Fragment powieści „Cwaniary” Sylwii Chutnik

22 listopada 2012

Wtedy odkrywa się śmierć

Podejrzewała, że coś złego może się zdarzyć, od kiedy zaczęły chodzić po okolicy plotki, że jej kamienicę mają wyburzyć i na to miejsce sklep dyskontowy budować. Takie czasy, tłumaczył nowy właściciel na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej, że nie ma sensu mieszkać już w starych domach. Że lepiej jest dostać jakieś zastępcze pokoje i w zgodzie się rozstać. I wtedy wstał Antek, i w kilku prostych słowach wyłuszczył swoje zdanie na ten temat, jednocześnie sugerując, co może się wydarzyć z nowym właścicielem, jeśli sprzeda ich dom.

Zrobiła się awantura, musiała przyjeżdżać policja, ale i tak na drugi dzień ktoś właścicielowi przebił opony w samochodzie i zostawił mu obrzydliwy prezent na przedniej szybie.

Wtedy Halina zaczęła coś przeczuwać, że to afera będzie grubsza, a właściciel, który okazał się deweloperem skupującym domy w okolicy, nie jest człowiekiem, którego można łatwo zniechęcić. Kilka razy ostrzegała Antka, aby na siebie uważał, aby dwa razy się namyślił, zanim uderzy, ale zdawała sobie sprawę, że trudno będzie go powstrzymać, a że walczy w słusznej sprawie, to tym bardziej brak argumentów na wycofanie się.

*

Antka zabili, kiedy nastała wiosna. Wracali ze spaceru po Morskim Oku. Halina weszła na górę wstawić wodę na herbatę, a on skręcił do sklepu. Mijał Sandomierską, kiedy zza rogu, tuż za nim, wypadło dwóch mężczyzn i uderzyło go w głowę młotkiem. Zaciągnęło obok figurki i nożami i kopniakami dopełniło reszty. Po godzinie, kiedy Antek nie odbierał telefonu, ona zeszła na dół, aby sprawdzić, co się stało. Zobaczyła karetkę, po którą zadzwonił przechodzień z psem. Niemal wpadła na ciało leżące z boku chodnika. Karetka długo migała kogutem, wabiąc okolicznych gapiów, komentatorów, których Halina słyszała jak przez mgłę. Stała obok samochodu, ponieważ w środku trwała reanimacja i nie można było wejść do środka.

? Jedziemy na Banacha ? zawyrokował ratownik. ? My już tu nic nie zdziałamy.

Kiedy dojechali na Ochotę, Antek nie żył. Rozległe rany, wewnętrzne i zewnętrzne i we wszystkie strony. Pełno tego było, akt zgonu wyglądał jak wypracowanie w Akademii Medycznej. Ciosy, krwotoki, fazy Księżyca, złe wróżby i klątwy. Wszystko naraz spotkało się przy ulicy Narbutta, zwinęło w pięść i rąbnęło z całej siły w dotychczasowy świat Haliny.

Co ciekawe, nie znaleźli przy nim jego ulubionego noża. Był bardzo charakterystyczny, z wyrzeźbionym inicjałem ojca na rękojeści. I sobie ktoś musiał ten nóż przysposobić. Halina pomyślała, że jeszcze kiedyś po tym nożu pozna oprawcę. Że jeszcze kiedyś ten ukradziony z miejsca zbrodni nóż stanie się dowodem w sprawie. Że nóż ten komuś stanie ością w gardle. I przebije gardło na wylot.

Wiadomo było nie od dziś, że trudny fach Antka wręcz prowokował podobne sytuacje. Ile to już razy sami widzieli karetki zabierające jego ofiary na zbędnym sygnale. Ile to razy sam kopał, ciął i bił. Taka profesja, taki styl. Takie miasto.

A jednak zabicie nie wchodziło w grę. Był zwyczajnie zbyt dobry na wpadki. Zwykle udawało mu się wychodzić cało z tych wszystkich historii i jeszcze miał czas na poprawienie fryzury, splunięcie za siebie i ucieczkę lub ? o wiele częściej ? spokojny spacerek oddalający od miejsca zbrodni. Znał swoich wrogów, obserwował ich lub używał czegoś, co można nazwać sprytem, zmysłem, talentem. Słowem: nadawał się do tej roboty jak nikt inny.

Nie chodził na żadne siłownie, nie ćwiczył żadnych sportów z Azji, Afryki czy Ameryki. Raz na tydzień brał udział w większej bójce i wtedy uczył się taktyki zespołowej. W razie czego mógł się wycofać, nawet jeśli była to walka wręcz. A potem nabyte zdolności sprawdzał już indywidualnie, zaczynając od wyzwań łatwych i niewymagających większego wysiłku. Z nocnego wywlókł pijanego faceta, który zarzygał siedzenie („tak nie można, trzeba umieć zachować się w każdej sytuacji i nie zabrudzać przestrzeni publicznej!”), skopał małolatę próbującą ukraść koleżance komórkę („trzeba wiedzieć, jak kraść i komu”) oraz rozbił butelkę na głowie jakiegoś garnitura, który awanturował się w sklepie z żoną, że tylko on może decydować, co kupić, bo to jego pieniądze („bez komentarza”).

Potem zaczęły kroić się poważne wyzwania, takie, w których ryzykuje się wszystko, dlatego należy głęboko wierzyć w słuszność swoich czynów. A słuszność ta, jak to zwykle bywa przy wymierzaniu sprawiedliwości, jest względna. W czasie akcji nie można filozofować, wahać się, zadawać pytań. Liczą się sekundy, nie czas na refleksje. Na nie przyjdzie pora wieczorem, przy kieliszku.

Alkohol to ważny element takiego życia, bo działa jak otumaniacz i zapominajka. Dwie sety i umysł rewiduje rzeczywistość. A może to nie ja na nich napadłem, tylko oni na mnie? Bo krzywo się spojrzeli i przez to przegięli? Nigdy nie wiadomo po pierwszej butelce, kto zawinił i kto jeszcze oberwie za swoje. Przy drugiej butelce nie ma już żadnych wątpliwości ? to oni. Mordercy, cwele, chamy! Już my ich dopadniemy i znowu tak pobijemy, że Bozia ich nie pozna. Niech no tylko wstanie dzień.

Bo te spowiedzi z natychmiastowym rozgrzeszeniem odbywają się zawsze nocą.

Noc jest dla miejskich gier środowiskiem naturalnym, to właśnie wtedy rozgrywa się teatr rzezi. Kiedy, jak nie wtedy? Kiedy, jak nie przy zgaszonym słońcu, oddającym pole do popisu chimerycznemu księżycowi, który czasem rozjaśnia pełnią skwery, zaułki ulic i parki, ale czasem zwija się w rogal i ledwo go widać. Tak, jakby odwracał się do nas plecami i cicho przyzwalał na wszystko.

O ile jednak świat przestępców przez duże „P” trwa niezależnie od pory doby, to naprawiacze świata działają
tylko pod osłoną ciemności.

Antek z kolegami zawsze walczył w nocy, ale nie bał się pełni Księżyca. Nie bał się również latarni, świateł samochodów czy wścibskich sąsiadów. Robił to, co miał zrobić, nie zastanawiając się, czy przypadkiem miejski monitoring zarejestruje jego ciosy.

Zazdrościła mu, ale nigdy nie brał jej ze sobą. To nie dla dziewczyn zabawa, nie ma co sobie dziur w rajstopach robić na próżno. Denerwowało ją to, ale zarazem uspokajało, że tak o nią dba i boi się o jej bezpieczeństwo.

? A pamiętasz, kochanie ? mówiła nad grobem Halina ? jak pobiliście do nieprzytomności tego frajera przy dworcu? Tuż przed kamerami bezpieczeństwa, nawet nie zdążyłam ich zasłonić. Nic się wtedy nie liczyło, tylko awantura. Jakaś kobita szarpała mnie za rękaw i błagała: „Pani zostawi, on dobry chłopak, on chodzi do kościoła”. To ty go jeszcze mocniej w głowę i po brzuchu. Cóż to za argument, jeszcze czego! Jak taki święty, to czemu pobił Muhammada, z miłości do Boga? Być może, ale którego?

Nasz kolega leżał przez dwa tygodnie na OIOM-ie, wszyscyśmy przychodzili i się z nim żegnali. Że niby zaraz nas opuści, kwestia czasu, niemożliwością było, żeby przeżył. A ten otwierał oczy i co jakiś czas szeptał tylko: „Spoooko, daję radę”. Twardy zawodnik, mocny chłop. Zawsze miał w życiu pod górę, bo nie dość, że śniady (stąd ksywa), to jeszcze z takim dziwnym znamieniem na plecach. Opowiadał kiedyś o tym, skąd
niby je miał.

Jego matka w ciąży szła do rodziny w sąsiedniej wiosce. Tam takie wały były przy rzece, ludzie domów nie stawiali, bo woda cały czas wylewała. Ale za to trawa rosła jak trzeba, bo tereny wilgotne. I w związku z tym ludzie sobie pasali, co tam mieli: krowy, konie. No i ona szła tym wałem, i nagle się konie wyrwały, i biegną. Stadem ze źrebiętami naokoło. Biegną, biegną na nią, a ona tak stoi na wale i przykuca. Dreszcz jej po plecach przeszedł, od karku w dół. Konie pobiegły obok, a syn się urodził ze zwierzęcą sierścią na plecach. Dokładnie w tym miejscu, gdzie ona poczuła te dreszcze.
(…)

Sylwia Chutnik „Cwaniary”
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 240

Kup książkę w księgarni Selkar

Opis: Brutalni mężowie, oszuści i chciwi, deweloperzy muszą się, mieć na baczności! Powieść łotrzykowska autorki brawurowej ?Dzidzi? i ?Kieszonkowego atlasu kobiet? Opowieść o nocnej Warszawie, śmierci i idealnie skrojonej zemście. Halina Żyleta, za młoda na wdowę i w zaawansowanej ciąży, Celina Cios, Stefa oraz Bronka, chora na raka, nieznosząca chamstwa i nieporządku. We cztery chodzą po Warszawie, opisanej tu odkrywczo i sugestywnie, wymierzając sprawiedliwość, biją chuliganów i złych ludzi, w tym męża Stefy za to, że robi jej pięściami makijaż permanentny. Ujmą się też za mieszkańcami starej kamienicy, dręczonymi przez bezwzględnego dewelopera? Ta z pozoru absurdalna opowieść, zainspirowana klimatem ballad miejskich Grzesiuka, to… (więcej o książce)

Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek