Dziś setna rocznica urodzin Ingmara Bergmana. Przeczytaj przedpremierowy fragment autobiograficznej książki „Niespokojni” napisanej przez córkę reżysera

14 lipca 2018


14 lipca przypada setna rocznica urodzin Ingmara Bergmana. Z tej okazji publikujemy przedpremierowy fragment autobiograficznej powieści córki tego wielkiego szwedzkiego reżysera i aktorki Liv Ullmann. Linn Ullmann planowała napisanie książki wspólnie z ojcem. Wiosną 2007 roku nagrała rozmowy z Bergmanem, ale jego postępująca choroba, a wreszcie śmierć uniemożliwiła urzeczywistnienie projektu. Ullmann potrzebowała czasu, żeby wrócić do pomysłu na książkę o swojej rodzinie. W „Niespokojnych” czytelnik przeczyta o trudnej miłości córki do ojca i równie trudnej, choć innej, miłości do matki, o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu rodziców ? każdego z osobna, o potrzebie uwolnienia się od stygmatu córki gwiazd kina i zyskania niezależnej tożsamości. Autobiograficzna powieść w przekładzie Iwony Zimnickiej ukaże się 5 września, a już dziś możecie przeczytać poniżej jej fragment.

Chłopak, który mnie obsługiwał, miał około osiemnastu lat. Był wysoki, chudy, z długimi włosami i pryszczami na bladej twarzy. Poruszał się po sklepie powoli i ostrożnie. To był duży sklep, komórki i GPS-y w jednym dziale, audio i wizja w drugim, artykuły gospodarstwa domowego w trzecim, sprzęt do białego montażu w czwartym, komputery w piątym, foto i wideo w szóstym. Zwróciłam uwagę na palce tego chłopaka, szczupłe, długie, jakby używał ich do wymacywania drogi przed sobą. Czasami zdarza mi się zaczynać rozmowę z nieznajomymi. Tłumaczyć się. Powiedziałam chłopakowi, że potrzebny mi jest magnetofon, ponieważ będę przeprowadzać wywiady z ojcem, który ma osiemdziesiąt osiem lat, prawie osiemdziesiąt dziewięć, więc chciałabym kupić najlepszy magnetofon na rynku, bo nie chcę siedzieć na odludziu ze starym człowiekiem i martwić się, że technika nie zadziała.

? To się już nie nazywa magnetofon ? odparł chłopak i spuścił wzrok.

Usiłowałam pochwycić jego spojrzenie.

? No tak, rozumiem, ale wie pan, o co mi chodzi, prawda? Wie pan, czego potrzebuję. Może mi pan pomóc?

Był chudy jak pająk. Na plakietce widniało imię Sander, nie mogłam zdecydować, czy porusza się niezgrabnie, czy z gracją, cały czas wydawało mi się, że na coś wpadnie, w coś uderzy. Wyglądało to na taniec według starannie opracowanej choreografii, w trakcie którego p r a w i e wpadał na różne rzeczy, a mimo wszystko tego nie robił.
 
 
Latem 2007 roku pojechaliśmy do Hammars samochodem, nowy magnetofon leżał w torebce. Prowadził mój mąż. Nasza córka Eva siedziała z tyłu i oglądała filmy rysunkowe na komputerze. Dostała nowe, jasnoniebieskie słuchawki. Od czasu do czasu mój mąż zatrzymywał samochód i kładł głowę na kierownicy. Pytałam, co się dzieje, a on odpowiadał, że nic. Słuchawki Evy były wielkie jak meduzy.
 
 
Nie widziałam ojca od miesięcy i tylko kilka razy rozmawiałam z nim przez telefon. Siedział przy kuchennym stole, jadł omlet i popijał winem. Kiedy weszłam i stanęłam przed nim, podniósł głowę, wzrok mu uciekał. Nie poznał mnie? Spytał, czy przyjechałam z Zamku. A potem lekkim ruchem dłoni zaprosił mnie, żebym usiadła.

? Zjesz omlet?

Usiadłam, próbowałam uchwycić jego spojrzenie, ale on nie chciał na mnie patrzeć, powiedział, że jest gotów wrócić do swoich obowiązków królewskiego woźnicy i że możemy jechać zaraz, gdy tylko zje.

? Tato. To ja.

Nie przerywał jedzenia, wzrok miał wbity w talerz.

? Tato?

Kobiety, które zajmowały się nim i jego domem, zmieniały się. Pojawiały się i znikały. Najpierw była Cecilia, po jakimś czasie przyszła Maja, która przejęła prowadzenie domu. Cecilia zajmowała się pozostałymi sprawami praktycznymi. Później kobiet przybywało. Ostatniego lata naliczyłam ich w Hammars sześć. Chciał, żeby tak było. Człowiek dostaje to, o co prosi, ale nie w taki sposób, jaki ma na myśli, mawiał.
 
 
Żałoba po kimś nie musi być koniecznie tym samym co rozpacz. Kiedy umarła Ingrid, mój ojciec był załamany. Zrozpaczony. Mówił, że chce umrzeć, lecz że jest zbyt wielkim tchórzem, aby odebrać sobie życie. Jestem siedemdziesięcioczteroletnim mężczyzną, a Bóg dopiero teraz postanowił wykopać mnie z pokoju dziecięcego, stwierdził. Mój ojciec stracił również syna, stracił Jana. Gdybym ja straciła dziecko, „zrozpaczona” byłoby zbyt słabym określeniem, podobnie jak „załamana”. Wyobrażam sobie, że nie mogłabym dalej żyć. On mógł. Jan umarł, a on żył dalej. Dzieci nie były dla niego najważniejsze. Ciągle zajmuję się swoimi mapami i tabelkami ? ważny, nieważny, najbardziej kochany, najmniej kochany ? chociaż wiem, że to do niczego nie prowadzi. Właściwie wydaje mi się, że przez całe swoje życie nosiłam żałobę po rodzicach. Zmieniali się na moich oczach, tak jak na moich oczach zmieniają się moje dzieci, i nie bardzo wiem, kim dla nich byłam.

Czy mogę być w żałobie po ludziach, którzy ciągle żyją?

Wieczorem idę według mapy i schodzę nad morze, jestem w nowym miejscu, pięknie tu, jest zima, a morze pokrywa cienka warstewka lodu.
 
 
Pamiętam, że mój teść mawiał: Nie jadę konno tego samego dnia, w którym siodłam konia.

Babcia ze strony mamy mawiała: Precz z mężczyznami!

Moja matka również mawiała: Precz z mężczyznami!

A mój ojciec mawiał: Człowiek dostaje to, o co prosi, ale nie w taki sposób, jaki ma na myśli.

Mawiał również: Słowa, które ci wyleci, nie da się złapać za skrzydło. Był synem pastora, więc naturalną dla niego rzeczą było cytowanie Lutra. Ważne, żeby nie zapominać: o zachowaniu czystości, kontroli nad uczuciami, porządku i punktualności.

Mówił o złości ? zastanawiał się, czy jego dzieci odziedziczyły po nim tę złość.

Złościsz się, serdeńko?

Nigdy nie doświadczył mojej złości.

Między nami nie ma chyba żadnych niedopowiedzeń, prawda?

Nie, tato.

Coś cię gryzie?

Ależ nie, skąd.

To dobrze, zresztą wcale tak nie myślałem.

O złości, którą nazywał morderczym gniewem. No bo jak inaczej to nazwać? Krótkim zapłonem. Temperamentem. Dusznością. Drwiną. Pogardą. Jestem załamany i nikt mnie nie pocieszy. Złość jest formą żarłoczności. Wściekłość cię zżera, a ty zżerasz wściekłość, ciągle i ciągle od nowa.

Mówił, że jeśli ktoś ma to nieszczęście być obarczonym takim gniewem, ważne jest, aby go kontrolować. Nauczył się tego na wczesnym etapie życia, od starszych, mądrzejszych mężczyzn, i tę radę chętnie przekazywał dalej. Mówił: Niektórzy mają słuch absolutny, słyszą brzęczenie pszczoły i pytają: Słyszysz? To jest A! Niektórzy są chciwi. Niektórzy umieją tańczyć. Niektórzy się złoszczą. Ciało składa się głównie z wody, serce z gniewu. Z takiego gniewu, od którego łapie kurcz w szczękach i człowiek gryzie na kawałki własne trzonowce, który zawsze wywołuje w człowieku straszny wstyd. Rozumiesz? W życiu zawodowym to katastrofa. W pracy nie ma miejsca na wybuchy uczuć, a jeśli człowiek pozwoli, by wściekłość wzięła nad nim górę, i zacznie się rzucać jak zatruta wątrobianka, traci cenny czas i psuje wszystko zarówno sobie, jak i temu, co pragnie osiągnąć. Poza tym musi później obdzwaniać wszystkich i przepraszać. To przykre i czasochłonne. Można też wtedy powiedzieć coś drugiemu człowiekowi, czego nie da się potem wytłumaczyć ani cofnąć. Już zostało wypowiedziane. A wypowiedziane jest przeciwieństwem niewypowiedzianego. Bo słowa, które ci wyleci, nie da się złapać za skrzydło. Zapamiętaj to sobie, serdeńko. To ważne nie tylko w życiu zawodowym, lecz również w relacjach miłosnych. Człowiekowi wydaje się, że jest bogaty, że kapitał miłości wystarczy na wieczność, ale jeśli nie będzie się ostrożnym, portfel nagle może okazać się pusty. Następuje bankructwo. Ważne jest odgrywanie swoich ról ze starannością. Jeden ? j e d e n ? pedagogiczny wybuch gniewu na realizację teatralną czy filmową może być pożyteczny, lecz w takim razie musi mieć podłoże profesjonalne, a nie uczuciowe.
 
 
? Nie, tato, nie przyjechałam z Zamku. Przyjechałam z Oslo. Przeprowadzę z tobą wywiad, pamiętasz? Będziemy pracować.

Nie mówię, że jesteśmy umówieni, ani że chwilę posiedzimy i porozmawiamy. Mówię: Będziemy pracować, bo „praca” to słowo zaklęcie. Pracy nic nie może zakłócać, od pracy się nie ucieka. Kłamiemy, zdradzamy, budzimy się w nocy ze strachem, płaczemy i patrzymy na zegarek. Zbliża się ranek, nocna szafka jest pokryta pismem. Ale kiedy wybija szósta, wstajemy i idziemy do roboty.

Tata i ja mamy pisać książkę. Zaczynamy od jutra.

Maja przeciera kuchenny blat. Zwraca się do mojego ojca w trzeciej osobie. Czy chce jeszcze wina? Chce trochę więcej chleba do omletu? Maja mówi powoli i nieco za głośno. Wykręca ścierkę nad zlewem, ściekają z niej szare krople. Wiesza ją potem na haczyku na ścianie.

? Nie uważa, że miło, kiedy najmłodsza córka przyjechała z wizytą?

Maja zapamiętale kiwa głową, tak jak się robi, by osoba, do której się kiwa, również tak zrobiła.

? Oczywiście ? mówi mój ojciec i nie kiwa głową. ? Oczywiście, że tak.

Patrzy na mnie i puszcza oko.
 
 
Już nie tylko jedno czy drugie słowo zniknęło. Mniej więcej połowa. Zapomniane słowa utworzyły długą, krętą ścieżkę, ciągnącą się od kamienistej plaży przez las, aż do pokojów w Hammars. Po wzejściu księżyca poszedł ich szukać, ale ptaki go uprzedziły. Dźwięki i obrazy wymieszane jak w kalejdoskopie. Pomyślałam: Przecież on już nie jest przy zdrowych zmysłach, nie możemy teraz przeprowadzać tych wywiadów, za późno. Ale potem zaczęłam się zastanawiać, czy określenie „przy zdrowych zmysłach” nie wprowadza w błąd. Przez szkła okularów mój ojciec trochę widział na jedno oko, a nic na drugie, w kalendarzu leżącym na biurku był zapisek, że osiemnastego czerwca idzie do kliniki w Visby na operację laserem. Miała mu przywrócić część wzroku. Jedno jego ucho było w dobrym stanie, wprawdzie czasami musiałam krzyczeć, ale tylko wtedy, kiedy się zapomniałam i stałam albo siedziałam po niewłaściwej stronie i mówiłam do niesłyszącego ucha. To moim zadaniem było pamiętanie, do którego ucha mam mówić. Zmysł dotyku z pewnością wzmocnił się mu po siedmiokroć. Ojciec drgał na najdrobniejsze muśnięcie, jakbym go dotykała w trakcie zmiany skóry. Już nie przykładałam dłoni do jego policzka tak często jak kiedyś. Nieustannie otwierał się i zamykał. Uruchamianie siebie codziennie rano to ciężka praca, zwłaszcza kiedy się ma osiemdziesiąt dziewięć lat, a czasami najbardziej oczywistym wyborem jest ponowne zapadnięcie w sen lub nieobudzenie się w pełni. Co pisze Pessoa w Księdze niepokoju? Wstałem wcześnie i ociągałem się z przygotowaniami do istnienia. Czasami, d a w n i e j, Pessoa pojawiał się w naszych rozmowach, kiedy planowaliśmy książkę ? czy moglibyśmy ukraść albo przerobić tytuł Pessoi, czy też to zbyt afektowane, nie możemy się za bardzo stroić w piórka, to sztuka wiedzieć, w którym dokładnie miejscu przebiega granica pretensjonalności, ale jako tytuł roboczy mogliśmy go przyjąć, przy założeniu, że wymyślimy jakiś inny, kiedy skończymy i książka będzie gotowa do wydania. Ale potem zapomniał o Pessoi.
 
 
Chłopak w sklepie przyniósł malutkie srebrnoszare urządzenie marki Sony. Było podłużne, mieściło mi się w dłoni. Książka o starzeniu się.
 
 
Starzenie się to praca. Wstawanie to praca. Mycie się to praca, ubieranie się to praca, wychodzenie na świeże powietrze to praca, spotykanie się z innymi ludźmi to praca. Nikt nie mówi o pracy.
 
 
? Mam wrażenie, jakby to był epilog ? stwierdził.

Siedzieliśmy w jeepie i jechaliśmy do Bion. Działo się to rok, może nawet dwa lata wcześniej, ledwie wtedy zaczęliśmy planować książkę. Nagle on wcisnął? (och, to idiotyczne słowo! Nagle to i nagle tamto. Ale czasami żadne inne słowo nie opisuje tego, co dzieje się n a g l e, równie dobrze jak „nagle” i właśnie tak było tamtym razem) ?nagle ojciec wcisnął gaz i ruszył tak szybko, że musiałam się trzymać siedzenia. Skręcił z drogi w las i pojechał ścieżką w stronę morza, gwałtownie zahamował na skraju wysokiego klifu, odwrócił się, spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.

? Wystraszyłaś się?

? Tak.

? Ha, ha, ha.

? Uważam, że nie powinieneś tak jeździć.

? To frajda. A trochę frajdy należy się starcowi, kiedy już się tak zestarzał i zrobił zapominalski.

? Masz lepszą pamięć niż ja.

? No to co, napiszemy tę książkę?

? Okej. Ale musisz jeździć przyzwoicie. Nie chcę jeszcze umierać.

? Możemy ją zatytułować Epilog ? powiedział.

? Hm.

? To nie jest dobry tytuł?
(…)

Autobiograficzna powieść córki Liv Ullmann i Ingmara Bergmana. W „Niespokojnych” autorka przytacza anegdoty i rodzinne historie, łącząc je z ciągle przeżywaną ostatnią wiosną życia Bergmana, kreśli portrety obojga artystów, widzianych oczami dziecka, a potem ? opisuje ich z perspektywy własnych doświadczeń życiowych dorosłej kobiety. Dzień i noc ? tak charakteryzuje swoich rodziców. W książce wspomnienia z wyspy F?rö, na której Bergman zbudował dom i wiódł uporządkowane życie, przeplatają się z migawkami z Ameryki, gdzie przeprowadziła się Liv Ullmann wciągnięta w wir międzynarodowej kariery aktorskiej. „Niespokojni” to opowieść o życiu w zawieszeniu między dwoma światami, o powikłanych relacjach rodzinnych, nieubłaganym upływie czasu i żałobie po tych, których pochłonął. Premiera książki: 5 września 2018 nakładem wydawnictwa W.A.B.

Cytat z „Księgi niepokoju” Fernando Pessoy, przeł. Michał Lipszyc.

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek