8-stronicowe zdanie rozpoczynające powieść „Narkopolis” Jeeta Thayila

3 kwietnia 2015

narkopolis-8-stronicowe-zdanie
Znakomita powieść „Narkopolis” Jeeta Thayila, opublikowana w marcu w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B., charakteryzuje się długimi, halucynogennymi zdaniami, które mają wprowadzić czytelnika w stan przypominający odurzenie opium. Niemal wszyscy krytycy na świecie zwrócili szczególną uwagę na pierwsze z nich, rozpoczynające powieść, które w książce zajmuje aż osiem stron. Zdaniem autora jest ono najlepszym sprawdzianem, aby przekonać się, czy „Narkopolis” jest lekturą właśnie dla nas. Poniżej publikujemy to zdanie w całości, abyście osobiście mogli przejść test. Zgodnie z zaleceniem niektórych winno się je czytać powoli, w równie leniwym, nieśpiesznym tempie, w jakim upływa czas w palarni opium w Bombaju, gdzie rozgrywa się akcja powieści.

Bombaj, który wymazuje własną historię, który zmienia sobie imię i chirurgicznie odmienia swoje oblicze, jest bohaterem czy też bohaterką tej historii, opowiadaczem zaś jestem ja, o którym nic zgoła nie wiesz, więc powiem tylko, że wrócimy jeszcze do tematu, ale nie w tej chwili, bo nie musimy się spieszyć, mamy dość czasu, by zapalić lampę, otworzyć okno księżycowi i przysiąść na chwilę, marząc o wielkim upadłym mieście, kiedy bowiem powróci dzień, będę musiał zamilknąć, ponieważ są to opowieści na nocną porę, znikają w świetle dnia niczym upiorny pył? poczekaj, oświetl mnie, zróbmy to należycie, tak, przysuń mnie ostrożnie do lampy, przytrzymaj, przytrzymaj, dobrze, najpierw powolne zaciągnięcie, wsysasz dym głęboko do płuc, tak, o tak, i jeszcze raz do nosa, i jeszcze odrobina słodyczy dla ust, i już możemy zacząć od początku, od tego pierwszego razu u Rashida, kiedy wciągnąłem błękitny dym z fajki do krwi, do oka, do siebie i z powrotem na błękitny świat ? teraz wreszcie dochodzimy do kwestii ?kto? i powiem ci, że ja, ów ja, którego wyobrażasz sobie w tej chwili, ów myślący ktoś, który pisze te słowa, który układa czas w uporządkowany chronologiczny ciąg, który panuje nad całością, bóg-inżynier całej tej maszyny, no więc wcale nie jest on tym samym ja, który opowiada tę historię ? to ja, który jestem opowiadany, ja myślący o swojej pierwszej fajce u Rashida, przeczesujący mózg w poszukiwaniu obrazów, twarzy, urywka melodii, brzmienia głosu, próbujący sobie przypomnieć, jak ona wyglądała ? przeszłość ? i przyzwać ją, jak przyzywałbym pejzaż czy światło dalekiego kraju, bo o tym właśnie mówimy, nie o fikcji czy martwej historii, ale o miejscu, gdzie się kiedyś mieszkało i do którego nie można powrócić, i właśnie dlatego próbuję sobie przypomnieć, jak to się stało, że narobiłem sobie kłopotów w Nowym Jorku i że odesłano mnie do Bombaju, żebym doprowadził się do porządku, jak dowiedziałem się o Rashidzie i jak pewnego popołudnia przemierzyłem taksówką ulice pełne śmieci, ludzkich i zwierzęcych odchodów oraz biedaków, wszędzie biedaków i szaleńców, którzy potykali się o własne ubrania albo stali bez ruchu i gapili się w pustkę, i nie widziałem nic niezwykłego w ich bosych stopach czy ich zapamiętaniu, a potem wypaliłem fajkę i przez cały dzień wymiotowałem, słysząc w kamiennym śnie szepty mówiące o Patharze Maarze, kamiennym zabójcy, który grasował nocą po mieście; rozgłaszane przez biedotę pogłoski o tym, jak przemierzał zamieszkane przez klasę robotniczą przedmieścia Sion i Koliwada i mordował śpiących samotnie ludzi, podkradał się do nich nocą i zabijał, lecz nikogo to nie obchodziło, bo jego ofiarami padali już nawet nie biedacy, ale niewidoczne byty pozbawione imion, dokumentów i rodzin, i zabijał ich ostrożnie, pół tuzina zamordowanych mężczyzn i kobiet, bezdomnych z północno-centralnych przedmieść, gdzie ulice spływają breją i odpadami i pokrywa je zielony oleisty połysk, i przez cały ten rok pozostawał on tylko podziemnym szeptem, o którym wyższe klasy nie miały pojęcia, póki nie trafi ł na nagłówki, i w moim zaślepieniu zdawało mi się, że rozumiem jego litość i trwogę i że rozpoznaję w nim dobrego samarytanina, szlachetnego wybawcę ofiar nieudanego eksperymentu, jakim było Planowane Socjalistyczne Państwo Indii, który usiłował tylko zakończyć ich cierpienie i wymazać nędzę, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdy sam pogrążałem się we własnej nędzy na tylnym siedzeniu taksówki, rozwalony na oparciu tapicerowanym w bombajski brąz, mówiąc kierowcy, żeby zwolnił, kiedy przejeżdżaliśmy obok kobiet, i nagle zobaczyłem ? przysięgam, że to prawda ? zobaczyłem twarz służącej, która opiekowała się mną w dzieciństwie, ciemnoskórej dziewczyny uśmiechającej się słodko, gdy ją biłem, i nie miałem cienia wątpliwości, że to ona, porzucona w tej dzielnicy bez wyjścia, gdzie kobiety oceniano, wyceniano i sprzedawano na każdej ulicy, przy każdym kanale i w każdym domu; kobiety z dalekiej północy, z południa, zewsząd, świeże i używane, sprzedawane i oddawane, wymieniane niemal za darmo ? wiedziałem, że to ona, ale nie zatrzymałem się, dopóki taksówka nie zwolniła za dżipem z rządową plakietką, a kiedy kierowca odnalazł adres Rashida, który mu podałem, myślał, że jadę do klatek, czyli najtańszych pokojów, gdzie kobiety kosztowały od pięciu rupii w górę, i pokazał mi palcem domy z wymalowanymi na okiennicach numerami, i powiedział: ?Numerowane domy lepsze?, po czym kiwnął głową na ulicznice i kobiety w klatkach: ?Te tutaj brudne? ? dodał, gdy już wysiadałem z taksówki w chaos, ponieważ akurat popsuł się jakiś zaprzężony w bawołu wóz i tłum zebrał się, żeby popatrzeć na bydlę klęczące w wąskiej uliczce i na woźnicę, który smagał je batem w krótkich, metodycznych wybuchach furii, choć poza tym był całkiem spokojny, nie przeklinał i nie pocił się wcale, tylko jego ręka wznosiła się i opadała, wznosiła się i opadała, a bryły lodu zapakowane w trociny topiły się w równych rzędach na wozie, zaś dokoła czekali i patrzyli biedacy oraz szaleńcy, i ja też patrzyłem, a potem wspiąłem się na schody do lokalu na pierwszym piętrze, którego adres mi podano, stanąłem w progu i ogarnąłem wszystko zmysłami: woń melasy, snu i choroby, kobietę pilnującą fajki i podgrzewającą opium za pomocą długiej igły, z dłonią poruszającą się, jakby robiła na drutach, i starego mężczyznę nachylonego nad piecykiem, wdychającego bulgocące opium ? wszystko w pomieszczeniu odbywało się na podłodze, maty do spania i poduszki leżały złożone lub rozłożone, na ścianie kalendarz z fotografią meczetu? czekaj, przerwij na chwilę i zapal mnie jeszcze raz albo daj, ja to zrobię, tak, o tak, właśnie tak, cudownie, co za słodka medytacja, nie, więcej niż medytacja, to błogość, która wprowadza spokój w duszy i sprawia, że prędkość staje się do ogarnięcia, tak, doskonale? a teraz, mimo że upłynęło już całe życie, jesteśmy w tym samym mieście, ja i ja, i

narkopolis-okladki

wcale nie mówię tego w rastafariańskim znaczeniu ?my?, ale by oddzielić dwie machiny ja: człowieka i fajkę, ktosia i ktosia, który opowiada historię o dawnych czasach, kiedy to zapaliłem pyali i przez cały dzień wymiotowałem, mój pierwszy raz na ulicy Shuklaji, nowy na ulicy i nowy w mieście, odseparowany swoją niewiedzą, tempem ludzkich spraw na chodnikach i w sklepach, świadom, że nie mam potrzebnych umiejętności, że mój chód jest zbyt wolny, że zwracam uwagę nie na to, co trzeba, ponieważ w swojej głowie nie do końca tam przebywałem, i ta częściowość, ta połowiczna obecność i rozkojarzenie widoczne były w mojej twarzy tak, że patrzący na mnie ludzie rozpoznawali zmęczenie lotem, postrzegali je niczym jakiś duchowy brak, aż wszedłem do pokoju Rashida, złożyłem głowę na drewnianej poduszce i wyciągnąłem się jak najwygodniej, odkrywając z pewnym zdumieniem, że stary mężczyzna kiwający się nad kuchenką mówi po angielsku, przemawia do mnie w języku oszalałego śmiercią, ogarniętego obsesją religii kraju żyjących świętych, i pyta, czy jestem syryjskim chrześcijaninem, bo zauważył koptyjski krzyżyk na mojej szyi, a katolik by takiego nie nosił, i oczywiście miał rację, bo faktycznie byłem syryjskim chrześcijaninem, jakobitą, jeśli musimy się wgłębiać w podsektę podsekty ? jakże on pyszny, ten wspaniały dym, ostatni dymek ostatniej fajki ostatniej nocy świata ? i ten stary człowiek, który miał na imię Bengali, rzekł: ?Ach, w takim razie może znasz odpowiedź na pytanie, które mnie dręczy; chodzi mi o niezwykłą popularność chrześcijaństwa w Kerali i jak Keralczycy, miast dopasować się do niego, dopasowali je do siebie, do dawnych podziałów kastowych, i ? to właśnie moje pytanie ? czy Jezus zaaprobowałby klasowe chrześcijaństwo, kiedy cała jego nauka polegała na odrzuceniu klas? Był to wszak człowiek, który zadawał się z biedotą, z rybakami, z trędowatymi i prostytutkami, z chorymi i umierającymi, z kobietami; cechowała go patologiczna wręcz skłonność do stawania w obronie maluczkich, a sens jego nauczania sprowadzał się do bezwarunkowej miłości Boga, niezależnie od pozycji społecznej? ? i co miałem mu odpowiedzieć, kiedy żadnej odpowiedzi ode mnie nie oczekiwał, tylko już kiwał głową, zresztą sam i tak zajęty byłem przyglądaniem się tamtej kobiecie, Dimple ? było coś uspokajającego w niespiesznym sposobie, w jaki przygotowywała fajkę: zanurzyła igłę w malutkim miedzianym naczyniu ze spłaszczoną krawędzią, pyali rozmiarów naparstka wypełnionym po brzegi melasą, płynem o barwie i konsystencji ropy, obtoczyła czubek igły w opium i uniosła go do lampy, gdzie zabulgotał i stwardniał, a potem powtarzała tę procedurę, aż uzbierała grudkę wielkości i barwy orzecha włoskiego, którą obtoczyła w miseczce, na koniec zaś ostukała igłę o trzon fajki i dała mi znać, że gotowe, wtedy jednak okazało się, że fajka była za długa i za ciężka, bym mógł się swobodnie zaciągać, nawet kiedy kobieta przytrzymywała miseczkę nad płomieniem ? ustnik był za duży, smak zbyt szorstki i fajka zaraz się zapchała, a wtedy tamta zabrała ją szybko, jeszcze raz przyłożyła do niej igłę i powiedziała po angielsku: ?Dym, ciągnij mocno?, zaś Rashid dodał: ?Patrz na Dimple, ona ci pokaże?, a kobieta odrzuciła włosy z oczu i wypraktykowanym ruchem elegancko osadziła ustnik między wargami, zaciągając się tak długo i głęboko, że nawet nie było dymu, i kiedy na powrót podała mi fajkę, nie mogłem zapomnieć, że dopiero co trzymała ją we własnych ustach, lecz ona powiedziała: ?Wciągnij mocno i wciągaj dalej, nie przestawaj, bo jak przestaniesz, to opium się spali, a spalone opium nadaje się tylko do wyrzucenia, więc ciągnij, póki nie będziesz mógł ciągnąć dalej?, a ja w swojej ignorancji spytałem: ?Czy mam się zaciągnąć na raz??, ?Możesz, ale potem będziesz musiał przyswoić to w płucach, lepiej wciągać krótkimi wdechami?, ?A jak długo powinienem trzymać to w płucach??, ?Zadajesz strasznie dużo pytań. To zależy, ile chcesz nashy, trzymaj, ile ci się podoba, ale nie wkładaj sobie do ust całej fajki, to nieelegancko?, więc powiedziałem ?Przepraszam? i szybko odstawiłem fajkę, po czym na powrót ją przysunąłem i dopasowałem niespiesznie i z uwagą, bo pojąłem, że opium ma swoją etykietę, poczucie rytmu koncentrujące się na ustach i sposobie, w jaki trzymasz fajkę w relacji do swojego ciała, na księżycowym przypływie i przyciąganiu dymu, który wypełnia najpierw płuca, potem żyły, a kiedy podniosłem wzrok, kobieta uśmiechała się razem z Bengalim, zaś Rashid powiedział: ?Tutaj mawiamy, że tylko najgorszego wroga powinno się wprowadzać w palenie opium, więc może Dimple jest twoim największym wrogiem?, ja zaś pomyślałem, że może wręcz przeciwnie, może sam nim jestem, a O to ja, zaś ja jest niegodne zaufania, moja pamięć niczym bibuła, moja pełna-dziur porowata drąca-się nie-pamięć pamiętająca szczegóły sprzed trzydziestu lat, ale dziś rano zupełnie pusta; z kolei jeśli pamięć ? ból ? definiuje człowieczeństwo, to w takim razie nie jestem człowiekiem, jestem fajką O opowiadającą w ciągu nocy tę historię, zaś ja (to jest ten drugi ja) tylko zapisuję ją prosto z ustnika, ustnika tej samej fajki, którą przygotowała mi Dimple tamtego pierwszego razu, ale to już historia na później ? dobra, lecimy, teraz najlepsza część: sny, które nie są snami, tylko rozmowami, odwiedzinami nieobecnych przyjaciół, hałaśliwą procesją za zamkniętymi powiekami, przed przytomnymi i śniącymi oczami, czasem budzi cię jakiś głos, twój własny głos mówiący do kogoś, kogo tu nie ma, bo jesteś sam, leżysz na plecach, żeglujesz po opiumowym morzu, nie, tym razem dziękuję, wszystko w porządku, naprawdę, wręcz wspaniale ? jestem więc tym samym ja, który w dawnych czasach na Upper East Side, kiedy przyłapali mnie na kupowaniu trawy i wsadzili do więzienia, zwrócił uwagę, że cela była niewiele mniejsza niż pokój, w którym wtedy mieszkałem; schodziłem właśnie z haju, kiedy ten biały glina wyciągnął broń i pobiegł za mną uliczką, a ja zorientowałem się, że to ślepy zaułek, i zawróciłem, sięgając do kieszeni, żeby oddać mu torebeczkę, i glina nie strzelił, z jakiegoś powodu nie strzelił, wsadził mnie tylko do furgonetki i zabrał do aresztu, gdzie, jak już mówiłem, cela była rozmiarów mojego pokoju, i w zasadzie cieszyłem się, że tam jestem i że w ogóle żyję, no a potem odesłali mnie z powrotem do Indii i odnalazłem Bombaj i opium, narkotyk i miasto, miasto opium i narkotyk Bombaju ? dobra, teraz będzie krótko, bo noc prawie dobiega końca, więc już tylko jedna szybka fajeczka, żeby łódka O mogła się dalej kołysać na melasowej fali, odwrócę tylko głowę i zaciągnę się, a ty zajmij się resztą ? i od tamtej pory usiłuję oddzielić jedno od drugiego albo i nie, bo teraz już zaczynam się poddawać, nie oddzielam, lecz łączę, ulegam wspaniałym historiom, zapalam miseczkę, jedną dla mnie i jedną dla mnie, smakuję po raz ostatni, rozkoszuję się barwą i bukietem, nosem, tak, dokładnie tak, wyśmienicie, a potem przestaję, bo pora już wycofać się w ciszę i dopuścić do głosu drugiego ja.

narkopolisJeet Thayil „Narkopolis”
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 320

Opis: Nominowana do Nagrody Bookera halucynogenna opowieść, w której w oparach opiumowej fajki poruszamy się po zakazanych dzielnicach Bombaju. Miasta pełnego seksu, perwersji, uzależnienia, śmierci, ale też miłości i szaleńczej namiętności. To obraz Indii, jakich do tej pory nie poznaliśmy. Jeet Thayil błyskotliwie opisał przemiany egzotycznej metropolii w przeciągu trzech dekad, ukazanej w całej swej atrakcyjności i nędzy. ?Narkopolis? podważa i kwestionuje tradycje i sposób przedstawiania, z których słynie literatura hinduska. Budzi skojarzenia z onirycznymi dziełami Williama S. Burroughsa i Baudelaire?a. (więcej o książce)

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: fragmenty książek