Czego nie mówi nam o tygrysach „Księga dżungli”? Fragment książki „Oko tygrysa” Marty Sawickiej-Danielak
W reportażu „Oko tygrysa. Opowieść o bestii, którą stworzył człowiek” Marta Sawicka-Danielak przygląda się od strony biologicznej i kulturowej tygrysom. Jakie w rzeczywistości jest to zwierzę po odarciu ze stereotypów? Jak postrzegano je kiedyś i dlaczego? Tego dowiecie się z książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy. Jeden z rozdziałów przeczytacie w całości poniżej.
Tygrys! Tygrys!
Tygrysie, błysku w gąszczach mroku:
W jakim to nieśmiertelnym oku
Śmiał wszcząć się sen, że noc rozświetli
Skupiona groza twej symetrii?
William Blake, Tygrys, przeł. Stanisław Barańczak
„Tygrys! Tygrys!” – tak zaczyna się słynny wiersz poety i mistyka Williama Blake’a The Tyger, opublikowany w 1794 roku wraz z ilustracją autora. Znam go niemal na pamięć. Zresztą nie tylko ja – ten twór z tomu Pieśni doświadczenia to jeden z najczęściej przedrukowywanych wierszy anglojęzycznych wszech czasów. Otwiera go kultowy dystych powtórzony w ostatniej strofie:
Tyger Tyger, burning bright,
In the forests of the night
To również jeden z najczęściej tłumaczonych angielskich wierszy. Na polski przełożyło go wielu znakomitych tłumaczy, obrósł licznymi analizami krytycznoliterackimi i interpretacjami, zwłaszcza w zestawieniu z Barankiem – siostrzanym utworem z wcześniejszego tomu Blake’a, zatytułowanego Pieśni niewinności (1789).
Zanim zacznę studiować historię literatury i dowiem się tego wszystkiego, będę dzieckiem, które kocha czytać i słuchać opowieści, najbardziej tych z dalekich lądów. Dlatego głośne „Tygrys! Tygrys!” obudzi we mnie dobrze utrwalony obraz sfatygowanej okładki dwuczęściowej Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga w tłumaczeniu Józefa Birkenmajera, ulubionej lektury mojego dzieciństwa, którą mam w domu do dziś. Tygrys! Tygrys! – tak brzmi tytuł jej trzeciego rozdziału, w którym Mowgli tańczy na skórze zdartej ze swego odwiecznego prześladowcy – Shere Khana, tygrysa ludojada.
To właśnie ta książka, prezent urodzinowy od rodziców, będzie źródłem moich pierwszych czytelniczych ekscytacji i splecionego z nimi słodko-gorzkiego lęku. To ona rozkocha mnie w Indiach – o podróży do tego kraju będę marzyć przez wiele lat, mając w pamięci egzotyczną scenerię Księgi dżungli. Jestem kilkulatką, a ta gruba książka w miękkiej oprawie, o nieprzyjemnie szorstkim, brązowawym papierze, co wieczór leży przy moim łóżku. Okładka jednej części jest jaśniejsza, pastelowa, z podobizną małej małpy i napisem „cena zł 600”. Tę rzadko oglądam. Wolę tę drugą, która mnie hipnotyzuje i każe wgapiać się mimo rodzącego się za mostkiem strachu. Wygląda jak obraz olejny. A może nieostre zdjęcie? Naprawdę trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby na tle ciemnozielonej roślinności dostrzec czarne litery składające się w słowa: Rudyard Kipling, Druga księga dżungli. Ale wcale nie chcę widzieć liter. Mrużę oczy, by litery zupełnie zniknęły. Chcę widzieć tylko głowę tygrysa na tle mroku dżungli. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, że tam jestem: soczysta zieleń gęstwiny rozświetlona ognistą plamą wielkiego pręgowanego pyska; groźnie zmarszczony nos, nastroszone wibrysy, żółty blask wściekłych oczu, dziko obnażone kły gotowe do ataku. Mam wrażenie, że ściany mojego pokoju rozsadza potężny ryk.
Po pewnym czasie obraz i wyimaginowany dźwięk nie wystarczają – by podsycić strach, odnajduję swoje ulubione fragmenty. Chłonę je tuż przed zaśnięciem: „Atoli przez jedną noc w roku Istota Bezwłosa boi się tygrysa […], a trzeba przyznać, że tygrys czyni, co w jego mocy, by strach ten uzasadnić i powiększyć. Gdziekolwiek wtedy napotka Bezwłosą Istotę, zabija ją na miejscu”. Albo: „Krew Człowieka! Krew Człowieka! Kulas zabił Człowieka! […] – Polowałem dla przyjemności, nie z głodu! – odburknął Kulas”. Albo ten: „Ale wówczas skacze z tyłu, a uderzając, zwraca w bok głowę, bo przepełniony jest lękiem. Uciekłby, gdyby zetknął się ze wzrokiem Człowieka. Atoli w swoją noc zachodzi jawnie do osiedli ludzkich, przechadza się pomiędzy domami i wtyka łeb do sieni”.
I tak co noc umieram w paszczy Shere Khana, którego podobizna z okładki ściga mnie w koszmarach. Mam dziewięć lat i przed odległym geograficznie gatunkiem zwierzęcia nie mogę się pozbyć irracjonalnego strachu, który wywołała we mnie wielokrotna lektura ulubionej książki. W pewnym wieku dzieci lubią się bać. Ja również. Jest koniec lat osiemdziesiątych. Nie ma smartfonów ani Netfliksa. Jest papierowy tygrys. Dosłownie i w przenośni, bo to także chiński idiom oznaczający coś tylko pozornie niebezpiecznego.
Psychoterapeuta Mark Epstein, który w pracy łączy nauki buddyjskie i medytację z poglądami Freuda, pisze, że „człowiek jest jedynym zwierzęciem, które w obliczu traumy kontynuuje traumatyzację, odgrywając i odtwarzając to, co już się wydarzyło, aby ponownie przestraszyć samego siebie. […] Przez to nieustanne powtarzanie traumy utrwalamy ją w naszej psychice jeszcze wyraźniej – nawet gdy pragniemy bezpieczeństwa i bliskości, które ze względu na nasze działania stają się niemożliwe”. Jak twierdzi Epstein, na tym właśnie polega sztuczka strachu: często rodzi on sam siebie.
Podobno człowiek rodzi się wolny od lęku. Pisząc te słowa, zerkam na moją kilkutygodniową córkę i jestem pewna, że to prawda. Naukowcy twierdzą, że wyjątek stanowi lęk przed głośnymi dźwiękami (na przykład piorunami) i lęk przed spadaniem. Wówczas chroni nas strach. Wiemy, że silny stres aktywizuje fizjologiczną reakcję „walcz albo uciekaj”, choć i ten mechanizm jest dezawuowany przez niektóre badaczki, które dowodzą, że odnosi się on głównie do samców zwierząt, podczas gdy samice częściej reagują modelem „czułości i przyjaźni”[8].
A co ze strachem o przyszłość, o zdrowie bliskich, przed samotnością czy utratą pracy? Podobno ten rodzaj strachu jest wyuczony i wypływa z naszego wychowania, doświadczenia. Nie jest związany z realnym zagrożeniem, tylko kulturowymi wyobrażeniami o nim. Zazwyczaj wiąże się z przeszłością lub z przyszłością, nie wydarza się więc tu i teraz, jak choćby w wypadku spotkania drapieżnika w lesie. A przecież realnie boimy się dzikich, często bardzo odległych zwierząt, których nie mamy szansy na co dzień spotykać. Ten lęk wytworzyła w nas kultura. Gdy ludzie żyli na otwartych terenach, lęk przed zwierzętami pełnił funkcję ochronną. Dziś strach przed drapieżnikami to dla przeważającej części żyjących na Ziemi czysty fantazmat. Nie powinniśmy się ich obawiać, bo odgrodziliśmy się od nich murami miast.
Nauka także dowodzi, że strach przed drapieżnikami nie jest instynktownym, ale właśnie wyuczonym zachowaniem, rozwijającym się tylko wtedy, gdy ofiary dzielą przestrzeń ze zwierzętami, które je zjadają. Co ciekawe, zarówno ludzie, jak i pozaludzkie zwierzęta muszą nauczyć się tego lęku od swych matek, podobnie jak muszą się od nich nauczyć reakcji na bodziec obrony bądź ataku.
W filmie wyprodukowanym przez Discovery młoda małpa swawoli w dżungli z tygrysiętami – łapie je za ogony, za uszy, ucieka na drzewo i ponownie zbiega, by klepać je w pręgowane zadki. Nie jest to scena wyreżyserowana przez człowieka, choć początkowo sprawia takie wrażenie, bo przecież w życiu tygrysa wszystko toczy się wokół polowania, ale dopiero od pewnego momentu. Pręgowane kocięta w filmie odpowiadają na małpie zaczepki zabawą, bo jeszcze nie widzą w niej posiłku. W pierwszych miesiącach życia młode tygrysy polegają wyłącznie na matce, a czas upływa im na dziecięcych igraszkach, jak większości młodych – ludzkich i pozaludzkich.
Gdy tygrysięta mają pół roku, zaczynają pobierać lekcje polowania, ale dopiero około drugiego roku życia są w stanie samodzielnie zdobyć posiłek. Wtedy też kończy się ich serdeczna relacja z rodzicielką i rodzeństwem. Matka wypycha je poza swoje terytorium, by znowu się okocić. Każde z kociąt musi podbić i wyznaczyć własny teren. Dojrzałość i zdolność zabijania czynią z najbliższych członków rodziny śmiertelną konkurencję, a z małpiej towarzyszki dziecięcych uciech – przekąskę, gdyż pełne danie stanowią dla tygrysów duże zwierzęta kopytne.
Dlaczego, gdy spotykam tygrysy podczas safari w azjatyckich parkach, wpadam w panikę i krzyczę do kierowców, byśmy natychmiast odjeżdżali? Dlaczego miękną mi kolana i wypada z ręki telefon, gdy Rutu, znajomy wolontariusz pracujący w tymczasowym azylu, prowadzi mnie do pomieszczenia z dorosłym samcem tygrysa bengalskiego, który wkrótce wróci do indyjskiej dżungli? Budynek przylegający do niewielkiego wybiegu jest ciasny i od początku narzekam, że jesteśmy za blisko dzikiego kota, który na razie bezpiecznie wyleguje się na zewnątrz. Dzieli nas tylko siatka. Jej grubość uznaję za niewystarczającą i łamiącym się głosem proszę, byśmy jednak opuścili to miejsce. Wtedy tygrys wbiega do środka i z rykiem rzuca się na ogrodzenie. Ostatnie, co pamiętam, to moje zdziwienie, że ziemia drży pod wpływem siły jego ciała – a może głosu? Po odzyskaniu świadomości wymiotuję. „W sumie dobrze, że zemdlałaś. To znaczy, że w lesie nie byłabyś świadoma śmierci i bólu” – żartuje potem Rutu, którego moje omdlenie przeraziło bardziej niż praca z drapieżnikami. Ale skąd we mnie ten lęk? Skąd taka reakcja?
Gdy wspominam barwną narrację Księgi dżungli, wiem, że nie tylko jeden kulawy i pręgowany wróg Mowgliego wzbudzał strach. Wedle opisanej w książce legendy o początkach dżungli i wszelkiego stworzenia to właśnie Tygrys wprowadził do puszczy Śmierć, a wraz z nią do życia wszystkich istot wkroczył Strach. To pierwszy z Tygrysów zabił Człowieka i tym samym nauczył go zabijania. To on sprzeciwił się dotychczasowemu prawu lasu i niczym biblijna Ewa podająca Adamowi zakazany owoc wypędził stworzenia z raju, którym dotąd była dżungla. Winny jest więc pierwszy tygrys, tak jak winna jest pierwsza kobieta.
Od przynajmniej kilku tysiącleci pozycja kobiety w historii ludzkiej kultury, bez względu na religię, oscylowała między uwielbieniem a upokorzeniem, między figurą świętej a figurą ladacznicy, postacią bogini a postacią służki. Podobnie rzecz ma się z tygrysem, który był zarówno wywyższany jako bóstwo, stworzenie mistyczne o rzadkiej duchowej mocy, jak i eliminowany jako pazerna bestia, pasożyt i plaga dżungli. Zresztą zgodnie z patriarchalną narracją kobieta i kot to często istoty czarcie, niebezpieczne – osobno i w parze.
„Ma znaczenie, jakimi opowieściami opowiadamy historie” – pobrzmiewa mi w głowie zdanie Donny Haraway. Monomit i archetypiczna podróż heroicznego męskiego bohatera wyjałowiły opowieść jak wszystkie monokultury. Taka narracja jest niekompletna, nie mówi wielu istotnych rzeczy o naszym doświadczeniu, świecie i innych zamieszkujących go istotach.
W 1986 roku Ursula K. Le Guin napisała kultowy esej The Carrier Bag Theory of Fiction. Odwoływała się w nim do Virginii Woolf, która chcąc odnowić język angielski i sposób opowiadania, zaproponowała zamianę wyrazu heroism (heroizm) na botulism, a co za tym idzie – wprowadzenie bohatera stającego się „butelką”, pojemnikiem. Na bazie tego pomysłu Le Guin stworzyła metaforę „powieści torby”, „powieści worka”. Przekonywała, że przed erą dominacji włóczni, kijów i mieczy największym wynalazkiem ludzkości był pojemnik – koszyk dzikiego owsa, sieć pleciona z własnych włosów czy skupiający ludzi dom albo świątynia. Ta swoista wizja ewolucji i jednocześnie teoria narracji zbieraczej, inkluzywnej, oddaje różnorodny i polifoniczny charakter świata. Przeciwstawia się trzymającej w napięciu narracji indywidualnego bohatera opartej na konflikcie, dominacji oraz śmiercionośnej broni.
Zdaniem niektórych to właśnie ten progresywny schemat narracyjny, oparty na rozwoju akcji oraz rywalizacji bohatera i jego podbojach, ukształtował nasze zachodnie technokratyczne myślenie o świecie i jest obciążony najczarniejszą z konsekwencji: katastrofą klimatyczną. Dlatego sposób opowiadania bazujący na wielogłosowości oraz wsłuchiwaniu się w to, co często marginalne, pozaludzkie, towarzyszył mi podczas pracy nad książką. Tym, czego dziś potrzebujemy, jest omnistoria. Światopowieść.
Wiemy, że historie, które wchłaniamy od maleńkości, mają wpływ na naszą wrażliwość i sposób postrzegania świata. W większości są opowiadane z ludzkiej perspektywy i kształtują nasze sympatie bądź fobie, także względem środowiska naturalnego. Dlatego zdarza się, że mimo zmiany warunków życia na bezpieczne i miejskie, mimo szczegółowej, zaawansowanej, pozostającej do naszej dyspozycji wiedzy na temat przyrody, wciąż funkcjonujemy w zaklętym kręgu szkodliwych stereotypów, trujących porzekadeł czy wykluczających baśni takich jak Czerwony Kapturek – opowieść o zjadającym ludzi przebiegłym wilku.
Moim wilkiem od dzieciństwa był tygrys, a każde przedstawienie tego zwierzęcia, które napotykałam, potwierdzało jego ludożerczy, pełen agresji i okrucieństwa obraz. Nie pomogła nawet podarowana przez babcię książka Czesława Janczarskiego Tygrys o złotym sercu z pięknymi ilustracjami Józefa Wilkonia. Dowiedziałam się z niej bowiem, że dobry tygrys to ewenement, odrzucony przez resztę krewniaków „napadających na bezbronne zwierzęta”, a jego dobroć polega na wyrzeczeniu się własnej natury i byciu… jaroszem. Podobne przesłanie niesie wiersz Wandy Chotomskiej, którego uczyliśmy się w podstawówce na pamięć, wdrukowując w głowy frazę: „Gdyby tygrysy jadły irysy, to by na świecie nie było źle, bo każdy tygrys irysa by gryzł, a mięsa wcale nie”.
Jak stwierdził historyk Keith Thomas:
Przypisywane poszczególnym zwierzętom charaktery były zazwyczaj stereotypami opartymi nie tyle na obserwacji, ile na literackim dziedzictwie. Wywodziły się z greckich, rzymskich i średniowiecznych kompilacji, a nie z obserwacji życia na polach i w lasach. Przez wieki lis był chytry, koza lubieżna, a mrówka zapobiegliwa. W dziełach Goldsmitha i innych osiemnastowiecznych popularyzatorów historii naturalnej świnia nadal była brudna i „obrzydliwa”, tygrys „okrutny”, wąż „zdradziecki”, a łasica „okrutna, żarłoczna i tchórzliwa”.
W XIX wieku, kiedy powstała Księga dżungli, tygrys jawił się Brytyjczykom jako istota tchórzliwa i podstępna, gdyż przez swą samotniczą naturę był trudny do namierzenia w azjatyckich dżunglach. A namierzyć go chcieli europejscy myśliwi, rozkochani w strzelaniu do dużych kotów w swych zamorskich koloniach. Ich doświadczenia z „odważnym” i żyjącym stadnie lwem, którego łatwiej wypatrzyć na afrykańskiej sawannie, sprawiły, że tygrysa zaczęto postrzegać jako zwierzę przebiegłe i „niehonorowe”. Przez kolejne stulecia utożsamiano go z polującym na ludzi Shere Khanem Kiplinga.
A przecież nie tylko ja zaczytywałam się Księgą dżungli. Tak samo pochłaniały ją dzieci wielu pokoleń w różnych częściach globu, bo niewiele tekstów do tego stopnia potrafi rozpalić wyobraźnię i zająć na długie godziny. Choć kanon lektur się zmienia, Księga dżungli – bez odpowiednich komentarzy – wciąż się w nim znajduje. Właśnie czyta ją moja dwunastoletnia córka, która chodzi do polskiej szkoły. Pomimo tego, że Kipling był bardzo uważnym obserwatorem indyjskiej przyrody i obyczajów, mającym ogromną wiedzę o tym kraju, to w 1894 roku, gdy po raz pierwszy wydano Księgę dżungli, o tygrysach nie wiedziano niemal nic. Postrzeganie tych dzikich kotów zostało dodatkowo wypaczone przez kolonialną propagandę. Od tamtej pory badania nad tygrysami ewoluowały, ale ich wyniki nie są w stanie dotrzeć do ludzi tak jak zajmująca fikcja: Księga dżungli. Dlatego przez ostatnie dziesięciolecia odbiór tego zwierzęcia, w książce przedstawionego nie tylko jako ludojad, lecz także jako symbol chciwości, podstępu i demonicznego zła, niewiele się zmienił. Tak jest przynajmniej wśród najmłodszych, którzy przecież szybko stają się dorosłymi.
„Dobył z szerokiego pasa krzesiwo i hubkę, pochylił się i chciał opalić tygrysowi wąsy. Zwyczaju tego przestrzegają myśliwi Indyj, wierząc, że chroni to od prześladowania upiora zabitego zwierzęcia” – czytam u Kiplinga w rozdziale Na tygrysa. Obecnie te właśnie prymitywne, powtarzane od tysiącleci przesądy i rytuały wciąż skłaniają ludzi do zabijania tych zwierząt. Należy do nich między innymi wiara w leczniczo-magiczną moc poszczególnych części ich martwych ciał dostarczanych przez azjatyckich kłusowników na chiński rynek.
Dla wielu z nas, wychowanych na Księdze dżungli, równie egzotyczny, co podstępny, lubujący się w ludzkich trzewiach tygrys pozostał symbolem bestii, wcieleniem krwiożerczych instynktów i najstraszliwszej siły natury, z którą nie wygramy. Wydawał się taki nawet człowiekowi zaszytemu pod ciepłą kołdrą w swoim europejskim łóżku, którym byłam, zaczytując się tą książką. Największy jednak lęk wywołuje w nas dzika i nieopanowana przyroda – ta, która wymyka się ludzkiej kontroli, pozornie roztaczanej niemal nad całym światem. Reprezentują ją wulkany, cyklony, rekiny, wilki i inne drapieżniki ze strachu przez nas eliminowane.
Drapieżniki od zawsze karmiły ludzkie lęki, napędzały wyobraźnię, były bohaterami legend, a potem popkultury. Zła reputacja tych zwierząt, często wynikająca z braku wiedzy biologicznej, powodowała ich masowe mordowanie. Lęk przed byciem zjedzonym przez zwierzę to funkcja ochronna, która zupełnie zanika, gdy zmienia się środowisko życia, a wraz z nim szansa na spotkanie drapieżnika. Ale pozostaje mit, którym żyjemy – świadomie bądź nie. To prastary topos krwiożerczej bestii, którym do dziś karmi się kultura, także popularna. Przedstawiono go choćby w kultowych Szczękach Stevena Spielberga, wzbudzających lęk przed rekinami, czy w filmie Duch i mrok Stephena Hopkinsa – „historii opartej na faktach”, opowiadającej o lwach ludojadach i niestety całkowicie przeinaczającej fakty.
Obecnie wiemy już, że przedstawienia zwierząt w ludzkiej kulturze nie są niewinne, bo wywołują określone postrzeganie i mają fundamentalny wpływ na nasz stosunek do wielu gatunków. Te obrazy – literackie, plastyczne, filmowe – mogą być bardzo mylące i krzywdzące dla zwierząt. Na przykład mit tygrysa ludojada, który stworzyli Europejczycy i który przyczynił się do masowej eliminacji tych zwierząt w azjatyckich dżunglach. Zwierzęta pełnią w ludzkiej cywilizacji i kulturze taką funkcję, jaką im nadaliśmy. Ich przedstawienia mogą więc realnie przyczynić się do ich wyginięcia lub objęcia ochroną, co jest szczególnie istotne dziś, w czasie szóstego wymierania gatunków.
Po latach przyrodniczych badań i obserwacji potwierdzono, że tygrysy nie żywią się ludźmi – nie jesteśmy dla nich pożądaną zdobyczą (choć stosunkowo łatwą do upolowania). Tygrysy są wobec ludzi ostrożne i unikają konfrontacji, dlatego przemykają przez las jak duchy. Zostało to zapisane w wielu opowieściach i mitologiach rdzennych ludów Azji, które od tysiącleci współistniały z wielkimi kotami, ale też w notatkach europejskich myśliwych. „Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że nie tak łatwo jest zobaczyć tygrysa na wolności! Lata mijały. Tygrysy przychodziły i odchodziły. Co roku chodziłem z ojcem zapolować na któregoś z nich, lecz nie tylko upolować, ale nawet zobaczyć żadnego się nie udawało” – pisze syn polskiego przyrodnika Michała Jankowskiego, powstańca zesłanego w 1863 roku na Syberię, gdzie wciąż żyje podgatunek tego zwierzęcia – tygrys syberyjski.

W ciągu ostatniego stulecia bezpowrotnie wyginęły trzy z dziewięciu wyodrębnionych podgatunków tygrysa, a od początku XX wieku straciliśmy aż dziewięćdziesiąt sześć procent światowej populacji tygrysów. Szacuje się, że w 2024 roku na całym świecie żyje na wolności około pięciu i pół tysiąca tych dzikich kotów (w niewoli cyrków, zoo i prywatnych rękach jest ich kilka razy więcej).
Tygrysy atakują wtedy, gdy człowiek niepokoi je na ich terytorium – zarówno samym wtargnięciem, jak i towarzyszącymi mu bodźcami, na przykład hałasem rozbrzmiewającym podczas zbiorowych polowań czy karczowania lasu. Atakują, gdy czują się zagrożone i chcą ochronić swoje młode. Zdarza się, że podobnie jak lamparty rzucają się na kucających ludzi, zwłaszcza w ubogich, niezurbanizowanych częściach Azji, których mieszkańcy do dziś załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne w pobliskich lasach lub zaroślach. Takie wypadki są przez zoologów uważane za swoistą pomyłkę – skulone ofiary są prawdopodobnie brane za przedstawicieli innego gatunku, zwykle stanowiącego pożywienie drapieżnych kotów. Podobnie w wypadku ataków na ludzkie dzieci. Niski wzrost może sprawiać, że lamparty i tygrysy widzą w nich swoje naturalne ofiary.
Inne powody ataków, najczęściej wskazywane przez badaczy, to choroba zwierzęcia, fizyczne niedomaganie i zaawansowany wiek. Te wielkie koty żyją samotnie – w wypadku osłabienia nie mogą liczyć na wsparcie, które zapewniają sobie stadne zwierzęta, jak choćby lwy. Dlatego ludzi atakują najczęściej osobniki stare, niedołężne i schorowane, niemające siły na pościg za inną zwierzyną. Tygrysy bezzębne czy kulawe, takie jak Shere Khan, który w książce jest określany jako Lungri – kuternoga.
Podczas lektury Kiplinga większości czytelniczek i czytelników umyka informacja, która w cieniu rozłożystego figowca pada z ust zaopatrzonego w fuzję myśliwego Buldeo. Shere Khan utyka, gdyż rzekomo jest wcieleniem duszy kulawego lichwiarza Puruna Bhagata, pobitego niegdyś przez wykorzystywaną przez niego ludność wioski. Tygrys jest więc dosłownie materializacją chciwości i „krwiopijstwa”. Po chwili jednak Mowgli stwierdza: „W całej tej historii nie ma śladu sensu. Tygrys urodził się kulawym, przeto utyka”. To ważny trop.
Ze względu na działanie mechanizmów doboru naturalnego kaleki tygrys, podobnie jak każde inne kalekie dzikie zwierzę, nie dotrwałby do wieku dojrzałego. Takie osobniki szybko padają ofiarą innych drapieżników lub giną odrzucone przez matki. Dlatego dorosły samiec Shere Khan, który – jak mówi fabuła – urodził się kulawy, w rzeczywistości nie miałby szans na przeżycie jako dziki. Mimo to Shere Khan uosabia popularną w kolonialnym piśmiennictwie figurę kulawego tygrysa.
Skąd jednak wzięły się utykające tygrysy? Także te, które ze względu na swoją ułomność są zmuszone żywić się wolno uciekającymi ludźmi? Otóż owe „bestie” polujące na ludzi stworzył sam człowiek. Takie zwierzęta to najczęściej ofiary kłusowników – zastawianych przez nich wnyków lub niegdyś notorycznie raniących je kul myśliwych, o których możemy przeczytać w wielu dziewiętnastowiecznych relacjach. Badania dowiodły, że tygrys – często okaleczony – atakuje ludzi jedynie w wyniku fizycznej słabości czy choroby, poczucia zagrożenia lub w wyniku pomyłki, nie zaś z apetytu na ludzkie trzewia, wrodzonego okrucieństwa lub żądzy krwi, o co bywa posądzany w licznych przekazach. Żałuję, że nie miałam o tym pojęcia jako dziecko, gdy czytałam Kiplinga.
A mimo to przez całe wieki żadna inna cecha tego fascynującego i majestatycznego zwierzęcia, jakim jest tygrys, nie zajmowała nas bardziej niż właśnie „bezduszne” zjadanie ludzi. W indyjskich księgarniach i na straganach w całym kraju od dziesięcioleci ogromną popularnością cieszą się Ludojady z Kumaonu. Ten myśliwski pamiętnik, wydany po raz pierwszy w 1944 roku i przetłumaczony na trzydzieści języków, niemal zawsze znajduję w biblioteczkach indyjskich hoteli i hosteli, w których się zatrzymuję. Kiedyś był on bestsellerem w całym świecie anglosaskim i do 1946 roku rozszedł się w ponadpółmilionowym nakładzie (chociaż koniec II wojny światowej nie był dobrym czasem dla rynku wydawniczego).
Autor książki to Jim Corbett – brytyjski myśliwy i do dziś narodowy bohater Indii. Na początku XX wieku zastrzelił trzydzieści dwa dzikie koty (tygrysy i lamparty), które polowały na wiejską ludność na północy Indii i w Nepalu. Zabiły one łącznie ponad tysiąc ofiar. Najbardziej znanym z nich i prawdopodobnie najpopularniejszym na świecie przedstawicielem gatunku była tygrysica z Champawat. Przypisywano jej zabicie aż 434 osób, głównie pracujących w lesie kobiet. Ze względu na to nazywano ją demonem z Champawat, wzbudzając nie tylko strach, lecz także rozpalając wyobraźnię skojarzeniami z diabolicznymi mocami. Tymczasem oględziny jej ciała dokonane przez samego Corbetta wykazały, że tygrysica miała połamane dwa kły, co z pewnością uniemożliwiało jej polowanie na trudniejsze do pochwycenia ofiary.
Istnieje też hipoteza mówiąca o wcześniejszym postrzeleniu tego zwierzęcia przez kłusowników. Zadane rany doprowadziły ją do kalectwa, ponadto zaś degradacja jej naturalnego siedliska przez kolonizujących te rejony ludzi pozbawiła ją odpowiedniej bazy pokarmowej. Wszystkie te elementy potwierdzają, że tygrys nie jest z natury ludojadem, lecz staje się nim wskutek ingerencji człowieka – o czym przekonuje Dane Huckelbridge. W książce No Beast so Fierce pisze on: „Przez połączenie nieodpowiedzialnej gospodarki leśnej, polityki rolnej i praktyk łowieckich pod koniec XIX wieku Brytyjczycy w Zjednoczonych Prowincjach północnych Indii […] stworzyli warunki idealne dla katastrofy ekologicznej”.
Ta sytuacja dotyczyła całych Indii Brytyjskich i całego podporządkowanego imperium kolonizowanego świata. Dziś wiemy, że kolonializm, obok industrializacji, masowego wylesiania, neoliberalnego reżimu i kapitalistycznej gospodarki z jej konsumpcjonizmem, to jedna z głównych przyczyn katastrofy klimatycznej, której skutki są znacznie dotkliwsze dla ludzi zamieszkujących byłe kolonie i świat globalnego Południa niż dla potomków kolonizatorów z globalnej Północy.
Corbett, choć był typowym paternalistycznym myśliwym, miał pewną świadomość skutków kolonializmu dla środowiska naturalnego. Dlatego z czołowego pogromcy dzikich kotów zmienił się w fotografa i pioniera ochrony indyjskiej przyrody oraz zagrożonych wyginięciem… tygrysów. Pierwszy park narodowy w Indiach został nazwany jego nazwiskiem, podobnie jak jeden z sześciu żyjących wciąż na Ziemi podgatunków tygrysów – Panthera tigris corbetti, zwany też tygrysem indochińskim. Obecnie Park Narodowy Jima Corbetta zamieszkuje najliczniejsza populacja tygrysów w całych Indiach. To też pierwszy w historii Indii park narodowy, w którym od 2021 roku jako przewodniczki są zatrudniane kobiety.
Zanim Corbett przeszedł transformację i stał się orędownikiem ochrony dzikich kotów, w swojej kultowej książce myśliwskiej obalał mity odnoszące się do tygrysów. Niestety jej recepcja często sprowadza się do okładki z obnażającym kły tygrysem. Tymczasem autor Ludojadów z Kumaonu już we wstępie pisze:
Gdy nie mieliśmy sposobności ukształtowania sobie opinii na jakiś temat w oparciu o własne doświadczenie, wówczas jesteśmy skłonni polegać na zdaniu innych i w żadnym przypadku nie przejawia się to tak wyraźnie jak wtedy, gdy chodzi o tygrysy […]. Ktokolwiek pierwszy dla udosadnienia języka użył przenośni w rodzaju „okrutny jak tygrys” albo „krwiożerczy jak tygrys”, nie tylko wykazał się żałosną ignorancją na temat zwierzęcia, które podał w osławę, ale nadto dał żywot obiegowym liczmanom, głównie odpowiedzialnym za nieprzychylną opinię, jaką tygrysy mają u ludzi – wyjątek stanowią ci nieliczni, którzy mieli możność wyrobienia sobie własnego sądu.
Jeden z badaczy oszacował, że w ciągu ostatnich czterystu lat tygrysy mogły zabić około miliona Azjatów, głównie w Indiach. Niektórzy twierdzą, że ofiar było więcej, ale pewnych danych brakuje. Joseph Fayrer, autor jednej z pierwszych prac o tygrysach, podaje, że około 1856 roku i w poprzednich latach tygrysy zabijały od dwustu do trzystu osób rocznie w jednym centralnym stanie Indii – Madhja Pradeś. Raporty rządu brytyjskiego mówią o 4218 ofiarach tygrysów w Bengalu w latach 1860–1866. Jeszcze na początku XX wieku w całych Indiach tygrysy miały zabijać około tysiąca osób rocznie. Ile tygrysów zabili przez ten czas ludzie?
Przypuszcza się, że w 1907 roku, gdy tygrysica z Champawat umiera od kuli w serce, na całym globie żyje w stanie dzikim sto tysięcy tych zwierząt, a w samych Indiach około czterdziestu tysięcy. Niecałe czterdzieści lat później w liście do przyjaciela datowanym na 1946 rok Corbett szacuje już, że w Indiach pozostało około czterech tysięcy tygrysów bengalskich, a ich populacja drastycznie spada ze względu na masowe zabijanie, zwłaszcza sportowe polowania. Tylko w ciągu trzech lat, od 1966 do 1969 roku, myśliwi zabijają w Indiach pięćset tygrysów. Sporządzony w 1972 roku rządowy spis tych zwierząt mówi już o niecałych dwóch tysiącach kotów w całym kraju, czyli utracie około trzydziestu sześciu tysięcy tygrysów w ciągu zaledwie siedmiu dekad.
Tygrysy chodziły po Ziemi od milionów lat i spośród wszystkich kotów miały najszerszy zasięg geograficzny, obejmujący całą Azję. Najstarsze skamieniałe szczątki tych dzikich kotów, znalezione w Azji Południowej, pochodzą sprzed dwóch milionów lat. Od tysiącleci tygrysy miały też symboliczne znaczenie w kulturze i szczególne miejsce w wierzeniach ludów całej Azji. Najwcześniejszym śladem kultu tygrysa jest przedstawiająca go figurka sprzed siedmiu tysięcy lat, wykonana w okresie neolitu na terenie dzisiejszych Chin. Obecnie, wskutek działań ludzi, na planecie zostało około pięciu i pół tysiąca dzikich tygrysów w dziesięciu państwach świata: w Indiach, Nepalu, Bhutanie, Bangladeszu, Birmie, Rosji, Chinach, Tajlandii, Malezji, Indonezji (na Sumatrze). Oznacza to, że od początku XX wieku straciliśmy aż dziewięćdziesiąt sześć procent światowej populacji tygrysów. Tych żyjących w niewoli cyrków, ogrodów zoologicznych i w prywatnych kolekcjach jest kilka razy więcej.
Uświadamiam sobie, że tygrysy znikają z planety w trakcie mojego życia. Zaledwie od lat siedemdziesiątych XX wieku nie zasiedlają już Azji Środkowej. Został wówczas zabity ostatni tygrys w Turcji i zniknął bezpowrotnie podgatunek – tygrys kaspijski. W 1980 roku, gdy obchodzę pierwsze urodziny, w Indonezji, którą od wieków zamieszkiwały trzy podgatunki tygrysa, ginie ostatni tygrys jawajski. Jest 2014 rok, gdy podróżuję z rodziną do Laosu, a specjaliści ogłaszają ostateczne zniknięcie tygrysów w tym kraju, których nie rejestrują już fotopułapki w ich ostatnim chronionym siedlisku. W 2016 roku tygrys zostaje uznany za gatunek wymarły w Kambodży, ostatni raz był tam widziany w 2007 roku. W podobnym czasie znika z Wietnamu – zakłada się, że dzieje się to około 2010 roku.
Choć ze względu na dużą populację tych zwierząt Półwysep Koreański nazywano niegdyś „krajem tygrysów”, a w jego kształcie widziano sylwetkę tego kota, to zarówno w Korei Południowej, jak i w Korei Północnej od lat pięćdziesiątych XX wieku dzikich tygrysów już nie ma. Ten masowo zabijany przez ludzi kot, silnie związany z koreańską historią i mitologią, wciąż jest jednak obecny w kulturze, także jako zwierzę narodowe Korei Południowej. Został zgładzony w naturze, ale zdaje się bezpieczny w sferze symbolu, między innymi jako oficjalna maskotka obu organizowanych przez Koreę Południową olimpiad – pomarańczowy podczas letnich igrzysk w Seulu w 1988 roku i biały w czasie zimowych igrzysk w Pjongczangu w 2018 roku. Ostatnie koreańskie tygrysy padły od kul myśliwych. Przyjmuje się, że w taki sam sposób ostatniego tygrysa zabito w Singapurze w latach trzydziestych XX wieku, a w Hongkongu dekadę później, gdzie tak zwany konflikt człowiek–tygrys był jednym z głównych powodów ich uśmiercania.
W większości państw Azji tygrysy były uznawane za bóstwa opiekuńcze, istoty duchowe i wcielenia przodków – na przykład na Sumatrze uważano, że tygrys jest materializacją duszy zmarłego człowieka, dlatego nie należy go pod żadnym pozorem zabijać. Ale zwierzęta te były też postrzegane jako, używając kolonialnego określenia, szkodniki mordujące bydło i ludzi, dlatego za ich zabicie rządy wypłacały obywatelom nagrody. Masowo rozstawiane w lasach druciane wnyki przyczyniły się do wyginięcia tygrysów w Kambodży, Laosie i Wietnamie – i wciąż zagrażają ostatnim tygrysom w Azji Południowo-Wschodniej.
Masowe polowania na tygrysy i zabijanie tych zwierząt zostały oficjalnie zakazane, nie zagrażają już więc tygrysom w takim stopniu jak dawniej, choć wciąż jednym z głównych problemów jest kłusownictwo. Tak zwany konflikt człowiek–tygrys wciąż istnieje, choć współcześnie przybiera inny charakter. Teraz to człowiek jest szkodnikiem. Głównym zagrożeniem dla tygrysów, symbolizujących tu dziką przyrodę, jest ciągła ekspansja ludzkiego osadnictwa, nowych technologii, przemysłu i rolnictwa, które zyskało nowoczesną odsłonę. To właśnie zmiana uprawy żywności na przemysłową, wielkoobszarową skalę doprowadziła do wykarczowania ogromnych połaci lasów, w tym także siedlisk tygrysów.
W ciągu ostatniego stulecia bezpowrotnie wyginęły trzy z dziewięciu wyodrębnionych podgatunków tygrysa: kaspijski, balijski i jawajski. Od dawna niewidziany tygrys południowochiński najprawdopodobniej również nie żyje już w środowisku naturalnym, a ostatni przedstawiciele tego podgatunku przetrwali wyłącznie w niewoli. Pozostałe podgatunki to tygrys indochiński, tygrys sumatrzański, tygrys syberyjski, tygrys malajski i tygrys bengalski. Ten ostatni jest najliczniejszym podgatunkiem tygrysa na świecie i zasiedla głównie Indie, w których żyje dziś ponad siedemdziesiąt procent wszystkich dzikich tygrysów globu.
Od 1975 roku tygrysy zostały objęte tak zwaną konwencją waszyngtońską (CITES), czyli Konwencją o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych (podgatunek tygrys syberyjski dodano do niej dwanaście lat później). Nie można więc handlować częściami tygrysich ciał ani żadnymi produktami, które są z nich zrobione, choć proceder ten do dziś dziesiątkuje te dzikie koty. Oficjalnie wszystkie kraje azjatyckie, w których występują obecnie zwierzęta gatunku Panthera tigris, wcześniej oznaczone przez Linneusza jako Felis tigris, wspierają ich ochronę. Na terenie wielu z nich wciąż istnieją jednak przemysłowe fermy tygrysów sprzedające części ciał zwierząt. Bo martwy tygrys jest dziś cenniejszy niż żywy. Głównymi „konsumentami” tych zwierząt są obecnie Chiny, ale też Wietnam, Laos, Birma i Tajwan. Produkty z zabitych tygrysów są również nielegalnie eksportowane do społeczności chińskich w pozostałych częściach świata.
Wobec malejącej populacji tygrysów na Ziemi i groźby ich całkowitego wyginięcia, a także globalnej zgody w kwestii konieczności ochrony tego gatunku, „tygrys ludojad” wydaje się dziś jedynie przebrzmiałym fantazmatem, kulturowym toposem i pobudzającym wyobraźnię motywem w egzotycznej, trącącej naftaliną dekoracji.
Teraz zaś w indyjskim Waranasi nad skrawkiem brudnej gazety, słysząc drżące Tiger! Tiger!, mam się dowiedzieć, że jednak to wszystko prawda? Że w czasach, gdy ludzie planują eksplorację Marsa, tygrys wciąż zjada ludzi, i to bardzo często? W czasach, kiedy ten kot stał się głównie bohaterem kreskówek, modnym wzorem na tekstyliach i wątpliwą rozrywką ogrodów zoologicznych Teksasu, a największe światowe mocarstwa łożą miliony na jego ratowanie, gdzieś w dalekiej indyjskiej dżungli przedstawiciel tego gatunku spokojnie chłepcze ludzką krew i pożera więcej niż sto osób rocznie? Ludzi, którzy nie znają ani Blake’a, ani Kiplinga, ani żadnych zachodnich przekazów i mitów, bo nie znają liter ani pisma? Ludzi, którzy w XXI wieku mają komórki, ale nie mają pitnej wody? Ludzi, którzy nie mogą się przed tygrysem obronić, bo prawo lasu nie pozwala im wnosić do dżungli ani ostrych narzędzi, ani nawet ostrych słów?
Długo nie mogłam uwierzyć, że takie miejsce nadal istnieje. Aż to sprawdziłam.
(…)
Marta Sawicka-Danielak „Oko tygrysa. Opowieść o bestii, którą stworzył człowiek”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 448
Opis: Tygrysy od zawsze rozpalały ludzką wyobraźnię, lecz i tak doprowadziliśmy to zwierzę na skraj wyginięcia. Co sprawia, że tygrys jest obiektem kultu i nienawiści zarazem? Dlaczego wciąż pożera w lasach delty Gangesu ponad dwieście osób rocznie? Kim są „tygrysie wdowy” i jak żyją po śmierci mężów w dżungli? Jaka kobieta wykarmiła własną piersią tygrysięta? Kim była pierwsza ofiara tygrysa w Europie? Dlaczego to ulubione zwierzę tyranów i dyktatorów, między innymi Władimira Putina? Kiedy te azjatyckie koty przywieziono do Europy i dlaczego ich wizerunek lepiej sprzedaje produkty w kapitalistycznym świecie? A przede wszystkim: jaki jest tygrys odarty ze stereotypów? Jak widzi, słyszy, zabija?
Poznajmy tygrysa od strony biologicznej i kulturowej, ale też spotykamy rodziny jego ofiar i ocalałych z ataku. Przyjrzyjmy się mitom Azji, zapiskom kolonialnych myśliwych i plemiennym opowieściom z Syberii o małżeństwach kobiet z tygrysami. „Oko tygrysa” to wielowątkowy reportaż o majestatycznym stworzeniu i o indyjskich Sundarbanach, ostatnich na Ziemi lasach namorzynowych, gdzie tygrys wciąż jest bogiem. Tu też niczym w soczewce skupiają bolączki naszego świata, ale autorka również daje nadzieję, że zmiana myślenia, a przede wszystkim opowiadania pomoże wspólnie uratować nasz znikający, różnorodny świat.
Kategoria: fragmenty książek