98-letnia Anna Ciarkowska dyktuje swoją ostatnią książkę. Przeczytaj przedpremierowo fragment powieści „Sploty”

5 marca 2025

Nominowana do Nagrody Literackiej Nike za „Dewocje” Anna Ciarkowska wraca po czterech latach z nową powieścią. „Sploty” rozgrywają się w odległej przyszłości. 98-letnia Anna Ciarkowska u kresu życia dyktuje wnuczce swoje wspomnienia. Ma to być jej ostatnia książka, w której opowie po kolei swoje losy, od pierwszej nitki wyciągniętej z babcinego swetra, aż po walizkę, w której zmieścił się cały jej dom. „Sploty” ukażą się 26 marca nakładem Wydawnictwa W.A.B., a poniżej przeczytacie przedpremierowo fragment powieści.

Rok, kiedy już wszystkie byłyśmy sierotami. Już nie jesteśmy niczyimi dziećmi. Teraz jesteśmy dorosłe. Teraz to my będziemy osieracać.

Miałyśmy tylko dwie drogi: albo chciałyśmy stać się naszymi matkami, albo chciałyśmy być skrajnie od nich różne, niezależnie od kierunku, zawsze matka stała pośrodku, była magnesem, który wpływał na nasze ruchy. Nasze matki nie żyły, a czasem wydawało się, że tam, pod ziemią, ich pole magnetyczne oddziałuje jeszcze silniej. Może właśnie dlatego, że nie żyły, że nie można było z nimi dyskutować, że został w nas nadmiar tego, co powiedziane, i pustka po tym, co powiedziane. Nie było nic pośrodku: każda nosiła w sobie żal, że powiedziała lub nie powiedziała, że zrobiła lub nie zrobiła, że poszła lub nie poszła.

Z przerażeniem odkrywałyśmy w sobie matki. Nasze własne, ale i te obce, o których sobie opowiadałyśmy, bo przez lata, kiedy się znałyśmy, nie było takich kaw i rozmów, w których nie wypłynęłaby jakaś matka. Pojawiały się na powierzchni jak kawałek spróchniałego drewna, kruche, nadgryzione czasem, jak plamy oleju, ciemne i tłuste. Matki z ich niezadowoleniem, matki ubrane w grube futra i czekające na taksówkę, matki dobrotliwe i zagubione, matki nieporadne, te od znienawidzonych ojców, te od złych decyzji, te, które tak wielu decyzji nie umiały podjąć, które mówiły ciągle dla twojego dobra, matki bojaźliwe, przezroczyste i zawilgotniałe. Matki, którym nie dało się pomóc i którym nie można było przestać pomagać. Matki, które zniedołężniały, które leżały, wymagały codziennego mycia, milczące, chore matki, matki odchodzące i wreszcie matki martwe.

Był taki moment, rok przesilenia, rok siny i zimny, który przełamał się jak sucha trzcina. Światło unosiło się w powietrzu jak pył, jakby słońce było dojrzałym grzybem, napuchniętym od zarodników wypuszczanych falami jasnego dymu. Rok pogrzebów. Ubierałyśmy się na czarno, zawsze w komplecie, zmieniały się tylko grubość rajstop, płaszcze z zimowych na wiosenne, skóra z suchej na wilgotną. Zmieniały się miejsca, nazwiska, dokładny wiek, zmieniał się pierwszy rząd stojących nad grobem, przy kolumbarium, nad brzegiem morza. Tamten rok pamiętam jako rok nieustającego płaczu. Każda płakała mniej za tą, która umarła, bardziej nad sobą samą, nad swoim sieroctwem, nad sieroctwem swoich dzieci, nad tym, co musiało się wydarzyć, i nad tym, co już się wydarzyło.

Na każdym pogrzebie zastanawiałam się, jak to zrobić. Jak wyślizgnąć się z życia po cichu, wysunąć się z niego jak ze zwapniałego pancerza, pobiec dalej, śpijcie, dzieci, śpijcie spokojnie, to nic innego, jak tylko kolej rzeczy.

Rok, kiedy żegnałyśmy matki. Te, które straciły matki z dnia na dzień, uważały, że te, które mogą się swoimi opiekować, miały lepiej. Te drugie wymieniały między sobą zmęczone spojrzenia. Jedne były sparaliżowane nagłym uderzeniem, drugie – wycieńczone miesiącami walki. Wszystkie ostatecznie przegrałyśmy.

***

Ojców straciłyśmy w okolicznościach – jak powiedziała kiedyś Mewa – męskich, czyli krótko, zwięźle i na temat. Od jednego strzału. W większości prowadzili niehigieniczny tryb życia, byli przepracowani, przepici albo samotni. Starość przychodziła do nich niepostrzeżenie i zupełnie nie byli na nią przygotowani. Matki miały swoją cykliczność, miały swoje menopauzy, zmarszczki i siwiznę, miały nietrzymanie moczu i suplementy na stawy, miały emerytury i swoje spowalniające każdego roku ciało. Wchodziły w starość powoli, jakby szły ku niej po okręgu, oswajając się z nią jak z zimnym morzem, w którym zanurzały się centymetr lub dwa rocznie, zaglądały w głębinę, by zobaczyć, jak czas załamuje się na ich brzuchach i udach, jak wykrzywia je lustro, jak wypacza je gęstość wody. Matki wiedziały, tak jak my zawsze wiedziałyśmy, że to, co przyszło, odejdzie, co stało się dojrzałe, musi przejrzeć, słodkie zmieni się w mdłe, jasne w ciemne, miękkie pokryje się seledynową łuską, umrze.

Ojcowie żyli tak, jakby ledwie docierało do nich to, że będą umierać, a jeszcze mniej to, że mogą się wcześniej zestarzeć. Byli zaskoczeni, że jest jakiś koniec. Uciekali w popłochu do piwnic, na ryby, do spelun. Czasem zdążyli jeszcze przeżyć coś intensywnego, mieli epizody maniakalnej walki o młodość, które tylko przyspieszały ich zgon po przedawkowaniu narkotyków, zbyt intensywnym wysiłku seksualnym lub innych straceńczych próbach udowodnienia czegoś światu. Starość ich zaskakiwała, nie umieli sobie z nią poradzić.

Kurczyli się w zastraszającym tempie, chorowali krótko, poddawali się szybko, aż wreszcie znikali. Pewnego dnia odrywałyśmy wzrok od matek, a ojców już nie było na brzegu, tylko coś jeszcze drgało, ostatni krąg rozchodził się po jeziorze i docierał do nas z informacją: wszystko stracone.

Ojcowie stawali się z wiekiem niezręczni. Ich starość była niezręczna, trudna, dużo trudniejsza niż starości matek. Matki trwały na posterunku, płakały sobie czasem, użalały się albo krzyczały, a ojcowie nic nie robili. Matki można było pocieszać, można było dawać im zadania, prosić o drobne, niepotrzebne przysługi, by czuły się użyteczne, można było się z nimi kłócić albo wspominać różne czasy, a z ojcami można było pogrążać się w milczeniu. Cisza pyliła, wypełniała szczelnie pokoje, w których siedzieli na fotelach, oglądali w nocy pasmo dla dorosłych, zasypiali, budził ich szum, budził ich dreszcz. Wstawali, żeby zamknąć okno, wyłączali telewizor, myśleli, że to od zimna i od szumu, pocierali dłonią o dłoń, oplatali się ramionami i bali się myśleć o tym, co się z nimi dzieje.

Mój ojciec wyłamywał się trochę z tego szeregu, bo pakował się po cichu, odchodził po trochu, znikając powoli w cieniu. Zresztą zawsze był w jakimś sensie niewidzialny.

– Jak ja bym chciała, żeby mój ojciec był niewidzialny – westchnęła Mara.

– Jezu, ja też – powiedziała Mi.

Dużo później zrozumiałam, czym jest widzialność i niewidzialność, kim może być ojciec, a czym nie umie być. Mój ojciec był niewidzialnym naprawiaczem rzeczywistości i strażnikiem codzienności. Umiał wymienić najdziwniejsze baterie i dodawać wielkie liczby w pamięci, ale nie umiał na przykład mówić, że kocha. Zamiast tego wstawał wcześniej, żeby kupić moje ulubione bułki z makiem. Nie umiał mówić, że jest dumny, a zamiast tego przez wiele godzin kleił model Układu Słonecznego, zamiast tego pamiętał o przeglądzie mojego samochodu, zamiast tego w środku nocy odbierał telefon po jednym sygnale.
(…)

Anna Ciarkowska „Sploty”
Tłumaczenie:
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 304

Opis: Dziewięćdziesięcioośmioletnia Anna przed śmiercią chciałaby zdążyć zrobić jedną rzecz – opisać historię całego swojego życia. Ale co w tym życiu jest nasze? Która opowieść jest naprawdę o nas? Która do nas należy, skoro koniec każdego wątku trzyma zawsze ktoś inny? Która jest prawdziwa, skoro tkamy ją wszyscy, każdy ze swojej strony? A teraz, kiedy minęło prawie sto lat, zostało najważniejsze pytanie: do kogo należy ostatnie słowo?

Autorka książek „Dewocje”, „Pestki” oraz „Chłopcy, których kocham” przedstawia niezwykle wzruszającą opowieść o życiu i pamięci po nim. Proza Ciarkowskiej, napisana subtelnym poetyckim językiem, porusza do głębi, dotyka emocji związanych z odchodzeniem nas samych i naszych najbliższych. Jednak „Sploty” to nie opowieść o przemijaniu, ale o tym, co po nas pozostaje.

fot. Adam Slowikowski/W.A.B.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek