Fragment najnowszej powieści Christera Mj?seta pt. „To ty jesteś Bobbym Fischerem”
Niewyjaśniona tajemnica z dzieciństwa i małe norweskie miasteczko. Polecamy fragment powieści „To ty jesteś Bobbym Fischerem” Christera Mj?seta, którą przyrównywano do „Rzeki tajemnic” Dennisa Lehane’a. Książka w przekładzie Doroty Polskiej ukazała się nakładem wydawnictwa Smak Słowa.
Myślę, że mojego ojca na swój sposób uspokajał fakt, że przyjęto go do szpitala, w którym spędził wiele czasu jako lekarz. To mnie w każdym razie uderzyło, kiedy odwiedziłem go w bloku w L?renskog. Było to na długo przed wyburzeniem dawnych budynków i postawieniem w ich miejscu nowego szpitala. Wszystko tu było stare, szare i zużyte, tak jakby człowiek trafił do obiektu z czasów komunizmu gdzieś w Europie Wschodniej.
Jednak na widok roztaczający się z pokoju ojca nie można było narzekać. Oddział, na którym go położono, mieścił się na ósmym piętrze, a z okien widać było gospodarstwa rolne, ciągnące się na wschód i w głąb Romerike, w stronę L?venstad. Była wiosna i po polach jeździły traktory, a kiedy poranne słońce grzało najmocniej, w pokoju pacjenta robiło się naprawdę gorąco.
Już pierwszego dnia próbowałem otworzyć jedno z okien, ale szybko się zorientowałem, że było zabite. Ojciec powiedział mi wtedy, że w ciągu tych wszystkich lat wielu pacjentów odebrało sobie życie, skacząc z bloku szpitalnego, więc na świeże powietrze nie można było liczyć.
? Może to i dobrze ? rzekł z dziwnym uśmieszkiem na ustach ? bo gdybym mógł otworzyć okno, to ja też bym skoczył.
Był wtedy sparaliżowany od pasa w dół. Nowotwór rozprzestrzenił się już do wielu miejsc w jego ciele i uciskał rdzeń kręgowy.
Miał też guza mózgu. Można go było usunąć operacyjnie, ale ojciec nie zgodził się ani na operację, ani na radioterapię. Nigdy nie zapytałem dlaczego, ale myślę, że w dużej mierze chodziło o to, że czuł się nieswojo w roli pacjenta. Przez całe lata stał i operował ludzi, a teraz sam miałby położyć się na stole i dać pokroić. Coś tu nie grało. Zresztą i tak nie przeżyłby choroby.
Tuż przed tym, jak zachorował, znowu został sam. Była żona zdążyła go już odwiedzić i się z nim pożegnać, ale prawdę mówiąc, nie byłem zbytnio rozczarowany, że się na nią nie natknąłem. Gorszą rzeczą wydał mi się fakt, że moja matka postanowiła trzymać się z daleka. Nadal była rozgoryczona z powodu tego, co zaszło między nią a ojcem; dlatego wolałem przespać się na kanapie u dawnego kumpla ze studiów niż zamieszkać w jej mieszkaniu na Lambertseter.
Mój ojciec miał jednak w pokoju dość gości. W drzwiach ciągle stawali jego dawni koledzy i współpracownicy, począwszy od sanitariuszy, a skończywszy na profesorach, zawsze mieli też coś ze sobą i było tego tyle, że po wizytach ojciec często prosił o przekazanie kwiatów, czasopism czy bombonierek innym pacjentom.
Czasami zaglądał też do niego mój brat; przychodził z całą swoją rodziną. Jego żona siadała na brzegu łóżka i rozpieszczała ojca. Wypakowywała ozdobne ciasta i buteleczki alkoholu, tak jakby to był piknik na łonie natury, a wnuki kładziono na łóżku i raczkowały po pozbawionych życia nogach dziadka, czekając, aż wyciągnie ręce i je połaskocze.
Dobrze było oglądać ojca w takich chwilach, bo widziałem, że uwielbiał towarzystwo i kontakt z dziećmi; mnie to jednak w żadnym stopniu nie dotyczyło, więc z reguły się wycofywałem. Mimo że byłem dla dzieci wujem, ledwo mnie znały. To nie był mój wybór. Po prostu tak się stało. Z pewnością mógłbym winić brata za to, że dawno przestał się ze mną kontaktować; mógłbym się też tłumaczyć tym, że mieszkaliśmy daleko od siebie. Ale na najstarszym z rodzeństwa ciąży pewna odpowiedzialność, od której ja się uchyliłem.
Moim ojcem codziennie zajmowała się ta sama pielęgniarka. Pracowała z nim kiedyś na oddziale łóżkowym chirurgii i odniosłem niejasne wrażenie, że miała wobec niego dług wdzięczności, chociaż o to nie zapytałem. Pochodziła z Hardanger i twardo wymawiała głoski ?r? i ?g?, miała jednak miękkie ruchy, a jej twarz pokrywały urocze, jasnobrązowe piegi. Pewnego dnia zaraz po wejściu do pokoju zaczęła podnosić mojego ojca w łóżku. Potem położyła mu obie dłonie na karku i barkach i stojąc, przyciskała je ze skoncentrowaną miną. Zanim zdążyłem zapytać, ojciec wyjaśnił, że pielęgniarka była znana ze swoich ?ciepłych rąk?. A sposób, w jaki go teraz leczyła, był wart więcej niż dzienna dawka leków.
Nie wiem, czy to naprawdę pomagało. Z całą pewnością jednak po tych seansach mój ojciec robił się rozmowny. Właściwie nigdy nie był osobą skorą do wynurzeń, ale po wizycie pielęgniarki z ciepłymi rękami jakby nie mógł się nagadać. Rozwijał temat swojego szarego i deszczowego dzieciństwa w Vestlandzie, chudych lat podczas studiów inżynierskich w Trondheim i decyzji o podjęciu studiów medycznych, kiedy jeszcze pracował dla firmy Norsk Data w Oslo. Opowiadał też historie z czasów, kiedy ja i brat byliśmy mali. Nasza rodzina wędrowała z nim po całym kraju, a on miał w zanadrzu opowieść z każdego zakątka.
Nie wspominał jedynie okresu spędzonego w Lillehammer, kiedy mieszkaliśmy w dzielnicy V?rsetergrenda. Przypuszczam, że miał wyrzuty sumienia z powodu tego, co się wtedy stało, i prawdę mówiąc, czułem ulgę, że nie musimy znowu przerabiać tej historii. Lepiej było dać mu rozwodzić się o wszystkim innym do czasu, aż opadał z sił i zasypiał.
Minął tydzień i zauważyłem, że ojciec stał się bardziej ociężały. Więcej spał w ciągu dnia, a kiedy rozmawialiśmy, po prostu wyłączał się z rozmowy. Jeden z lekarzy powiedział mi, że działanie leków zaczyna słabnąć. Jedyne, co można było jeszcze zrobić, to usunąć operacyjnie guza mózgu, ale mój ojciec nadal nie chciał się na to zgodzić. Pozostawało więc tylko czekać, aż będzie po wszystkim.
W jeden z tych dni spotkałem pielęgniarkę z ciepłymi rękami w korytarzu na oddziale łóżkowym. Właśnie wychodziłem; przywitałem się z nią i miałem iść dalej, ale zauważyłem, że stoi i patrzy za mną. Zawróciłem więc i podziękowałem jej, że tak trwa przy moim ojcu. Stała z uśmiechem, a po chwili ujęła mnie za ręce, oplatając palcami moje kłykcie, jakbym był zmarzniętym małym chłopcem. I wtedy dotarło do mnie, że to, co mój ojciec mówił o jej dłoniach, było prawdą, bo jej skóra wydzielała takie ciepło, jakiego nigdy wcześniej ani później nie zaznałem.
? Musi pan niedługo wyjawić to, co ma pan do powiedzenia ? oznajmiła. ? Koniec przyjdzie nagle.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Jak mogła wiedzieć o wszystkim, co w sobie nosiłem? Ale udało mi się wymamrotać w odpowiedzi tylko to, że jutro pewnie tak zrobię. Potem odwróciłem się i pospieszyłem dalej w stronę schodów, po czym ruszyłem w dół, biorąc po dwa stopnie naraz.
Powinienem był jej posłuchać. Powinienem był zawrócić. Poniewczasie łatwo to przyznać. Bo tej nocy mój ojciec umarł. Zadzwoniła pielęgniarka z oddziału łóżkowego z informacją, że znaleziono go martwego w łóżku podczas jednego z rutynowych obchodów. Spodziewano się jego śmierci, więc nie podjęto reanimacji. Mimo to pielęgniarka przeprosiła za okoliczności i spytała, czy chciałbym go zobaczyć. Odparłem, że już jadę, ubrałem się i wsiadłem do samochodu. A kiedy reflektory auta rozświetlały drogę E6, prowadzącą z Oslo na północ, dotarło do mnie, że nie było już nikogo, komu mógłbym się zwierzyć.
Było za późno.
Teraz już nigdy nie uzyskam przebaczenia za to, co zrobiłem.
(…)
Christer Mj?set „To ty jesteś Bobbym Fischerem”
Tłumaczenie: Dorota Polska
Wydawnictwo: Smak Słowa
Liczba stron: 208
Opis: Po raz pierwszy od dwudziestu pięciu lat H?kon wraca do Lillehammer w związku z pogrzebem przyjaciela. Nie postawił jeszcze nogi na peronie, a już żałuje, że zgodził się przyjechać. Czterdziestoletni mężczyzna zmuszony jest spojrzeć w przeszłość, na coś, co dręczyło go przez całe życie. Zniknęła młoda dziewczyna, a w tym samym czasie inne sprawy przybrały fatalny obrót. Co właściwie zrobili, on i jego koledzy? Pogrzeb Kristoffera, przyjaciela H?kona z dzieciństwa, jest okazją do spotkania się po latach czterech dawnych kolegów. Tak razem, jak i indywidualnie, muszą zmierzyć się z bolesnymi wydarzeniami, które rozegrały się latem dawno temu. Ich przyjaciółka Agnes zniknęła bez śladu, a jednocześnie doszło do innych przerażających zdarzeń. Dlaczego narrator, H?kon, nosi w sobie poczucie winy? Opowieść w mistrzowski sposób obnaża nieprzyjemne uwarunkowania psychologiczne w zdawałoby się zwyczajnym środowisku dorastania w małym norweskim mieście. Dzięki sugestywnym przejściom między współczesnym pogrzebem a wydarzeniami z czasów młodości bohaterów, czytelnik stopniowo poznaje brutalną prawdę.
TweetKategoria: fragmenty książek