Co lokalna dziennikarka odkryła w sprawie morderstwa sprzed 20 lat? Przeczytaj początek „Zaginięcia Stephanie Mailer” Joëla Dickera

17 czerwca 2022

W księgarniach znajdziecie nową powieść Joëla Dickera, autora „Prawdy o sprawie Harry’ego Queberta”. W „Zaginięciu Stephanie Mailer” przechodzący na emeryturę kapitan policji Jesse Rosenberg musi wrócić do sprawy, którą zamknął 20 lat wcześniej. Dziennikarka Stephanie Mailer zarzuca mu bowiem, że pomylił się co do zabójcy. Kobieta obiecuje mu dostarczyć więcej informacji, ale znika bez śladu. Poniżej przeczytacie sam początek książki.

O tym, co wydarzyło się 30 lipca 1994 roku

O tym, co wydarzyło się trzydziestego lipca 1994 roku w Orphea, małym ekskluzywnym kurorcie nad oceanem, słyszeli tylko ludzie, którzy dobrze znali region Hamptons w stanie Nowy Jork. Tego wieczoru w Orphea rozpoczynał się pierwszy festiwal teatralny, i to wydarzenie o zasięgu ogólnokrajowym przyciągnęło wielu widzów. Pod koniec popołudnia turyści i miejscowa ludność zaczęli się gromadzić przy Main Street, aby uczestniczyć w licznych imprezach organizowanych przez ratusz. Obrzeża miasta, dzielnice willowe opustoszały do tego stopnia, że przypominały miasta widma: żadnych spacerowiczów na chodnikach, żadnych par na werandach, żadnych dzieci jeżdżących na rolkach po ulicy, ani jednej żywej duszy w ogródkach przed domami. Wszyscy byli na Main Street.

Około godziny dwudziestej w całkowicie opustoszałej dzielnicy Penfield jedynym śladem życia był samochód, który powoli przejeżdżał przez wyludnione ulice. Mężczyzna za kierownicą rozglądał się, skanując wzrokiem chodniki, i w jego oczach zaczęła się pojawiać panika. Nigdy dotąd nie czuł się tak samotny na świecie. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Nie wiedział, co ma robić dalej. Rozpaczliwie szukał żony: wyszła na jogging i nie wróciła.

Samuel i Meghan Padalinowie znaleźli się wśród tych nielicznych mieszkańców, którzy w pierwszą noc festiwalu postanowili zostać w domu. Nie udało im się zdobyć biletów na spektakl inauguracyjny – po szturmie na kasę wszystkie bilety wyprzedano bowiem na pniu – a nie mieli najmniejszej ochoty mieszać się z tłumem ani uczestniczyć w ludycznych rozrywkach proponowanych na Main Street i w marinie.

Pod koniec dnia, około godziny osiemnastej trzydzieści, Meghan wyruszyła na swój codzienny jogging. Poza niedzielą, dniem, w którym dawała swojemu ciału odrobinę wytchnienia, każdego wieczoru przebiegała zawsze tę samą trasę. Wychodziła z domu i biegła Penfield Street aż do Penfield Crescent, która tworzyła półokrąg tuż przy niewielkim parku. Zatrzymywała się w nim, aby wykonać kilka ćwiczeń na trawie – zawsze takich samych – a potem wracała do domu tą samą drogą. Cała runda zajmowała jej dokładnie trzy kwadranse. Czasami pięćdziesiąt minut, jeśli poświęciła trochę więcej czasu na ćwiczenia. Nigdy nie trwało to jednak dłużej.

O godzinie dziewiętnastej trzydzieści Samuel Padalin uznał za dziwne, że żona do tej pory nie wróciła.

O dziewiętnastej czterdzieści pięć zaczął się niepokoić.

O dwudziestej zaczął nerwowo chodzić po salonie.

O godzinie dwudziestej dziesięć, mocno zdenerwowany, w końcu wsiadł do samochodu, żeby sprawdzić okolicę. Wydawało mu się, że najbardziej logicznie będzie pojechać trasą, którą zazwyczaj biegała Meghan. I tak właśnie zrobił.

Wjechał najpierw w Penfield Street i dotarł do rozwidlenia przy Penfield Crescent. Była dwudziesta dwadzieścia. Nigdzie żywej duszy. Zatrzymał się na chwilę, by przeczesać wzrokiem park, ale nikogo nie zobaczył. I właśnie wtedy, w chwili gdy ponownie uruchomił silnik, ujrzał jakiś kształt na chodniku. Początkowo pomyślał, że to po prostu rzucone na stos ubrania, lecz po chwili zrozumiał, że widzi ciało. Z walącym w piersi sercem wyskoczył z samochodu. To była jego żona.

Na początku Samuel Padalin powiedział policji, że w pierwszej chwili sądził, że to zasłabnięcie z powodu upału. Obawiał się zawału serca. Ale kiedy podszedł do Meghan, zobaczył krew i otwór w tylnej części czaszki.

Zaczął krzyczeć, nie wiedząc, czy ma zostać przy żonie, czy powinien pobiec i dobijać się do drzwi domów, żeby ktoś zadzwonił po pomoc. Widział wszystko jak przez mgłę, czuł, że nogi się pod nim uginają. Jego krzyk w końcu zaalarmował mieszkańca jednego z pobliskich domów i ten powiadomił służby ratownicze.

Kilka minut później policja zablokowała całą dzielnicę.

Jeden z policjantów, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce, żeby oddzielić taśmą miejsce zdarzenia, zauważył, że drzwi domu burmistrza miasta, niedaleko od miejsca, gdzie leżało ciało Meghan, są uchylone. Zaintrygowany tym, podszedł nieco bliżej. Zobaczył, że drzwi zostały wyważone. Wyciągnął broń, błyskawicznie wbiegł po schodkach na ganek i krzyknął, że wchodzi do środka. Żadnej odpowiedzi. Kopnął drzwi i zobaczył w przedpokoju zwłoki kobiety. Natychmiast wezwał posiłki, a zaraz potem powoli, z bronią w ręce, zaczął przesuwać się w głąb domu. Po prawej, w małym salonie, z przerażeniem odkrył ciało chłopca. Zaraz za salonem, w kuchni, na podłodze leżał zalany krwią burmistrz, także był martwy.

Zamordowano całą rodzinę.

CZĘŚĆ PIERWSZA: W otchłani

– 7
Zniknięcie dziennikarki
Poniedziałek, 23 czerwca – wtorek, 1 lipca 2014

JESSE ROSENBERG
Poniedziałek, 23 czerwca 2014 roku
33 dni do XXI Narodowego Festiwalu Teatralnego w Orphea

Pierwszy i ostatni raz spotkałem Stephanie Mailer, kiedy pojawiła się na skromnym przyjęciu wydanym w związku z moim odejściem z nowojorskiej policji.

Tego dnia, w samo południe, pod palącym słońcem zebrał się tłum policjantów z różnych wydziałów. Wszyscy zajęli miejsca naprzeciwko drewnianego podestu, który ustawiano na specjalne okazje na parkingu Regionalnego Centrum Policji Stanowej. Stanąłem na estradzie, tuż obok mojego przełożonego, majora McKenny, który prowadził mnie w ciągu całej mojej długiej kariery, a teraz składał mi serdeczne podziękowania.

„Jesse Rosenberg jest młodym kapitanem policji, ale najwyraźniej bardzo mu się śpieszy, żeby nas opuścić – powiedział major, czym wywołał wybuch śmiechu zgromadzonych. – Nigdy bym nie przypuszczał, że odejdzie z policji przede mną. Ale w życiu tak już bywa: wszyscy marzą o tym, żebym odszedł, a ja wciąż tutaj jestem. Tymczasem wszyscy chcieliby zatrzymać Jessego, a on właśnie się z nami żegna”.

Skończyłem czterdzieści pięć lat i odchodziłem z policji pogodny i szczęśliwy. Po dwudziestu trzech latach służby postanowiłem przejść na emeryturę – do której miałem teraz prawo – aby wreszcie zrealizować projekt, na którym od wielu, wielu lat bardzo mi zależało. Pozostał mi jeszcze tydzień pracy, do trzydziestego czerwca. Potem w moim życiu miał się rozpocząć zupełnie nowy rozdział.

„Pamiętam pierwszą dużą sprawę Jessego – kontynuował major. – Przerażające poczwórne zabójstwo. Nikt z naszego wydziału nie wierzył, że uda mu się rozwikłać tę zagadkę, ale on zaskoczył nas błyskotliwym rozwiązaniem. Był jeszcze bardzo młodym detektywem. Od tego momentu wszyscy zrozumieli, że mają do czynienia z prawdziwym talentem. Wszyscy, którzy go poznali, wiedzą, że był znakomitym, nietuzinkowym śledczym. Myślę, że mogę powiedzieć o nim, że był wręcz najlepszym z nas. Nazwaliśmy go 'stuprocentowym kapitanem’, za to właśnie, że udało mu się doprowadzić do końca wszystkie śledztwa, w których uczestniczył, a to prawdziwy ewenement. Podziwiają go koledzy, eksperci nie mogą się obejść bez jego opinii, był cenionym instruktorem w naszej akademii policyjnej. Pozwól, że wreszcie ci to powiem, Jesse: od dwudziestu lat wszyscy ci bardzo zazdrościmy!”

Goście znowu wybuchnęli śmiechem.

„Nie za bardzo zrozumieliśmy, na czym właściwie ma polegać ten nowy projekt, który na ciebie czeka, Jesse, ale życzymy ci powodzenia w tym przedsięwzięciu. Pamiętaj, że będzie nam ciebie brakowało, ale przede wszystkim będą za tobą tęsknić nasze kobiety, które na wszystkich organizowanych przez policję imprezach pożerały cię wzrokiem”.

Po tych słowach zakończenia rozległa się burza oklasków. Major serdecznie mnie wyściskał, a potem zszedłem ze sceny, aby podziękować tym wszystkim, którzy z sympatii do mnie przybyli na moje pożegnanie. Następnie zebrani ruszyli do szturmu na zastawione stoły.

Kiedy znalazłem się przez chwilę sam, podeszła do mnie bardzo ładna, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta, której – o ile pamięć mnie nie myliła – nigdy wcześniej nie widziałem.

– A więc to pan jest tym słynnym stuprocentowym kapitanem? – zapytała mnie uwodzicielskim tonem.

– Tak mówią – odpowiedziałem jej z uśmiechem. – Czy my się znamy?

– Nie. Nazywam się Stephanie Mailer. Jestem dziennikarką i pracuję dla „Orphea Chronicle”.

Wymieniliśmy uścisk dłoni.

– A czy bardzo będzie panu przeszkadzało, jeśli będę pana nazywać dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowym kapitanem? – zapytała Stephanie.

To mnie zaskoczyło.

– Czy sugeruje pani, że nie rozwiązałem któregoś z prowadzonych przeze mnie śledztw? – podjąłem.

Zamiast odpowiedzi bez słowa wyciągnęła z torby kserokopię wycinka prasowego z „Orphea Chronicle” z pierwszego sierpnia 1994 roku i podała mi ją:

POCZWÓRNE ZABÓJSTWO W ORPHEA:

BURMISTRZ I JEGO RODZINA ZAMORDOWANI

W sobotę wieczorem burmistrz Orphea, Joseph Gordon, jego żona oraz ich dziesięcioletni syn zostali zastrzeleni w swoim domu. Czwarta ofiara to trzydziestodwuletnia Meghan Padalin. Ta młoda kobieta, która w tym czasie uprawiała jogging, była najprawdopodobniej nieszczęśliwym świadkiem zamordowania rodziny. Została zastrzelona na ulicy przed domem burmistrza.

Obok artykułu zamieszczono wykonane na miejscu zbrodni zdjęcie. Byłem na nim wraz z moim ówczesnym partnerem z ekipy dochodzeniowej, Derekiem Scottem.

– Do czego pani zmierza? – zapytałem.

– Pan wcale nie rozwiązał wtedy tej sprawy, panie kapitanie.

– O co pani chodzi?

– W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku pomylił się pan co do zabójcy. Pomyślałam, że chciałby się pan tego dowiedzieć, zanim odejdzie pan z policji.

W pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać, czy to nie jakiś kiepski żart moich kolegów, ale zaraz potem zrozumiałem, że Stephanie mówi całkiem poważnie.

– Czy mam rozumieć, że pani prowadzi swoje prywatne śledztwo? – zapytałem.

– W pewnym sensie tak, panie kapitanie.

– W pewnym sensie? No cóż, jeśli chce pani, abym w to uwierzył, będzie pani musiała powiedzieć mi coś więcej.

– Mówię prawdę, panie kapitanie. Mam za chwilę umówione spotkanie, po którym powinnam uzyskać niezbity dowód.

– Spotkanie z kim?

– Ależ, panie kapitanie – rzuciła rozbawionym tonem. – Nie jestem żółtodziobem. To jest właśnie taki dziennikarski scoop, którego żaden redaktor za nic nie chciałby stracić. Ale obiecuję podzielić się z panem moimi odkryciami, kiedy tylko nadejdzie odpowiednia chwila. Tymczasem mam do pana prośbę: chciałabym uzyskać dostęp do akt policji stanowej.

– Ta prośba brzmi bardziej jak szantaż! – odpowiedziałem. – Najpierw niech mi pani przedstawi wyniki swojego śledztwa, Stephanie. Bo stawia mi pani naprawdę bardzo poważne zarzuty.

– Wiem o tym doskonale, kapitanie Rosenberg. I właśnie dlatego nie chcę dać się wyprzedzić policji stanowej.

– Przypominam, że pani obowiązkiem jest podzielić się z policją wszystkimi będącymi w pani posiadaniu istotnymi informacjami. Takie jest prawo. Mógłbym także nakazać przeprowadzenie rewizji w pani gazecie.

Stephanie wydawała się mocno rozczarowana moją reakcją.

– No cóż, trudno, panie dziewięćdziesięciodziewięcioprocentowy kapitanie. Pomyślałam sobie: a kto wie, może będzie pan tym zainteresowany? Ale zapewne teraz myśli pan już wyłącznie o emeryturze i o tym tajemniczym nowym projekcie. I o cóż to niby chodzi? Będzie pan remontował jakąś starą łajbę?

– Nie pani sprawa – odparłem oschle.

Wzruszyła ramionami; wyglądało na to, że zaraz sobie pójdzie. Byłem pewien, że blefuje, i faktycznie, zaledwie po kilku krokach zatrzymała się i odwróciła.

– Odpowiedź miał pan przed oczami, kapitanie Rosenberg. Tyle że jej pan po prostu nie zauważył.

Byłem zarazem zaciekawiony i poirytowany.

– Nie jestem pewien, czy nadążam za panią, Stephanie…

Podniosła rękę i umieściła ją na wysokości moich oczu.

– I co pan teraz widzi, panie kapitanie?

– Pani rękę.

– A ja panu pokazywałam palce – poprawiła go.

– Ale ja widzę pani rękę – powtórzyłem, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.

– I na tym polega pana problem. Ujrzał pan to, co chciał pan zobaczyć, a nie to, co panu pokazano. I tego właśnie nie dostrzegł pan dwadzieścia lat temu.

To były jej ostatnie słowa. Odeszła, pozostawiając mnie z tajemnicą, swoją wizytówką i kserokopią artykułu prasowego.

Zauważyłem przy bufecie Dereka Scotta, byłego kolegę z ekipy, który teraz wegetował w administracji. Czym prędzej pośpieszyłem w jego stronę i pokazałem mu wycinek.

– Nic a nic się nie zmieniłeś, Jesse – powiedział z uśmiechem, patrząc na stare zdjęcie. – Czego chciała od ciebie ta dziewczyna?

– To dziennikarka. Według niej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku popełniliśmy błąd. Mówi, że śledztwo poszło w niewłaściwym kierunku i że oskarżyliśmy niewłaściwą osobę.

– Co takiego? – Te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. – Ale to przecież kompletnie bez sensu.

– Wiem o tym.

– Co dokładnie ci powiedziała?

– Że rozwiązanie zagadki mieliśmy przed oczami i że je przeoczyliśmy.

Derek był wyraźnie zakłopotany. On też wydawał się przejęty tą wiadomością, ale postanowił natychmiast odsunąć od siebie złe myśli.

– Wiesz co? Nie wierzę w tę historyjkę – wydusił wreszcie z siebie. – To tylko drugorzędna dziennikarka, która chce zaistnieć i tanim kosztem zrobić sobie reklamę.

– Może i tak – odpowiedziałem zamyślony. – A może nie.

Omiotłem wzrokiem parking i zobaczyłem, jak Stephanie wsiada do samochodu. Pomachała mi ręką i krzyknęła: „Do zobaczenia niebawem, kapitanie Rosenberg!”.

Ale żadne „niebawem” nie nastąpiło.

Był to bowiem dzień, w którym Stephanie zniknęła.
(…)

Joël Dicker „Zaginięcie Stephanie Mailer”
Tłumaczenie: Oskar Hedemann
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 704

Opis: 30 lipca 1994 roku Orpheą, spokojną nadmorską miejscowością w Hamptons w stanie Nowy Jork, wstrząsa przerażające wydarzenie: burmistrz miasta i jego rodzina zostają zamordowani w swoim domu. Ginie także przypadkowy przechodzień, świadek zbrodni. Śledztwo, z ramienia policji stanowej prowadzą dwaj młodzi oficerowie, Jesse Rosenberg i Derek Scott. Ambitni i nieustępliwi, doprowadzają do schwytania mordercy i znajdują solidne dowody, które można przedstawić w sądzie. Rozwiązanie sprawy przynosi im uznanie i zasłużone honorowe odznaczenia. Ale dwadzieścia lat później, na początku lata 2014 roku, dziennikarka Stephanie Mailer mówi Rosenbergowi, że lata temu nie przeprowadził uczciwego śledztwa. Tuż po tym znika w tajemniczych okolicznościach. Co stało się ze Stephanie Mailer? Co odkryła? A przede wszystkim: co naprawdę wydarzyło się wieczorem 30 lipca 1994 w Orphei?


Tematy: , , ,

Kategoria: fragmenty książek