Charles Dickens tak polubił swego kota, że z jego łapki zrobił rączkę noża do otwierania listów
Moment, kiedy ulubiony domowy zwierzak opuszcza ziemski padół, jest dla jego właściciela jak cios w serce. Nic dziwnego, że ci, którzy tego doświadczyli, starają się na wszelkie możliwe sposoby zachować pamięć o swoich pupilach. Ustawiają nad kominkiem wspólne zdjęcia, zachowują ulubione zabawki, albo ? rzecz nadal kontrowersyjna ? fundują im nagrobki na zwierzęcych cmentarzach. Jak się okazuje, to nie wyczerpuje listy możliwości. Charles Dickens wpadł na inny pomysł, można powiedzieć: bardziej dosłowny. Dzięki taksydermii zachował nie tylko pamięć o swoich zwierzakach?
Charles Dickens, autor „Davida Copperfielda”, był ogromnym miłośnikiem zwierząt. Spacerując po jego domu, trzeba było uważać nie tylko pod nogi ? gdzie plątały się psy wszelkiej maści, ale i na głowy ? w powietrzu spotkać można było kanarka, kruka albo? orła (tak, rzeczywiście przez pewien czas w domu Dickensów mieszkał orzeł, którego pisarz przywiózł z wyprawy do Ameryki). Wśród tej ferajny brakowało jednak kotów. Pan domu bardzo długo opierał się przed wzięciem pod dach zwierząt najbliższych sercom literatów na całym świecie ? wszystko przez obecność w domu ptaków. Nie miał jednak wyjścia, kiedy jego najstarsza córka, Mamie, dostała kota w prezencie. Zwierzę nosiło imię William ? na cześć dość znanego brytyjskiego dramaturga ? aż do czasu, kiedy wydało na świat potomstwo. Wtedy naprawiono błąd i przemianowano imię świeżo upieczonej mamie na Williamina.
Jak w tej nowej sytuacji odnalazł się pan domu, któremu jeszcze niedawno o wiele bliższy wydawał się być los jego ptasich pupili? Cóż, dość niespodziewanie koty umościły sobie ważne miejsce w sercu Dickensa, szczególnie jeden z nich. Mamie, córka pisarza, w książce „My Father as I Recall Him”, wspomina, że prawie całej kociej ferajnie, kiedy podrosła, udało się znaleźć nowe domy. Jednego jednak pozostawiono. Ten, którego zatrzymała rodzina Dickensów, był głuchy, dlatego też nie otrzymał imienia. Służba nazywała go po prostu „kotem pana”*. Nie była to w żadnej mierze przesada. Zwierzę było jak cień Dickensa, towarzyszyło mu podczas spacerów i wtedy, kiedy pisał. Chciwie też zabiegał o atencję pisarza. „’Pan’ czytał przy małym stoliku, na którym stała zapalona świeca. Nagle świeca zgasła. Mój ojciec, którego bardzo zajmowała książka, zapalił ponownie świecę, pogłaskał kota ? który, jak dostrzegł, patrzył na niego żałośnie ? i wrócił do czytania. Kilka minut później, kiedy światło przygasło, spojrzał w górę w idealnym momencie, by spostrzec, że kotek celowo zgasił świecę łapą, a potem spojrzał na niego błagalnie. Ta druga i wyraźna aluzja nie została zlekceważona i kotek otrzymał pieszczotę, o którą tak zabiegał” ? wspomina Mamie Dickens.
Ten właśnie wierny kompan i towarzysz zyskał sobie szczególną sympatię Charlesa Dickensa. Moment, w którym Bob dożył swoich dni, musiał być trudny dla pisarza. Niezbitym dowodem na to była chęć Dickensa na pozostawienie sobie po ulubieńcu jakiejś pamiątki. I tu z pomocą przyszła taksydermia ? dziedzina, którą pisarz był zafascynowany. Słowo to kryje w sobie nic innego jak? sztukę wypychania zwierząt. I choć na myśl o tym większość z nas przechodzi dreszcz obrzydzenia, praktyka ta była bardzo popularna w XIX wieku. Ówcześni wykorzystywali ją nie tylko do tworzenia osobliwych pamiątek, ale także do celów stricte użytkowych: zlecając wykonanie kałamarzy z końskich kopyt, lamp ze zwierząt, kapeluszy z ptaków.
Charles Dickens także nie ustrzegł się przed tą modą. Dzięki taksydermii wypchana łapa Boba stała się rękojeścią noża do otwierania listów, na którym pisarz kazał wygrawerować: „C.D. In Memory of Bob 1862” (z ang. „C.D. Pamięci Boba 1862”). I choć nie była to jedyna tego typu „pamiątka” w domu Dickensów (pisarz posiadał także inne swoje zmarłe zwierzęta w wersji wypchanej), zyskała miano szczególnej. Bob także po śmierci miał bowiem towarzyszyć swemu panu w codziennych czynnościach ? nieodzowne było wtedy przecież czytanie korespondencji. Okazuje się więc, że Dickens miał bardzo sentymentalną naturę. I koniec końców trafił w długi poczet pisarzy, którzy darzą koty uczuciem wyjątkowym.
Poniżej możecie zobaczyć nóż do otwierania listów należący do Dickensa zaprezentowany na wystawie w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej:
Katarzyna Figiel
fot. J. Gurney & Son/Boston Public Library, New York Public Library
źródło: Preserved Project, Open Culture, Wikipedia
_
Przypis:
* Później okazało się jednak, że zwierzę miało imię: Bob. Skąd te sprzeczne informacje, nie wiadomo. Może imienia tego używał tylko Charles Dickens, a może była to mała tajemnica pomiędzy kotem i jego panem?
Kategoria: ciekawostki