Fragment powieści „Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej” Richarda Fari?y

12 maja 2014

wszystko-sie-spieprzylo-fragm
Nakładem wydawnictwa Officyna ukazała się kultowa powieść „Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej” autorstwa Richarda Fari?y, pisarza, któremu Thomas Pynchon zadedykował swoją „Tęczę grawitacji”. Poniżej prezentujemy wam fragment rozdziału 7 książki zatytułowanego „Zombiaki, wampirzyce i dziewczyna w zielonych podkolanówkach”.

Deszcz spadł nagle ulewnymi strugami, rozładowując nisko zawieszone chmury. Gnossos i Heffalump rzucili się do ucieczki, sprintem pokonali kilka ostatnich jardów dzielących szosę od stodoły, wypatrując przez porywy wiatru, czy trafili we właściwe miejsce.

Stali trzęsąc się pod łukowatymi drzwiami, przytupując i ocierając twarze z wilgoci. Nad ich głowami z okien sączyło się ciepłe, pomarańczowe światło, które przedostawało się na zewnątrz, mimo rozwieszonych zasłon z grubej juty. To na pewno lampy rozstawione na podłodze, oświetlają ściany, szpanerski wystrój, przewidywalny. Tak jak opisywał Mojo, stodoła znajdowała się obok Dairy Queen, czyli, o ironio, w pobliżu maszyn do robienia lodów. Przysadzisty, czworokątny budynek z gigantycznym waniliowym rożkiem umieszczonym na spadzistym dachu, wejścia zabite deskami wyglądały na dawno nieużywane i zapomniane. Zdeformowane, szklane jajo, porzucone tuż po złożeniu, bezceremonialnie upuszczone na ziemię przez jakieś wielkie, aluminiowe ptaszysko.

? Strefa zero ? powiedział Heff strzepując krople wody z przemoczonej kurtki.

Gnossos skinął głową, szukając czegoś, czym mógłby wytrzeć włosy. Popatrzył na samochody zaparkowane przy drodze. Dużo ich, ustawione byle jak, wyglądają, jakby też urządziły sobie imprezę. Mikrobus przestawiono na suchy skrawek ziemi pod gęsto rosnącymi klonami, bezpieczna pozycja, prawie niewidoczny, śnieg odgarnięty, gotowość do ucieczki. Przezorny, stary cwaniak, lata praktyki, Erynie nigdy nie zasypiają. Jak się przedstawić? Green Arrow, Billy Baston? Chyba najlepszy będzie Plastic Man, szybka metamorfoza i zostać wersją Mingusa, poczuć krystaliczne wibracje w żyłach, igiełki wbijają się w mózg, reinkarnacja papużki nierozłączki, funk na trzy czwarte w bujanym fotelu.

Wspięli się na poddasze po sfatygowanych, ale starannie wyszorowanych drewnianych schodach i stanęli przed ciężkimi, dębowymi drzwiami. Wszystko wyglądało zbyt czysto jak na stodołę, zapach środków dezynfekujących, brak wiejskiego smrodu, żadnych śladów po starej słomie. Ze środka przytłumiony gwar imprezy, nagłe kaskady śmiechu, dźwięk szkła. Słaby, a potem coraz mocniejszy zapach palonej marychy. Heff pociągnął nosem.

? No, stary.

? Ta ? powiedział Gnossos ? też to poczułem.

Krzepiący aromat orzechów i spalanych, jesiennych liści.

? Na dole jest mnóstwo samochodów, skąd on wytrzasnął tyle ludzi?

? Kto wie, może zatrudnił firmę od PR.

Rozsuwane, dębowe drzwi, osadzone na ciężkich rolkach, otwierali je we dwóch. Za nimi znajdował się mały przedsionek, rodzaj wiatrołapu, a dalej kolejne drzwi, tym razem zwyczajne, przez które można było wejść na imprezę. Gnossos przyłożył do nich ucho, poczekał na kolejny wybuch śmiechu, wzruszył ramionami i wszedł do środka.

W pierwszej chwili nie mógł nic zobaczyć przez unoszącą się w powietrzu przydymioną, spolaryzowaną mgłę. Heff wszedł za nim, potknął się, zmrużył oczy, dłonią odganiał dym sprzed twarzy.

? Łoł ? powiedział.

Mrowie zombiaków.

Z jednej ściany poddasza usunięto tynk i oczyszczono ją, odsłaniając stare cegły. Gnossos pobieżnie obejrzał coś, co mogło być płaskorzeźbą albo spękanym fryzem, a potem przezornie spojrzał w górę. Nad nim znajdował się świetlik, szklane kasetony popstrzone kawałkami różnokolorowego, przezroczystego plastiku. Stropowe belki, stare, ale nie zabytkowe, pewnie postarzone bejcą, rzeźbiony dłutem ornament, sprytna robota, tworzy nastrój. Na środku pomieszczenia, na jedwabnej poduszce siedział w kucki włochaty człowieczek w podkoszulku, w zwiotczałych dłoniach trzymał gitarę. Obok, na mosiężnej skrzynce, stały bulgoczące nargile. Jeden z ustników tkwił pomiędzy jego wargami. Wypchane słomą materace na podłodze pokrytej odbitkami indiańskich rycin i jutowymi workami w kolorze palonej sjeny, na materacach zombiaki. Japońskie bambusowe maty, tu i tam poduszki z gumowej gąbki, poplamione napojami, rozgniecionymi owocami i śladami rozrzutnie uprawianej miłości. Na poduszkach zombiaki z mikrobusu Mojo, opierają się o ceglaną ścianę, wylegują się na pilśniowych płytach, zaciągają się dymem z nargili. Bliźniacze wampirzyce z egipskim makijażem klęczą przy głośniku wielkości lodówki i nasłuchują przyciszonych dźwięków. Pary tańczą na gołej podłodze, właściwie nie tańczą, a podrygują przestępując z nogi na nogę, zogniskowani wokół łączącego ich centrum, ocierają się o siebie.

? Przytulna, domowa atmosfera, prawda?

? Rozkoszna.

Ale coś tu nie gra, czegoś brakuje. W zadymionym powietrzu za mało prawdziwej energii, za dużo potencjalnej. Zbyt wielu studentów, wyprostowani jak trzciny, palą zwykłe, niewinne papierosy. Z pewnością wiedzą? Ta cycata, tańczy z tym, jak mu tam, redaktorem. Lumpers, Judy Lumpers. I ten Meksykaniec w kowbojskiej koszuli z cekinami. Oni nie mogą tym kręcić. Orgia?

? Do czego to zmierza? ? zapytał Heff, odgadując jego myśli.

? Nie wiem, może trafiliśmy na niewłaściwą imprezę. ? Ale nagle zrozumiał. Mojo, ubrany tak samo jak poprzedniego poranka, z aktówką przytroczoną do nadgarstka za pomocą skórzanego pejcza, prowadził przez mgliste opary dziewczynę, w stronę drzwi po przeciwnej stronie poddasza. Kiedy ich zobaczył, dziewczyna przechodziła już przez próg i Gnossos nie był w stanie jej rozpoznać. W tej właśnie chwili skończyła się płyta i zombiaki znieruchomiały, wszystkie głosy umilkły, jakby zabrakło im tła innych dźwięków. Mojo nie zorientował się, że zapadła cisza i wypowiadał słowa z równą mocą. Z kieszeni tweedowej marynarki wyciągnął cienkiego skręta i poczęstował nim dziewczynę stojącą po drugiej stronie małych, metalowych drzwi. Wyciągnęła przez próg gruźliczą dłoń, a jego drżący, podniecony głos wyraźnie zabrzmiał w ciszy.

? To jak z pocałunkiem, moja droga, trzeba przyłożyć sprośne usta i ssać.

Rozległy się chichoty i krótki, urywany śmiech. Mojo uśmiechnął się nerwowo ukazując brak zęba i szybko, jak łasica, wślizgnął się do środka. Drzwi zamknęły się, puszczono kolejną płytę i rozmowy potoczyły się w normalnym tonie. Mimo to Gnossos wyłowił charakterystyczny, jednoznaczny w swej wymowie trzask blokady zamka.

Odwrócił się, żeby porozmawiać z Heffem, ale ten gapił się z przerażeniem na ceglaną ścianę. Gnossos też spojrzał w tamtą stronę. Żrący dreszcz przebiegł jak elektryczny wąż przez gęste płyny jego trzewi. Frez na ścianie nie był frezem.

To była małpa, czepiak.

? Proust ? powiedział Heap, który zmaterializował się obok nich.

Obaj aż podskoczyli.

? Co?

? Tak się nazywa. Małpa.

? Proust? ? spytał Heff.

? Jest astmatykiem, nie lubi towarzystwa. Ma słaby pęcherz, nie podchodźcie za blisko.

Nie ma głupich, ptysiu, przemknęła myśl, Gnossos łapie się za krocze, żeby odegnać zły urok.
(…)

wszystko-sie-spieprzyloRichard Fari?a „Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej”
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Wydawnictwo: Officyna
Liczba stron: 320

Opis: Jedna z najważniejszych powieści amerykańskich lat 60, wydana w 1966 roku przez Random House. Zabawny i przenikliwy obraz uniwersyteckiego campusu ogarniętego rebelianckim wrzeniem. Psychodeliczna podróż przez świat, w którym jak w alchemicznym tyglu zmieszane są erotyka i narkotyki, gargantuiczne obżarstwo i asceza, nauka i rewolucja, kłamstwo i prawda. Komiczna i pikarejska akcja tej powieści, opartej na osobistych doświadczeniach autora z czasów studiów i z licznych podróży, rozgrywa się na Zachodzie USA, na ogarniętej rewolucją Kubie i na pewnym uniwersytecie w stanie Nowy Jork. Główny bohater, porte parole autora, nosi znaczące, nieco go alienujące i przywodzące na myśl Yossariana z ?Paragrafu 22? nazwisko: Gnossos Pappadopoulis ? i nie jest to jedyne podobieństwo do arcydzieła Josepha Hellera. (więcej o książce)

Tematy: , , , ,

Kategoria: fragmenty książek