Fragment powieści „Żywe trupy. Narodziny Gubernatora” Roberta Kirkmana i Jay’a Bonansinga

14 listopada 2011

Nie ma nic chwalebnego w umieraniu.
Każdy może to zrobić.
? Johnny Rotten

JEDEN

Brian Blake, skulony w zatęchłej ciemności, gdzie strach uciska jego pierś, a ból pulsuje mu w kolanach, pragnie tylko jednego ? dodatkowej pary rąk, by mógł zakryć swoje własne uszy i odciąć się od odgłosu rozbijanych ludzkich głów. Niestety, obie dłonie zajęte ma czymś innym, trzyma je bowiem na malutkich uszkach dziewczynki przycupniętej obok niego w szafie.

Siedmiolatka trzęsie się w jego objęciach, podskakuje, słysząc każde THWACK-GAHHHHTHUMP dobiegające zza drzwi. Potem następuje cisza, mącona jedynie mlaszczącym szuraniem buta stąpającego po pokrytej krwią posadzce i szumem wściekłych szeptów w przedsionku.

Brian znowu zaczyna kaszleć, nie może nic na to poradzić. Przez ostatnie dni walczył z cholernym przeziębieniem i nadal nie potrafi powstrzymać upartego łaskotania w stawach i zatokach. Dzieje się tak każdej jesieni, kiedy dni w Georgii stają się coraz ciemniejsze i ponure. Wilgoć źle wpływa na jego kości, tłamsi energię, kradnie oddech. A teraz z każdym kaszlnięciem czuje ukłucie tępego, wywołanego gorączką bólu.

Zgina się wpół przy kolejnym ataku, charczy, ale nadal trzyma dłonie przyciśnięte do uszu małej Penny. Zdaje sobie sprawę, że jego zachrypnięte dyszenie ściąga na nich uwagę tych, którzy znajdują się po drugiej stronie drzwi, niesie się po całym domu, ale nic nie może na to poradzić. Każde kaszlnięcie sprowadza światłość ? jego niewidzące źrenice rozświetlają tysiące miniaturowych fajerwerków. Szafa, szeroka zaledwie na cztery stopy, głęboka na trzy, jest ciemna jak wnętrze kałamarza, śmierdzi kulkami na mole, mysimi bobkami i starym serem. Z mroku zwisają plastikowe pokrowce na garnitury, ocierają się o twarz Briana. Jego młodszy brat Philip powiedział mu, że w szafie można kasłać. Właściwie Brian mógł sobie kasłać, ile, kurwa, wlezie ? odciągnęłoby to potwory ? ale nie chciał zarazić córeczki Philipa tym przeklętym przeziębieniem. Jeśli by ją zaraził, Philip rozwaliłby mu łeb.

Atak kaszlu przechodzi.

Chwilę później słyszy kolejne ciężkie kroki przerywające ciszę ? kolejny umarlak wchodzi do miejsca, gdzie dokonała się rzeź. Brian przyciska dłonie jeszcze mocniej do głowy Penny, a dziewczynka krzywi się na dźwięk kolejnego Rozwalania Czaszek w d-moll. Gdyby ktoś poprosił go o opisanie hałasu dochodzącego zza drzwi szafy, Brian Blake prawdopodobnie nawiązałby w swojej odpowiedzi do czasów, kiedy z mizernym powodzeniem prowadził sklep muzyczny. Porównałby ten dźwięk do symfonii perkusyjnej, którą wygrywają w piekle ? brzmiało to jak popieprzony wyimek z Edgarda Varčse albo solówka naćpanego Johna Bonhama, przetykana różnymi zwrotkami i refrenami: powolnym, ludzkim oddechem… szurającymi krokami kolejnego, poruszającego się trupa… świstem siekiery… uderzeniem stali w ciało… i wreszcie wielki finał, czyli wilgotny dźwięk zwłok upadających na oślizgły parkiet.

Znowu przerwa, co sprawia, że ciarki przechodzą Brianowi po kręgosłupie. Zapada cisza. Oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, Brian widzi więc połyskiwanie gęstej krwi tętniczej sączącej się pod drzwi szafy. Wygląda jak olej napędowy. Delikatnie odsuwa bratanicę od powiększającej się kałuży, sadza ją między butami a parasolkami ustawionymi pod tylną ścianą.

Rąbek jeansowej sukieneczki Penny Blake dotyka krwi. Dziewczynka szybko przyciąga materiał do siebie i gorączkowo pociera plamę, jakby samo wchłonięcie krwi przez ubranie mogło ją w jakiś sposób zainfekować. Kolejne konwulsje wstrząsają ciałem Briana, próbuje z nimi walczyć.

Przełyka drapiący ból gardła i ma wrażenie, jakby połknął potłuczone szkło. Przytula do siebie dziewczynkę. Nie wie, co ma powiedzieć lub zrobić. Chciałby jej pomóc. Chciałby wyszeptać jakieś słowo otuchy, ale nic nie przychodzi mu do głowy.

Ojciec dziewczynki wiedziałby, co powiedzieć. Philip by wiedział. Zawsze wie. Philip Blake jest jedną z osób mówiących rzeczy, które każdy zawsze chciałby powiedzieć. Mówi to, co musi zostać powiedziane, i robi to, co musi zostać zrobione. Jak teraz. Jest na zewnątrz razem z Bobbym i Nickiem, robią to, co musi zostać zrobione… Podczas gdy Brian zabunkrował się w ciemnościach niczym wystraszony królik i myśli, co powiedzieć swojej bratanicy.

Biorąc pod uwagę, że Brian Blake jest starszym z dwójki rodzeństwa, mogło dziwić, iż to on zawsze był konusem. Mierzy ledwie pięć stóp i siedem cali, w dodatku w butach na grubej podeszwie. Do tego Brian Blake jest chudy jak strach na wróble, wiszą na nim nawet czarne, obcisłe jeansy i podarty podkoszulek z logiem Weezer. Kozia bródka, bransolety z makramy i burza włosów niczym u Ichaboda Crane?a dopełniają obrazu trzydziestopięciolatka, upodabniając go do przybłędy z jakieś bohemy, istnego Piotrusia Pana, klęczącego teraz w przesiąkniętej zapachem kulek na moleciemności.

Brian bierze głęboki oddech i patrzy w sarnie oczy Penny, na jej nieruchomą, przerażoną twarzyczkę, bladą jak duch w mroku szafy. Zawsze była cichą, małą dziewczynką o niemal porcelanowej cerze, przypominała trochę chińską laleczkę, a jej twarz otaczała jakaś eteryczna aura. Ale po śmierci matki ta twarzyczka stała się jeszcze bardziej zapadnięta, mizerna i stoicka, niemal przezroczysta, a kosmyki kruczoczarnych włosów zasłaniały wielkie oczęta.

Przez ostatnie trzy dni nie odezwała się prawie ani słowem. Pewnie były to wyjątkowe dni, a trauma objawia się u dzieci inaczej niż u dorosłych, ale Brian obawiał się, że Penny cierpi na skutek jakiegoś szoku.

? Będzie dobrze, mała ? szepcze jej Brian do ucha, kończąc zdanie słabym kaszlnięciem.

Mówi coś, ale nie patrzy na niego. Bełkocze, wgapiając się w podłogę, na jej umorusanym policzku błyszczy łza.

? Co się dzieje, Pen? ? Brian przytula ją mocniej i wyciera łzę.

Znowu coś mruczy, i znowu, i znowu, ale nie do Briana, jest to raczej jakaś mantra, modlitwa albo inkantacja:

? Nigdy już nie będzie ze mną dobrze, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy.

? Cichutko. ? Przyciska delikatnie jej głowę do swojego wygniecionego T-shirtu.

Czuje wilgotne ciepło jej twarzy na swoich żebrach. Znowu zasłania jej uszy, bowiem zza drzwi dobiega kolejne TWACK, gdy ostrze siekiery przecina skórę, twardą czaszkę, kolejne warstwy opon i płat potyliczny. Dźwięk przypomina uderzenie kijem baseballowym w mokrą, miękką piłkę ? krew tryska jak woda z rzuconego na podłogę mopa ? a po nim słychać już tylko upiorny, chlupoczący łoskot. Może to dziwne, ale dla Briana najgorszą częścią jest właśnie to głuche, mlaszczące ŁUP ciała walącego się na drogie, ceramiczne kafelki.

Owe kafelki zostały wykonane na zamówienie, były bogato inkrustowane, rzeźbione w azteckie wzorki. To uroczy dom… a przynajmniej kiedyś taki był.

Znowu zapada okropna cisza.

Brian tłumi w sobie kaszlnięcie, jakby trzymał w ustach petardę, która zaraz ma wybuchnąć, by w razie potrzeby jeszcze lepiej słyszeć nieregularny oddech, a potem ciężkie kroki i szuranie buciorów po umazanej posoką podłodze.

Ale nic takiego nie następuje, po drugiej stronie drzwi jest jedynie cisza.

Brian czuje, jak dziecko wtula się w niego ? mała Penny przygotowuje się na kolejną porcję uderzeń siekiery ? ale cisza pozostaje niezmącona. Kilka cali od ich twarzy słychać za to dźwięk zwalnianego zamka, gałka od drzwi szafy zaczyna się przekręcać, przez co Brian czuje na swoim ciele gęsią skórkę. Drzwi otwierają się na oścież.

? Okej, wszystko gra ? mówi stojący przed nimi mężczyzna barytonem przesiąkniętym whiskey i papierosami.

Zagląda do środka i patrzy na nich, mrugając oczami, by przyzwyczaić się do ciemności. Po twarzy spływa mu lśniący pot, na policzkach ma rumieniec wywołany przez wysiłek związany z pozbywaniem się trupów. Philip Blake trzyma w spracowanej ręce śliski od krwi trzonek siekiery.

? Jesteś pewien? ? mamrocze Brian.

Ignorując brata, Philip wpatruje się w swoją córkę.

? Wszystko w porządku, dyniuszko. Tata jest cały i zdrów.

? Na pewno? ? mówi Brian, kaszląc.

Philip patrzy na brata.

? Pamiętałeś, by zasłaniać usta, co?

Brian rzęzi.

? Na pewno jest czysto?

? Dyniuszko? ? Philip Blake zwraca się czule do córki z wyraźnym południowym akcentem, a dzikie iskierki przemocy w jego oczach łagodnieją. ? Musisz jeszcze tutaj minutkę posiedzieć, dobrze? Zostaniesz tutaj, aż tatuś nie powie, że można wyjść. Rozumiesz?

Lekkim skinieniem głowy blada, mała dziewczynka daje mu znać, że rozumie.

? Chodź! ? Philip wywołuje swojego brata z cienia. ? Będę potrzebował twojej pomocy przy sprzątaniu.

Brian wstaje na równe nogi i przeciska się przez wiszące w szafie okrycia.

Wychodzi ze środka i mruży oczy, oślepiony jasnym światłem z przedsionka. Rozgląda się, kaszle i rozgląda się raz jeszcze. Przez krótką chwilę wydaje mu się, że bogato zdobiony dwupiętrowy dom w kolonialnym stylu, jasno oświetlony przez wymyślne, miedziane żyrandole, jest w trakcie jakiegoś remontu przeprowadzanego przez ekipę malarzy cierpiących na paraliż. Ściany koloru morskiego upaprane są wielkimi, purpurowymi rozbryzgami, jakby ktoś rzucił w nie jajkiem. Czarno-szkarłatne wzory niby z testu Rorschacha pokrywają drewniane listwy. I wtedy Brian zauważa leżące na podłodze kształty.

Robert Kirkman, Jay Bonansinga „Żywe trupy. Narodziny Gubernatora”
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Oprawa: miękka
Liczba stron: 364
Cena okładkowa: 34,90 zł

(więcej o książce)

Kup książkę w księgarni Selkar
Kup książkę w księgarni Lideria
Kup ksiązkę w księgarni wydawnictwa


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek