Fragment powieści „Filip” Leopolda Tyrmanda

11 grudnia 2017


„Filip” to ostatnia książka, którą Leopoldowi Tyrmandowi udało się opublikować jeszcze podczas pobytu w Polsce. Głównym bohaterem tej autobiograficznej powieści jest młody Polak, który zgłasza się na przymusowe roboty do Niemiec, licząc, że w ten sposób uda mu się przedostać dalej na zachód. Trafia do Frankfurtu nad Menem, gdzie pracuje w hotelu jako kelner. „’Filip’ jest przede wszystkim opowieścią o inicjacji, wejściu w dorosłość” ? pisze Marcel Woźniak w „Biografii Leopolda Tyrmanda”. Poniżej możecie przeczytać pierwsze dwa rozdziały powieści.

1

Wiesz, Blanca przyjechała ? rzekł Piotr, rozpinając koszulę na piersiach.

Leżałem na łóżku Piotra i obserwowałem z zainteresowaniem celebrację zdejmowania fraka po obiadowej robocie. Rzekłbym, że lubiłem gesty Piotra: sposób, w jaki pochylał twarz z papierosem nad trzymaną w palcach zapałką, pochylenie głowy i ruchy dłoni przy rozpinaniu koszuli z białej piki, wieszaniu jej na ramiączku i skrupulatnym umieszczaniu w szafie ? wszystko to było mi jakoś drogie. Ta przyjaźń spadła na nas jak uśmiech losu, wygrana na loterii czy coś takiego; dobrze było wtedy mieć kogoś, do kogo czuło się zaufanie i jeszcze coś więcej, i dobrze, gdy ten ktoś był rówieśnikiem, młodym, przytomnym facetem o jasnym, złośliwym uśmiechu i silnych ramionach.

? Nie wiedziałem, że wyjeżdżała ? powiedziałem leniwie. Mieliśmy lato, upalny koniec czerwca czterdziestego trzeciego roku, za oknem pokoju Piotra leżał znieruchomiały w skwarze Frankfurt.

? Wyjechała ? powiedział Piotr, zdjął spodnie i buty i nalał wody do miski. ? Co za orka dzisiaj ? poskarżył się i zlał wodą szczupły, mocny tors. ? Dlaczego nie robiłeś przy obiedzie? ? spytał. ? Przecież nie miałeś dziś śniadania?

? Miałem. Było mało roboty i poszedłem, zanim raczyłeś zjawić się na czyszczenie plateru. Brütsch mnie zwolnił. A teraz cię szukał i wymyślał.

? Bo zaprawił się od samego rana. Przy śniadaniu tachali jakieś nowe skrzynie z koniakiem. Jak Brütsch zacznie sprawdzać, czy wszystko w porządku, to wiesz, jak jest potem. Co mnie zresztą to wszystko obchodzi?

Przeciągnąłem się z zadowoleniem: w każdym zakątku ciała czułem błogosławione, syte zmęczenie, nic nie ujmujące siłom młodości.

? Taki jestem zmęczony.

Piotr stał w kąpielówkach na środku pokoju i wycierał ręcznikiem długie, smukłe nogi; po czym włożył czystą koszulkę gimnastyczną oraz spodnie od bawełnianej, treningowej petki i usiadł na brzegu łóżka.

? Kiedyś ty się tak spiłował? ? spytał z przekąsem.

? Wczoraj ? powiedziałem z błogością. ? Przyjechała ta z Moguncji.

? I co? Gdzie?

? Wyobraź sobie, wzięła pokój w hotelu, w tym na rogu Karlstrasse.

? ?Imperial??

? O to, to. Telefonowała do nas, na dół, umówiłem się z nią po południu u Schumanna. Było pusto. Nawet ładnie wyglądała. Nie chciała za Chrystusa przyjść tu, do nas, na górę. Powiedziała, że przyjechała się mną nacieszyć, a nie umierać ze strachu.

? Idioto ? rzekł Piotr z troską ? i poszedłeś do niej? Kretynie. Czekaj, doigrasz się.

? Co miałem robić? Wieczorem, na górę, jeszcze pół biedy, ale jak schodziłem dziś rano, portier zahaczył mnie o klucz. Krzyknąłem, że żona jeszcze na górze i chodu. Gdyby nie był leniwy?

? Kretynie ? powtórzył Piotr i zapalił papierosa swym czarującym, nieporównanym ruchem ? tobie to imponuje, że sprint, że chodu, że go wyrolowałeś.

? Piotrusiu ? powiedziałem ? nie gniewaj się. Taki jestem zmęczony. Jutro niedziela. Mam wolny cały dzień.

? Ja też ? rzekł Piotr.

? Jak to? ? zdziwiłem się przytomnie.

? Tak to ? uśmiechnął się Piotr ? mam jeden dzień u Vesselego. Chce za mnie wziąć niedzielę. Możemy pojechać pod miasto. Do Taunus, dobrze? Weźmiemy Blancę.

? A Savino?

? Z Savinem skończone. Rozmawiałem z nią rano. Skończyła z nim przed wyjazdem z Frankfurtu.

? A może on z nią?

? Może ? rzekł Piotr obojętnie ? nieważne.

? To nie takie proste ? powiedziałem; coś mi się tu wydawało nie w porządku. ? Nie możesz z miejsca ładować się na dziewczynę kolegi. Zaczekaj trochę. Przecież oni się tak kochali z Savinem. Kiedyś, pamiętam, Blanca nie wychodziła przez tydzień z łóżka, a Savino tylko rano wbijał się we frak, przylatywał o dziesiątej z powrotem i do łóżka. O wpół do drugiej we frak i na dół do obiadu, o czwartej na górę i do łóżka, o w pół do siódmej we frak i do kolacji, o jedenastej do łóżka. I tak przez cały tydzień, pamiętasz?

? Pamiętam ? rzekł Piotr ? to było kiedyś. Ale teraz Savino obsługuje klientkę z trzeciego piętra, żonę zastępcy gauleitera. Zrobił karierę. Ciekawym, kiedy ona odblokuje pokój? W recepcji konają ze strachu.

? Włoch ? westchnąłem z zazdrością ? jemu wolno. A że chłopak w sobie i przystojny, więc działa. Funkcjonuje.

? A Blanca poszła na rajzy ? skończył Piotr. ? Honorowo. To jest w ogóle wyjątkowa Niemka.

? Przestań? ? uśmiechnąłem się ? skończ to nieprzytomne przemówienie. Podoba ci się i już.

? Podoba ? rzekł Piotr prosto i spokojnie.

To poważne, powiedziałem sobie. Piotr rzadko mówił, że ktoś mu się podoba, dziewczęta nie grały pierwszej roli w jego dwudziestoletnim życiu.

? Skoro tak ci się podoba ? powiedziałem, barwiąc słowo ?tak? niebotyczną ironią ? to nie wiem, o czym mówić. Żadne względy moralne nie grają roli.

? Przynajmniej wiem ? rzekł Piotr ? że nie wykroi mi żadnego numeru. Że nie zaciągnie mnie do hotelu, z którego mogą mnie wywieźć w karetce gestapo.

? Piotrusiu ? powiedziałem ze słodyczą ? ta z Moguncji ma brata i męża na froncie. Zapominasz, że jest wojna i że walka jest naszym obowiązkiem. Każdy ryzykuje, jak go na to stać.

? Masz dziwne metody walki ? uśmiechnął się Piotr pogodnie ? walczysz osobliwą bronią.

? Tutaj ? rozzłościłem się naiwnie ? w samym środeczku Niemiec. I zawsze wolę tę metodę niż twoją. Trudno mi uważać szafkę pełną kradzionych butelek wina za dowód zwycięstwa.

? Ja prowadzę wojnę ekonomiczną ? rzekł Piotr z uśmiechem ? bardzo skuteczną.

? Dla ciebie ? mruknąłem. ? Już sam nie wiesz, co robić z pieniędzmi. ? Stanowiło to krzyczącą niesprawiedliwość, albowiem Piotr był zawsze bardzo lojalny w sprawach pieniężnych, to znaczy dawał mi, skoro tylko potrzebowałem. Czynił to niezbyt chętnie, nie szczędząc mi nietaktownych docinków, ale dawał.

2

Tak więc leżeliśmy nazajutrz z Blancą na trawie, na podgórzu Taunusu. Wysiedliśmy na stacji w Oberursel i na próżno usiłowaliśmy się oderwać od niedzielnego tłumu Niemców z dziećmi i koszykami z jedzeniem. Brzegi mizernego potoku oblepione były Niemkami w stanikach i letnich spódnicach, albowiem krajobraz był tego rodzaju, że kostium kąpielowy wydawał się nie na miejscu.

? Co za nonsens ? narzekałem ? zamiast pójść normalnie na plażę do Moslera, tłuc się na idiotyczną majówkę w czerwcu.

Piotr taszczył bez słowa teczkę z jedzeniem i winem; pasował jakoś do tego tłumu i gdyby nie fakt, że był wysoki i przystojny, co stanowiło rzadkość wśród tych tu męskich wybierków, nie odcinałby się specjalnie. Był europejskim mieszczuchem i niewiele różniło go od urlopowanych żołnierzy z Hesji, Nadrenii czy Palatynatu.

? Jest rzeczą konieczną ? powiedziała Blanca ? abyśmy się odbili od tego parszywego tłumu. Jak wyjmiecie tu butelki, ludzie zakłują was spojrzeniami na śmierć. Tacy są ludzie dzisiaj.

Powlekliśmy się na jakiś pagórek i oto leżeliśmy w słońcu obok siebie. Zapomnieliśmy wziąć koc, zaś trawa była już sucha, łamliwa i kłująca, nie sposób tedy było rozebrać się do kostiumów kąpielowych. Piotr otworzył teczkę i wyjął kanapki z salami i serem limburskim oraz dwie butelki mozelskiego wina.

? Nie było nic lepszego prócz tego Trarbachera ? rzekł niedbale.

? Nic lepszego? ? powiedziała Blanca, pochłaniając niezbyt spiesznie, lecz systematycznie kanapkę za kanapką. ? Wam się już w głowie przewraca. Wy macie życie. Czasami, patrząc na was, zastanawiam się, czy hitlerowcy nie mają racji. W każdym razie nie miałabym nic przeciwko temu, żeby wszystkich cudzoziemskich kelnerów powiesić na placach publicznych. Z zemsty za mękę, jakiej doznajemy, patrząc na wasze spasione pyski.

? Przesadzasz ? powiedziałem. ? Wystarczyłby ci Savino.

? Do Savina nie mam żadnej pretensji. Lubię Włochów. Atawizm ? wyjaśniła ? moja babka była Włoszką z Tyrolu. Stąd imię i aparycja.

? Karmię cię ? rzekł Piotr ? i tak mi się odwdzięczasz.

? Cholera mnie bierze, kiedy widzę, jak wam się powodzi. My, Niemcy, zdychamy powoli na kartkowym chlebie.

? Nie wszyscy Niemcy zdychają z głodu ? rzekł Piotr rzeczowo. ? Już my o tym wiemy najlepiej. I nie wszyscy cudzoziemcy piją mozelskie wina. Przejdź się pod dworcem i popatrz na Polaków. My z ?Park-Hotelu? to co innego ? dodał nie bez brzydkiej dumy. ? My się bronimy skutecznie.

Zaczynała mnie powoli brać cholera. Blanca była przede wszystkim Niemką, potem dopiero ładną dziewczyną i dobrym kumplem. Nie miałem zamiaru się przed nią tłumaczyć.

? Fakt ? powiedziałem ? jest wcale nie najgorzej. Na przykład te stare pierniki z ?Frankfurterhofu?: hotel nie gorszy od naszego, ekstraklasa, a nic nie mogą zdziałać. Wiadomo: Niemcy. A ty, Blaneczko, jakoś wyglądasz nie tego?

? Żebyś wiedział, co ja mam za numer ? rzekła Blanca ustami wypchanymi jedzeniem. ? Od trzech tygodni mieszkam w pociągu. Nie mam kartek żywnościowych, bo wymeldowałam się z Frankfurtu. Jem, co dobrzy ludzie dadzą. Przeważnie dobrzy ludzie na urlopach z frontu wschodniego. Ci mają najlepsze serca i najwięcej kartek.

Dla odmiany ogarnęło mnie współczucie. Siedziała na trawie, młoda, śliczna i czarnowłosa, jedząc bez przerwy, w zapamiętaniu. Poczułem się naraz wobec niej bogaty i potężny, mogłem pozwolić sobie na zmienne nastroje.

? Co się stało? ? spytałem.

? Dostałam przymusowe skierowanie do pracy w fabryce. Wyobrażasz sobie mnie przy maszynie?

? Nie ? odpowiedziałem skwapliwie. ? Wykluczone. Wyobrażam sobie ciebie wyłącznie w drewniakach na koturnach, w czerwonej bluzce i krótkiej, granatowej spódnicy, z torbą na pasku przewieszonym przez ramię. Tak, jak ujrzałem cię po raz pierwszy w ?Café Schumann?. Bardzo mi się podobałaś. Tylko ? westchnąłem ? że Savino był szybszy.

? Nie jestem pewien ? rzekł Piotr ? czy tak należało postąpić. Wszyscy muszą ciężko pracować. Ostatecznie jest wojna. Nasi ministrowie pracują w Anglii w fabrykach amunicji. I jakaś krewna królowej też. Masz tu matkę, dom, mogłabyś trochę popracować.

? Wy to co innego. Wy jesteście patrioci. A mnie, póki mam takie nogi, nikt nie zagoni do pracy fizycznej. Ani Arbeitsamt, ani gestapo. Przynajmniej do fizycznej pracy w fabryce.

Uniosła wysoko spódnicę i pokazała, jakie ma nogi. Spódnica była tandetna, gruba, wcale nie letnia, dość wyplamiona i zmięta. Mówiła wszystko o życiu rajzerki. Blanca przechyliła butelkę Trarbachera nad głową i długo piła. Po czym położyła się na brzuchu, podpierając podbródek dłońmi. Piotr uczynił to samo i leżeli twarzami do siebie, ich nosy dzieliła przestrzeń kilkunastu centymetrów.

? Ty jesteś Duńczyk czy Flamand, czy coś takiego, o ile sobie przypominam ? powiedziała Blanca, pukając lekko wskazującym palcem w kształtny nos Piotra.

? Nie. Holender.

? Aha, Holender. Właśnie to miałam na myśli. Zresztą, co to za różnica? Nazywasz się Leo, prawda?

? Nie. Piotr.

? A tak krócej?

? Krócej: Piet. To po holendersku.

? Wspaniale. A on? ? wskazała na mnie ? on jest Czech, nie?

? Nie ? odparł Piotr. ? On jest Francuz.

? Ale Savino mówił coś kiedyś, że on taki nie bardzo Francuz.

? O czym ona mówi? ? zdziwił się zapobiegawczo Piotr.

? Odczep się ode mnie ? powiedziałem maksymalnie żartobliwym tonem ? bo możesz zarobić kopa w tyłek. Ty i Savino.

Zawsze w takim wypadku konstruowało się z miejsca atmosferę ogromnej niefrasobliwości i nieważności padających słów.

? Co to mnie obchodzi ? rzekła Blanca pojednawczo. ? To bardzo miły chłopak ? wskazała znów głową na mnie. ? Prawda, że on jest miły?

? Prawda ? rzekł Piotr. ? On jest bardzo miły. A ty jesteś ładna dziewczyna.

Sięgnął leniwie po drugą butelkę wina. Blanca przytuliła twarz do suchej letniej trawy. Zrobiło mi się przykro. Zapragnąłem naraz uzupełnić jakoś zaloty Piotra.

? Blanca ? powiedziałem ? jesteś fajna, równa dziewczyna. Masz rację, że się migasz od roboty. To nie dla ciebie. Życie przed tobą. Musisz tylko przetrwać do czasu, kiedy przegracie wojnę.
(…)

Leopold Tyrmand „Filip”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: MG
Liczba stron: 472

Opis: Losy młodego Polaka, którego wojenne drogi wiodą do Frankfurtu nad Menem, gdzie pracuje w jednym z hoteli jako kelner, w grupie młodzieży pochodzącej z krajów okupowanych przez Niemcy. W tym wrogim świecie odnajduje całkiem niespodziewanych sojuszników. Są nimi wszyscy, których dosięgła wspólna wojenna mitologia. Także młodzi Niemcy. Jak większość prozy Tyrmanda i ta książka oparta jest na elementach biograficznych. Jest to opis losów człowieka nieprzeciętnego, którego młodość została naznaczona przez okupację, politykę i emigrację. I jak zawsze jest to proza pisana wbrew ustalonym regułom, przedstawiająca obraz wojny nie do przyjęcia przez władze PRL. A czy do przyjęcia dzisiaj?

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek