla, Mary Leiter – wicekrólowej Indii i Anne Gould – księżnej żagańskiej oraz kilkunastu innych. Opisy ich ślubów, życia małżeńskiego, skandali obyczajowych i zmiennych kolei rodzinnych majątków przeplatają się z ciekawostkami o realiach epoki, panującymi wówczas obyczajami i ich przemianami. Kazimierz Bem tworzy barwną kronikę życia codziennego amerykańskiej elity finansowej i części europejskiej arystokracji.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek