banner ad

Czego nie mówi nam o tygrysach „Księga dżungli”? Fragment książki „Oko tygrysa” Marty Sawickiej-Danielak

4 października 2024

W reportażu „Oko tygrysa. Opowieść o bestii, którą stworzył człowiek” Marta Sawicka-Danielak przygląda się od strony biologicznej i kulturowej tygrysom. Jakie w rzeczywistości jest to zwierzę po odarciu ze stereotypów? Jak postrzegano je kiedyś i dlaczego? Tego dowiecie się z książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy. Jeden z rozdziałów przeczytacie w całości poniżej.

Ty­grys! Ty­grys!

Ty­gry­sie, bły­sku w gąsz­czach mroku:
W ja­kim to nie­śmier­tel­nym oku
Śmiał wsz­cząć się sen, że noc roz­świe­tli
Sku­piona groza twej sy­me­trii?

Wil­liam Blake, Ty­grys, przeł. Sta­ni­sław Ba­rań­czak

„Ty­grys! Ty­grys!” – tak za­czyna się słynny wiersz po­ety i mi­styka Wil­liama Blake’a The Ty­ger, opu­bli­ko­wany w 1794 roku wraz z ilu­stra­cją au­tora. Znam go nie­mal na pa­mięć. Zresztą nie tylko ja – ten twór z tomu Pie­śni do­świad­cze­nia to je­den z naj­czę­ściej prze­dru­ko­wy­wa­nych wier­szy an­glo­ję­zycz­nych wszech cza­sów. Otwiera go kul­towy dys­tych po­wtó­rzony w ostat­niej stro­fie:

Ty­ger Ty­ger, bur­ning bri­ght,
In the fo­re­sts of the ni­ght

To rów­nież je­den z naj­czę­ściej tłu­ma­czo­nych an­giel­skich wier­szy. Na pol­ski prze­ło­żyło go wielu zna­ko­mi­tych tłu­ma­czy, ob­rósł licz­nymi ana­li­zami kry­tycz­no­li­te­rac­kimi i in­ter­pre­ta­cjami, zwłasz­cza w ze­sta­wie­niu z Ba­ran­kiem – sio­strza­nym utwo­rem z wcze­śniej­szego tomu Blake’a, za­ty­tu­ło­wa­nego Pie­śni nie­win­no­ści (1789).

Za­nim za­cznę stu­dio­wać hi­sto­rię li­te­ra­tury i do­wiem się tego wszyst­kiego, będę dziec­kiem, które ko­cha czy­tać i słu­chać opo­wie­ści, naj­bar­dziej tych z da­le­kich lą­dów. Dla­tego gło­śne „Ty­grys! Ty­grys!” obu­dzi we mnie do­brze utrwa­lony ob­raz sfa­ty­go­wa­nej okładki dwu­czę­ścio­wej Księgi dżun­gli Ru­dy­arda Ki­plinga w tłu­ma­cze­niu Jó­zefa Bir­ken­ma­jera, ulu­bio­nej lek­tury mo­jego dzie­ciń­stwa, którą mam w domu do dziś. Ty­grys! Ty­grys! – tak brzmi ty­tuł jej trze­ciego roz­działu, w któ­rym Mow­gli tań­czy na skó­rze zdar­tej ze swego od­wiecz­nego prze­śla­dowcy – Shere Khana, ty­grysa lu­do­jada.

To wła­śnie ta książka, pre­zent uro­dzi­nowy od ro­dzi­ców, bę­dzie źró­dłem mo­ich pierw­szych czy­tel­ni­czych eks­cy­ta­cji i sple­cio­nego z nimi słodko-gorz­kiego lęku. To ona roz­ko­cha mnie w In­diach – o po­dróży do tego kraju będę ma­rzyć przez wiele lat, ma­jąc w pa­mięci eg­zo­tyczną sce­ne­rię Księgi dżun­gli. Je­stem kil­ku­latką, a ta gruba książka w mięk­kiej opra­wie, o nie­przy­jem­nie szorst­kim, brą­zo­wa­wym pa­pie­rze, co wie­czór leży przy moim łóżku. Okładka jed­nej czę­ści jest ja­śniej­sza, pa­ste­lowa, z po­do­bi­zną ma­łej małpy i na­pi­sem „cena zł 600”. Tę rzadko oglą­dam. Wolę tę drugą, która mnie hip­no­ty­zuje i każe wga­piać się mimo ro­dzą­cego się za most­kiem stra­chu. Wy­gląda jak ob­raz olejny. A może nie­ostre zdję­cie? Na­prawdę trzeba się do­brze przyj­rzeć, żeby na tle ciem­no­zie­lo­nej ro­ślin­no­ści do­strzec czarne li­tery skła­da­jące się w słowa: Ru­dy­ard Ki­pling, Druga księga dżun­gli. Ale wcale nie chcę wi­dzieć li­ter. Mrużę oczy, by li­tery zu­peł­nie znik­nęły. Chcę wi­dzieć tylko głowę ty­grysa na tle mroku dżun­gli. Za­my­kam oczy i wy­obra­żam so­bie, że tam je­stem: so­czy­sta zie­leń gę­stwiny roz­świe­tlona ogni­stą plamą wiel­kiego prę­go­wa­nego py­ska; groź­nie zmarsz­czony nos, na­stro­szone wi­brysy, żółty blask wście­kłych oczu, dziko ob­na­żone kły go­towe do ataku. Mam wra­że­nie, że ściany mo­jego po­koju roz­sa­dza po­tężny ryk.

Po pew­nym cza­sie ob­raz i wy­ima­gi­no­wany dźwięk nie wy­star­czają – by pod­sy­cić strach, od­naj­duję swoje ulu­bione frag­menty. Chłonę je tuż przed za­śnię­ciem: „Atoli przez jedną noc w roku Istota Bez­włosa boi się ty­grysa […], a trzeba przy­znać, że ty­grys czyni, co w jego mocy, by strach ten uza­sad­nić i po­więk­szyć. Gdzie­kol­wiek wtedy na­po­tka Bez­włosą Istotę, za­bija ją na miej­scu”. Albo: „Krew Czło­wieka! Krew Czło­wieka! Ku­las za­bił Czło­wieka! […] – Po­lo­wa­łem dla przy­jem­no­ści, nie z głodu! – od­burk­nął Ku­las”. Albo ten: „Ale wów­czas ska­cze z tyłu, a ude­rza­jąc, zwraca w bok głowę, bo prze­peł­niony jest lę­kiem. Uciekłby, gdyby ze­tknął się ze wzro­kiem Czło­wieka. Atoli w swoją noc za­cho­dzi jaw­nie do osie­dli ludz­kich, prze­cha­dza się po­mię­dzy do­mami i wtyka łeb do sieni”.

I tak co noc umie­ram w pasz­czy Shere Khana, któ­rego po­do­bi­zna z okładki ściga mnie w kosz­ma­rach. Mam dzie­więć lat i przed od­le­głym geo­gra­ficz­nie ga­tun­kiem zwie­rzę­cia nie mogę się po­zbyć ir­ra­cjo­nal­nego stra­chu, który wy­wo­łała we mnie wie­lo­krotna lek­tura ulu­bio­nej książki. W pew­nym wieku dzieci lu­bią się bać. Ja rów­nież. Jest ko­niec lat osiem­dzie­sią­tych. Nie ma smart­fo­nów ani Net­fliksa. Jest pa­pie­rowy ty­grys. Do­słow­nie i w prze­no­śni, bo to także chiń­ski idiom ozna­cza­jący coś tylko po­zor­nie nie­bez­piecz­nego.

Psy­cho­te­ra­peuta Mark Ep­stein, który w pracy łą­czy na­uki bud­dyj­skie i me­dy­ta­cję z po­glą­dami Freuda, pi­sze, że „czło­wiek jest je­dy­nym zwie­rzę­ciem, które w ob­li­czu traumy kon­ty­nu­uje trau­ma­ty­za­cję, od­gry­wa­jąc i od­twa­rza­jąc to, co już się wy­da­rzyło, aby po­now­nie prze­stra­szyć sa­mego sie­bie. […] Przez to nie­ustanne po­wta­rza­nie traumy utrwa­lamy ją w na­szej psy­chice jesz­cze wy­raź­niej – na­wet gdy pra­gniemy bez­pie­czeń­stwa i bli­sko­ści, które ze względu na na­sze dzia­ła­nia stają się nie­moż­liwe”. Jak twier­dzi Ep­stein, na tym wła­śnie po­lega sztuczka stra­chu: czę­sto ro­dzi on sam sie­bie.

Po­dobno czło­wiek ro­dzi się wolny od lęku. Pi­sząc te słowa, zer­kam na moją kil­ku­ty­go­dniową córkę i je­stem pewna, że to prawda. Na­ukowcy twier­dzą, że wy­ją­tek sta­nowi lęk przed gło­śnymi dźwię­kami (na przy­kład pio­ru­nami) i lęk przed spa­da­niem. Wów­czas chroni nas strach. Wiemy, że silny stres ak­ty­wi­zuje fi­zjo­lo­giczną re­ak­cję „walcz albo ucie­kaj”, choć i ten me­cha­nizm jest de­za­wu­owany przez nie­które ba­daczki, które do­wo­dzą, że od­nosi się on głów­nie do sam­ców zwie­rząt, pod­czas gdy sa­mice czę­ściej re­agują mo­de­lem „czu­ło­ści i przy­jaźni”[8].

A co ze stra­chem o przy­szłość, o zdro­wie bli­skich, przed sa­mot­no­ścią czy utratą pracy? Po­dobno ten ro­dzaj stra­chu jest wy­uczony i wy­pływa z na­szego wy­cho­wa­nia, do­świad­cze­nia. Nie jest zwią­zany z re­al­nym za­gro­że­niem, tylko kul­tu­ro­wymi wy­obra­że­niami o nim. Za­zwy­czaj wiąże się z prze­szło­ścią lub z przy­szło­ścią, nie wy­da­rza się więc tu i te­raz, jak choćby w wy­padku spo­tka­nia dra­pież­nika w le­sie. A prze­cież re­al­nie bo­imy się dzi­kich, czę­sto bar­dzo od­le­głych zwie­rząt, któ­rych nie mamy szansy na co dzień spo­ty­kać. Ten lęk wy­two­rzyła w nas kul­tura. Gdy lu­dzie żyli na otwar­tych te­re­nach, lęk przed zwie­rzę­tami peł­nił funk­cję ochronną. Dziś strach przed dra­pież­ni­kami to dla prze­wa­ża­ją­cej czę­ści ży­ją­cych na Ziemi czy­sty fan­ta­zmat. Nie po­win­ni­śmy się ich oba­wiać, bo od­gro­dzi­li­śmy się od nich mu­rami miast.

Na­uka także do­wo­dzi, że strach przed dra­pież­ni­kami nie jest in­stynk­tow­nym, ale wła­śnie wy­uczo­nym za­cho­wa­niem, roz­wi­ja­ją­cym się tylko wtedy, gdy ofiary dzielą prze­strzeń ze zwie­rzę­tami, które je zja­dają. Co cie­kawe, za­równo lu­dzie, jak i po­za­ludz­kie zwie­rzęta mu­szą na­uczyć się tego lęku od swych ma­tek, po­dob­nie jak mu­szą się od nich na­uczyć re­ak­cji na bo­dziec obrony bądź ataku.

W fil­mie wy­pro­du­ko­wa­nym przez Di­sco­very młoda małpa swa­woli w dżun­gli z ty­gry­się­tami – ła­pie je za ogony, za uszy, ucieka na drzewo i po­now­nie zbiega, by kle­pać je w prę­go­wane za­dki. Nie jest to scena wy­re­ży­se­ro­wana przez czło­wieka, choć po­cząt­kowo spra­wia ta­kie wra­że­nie, bo prze­cież w ży­ciu ty­grysa wszystko to­czy się wo­kół po­lo­wa­nia, ale do­piero od pew­nego mo­mentu. Prę­go­wane ko­cięta w fil­mie od­po­wia­dają na mał­pie za­czepki za­bawą, bo jesz­cze nie wi­dzą w niej po­siłku. W pierw­szych mie­sią­cach ży­cia młode ty­grysy po­le­gają wy­łącz­nie na matce, a czas upływa im na dzie­cię­cych igrasz­kach, jak więk­szo­ści mło­dych – ludz­kich i po­za­ludz­kich.

Gdy ty­gry­sięta mają pół roku, za­czy­nają po­bie­rać lek­cje po­lo­wa­nia, ale do­piero około dru­giego roku ży­cia są w sta­nie sa­mo­dziel­nie zdo­być po­si­łek. Wtedy też koń­czy się ich ser­deczna re­la­cja z ro­dzi­cielką i ro­dzeń­stwem. Matka wy­py­cha je poza swoje te­ry­to­rium, by znowu się oko­cić. Każde z ko­ciąt musi pod­bić i wy­zna­czyć wła­sny te­ren. Doj­rza­łość i zdol­ność za­bi­ja­nia czy­nią z naj­bliż­szych człon­ków ro­dziny śmier­telną kon­ku­ren­cję, a z mał­piej to­wa­rzyszki dzie­cię­cych uciech – prze­ką­skę, gdyż pełne da­nie sta­no­wią dla ty­gry­sów duże zwie­rzęta ko­pytne.

Dla­czego, gdy spo­ty­kam ty­grysy pod­czas sa­fari w azja­tyc­kich par­kach, wpa­dam w pa­nikę i krzy­czę do kie­row­ców, by­śmy na­tych­miast od­jeż­dżali? Dla­czego miękną mi ko­lana i wy­pada z ręki te­le­fon, gdy Rutu, zna­jomy wo­lon­ta­riusz pra­cu­jący w tym­cza­so­wym azylu, pro­wa­dzi mnie do po­miesz­cze­nia z do­ro­słym sam­cem ty­grysa ben­gal­skiego, który wkrótce wróci do in­dyj­skiej dżun­gli? Bu­dy­nek przy­le­ga­jący do nie­wiel­kiego wy­biegu jest cia­sny i od po­czątku na­rze­kam, że je­ste­śmy za bli­sko dzi­kiego kota, który na ra­zie bez­piecz­nie wy­le­guje się na ze­wnątrz. Dzieli nas tylko siatka. Jej gru­bość uznaję za nie­wy­star­cza­jącą i ła­mią­cym się gło­sem pro­szę, by­śmy jed­nak opu­ścili to miej­sce. Wtedy ty­grys wbiega do środka i z ry­kiem rzuca się na ogro­dze­nie. Ostat­nie, co pa­mię­tam, to moje zdzi­wie­nie, że zie­mia drży pod wpły­wem siły jego ciała – a może głosu? Po od­zy­ska­niu świa­do­mo­ści wy­mio­tuję. „W su­mie do­brze, że ze­mdla­łaś. To zna­czy, że w le­sie nie by­ła­byś świa­doma śmierci i bólu” – żar­tuje po­tem Rutu, któ­rego moje omdle­nie prze­ra­ziło bar­dziej niż praca z dra­pież­ni­kami. Ale skąd we mnie ten lęk? Skąd taka re­ak­cja?

Gdy wspo­mi­nam barwną nar­ra­cję Księgi dżun­gli, wiem, że nie tylko je­den ku­lawy i prę­go­wany wróg Mow­gliego wzbu­dzał strach. We­dle opi­sa­nej w książce le­gendy o po­cząt­kach dżun­gli i wszel­kiego stwo­rze­nia to wła­śnie Ty­grys wpro­wa­dził do pusz­czy Śmierć, a wraz z nią do ży­cia wszyst­kich istot wkro­czył Strach. To pierw­szy z Ty­gry­sów za­bił Czło­wieka i tym sa­mym na­uczył go za­bi­ja­nia. To on sprze­ci­wił się do­tych­cza­so­wemu prawu lasu i ni­czym bi­blijna Ewa po­da­jąca Ada­mowi za­ka­zany owoc wy­pę­dził stwo­rze­nia z raju, któ­rym do­tąd była dżun­gla. Winny jest więc pierw­szy ty­grys, tak jak winna jest pierw­sza ko­bieta.

Od przy­naj­mniej kilku ty­siąc­leci po­zy­cja ko­biety w hi­sto­rii ludz­kiej kul­tury, bez względu na re­li­gię, oscy­lo­wała mię­dzy uwiel­bie­niem a upo­ko­rze­niem, mię­dzy fi­gurą świę­tej a fi­gurą la­dacz­nicy, po­sta­cią bo­gini a po­sta­cią służki. Po­dob­nie rzecz ma się z ty­gry­sem, który był za­równo wy­wyż­szany jako bó­stwo, stwo­rze­nie mi­styczne o rzad­kiej du­cho­wej mocy, jak i eli­mi­no­wany jako pa­zerna be­stia, pa­so­żyt i plaga dżun­gli. Zresztą zgod­nie z pa­triar­chalną nar­ra­cją ko­bieta i kot to czę­sto istoty czar­cie, nie­bez­pieczne – osobno i w pa­rze.

„Ma zna­cze­nie, ja­kimi opo­wie­ściami opo­wia­damy hi­sto­rie” – po­brzmiewa mi w gło­wie zda­nie Donny Ha­ra­way. Mo­no­mit i ar­che­ty­piczna po­dróż he­ro­icz­nego mę­skiego bo­ha­tera wy­ja­ło­wiły opo­wieść jak wszyst­kie mo­no­kul­tury. Taka nar­ra­cja jest nie­kom­pletna, nie mówi wielu istot­nych rze­czy o na­szym do­świad­cze­niu, świe­cie i in­nych za­miesz­ku­ją­cych go isto­tach.

W 1986 roku Ur­sula K. Le Guin na­pi­sała kul­towy esej The Car­rier Bag The­ory of Fic­tion. Od­wo­ły­wała się w nim do Vir­gi­nii Wo­olf, która chcąc od­no­wić ję­zyk an­giel­ski i spo­sób opo­wia­da­nia, za­pro­po­no­wała za­mianę wy­razu he­ro­ism (he­ro­izm) na bo­tu­lism, a co za tym idzie – wpro­wa­dze­nie bo­ha­tera sta­ją­cego się „bu­telką”, po­jem­ni­kiem. Na ba­zie tego po­my­słu Le Guin stwo­rzyła me­ta­forę „po­wie­ści torby”, „po­wie­ści worka”. Prze­ko­ny­wała, że przed erą do­mi­na­cji włóczni, ki­jów i mie­czy naj­więk­szym wy­na­laz­kiem ludz­ko­ści był po­jem­nik – ko­szyk dzi­kiego owsa, sieć ple­ciona z wła­snych wło­sów czy sku­pia­jący lu­dzi dom albo świą­ty­nia. Ta swo­ista wi­zja ewo­lu­cji i jed­no­cze­śnie teo­ria nar­ra­cji zbie­ra­czej, in­klu­zyw­nej, od­daje róż­no­rodny i po­li­fo­niczny cha­rak­ter świata. Prze­ciw­sta­wia się trzy­ma­ją­cej w na­pię­ciu nar­ra­cji in­dy­wi­du­al­nego bo­ha­tera opar­tej na kon­flik­cie, do­mi­na­cji oraz śmier­cio­no­śnej broni.

Zda­niem nie­któ­rych to wła­śnie ten pro­gre­sywny sche­mat nar­ra­cyjny, oparty na roz­woju ak­cji oraz ry­wa­li­za­cji bo­ha­tera i jego pod­bo­jach, ukształ­to­wał na­sze za­chod­nie tech­no­kra­tyczne my­śle­nie o świe­cie i jest ob­cią­żony naj­czar­niej­szą z kon­se­kwen­cji: ka­ta­strofą kli­ma­tyczną. Dla­tego spo­sób opo­wia­da­nia ba­zu­jący na wie­lo­gło­so­wo­ści oraz wsłu­chi­wa­niu się w to, co czę­sto mar­gi­nalne, po­za­ludz­kie, to­wa­rzy­szył mi pod­czas pracy nad książką. Tym, czego dziś po­trze­bu­jemy, jest omni­sto­ria. Świa­to­po­wieść.

Wiemy, że hi­sto­rie, które wchła­niamy od ma­leń­ko­ści, mają wpływ na na­szą wraż­li­wość i spo­sób po­strze­ga­nia świata. W więk­szo­ści są opo­wia­dane z ludz­kiej per­spek­tywy i kształ­tują na­sze sym­pa­tie bądź fo­bie, także wzglę­dem śro­do­wi­ska na­tu­ral­nego. Dla­tego zda­rza się, że mimo zmiany wa­run­ków ży­cia na bez­pieczne i miej­skie, mimo szcze­gó­ło­wej, za­awan­so­wa­nej, po­zo­sta­ją­cej do na­szej dys­po­zy­cji wie­dzy na te­mat przy­rody, wciąż funk­cjo­nu­jemy w za­klę­tym kręgu szko­dli­wych ste­reo­ty­pów, tru­ją­cych po­rze­ka­deł czy wy­klu­cza­ją­cych ba­śni ta­kich jak Czer­wony Kap­tu­rek – opo­wieść o zja­da­ją­cym lu­dzi prze­bie­głym wilku.

Moim wil­kiem od dzie­ciń­stwa był ty­grys, a każde przed­sta­wie­nie tego zwie­rzę­cia, które na­po­ty­ka­łam, po­twier­dzało jego lu­do­żer­czy, pe­łen agre­sji i okru­cień­stwa ob­raz. Nie po­mo­gła na­wet po­da­ro­wana przez bab­cię książka Cze­sława Jan­czar­skiego Ty­grys o zło­tym sercu z pięk­nymi ilu­stra­cjami Jó­zefa Wil­ko­nia. Do­wie­dzia­łam się z niej bo­wiem, że do­bry ty­grys to ewe­ne­ment, od­rzu­cony przez resztę krew­nia­ków „na­pa­da­ją­cych na bez­bronne zwie­rzęta”, a jego do­broć po­lega na wy­rze­cze­niu się wła­snej na­tury i by­ciu… ja­ro­szem. Po­dobne prze­sła­nie nie­sie wiersz Wandy Cho­tom­skiej, któ­rego uczy­li­śmy się w pod­sta­wówce na pa­mięć, wdru­ko­wu­jąc w głowy frazę: „Gdyby ty­grysy ja­dły irysy, to by na świe­cie nie było źle, bo każdy ty­grys irysa by gryzł, a mięsa wcale nie”.

Jak stwier­dził hi­sto­ryk Ke­ith Tho­mas:

Przy­pi­sy­wane po­szcze­gól­nym zwie­rzę­tom cha­rak­tery były za­zwy­czaj ste­reo­ty­pami opar­tymi nie tyle na ob­ser­wa­cji, ile na li­te­rac­kim dzie­dzic­twie. Wy­wo­dziły się z grec­kich, rzym­skich i śre­dnio­wiecz­nych kom­pi­la­cji, a nie z ob­ser­wa­cji ży­cia na po­lach i w la­sach. Przez wieki lis był chy­try, koza lu­bieżna, a mrówka za­po­bie­gliwa. W dzie­łach Gold­smi­tha i in­nych osiem­na­sto­wiecz­nych po­pu­la­ry­za­to­rów hi­sto­rii na­tu­ral­nej świ­nia na­dal była brudna i „obrzy­dliwa”, ty­grys „okrutny”, wąż „zdra­dziecki”, a ła­sica „okrutna, żar­łoczna i tchórz­liwa”.

W XIX wieku, kiedy po­wstała Księga dżun­gli, ty­grys ja­wił się Bry­tyj­czy­kom jako istota tchórz­liwa i pod­stępna, gdyż przez swą sa­mot­ni­czą na­turę był trudny do na­mie­rze­nia w azja­tyc­kich dżun­glach. A na­mie­rzyć go chcieli eu­ro­pej­scy my­śliwi, roz­ko­chani w strze­la­niu do du­żych ko­tów w swych za­mor­skich ko­lo­niach. Ich do­świad­cze­nia z „od­waż­nym” i ży­ją­cym stad­nie lwem, któ­rego ła­twiej wy­pa­trzyć na afry­kań­skiej sa­wan­nie, spra­wiły, że ty­grysa za­częto po­strze­gać jako zwie­rzę prze­bie­głe i „nie­ho­no­rowe”. Przez ko­lejne stu­le­cia utoż­sa­miano go z po­lu­ją­cym na lu­dzi Shere Kha­nem Ki­plinga.

A prze­cież nie tylko ja za­czy­ty­wa­łam się Księgą dżun­gli. Tak samo po­chła­niały ją dzieci wielu po­ko­leń w róż­nych czę­ściach globu, bo nie­wiele tek­stów do tego stop­nia po­trafi roz­pa­lić wy­obraź­nię i za­jąć na dłu­gie go­dziny. Choć ka­non lek­tur się zmie­nia, Księga dżun­gli – bez od­po­wied­nich ko­men­ta­rzy – wciąż się w nim znaj­duje. Wła­śnie czyta ją moja dwu­na­sto­let­nia córka, która cho­dzi do pol­skiej szkoły. Po­mimo tego, że Ki­pling był bar­dzo uważ­nym ob­ser­wa­to­rem in­dyj­skiej przy­rody i oby­cza­jów, ma­ją­cym ogromną wie­dzę o tym kraju, to w 1894 roku, gdy po raz pierw­szy wy­dano Księgę dżun­gli, o ty­gry­sach nie wie­dziano nie­mal nic. Po­strze­ga­nie tych dzi­kich ko­tów zo­stało do­dat­kowo wy­pa­czone przez ko­lo­nialną pro­pa­gandę. Od tam­tej pory ba­da­nia nad ty­gry­sami ewo­lu­owały, ale ich wy­niki nie są w sta­nie do­trzeć do lu­dzi tak jak zaj­mu­jąca fik­cja: Księga dżun­gli. Dla­tego przez ostat­nie dzie­się­cio­le­cia od­biór tego zwie­rzę­cia, w książce przed­sta­wio­nego nie tylko jako lu­do­jad, lecz także jako sym­bol chci­wo­ści, pod­stępu i de­mo­nicz­nego zła, nie­wiele się zmie­nił. Tak jest przy­naj­mniej wśród naj­młod­szych, któ­rzy prze­cież szybko stają się do­ro­słymi.

„Do­był z sze­ro­kiego pasa krze­siwo i hubkę, po­chy­lił się i chciał opa­lić ty­gry­sowi wąsy. Zwy­czaju tego prze­strze­gają my­śliwi In­dyj, wie­rząc, że chroni to od prze­śla­do­wa­nia upiora za­bi­tego zwie­rzę­cia” – czy­tam u Ki­plinga w roz­dziale Na ty­grysa. Obec­nie te wła­śnie pry­mi­tywne, po­wta­rzane od ty­siąc­leci prze­sądy i ry­tu­ały wciąż skła­niają lu­dzi do za­bi­ja­nia tych zwie­rząt. Na­leży do nich mię­dzy in­nymi wiara w lecz­ni­czo-ma­giczną moc po­szcze­gól­nych czę­ści ich mar­twych ciał do­star­cza­nych przez azja­tyc­kich kłu­sow­ni­ków na chiń­ski ry­nek.

Dla wielu z nas, wy­cho­wa­nych na Księ­dze dżun­gli, rów­nie eg­zo­tyczny, co pod­stępny, lu­bu­jący się w ludz­kich trze­wiach ty­grys po­zo­stał sym­bo­lem be­stii, wcie­le­niem krwio­żer­czych in­stynk­tów i naj­strasz­liw­szej siły na­tury, z którą nie wy­gramy. Wy­da­wał się taki na­wet czło­wie­kowi za­szy­temu pod cie­płą koł­drą w swoim eu­ro­pej­skim łóżku, któ­rym by­łam, za­czy­tu­jąc się tą książką. Naj­więk­szy jed­nak lęk wy­wo­łuje w nas dzika i nie­opa­no­wana przy­roda – ta, która wy­myka się ludz­kiej kon­troli, po­zor­nie roz­ta­cza­nej nie­mal nad ca­łym świa­tem. Re­pre­zen­tują ją wul­kany, cy­klony, re­kiny, wilki i inne dra­pież­niki ze stra­chu przez nas eli­mi­no­wane.

Dra­pież­niki od za­wsze kar­miły ludz­kie lęki, na­pę­dzały wy­obraź­nię, były bo­ha­te­rami le­gend, a po­tem po­pkul­tury. Zła re­pu­ta­cja tych zwie­rząt, czę­sto wy­ni­ka­jąca z braku wie­dzy bio­lo­gicz­nej, po­wo­do­wała ich ma­sowe mor­do­wa­nie. Lęk przed by­ciem zje­dzo­nym przez zwie­rzę to funk­cja ochronna, która zu­peł­nie za­nika, gdy zmie­nia się śro­do­wi­sko ży­cia, a wraz z nim szansa na spo­tka­nie dra­pież­nika. Ale po­zo­staje mit, któ­rym ży­jemy – świa­do­mie bądź nie. To pra­stary to­pos krwio­żer­czej be­stii, któ­rym do dziś karmi się kul­tura, także po­pu­larna. Przed­sta­wiono go choćby w kul­to­wych Szczę­kach Ste­vena Spiel­berga, wzbu­dza­ją­cych lęk przed re­ki­nami, czy w fil­mie Duch i mrok Ste­phena Hop­kinsa – „hi­sto­rii opar­tej na fak­tach”, opo­wia­da­ją­cej o lwach lu­do­ja­dach i nie­stety cał­ko­wi­cie prze­ina­cza­ją­cej fakty.

Obec­nie wiemy już, że przed­sta­wie­nia zwie­rząt w ludz­kiej kul­tu­rze nie są nie­winne, bo wy­wo­łują okre­ślone po­strze­ga­nie i mają fun­da­men­talny wpływ na nasz sto­su­nek do wielu ga­tun­ków. Te ob­razy – li­te­rac­kie, pla­styczne, fil­mowe – mogą być bar­dzo my­lące i krzyw­dzące dla zwie­rząt. Na przy­kład mit ty­grysa lu­do­jada, który stwo­rzyli Eu­ro­pej­czycy i który przy­czy­nił się do ma­so­wej eli­mi­na­cji tych zwie­rząt w azja­tyc­kich dżun­glach. Zwie­rzęta peł­nią w ludz­kiej cy­wi­li­za­cji i kul­tu­rze taką funk­cję, jaką im nada­li­śmy. Ich przed­sta­wie­nia mogą więc re­al­nie przy­czy­nić się do ich wy­gi­nię­cia lub ob­ję­cia ochroną, co jest szcze­gól­nie istotne dziś, w cza­sie szó­stego wy­mie­ra­nia ga­tun­ków.

Po la­tach przy­rod­ni­czych ba­dań i ob­ser­wa­cji po­twier­dzono, że ty­grysy nie ży­wią się ludźmi – nie je­ste­śmy dla nich po­żą­daną zdo­by­czą (choć sto­sun­kowo ła­twą do upo­lo­wa­nia). Ty­grysy są wo­bec lu­dzi ostrożne i uni­kają kon­fron­ta­cji, dla­tego prze­my­kają przez las jak du­chy. Zo­stało to za­pi­sane w wielu opo­wie­ściach i mi­to­lo­giach rdzen­nych lu­dów Azji, które od ty­siąc­leci współ­ist­niały z wiel­kimi ko­tami, ale też w no­tat­kach eu­ro­pej­skich my­śli­wych. „Wtedy jesz­cze nie zda­wa­łem so­bie sprawy, że nie tak ła­two jest zo­ba­czyć ty­grysa na wol­no­ści! Lata mi­jały. Ty­grysy przy­cho­dziły i od­cho­dziły. Co roku cho­dzi­łem z oj­cem za­po­lo­wać na któ­re­goś z nich, lecz nie tylko upo­lo­wać, ale na­wet zo­ba­czyć żad­nego się nie uda­wało” – pi­sze syn pol­skiego przy­rod­nika Mi­chała Jan­kow­skiego, po­wstańca ze­sła­nego w 1863 roku na Sy­be­rię, gdzie wciąż żyje pod­ga­tu­nek tego zwie­rzę­cia – ty­grys sy­be­ryj­ski.

W ciągu ostat­niego stu­le­cia bez­pow­rot­nie wy­gi­nęły trzy z dzie­wię­ciu wy­od­ręb­nio­nych pod­ga­tun­ków ty­grysa, a od po­czątku XX wieku stra­ci­li­śmy aż dzie­więć­dzie­siąt sześć pro­cent świa­to­wej po­pu­la­cji ty­gry­sów. Sza­cuje się, że w 2024 roku na ca­łym świe­cie żyje na wol­no­ści około pię­ciu i pół ty­siąca tych dzi­kich ko­tów (w nie­woli cyr­ków, zoo i pry­wat­nych rę­kach jest ich kilka razy wię­cej).

Ty­grysy ata­kują wtedy, gdy czło­wiek nie­po­koi je na ich te­ry­to­rium – za­równo sa­mym wtar­gnię­ciem, jak i to­wa­rzy­szą­cymi mu bodź­cami, na przy­kład ha­ła­sem roz­brzmie­wa­ją­cym pod­czas zbio­ro­wych po­lo­wań czy kar­czo­wa­nia lasu. Ata­kują, gdy czują się za­gro­żone i chcą ochro­nić swoje młode. Zda­rza się, że po­dob­nie jak lam­party rzu­cają się na ku­ca­ją­cych lu­dzi, zwłasz­cza w ubo­gich, nie­zur­ba­ni­zo­wa­nych czę­ściach Azji, któ­rych miesz­kańcy do dziś za­ła­twiają swoje po­trzeby fi­zjo­lo­giczne w po­bli­skich la­sach lub za­ro­ślach. Ta­kie wy­padki są przez zoo­lo­gów uwa­żane za swo­istą po­myłkę – sku­lone ofiary są praw­do­po­dob­nie brane za przed­sta­wi­cieli in­nego ga­tunku, zwy­kle sta­no­wią­cego po­ży­wie­nie dra­pież­nych ko­tów. Po­dob­nie w wy­padku ata­ków na ludz­kie dzieci. Ni­ski wzrost może spra­wiać, że lam­party i ty­grysy wi­dzą w nich swoje na­tu­ralne ofiary.

Inne po­wody ata­ków, naj­czę­ściej wska­zy­wane przez ba­da­czy, to cho­roba zwie­rzę­cia, fi­zyczne nie­do­ma­ga­nie i za­awan­so­wany wiek. Te wiel­kie koty żyją sa­mot­nie – w wy­padku osła­bie­nia nie mogą li­czyć na wspar­cie, które za­pew­niają so­bie stadne zwie­rzęta, jak choćby lwy. Dla­tego lu­dzi ata­kują naj­czę­ściej osob­niki stare, nie­do­łężne i scho­ro­wane, nie­ma­jące siły na po­ścig za inną zwie­rzyną. Ty­grysy bez­zębne czy ku­lawe, ta­kie jak Shere Khan, który w książce jest okre­ślany jako Lun­gri – ku­ter­noga.

Pod­czas lek­tury Ki­plinga więk­szo­ści czy­tel­ni­czek i czy­tel­ni­ków umyka in­for­ma­cja, która w cie­niu roz­ło­ży­stego fi­gowca pada z ust za­opa­trzo­nego w fu­zję my­śli­wego Bul­deo. Shere Khan utyka, gdyż rze­komo jest wcie­le­niem du­szy ku­la­wego li­chwia­rza Pu­runa Bha­gata, po­bi­tego nie­gdyś przez wy­ko­rzy­sty­waną przez niego lud­ność wio­ski. Ty­grys jest więc do­słow­nie ma­te­ria­li­za­cją chci­wo­ści i „krwio­pij­stwa”. Po chwili jed­nak Mow­gli stwier­dza: „W ca­łej tej hi­sto­rii nie ma śladu sensu. Ty­grys uro­dził się ku­la­wym, przeto utyka”. To ważny trop.

Ze względu na dzia­ła­nie me­cha­ni­zmów do­boru na­tu­ral­nego ka­leki ty­grys, po­dob­nie jak każde inne ka­le­kie dzi­kie zwie­rzę, nie do­trwałby do wieku doj­rza­łego. Ta­kie osob­niki szybko pa­dają ofiarą in­nych dra­pież­ni­ków lub giną od­rzu­cone przez matki. Dla­tego do­ro­sły sa­miec Shere Khan, który – jak mówi fa­buła – uro­dził się ku­lawy, w rze­czy­wi­sto­ści nie miałby szans na prze­ży­cie jako dziki. Mimo to Shere Khan uosa­bia po­pu­larną w ko­lo­nial­nym pi­śmien­nic­twie fi­gurę ku­la­wego ty­grysa.

Skąd jed­nak wzięły się uty­ka­jące ty­grysy? Także te, które ze względu na swoją ułom­ność są zmu­szone ży­wić się wolno ucie­ka­ją­cymi ludźmi? Otóż owe „be­stie” po­lu­jące na lu­dzi stwo­rzył sam czło­wiek. Ta­kie zwie­rzęta to naj­czę­ściej ofiary kłu­sow­ni­ków – za­sta­wia­nych przez nich wny­ków lub nie­gdyś no­to­rycz­nie ra­nią­cych je kul my­śli­wych, o któ­rych mo­żemy prze­czy­tać w wielu dzie­więt­na­sto­wiecz­nych re­la­cjach. Ba­da­nia do­wio­dły, że ty­grys – czę­sto oka­le­czony – ata­kuje lu­dzi je­dy­nie w wy­niku fi­zycz­nej sła­bo­ści czy cho­roby, po­czu­cia za­gro­że­nia lub w wy­niku po­myłki, nie zaś z ape­tytu na ludz­kie trze­wia, wro­dzo­nego okru­cień­stwa lub żą­dzy krwi, o co bywa po­są­dzany w licz­nych prze­ka­zach. Ża­łuję, że nie mia­łam o tym po­ję­cia jako dziecko, gdy czy­ta­łam Ki­plinga.

A mimo to przez całe wieki żadna inna ce­cha tego fa­scy­nu­ją­cego i ma­je­sta­tycz­nego zwie­rzę­cia, ja­kim jest ty­grys, nie zaj­mo­wała nas bar­dziej niż wła­śnie „bez­duszne” zja­da­nie lu­dzi. W in­dyj­skich księ­gar­niach i na stra­ga­nach w ca­łym kraju od dzie­się­cio­leci ogromną po­pu­lar­no­ścią cie­szą się Lu­do­jady z Ku­ma­onu. Ten my­śliw­ski pa­mięt­nik, wy­dany po raz pierw­szy w 1944 roku i prze­tłu­ma­czony na trzy­dzie­ści ję­zy­ków, nie­mal za­wsze znaj­duję w bi­blio­tecz­kach in­dyj­skich ho­teli i ho­steli, w któ­rych się za­trzy­muję. Kie­dyś był on be­st­sel­le­rem w ca­łym świe­cie an­glo­sa­skim i do 1946 roku roz­szedł się w po­nad­pół­mi­lio­no­wym na­kła­dzie (cho­ciaż ko­niec II wojny świa­to­wej nie był do­brym cza­sem dla rynku wy­daw­ni­czego).

Au­tor książki to Jim Cor­bett – bry­tyj­ski my­śliwy i do dziś na­ro­dowy bo­ha­ter In­dii. Na po­czątku XX wieku za­strze­lił trzy­dzie­ści dwa dzi­kie koty (ty­grysy i lam­party), które po­lo­wały na wiej­ską lud­ność na pół­nocy In­dii i w Ne­palu. Za­biły one łącz­nie po­nad ty­siąc ofiar. Naj­bar­dziej zna­nym z nich i praw­do­po­dob­nie naj­po­pu­lar­niej­szym na świe­cie przed­sta­wi­cie­lem ga­tunku była ty­gry­sica z Cham­pa­wat. Przy­pi­sy­wano jej za­bi­cie aż 434 osób, głów­nie pra­cu­ją­cych w le­sie ko­biet. Ze względu na to na­zy­wano ją de­mo­nem z Cham­pa­wat, wzbu­dza­jąc nie tylko strach, lecz także roz­pa­la­jąc wy­obraź­nię sko­ja­rze­niami z dia­bo­licz­nymi mo­cami. Tym­cza­sem oglę­dziny jej ciała do­ko­nane przez sa­mego Cor­betta wy­ka­zały, że ty­gry­sica miała po­ła­mane dwa kły, co z pew­no­ścią unie­moż­li­wiało jej po­lo­wa­nie na trud­niej­sze do po­chwy­ce­nia ofiary.

Ist­nieje też hi­po­teza mó­wiąca o wcze­śniej­szym po­strze­le­niu tego zwie­rzę­cia przez kłu­sow­ni­ków. Za­dane rany do­pro­wa­dziły ją do ka­lec­twa, po­nadto zaś de­gra­da­cja jej na­tu­ral­nego sie­dli­ska przez ko­lo­ni­zu­ją­cych te re­jony lu­dzi po­zba­wiła ją od­po­wied­niej bazy po­kar­mo­wej. Wszyst­kie te ele­menty po­twier­dzają, że ty­grys nie jest z na­tury lu­do­ja­dem, lecz staje się nim wsku­tek in­ge­ren­cji czło­wieka – o czym prze­ko­nuje Dane Huc­kel­bridge. W książce No Be­ast so Fierce pi­sze on: „Przez po­łą­cze­nie nie­od­po­wie­dzial­nej go­spo­darki le­śnej, po­li­tyki rol­nej i prak­tyk ło­wiec­kich pod ko­niec XIX wieku Bry­tyj­czycy w Zjed­no­czo­nych Pro­win­cjach pół­noc­nych In­dii […] stwo­rzyli wa­runki ide­alne dla ka­ta­strofy eko­lo­gicz­nej”.

Ta sy­tu­acja do­ty­czyła ca­łych In­dii Bry­tyj­skich i ca­łego pod­po­rząd­ko­wa­nego im­pe­rium ko­lo­ni­zo­wa­nego świata. Dziś wiemy, że ko­lo­nia­lizm, obok in­du­stria­li­za­cji, ma­so­wego wy­le­sia­nia, neo­li­be­ral­nego re­żimu i ka­pi­ta­li­stycz­nej go­spo­darki z jej kon­sump­cjo­ni­zmem, to jedna z głów­nych przy­czyn ka­ta­strofy kli­ma­tycz­nej, któ­rej skutki są znacz­nie do­tkliw­sze dla lu­dzi za­miesz­ku­ją­cych byłe ko­lo­nie i świat glo­bal­nego Po­łu­dnia niż dla po­tom­ków ko­lo­ni­za­to­rów z glo­bal­nej Pół­nocy.

Cor­bett, choć był ty­po­wym pa­ter­na­li­stycz­nym my­śli­wym, miał pewną świa­do­mość skut­ków ko­lo­nia­li­zmu dla śro­do­wi­ska na­tu­ral­nego. Dla­tego z czo­ło­wego po­gromcy dzi­kich ko­tów zmie­nił się w fo­to­grafa i pio­niera ochrony in­dyj­skiej przy­rody oraz za­gro­żo­nych wy­gi­nię­ciem… ty­gry­sów. Pierw­szy park na­ro­dowy w In­diach zo­stał na­zwany jego na­zwi­skiem, po­dob­nie jak je­den z sze­ściu ży­ją­cych wciąż na Ziemi pod­ga­tun­ków ty­gry­sów – Pan­thera ti­gris cor­betti, zwany też ty­gry­sem in­do­chiń­skim. Obec­nie Park Na­ro­dowy Jima Cor­betta za­miesz­kuje naj­licz­niej­sza po­pu­la­cja ty­gry­sów w ca­łych In­diach. To też pierw­szy w hi­sto­rii In­dii park na­ro­dowy, w któ­rym od 2021 roku jako prze­wod­niczki są za­trud­niane ko­biety.

Za­nim Cor­bett prze­szedł trans­for­ma­cję i stał się orę­dow­ni­kiem ochrony dzi­kich ko­tów, w swo­jej kul­to­wej książce my­śliw­skiej oba­lał mity od­no­szące się do ty­gry­sów. Nie­stety jej re­cep­cja czę­sto spro­wa­dza się do okładki z ob­na­ża­ją­cym kły ty­gry­sem. Tym­cza­sem au­tor Lu­do­ja­dów z Ku­ma­onu już we wstę­pie pi­sze:

Gdy nie mie­li­śmy spo­sob­no­ści ukształ­to­wa­nia so­bie opi­nii na ja­kiś te­mat w opar­ciu o wła­sne do­świad­cze­nie, wów­czas je­ste­śmy skłonni po­le­gać na zda­niu in­nych i w żad­nym przy­padku nie prze­ja­wia się to tak wy­raź­nie jak wtedy, gdy cho­dzi o ty­grysy […]. Kto­kol­wiek pierw­szy dla udo­sad­nie­nia ję­zyka użył prze­no­śni w ro­dzaju „okrutny jak ty­grys” albo „krwio­żer­czy jak ty­grys”, nie tylko wy­ka­zał się ża­ło­sną igno­ran­cją na te­mat zwie­rzę­cia, które po­dał w osławę, ale nadto dał ży­wot obie­go­wym licz­ma­nom, głów­nie od­po­wie­dzial­nym za nie­przy­chylną opi­nię, jaką ty­grysy mają u lu­dzi – wy­ją­tek sta­no­wią ci nie­liczni, któ­rzy mieli moż­ność wy­ro­bie­nia so­bie wła­snego sądu.

Je­den z ba­da­czy osza­co­wał, że w ciągu ostat­nich czte­ry­stu lat ty­grysy mo­gły za­bić około mi­liona Azja­tów, głów­nie w In­diach. Nie­któ­rzy twier­dzą, że ofiar było wię­cej, ale pew­nych da­nych bra­kuje. Jo­seph Fay­rer, au­tor jed­nej z pierw­szych prac o ty­gry­sach, po­daje, że około 1856 roku i w po­przed­nich la­tach ty­grysy za­bi­jały od dwu­stu do trzy­stu osób rocz­nie w jed­nym cen­tral­nym sta­nie In­dii – Ma­dhja Pra­deś. Ra­porty rządu bry­tyj­skiego mó­wią o 4218 ofia­rach ty­gry­sów w Ben­galu w la­tach 1860–1866. Jesz­cze na po­czątku XX wieku w ca­łych In­diach ty­grysy miały za­bi­jać około ty­siąca osób rocz­nie. Ile ty­gry­sów za­bili przez ten czas lu­dzie?

Przy­pusz­cza się, że w 1907 roku, gdy ty­gry­sica z Cham­pa­wat umiera od kuli w serce, na ca­łym glo­bie żyje w sta­nie dzi­kim sto ty­sięcy tych zwie­rząt, a w sa­mych In­diach około czter­dzie­stu ty­sięcy. Nie­całe czter­dzie­ści lat póź­niej w li­ście do przy­ja­ciela da­to­wa­nym na 1946 rok Cor­bett sza­cuje już, że w In­diach po­zo­stało około czte­rech ty­sięcy ty­gry­sów ben­gal­skich, a ich po­pu­la­cja dra­stycz­nie spada ze względu na ma­sowe za­bi­ja­nie, zwłasz­cza spor­towe po­lo­wa­nia. Tylko w ciągu trzech lat, od 1966 do 1969 roku, my­śliwi za­bi­jają w In­diach pięć­set ty­gry­sów. Spo­rzą­dzony w 1972 roku rzą­dowy spis tych zwie­rząt mówi już o nie­ca­łych dwóch ty­sią­cach ko­tów w ca­łym kraju, czyli utra­cie około trzy­dzie­stu sze­ściu ty­sięcy ty­gry­sów w ciągu za­le­d­wie sied­miu de­kad.

Ty­grysy cho­dziły po Ziemi od mi­lio­nów lat i spo­śród wszyst­kich ko­tów miały naj­szer­szy za­sięg geo­gra­ficzny, obej­mu­jący całą Azję. Naj­star­sze ska­mie­niałe szczątki tych dzi­kich ko­tów, zna­le­zione w Azji Po­łu­dnio­wej, po­cho­dzą sprzed dwóch mi­lio­nów lat. Od ty­siąc­leci ty­grysy miały też sym­bo­liczne zna­cze­nie w kul­tu­rze i szcze­gólne miej­sce w wie­rze­niach lu­dów ca­łej Azji. Naj­wcze­śniej­szym śla­dem kultu ty­grysa jest przed­sta­wia­jąca go fi­gurka sprzed sied­miu ty­sięcy lat, wy­ko­nana w okre­sie neo­litu na te­re­nie dzi­siej­szych Chin. Obec­nie, wsku­tek dzia­łań lu­dzi, na pla­ne­cie zo­stało około pię­ciu i pół ty­siąca dzi­kich ty­gry­sów w dzie­się­ciu pań­stwach świata: w In­diach, Ne­palu, Bhu­ta­nie, Ban­gla­de­szu, Bir­mie, Ro­sji, Chi­nach, Taj­lan­dii, Ma­le­zji, In­do­ne­zji (na Su­ma­trze). Ozna­cza to, że od po­czątku XX wieku stra­ci­li­śmy aż dzie­więć­dzie­siąt sześć pro­cent świa­to­wej po­pu­la­cji ty­gry­sów. Tych ży­ją­cych w nie­woli cyr­ków, ogro­dów zoo­lo­gicz­nych i w pry­wat­nych ko­lek­cjach jest kilka razy wię­cej.

Uświa­da­miam so­bie, że ty­grysy zni­kają z pla­nety w trak­cie mo­jego ży­cia. Za­le­d­wie od lat sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku nie za­sie­dlają już Azji Środ­ko­wej. Zo­stał wów­czas za­bity ostatni ty­grys w Tur­cji i znik­nął bez­pow­rot­nie pod­ga­tu­nek – ty­grys ka­spij­ski. W 1980 roku, gdy ob­cho­dzę pierw­sze uro­dziny, w In­do­ne­zji, którą od wie­ków za­miesz­ki­wały trzy pod­ga­tunki ty­grysa, gi­nie ostatni ty­grys ja­waj­ski. Jest 2014 rok, gdy po­dró­żuję z ro­dziną do La­osu, a spe­cja­li­ści ogła­szają osta­teczne znik­nię­cie ty­gry­sów w tym kraju, któ­rych nie re­je­strują już fo­to­pu­łapki w ich ostat­nim chro­nio­nym sie­dli­sku. W 2016 roku ty­grys zo­staje uznany za ga­tu­nek wy­marły w Kam­bo­dży, ostatni raz był tam wi­dziany w 2007 roku. W po­dob­nym cza­sie znika z Wiet­namu – za­kłada się, że dzieje się to około 2010 roku.

Choć ze względu na dużą po­pu­la­cję tych zwie­rząt Pół­wy­sep Ko­re­ań­ski na­zy­wano nie­gdyś „kra­jem ty­gry­sów”, a w jego kształ­cie wi­dziano syl­wetkę tego kota, to za­równo w Ko­rei Po­łu­dnio­wej, jak i w Ko­rei Pół­noc­nej od lat pięć­dzie­sią­tych XX wieku dzi­kich ty­gry­sów już nie ma. Ten ma­sowo za­bi­jany przez lu­dzi kot, sil­nie zwią­zany z ko­re­ań­ską hi­sto­rią i mi­to­lo­gią, wciąż jest jed­nak obecny w kul­tu­rze, także jako zwie­rzę na­ro­dowe Ko­rei Po­łu­dnio­wej. Zo­stał zgła­dzony w na­tu­rze, ale zdaje się bez­pieczny w sfe­rze sym­bolu, mię­dzy in­nymi jako ofi­cjalna ma­skotka obu or­ga­ni­zo­wa­nych przez Ko­reę Po­łu­dniową olim­piad – po­ma­rań­czowy pod­czas let­nich igrzysk w Seulu w 1988 roku i biały w cza­sie zi­mo­wych igrzysk w Pjong­czangu w 2018 roku. Ostat­nie ko­re­ań­skie ty­grysy pa­dły od kul my­śli­wych. Przyj­muje się, że w taki sam spo­sób ostat­niego ty­grysa za­bito w Sin­ga­pu­rze w la­tach trzy­dzie­stych XX wieku, a w Hong­kongu de­kadę póź­niej, gdzie tak zwany kon­flikt czło­wiek–ty­grys był jed­nym z głów­nych po­wo­dów ich uśmier­ca­nia.

W więk­szo­ści państw Azji ty­grysy były uzna­wane za bó­stwa opie­kuń­cze, istoty du­chowe i wcie­le­nia przod­ków – na przy­kład na Su­ma­trze uwa­żano, że ty­grys jest ma­te­ria­li­za­cją du­szy zmar­łego czło­wieka, dla­tego nie na­leży go pod żad­nym po­zo­rem za­bi­jać. Ale zwie­rzęta te były też po­strze­gane jako, uży­wa­jąc ko­lo­nial­nego okre­śle­nia, szkod­niki mor­du­jące by­dło i lu­dzi, dla­tego za ich za­bi­cie rządy wy­pła­cały oby­wa­te­lom na­grody. Ma­sowo roz­sta­wiane w la­sach dru­ciane wnyki przy­czy­niły się do wy­gi­nię­cia ty­gry­sów w Kam­bo­dży, La­osie i Wiet­na­mie – i wciąż za­gra­żają ostat­nim ty­gry­som w Azji Po­łu­dniowo-Wschod­niej.

Ma­sowe po­lo­wa­nia na ty­grysy i za­bi­ja­nie tych zwie­rząt zo­stały ofi­cjal­nie za­ka­zane, nie za­gra­żają już więc ty­gry­som w ta­kim stop­niu jak daw­niej, choć wciąż jed­nym z głów­nych pro­ble­mów jest kłu­sow­nic­two. Tak zwany kon­flikt czło­wiek–ty­grys wciąż ist­nieje, choć współ­cze­śnie przy­biera inny cha­rak­ter. Te­raz to czło­wiek jest szkod­ni­kiem. Głów­nym za­gro­że­niem dla ty­gry­sów, sym­bo­li­zu­ją­cych tu dziką przy­rodę, jest cią­gła eks­pan­sja ludz­kiego osad­nic­twa, no­wych tech­no­lo­gii, prze­my­słu i rol­nic­twa, które zy­skało no­wo­cze­sną od­słonę. To wła­śnie zmiana uprawy żyw­no­ści na prze­my­słową, wiel­ko­ob­sza­rową skalę do­pro­wa­dziła do wy­kar­czo­wa­nia ogrom­nych po­łaci la­sów, w tym także sie­dlisk ty­gry­sów.

W ciągu ostat­niego stu­le­cia bez­pow­rot­nie wy­gi­nęły trzy z dzie­wię­ciu wy­od­ręb­nio­nych pod­ga­tun­ków ty­grysa: ka­spij­ski, ba­lij­ski i ja­waj­ski. Od dawna nie­wi­dziany ty­grys po­łu­dnio­wo­chiń­ski naj­praw­do­po­dob­niej rów­nież nie żyje już w śro­do­wi­sku na­tu­ral­nym, a ostatni przed­sta­wi­ciele tego pod­ga­tunku prze­trwali wy­łącz­nie w nie­woli. Po­zo­stałe pod­ga­tunki to ty­grys in­do­chiń­ski, ty­grys su­ma­trzań­ski, ty­grys sy­be­ryj­ski, ty­grys ma­laj­ski i ty­grys ben­gal­ski. Ten ostatni jest naj­licz­niej­szym pod­ga­tun­kiem ty­grysa na świe­cie i za­sie­dla głów­nie In­die, w któ­rych żyje dziś po­nad sie­dem­dzie­siąt pro­cent wszyst­kich dzi­kich ty­gry­sów globu.

Od 1975 roku ty­grysy zo­stały ob­jęte tak zwaną kon­wen­cją wa­szyng­toń­ską (CI­TES), czyli Kon­wen­cją o mię­dzy­na­ro­do­wym han­dlu dzi­kimi zwie­rzę­tami i ro­śli­nami ga­tun­ków za­gro­żo­nych (pod­ga­tu­nek ty­grys sy­be­ryj­ski do­dano do niej dwa­na­ście lat póź­niej). Nie można więc han­dlo­wać czę­ściami ty­gry­sich ciał ani żad­nymi pro­duk­tami, które są z nich zro­bione, choć pro­ce­der ten do dziś dzie­siąt­kuje te dzi­kie koty. Ofi­cjal­nie wszyst­kie kraje azja­tyc­kie, w któ­rych wy­stę­pują obec­nie zwie­rzęta ga­tunku Pan­thera ti­gris, wcze­śniej ozna­czone przez Lin­ne­usza jako Fe­lis ti­gris, wspie­rają ich ochronę. Na te­re­nie wielu z nich wciąż ist­nieją jed­nak prze­my­słowe fermy ty­gry­sów sprze­da­jące czę­ści ciał zwie­rząt. Bo mar­twy ty­grys jest dziś cen­niej­szy niż żywy. Głów­nymi „kon­su­men­tami” tych zwie­rząt są obec­nie Chiny, ale też Wiet­nam, Laos, Birma i Taj­wan. Pro­dukty z za­bi­tych ty­gry­sów są rów­nież nie­le­gal­nie eks­por­to­wane do spo­łecz­no­ści chiń­skich w po­zo­sta­łych czę­ściach świata.

Wo­bec ma­le­ją­cej po­pu­la­cji ty­gry­sów na Ziemi i groźby ich cał­ko­wi­tego wy­gi­nię­cia, a także glo­bal­nej zgody w kwe­stii ko­niecz­no­ści ochrony tego ga­tunku, „ty­grys lu­do­jad” wy­daje się dziś je­dy­nie prze­brzmia­łym fan­ta­zma­tem, kul­tu­ro­wym to­po­sem i po­bu­dza­ją­cym wy­obraź­nię mo­ty­wem w eg­zo­tycz­nej, trą­cą­cej naf­ta­liną de­ko­ra­cji.

Te­raz zaś w in­dyj­skim Wa­ra­nasi nad skraw­kiem brud­nej ga­zety, sły­sząc drżące Ti­ger! Ti­ger!, mam się do­wie­dzieć, że jed­nak to wszystko prawda? Że w cza­sach, gdy lu­dzie pla­nują eks­plo­ra­cję Marsa, ty­grys wciąż zjada lu­dzi, i to bar­dzo czę­sto? W cza­sach, kiedy ten kot stał się głów­nie bo­ha­te­rem kre­skó­wek, mod­nym wzo­rem na tek­sty­liach i wąt­pliwą roz­rywką ogro­dów zoo­lo­gicz­nych Tek­sasu, a naj­więk­sze świa­towe mo­car­stwa łożą mi­liony na jego ra­to­wa­nie, gdzieś w da­le­kiej in­dyj­skiej dżun­gli przed­sta­wi­ciel tego ga­tunku spo­koj­nie chłep­cze ludzką krew i po­żera wię­cej niż sto osób rocz­nie? Lu­dzi, któ­rzy nie znają ani Blake’a, ani Ki­plinga, ani żad­nych za­chod­nich prze­ka­zów i mi­tów, bo nie znają li­ter ani pi­sma? Lu­dzi, któ­rzy w XXI wieku mają ko­mórki, ale nie mają pit­nej wody? Lu­dzi, któ­rzy nie mogą się przed ty­gry­sem obro­nić, bo prawo lasu nie po­zwala im wno­sić do dżun­gli ani ostrych na­rzę­dzi, ani na­wet ostrych słów?

Długo nie mo­głam uwie­rzyć, że ta­kie miej­sce na­dal ist­nieje. Aż to spraw­dzi­łam.
(…)

Marta Sawicka-Danielak „Oko tygrysa. Opowieść o bestii, którą stworzył człowiek”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: Marginesy
Liczba stron: 448

Opis: Tygrysy od zawsze rozpalały ludzką wyobraźnię, lecz i tak doprowadziliśmy to zwierzę na skraj wyginięcia. Co sprawia, że tygrys jest obiektem kultu i nienawiści zarazem? Dlaczego wciąż pożera w lasach delty Gangesu ponad dwieście osób rocznie? Kim są „tygrysie wdowy” i jak żyją po śmierci mężów w dżungli? Jaka kobieta wykarmiła własną piersią tygrysięta? Kim była pierwsza ofiara tygrysa w Europie? Dlaczego to ulubione zwierzę tyranów i dyktatorów, między innymi Władimira Putina? Kiedy te azjatyckie koty przywieziono do Europy i dlaczego ich wizerunek lepiej sprzedaje produkty w kapitalistycznym świecie? A przede wszystkim: jaki jest tygrys odarty ze stereotypów? Jak widzi, słyszy, zabija?

Poznajmy tygrysa od strony biologicznej i kulturowej, ale też spotykamy rodziny jego ofiar i ocalałych z ataku. Przyjrzyjmy się mitom Azji, zapiskom kolonialnych myśliwych i plemiennym opowieściom z Syberii o małżeństwach kobiet z tygrysami. „Oko tygrysa” to wielowątkowy reportaż o majestatycznym stworzeniu i o indyjskich Sundarbanach, ostatnich na Ziemi lasach namorzynowych, gdzie tygrys wciąż jest bogiem. Tu też niczym w soczewce skupiają bolączki naszego świata, ale autorka również daje nadzieję, że zmiana myślenia, a przede wszystkim opowiadania pomoże wspólnie uratować nasz znikający, różnorodny świat.


Tematy: , , , , , , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek