Biurka polskich pisarzy: Maja Lidia Kossakowska
Najpopularniejsza polska autorka fantasy wraca z nowym cyklem anielskim „Bramy Światłości”. Przy tej okazji możemy zerknąć, gdzie rodziły się postacie Siewcy Wiatru, Zbieracza Burz czy Takeshiego. Wykształcenie plastyczne i archeologiczne daje o sobie znać nie tylko w jej literaturze, ale i w życiu codziennym. Sprawdźmy, czy przy pisaniu osiemnastej powieści biurko ma jeszcze jakieś znaczenie. I co robią w jego szufladzie kowbojskie zapałki, żabka ze styropianu, cztery duże zasuwki, figurka konia w szlafroku i wysuszony cukierek z marcepana.
Maja Lidia Kossakowska debiutowała w 1997 roku opowiadaniem „Mucha” zamieszczonym na łamach czasopisma „Fenix”. W 2001 roku otrzymała Srebrny Glob w kategorii „opowiadanie roku” za utwór „Beznogi tancerz”. W roku 2006 otrzymała Złotego Kota za cykl anielski. W 2007 – Śląkfę dla Twórcy Roku. Ośmiokrotnie nominowana do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, otrzymała ją w 2007 roku za opowiadanie „Smok tańczy dla Chung Fonga” oraz w 2012 za powieść „Grillbar Galaktyka”.
Miejsce pracy: Ponieważ na wzór dawnych koczowników prowadzę życie półnomadyczne, mam właściwie dwa biurka. A tak naprawdę, dwa miejsca pracy, bo tylko jedno z nich jest biurkiem. Zimą pracuję przy stole jadalnym, należącym niegdyś do mego pradziadka. Stół jest prastary, przeżył trzy wojny, w tym dwie światowe, ma rzeźbione nóżki, blat fornirowany orzechem kaukazkim, który trochę odłazi na rogu oraz fikuśną podpórkę na dole, wzmocnioną blaszką, bo pękła. Trochę się kolebie, zapewne skutkiem traumatycznych przeżyć wojennych. Mnie to nie przeszkadza. Przyzwyczaiłam się. Na blacie stoi ekspres do kawy mojego męża, tacka z zestawem tureckich filiżanek, małą sziszą, której nikt nie używa, jakby ktoś pytał, oraz niebieska figurka bogini Bastet. W końcu kto lepiej przypilnuje porządku niż kot? Oczywiście, leżą też na nim mój laptop, zeszyt z notatkami i książki potrzebne do pracy. Pracuję przy nim, siedząc na jadalnianym krześle, w pozach, które przyprawiłyby o palpitacje każdego ortopedę.
Ale przy biurku, prawdziwym biurku zasiadam latem. Lekki, rattanowy mebelek ma długie nóżki i zabawną galeryjkę z trzech stron okalającą blat. Lubię go, a on lubi mnie, bo przecież wiernie czekał, aż go wreszcie kupię, tak długo i z pełną determinacją, że trafił w końcu na wyprzedaż. Stał tam przytłoczony stertą niezbyt urodziwych krzeseł, oraz sromotnym poczuciem klęski. Nie mogłam go więc nie przygarnąć. Nawet przez chwilę miałam ochotę go przeprosić, że zawsze jakieś inne meble były bardziej potrzebne niż on, ale najważniejsze, że w końcu możemy razem pracować. I pracujemy.
Biurko stoi na górze, w naszym małym letnim domku, przysunięte do okna, skąd mam widok na dorodną, starą czereśnię. Wiosną widzę chmurę białych kwiatków, latem czerwone, kuszące owoce. Oraz całe mnóstwo ptaków, rzecz jasna. Najczęściej to szpaki, które kradną na potęgę, ustępując tylko gangom kawek o oczach jak cekiny i wielkich, żarłocznych dziobach. Ale raz widziałam parę ślicznych, żółto-czarnych wilg. Są też wiewiórki, ważki, motyle i ślimaki. Nie jestem pewna, czy te ostatnie lubią czereśnie, ale wiewiórki już tak. To na pewno lepszy widok niż ściana albo majaczący za mokrą szybą parking. Zapomniałam dodać, że biurko ma szufladę pośrodku i dwie małe wnęki. W szufladzie są same dziwne rzeczy. Kowbojskie zapałki, żabka ze styropianu, cztery duże zasuwki, figurka konia w szlafroku i wysuszony cukierek z marcepana. Nie pytajcie dlaczego, sama nie umiem wytłumaczyć. W jednej wnęce trzymam książki potrzebne do pracy, w drugiej zazwyczaj śpi któryś z naszych kotów. Na blacie stoi lampka, mój laptop, zeszyt z notatkami i wieczne pióro z zielonym atramentem. I to by było na tyle.
Tryb pracy: Pisanie to zawód nieco schizofreniczny. Nigdy tego nie ukrywałam. U mnie zaczyna się od głosów w głowie. No dobra, nie dosłownie. Aż tak źle nie jest. Ale najczęściej łapię się na tym, że w jakiejś nudnej sytuacji, na przykład w długiej podróży, zaczynam układać w myślach dialogi, wymyślać jakieś sceny, opisywać sytuacje. Większość z nich po prostu ginie w zapomnieniu, ale są takie, które dobrze rokują. Wtedy trzeba za nimi podążyć i zobaczyć, co tak na prawdę mają do zaoferowania. W takiej chwili zawsze mam wrażenie, że łapię nowy trop, trzymam w dłoni koniec nitki, gdzie kryje się sekret. To miłe i emocjonujące uczucie, czasem tajemnica rozczarowuje, ale zdarza się też tak, że prowadzi do intrygującej opowieści. Jeśli zdecyduję się ją kontynuować, może się przerodzić w pomysł na kolejną książkę lub opowiadanie. Kiedy taki pomysł ożywa, obrasta fabułą, bohaterowie nieustannie wracają i wciąż mają coś nowego do powiedzenia, a świat uporczywie czepia się umysłu, wiem już, że tu może się zdarzyć coś dobrego. Na przykład powieść. Potem obracam ją w głowie, opowiadam sobie wielokrotnie w różnych wariantach, a kiedy decyduję, że czas zabrać się za pisanie, do gry wkracza zeszyt. Zapisuję w nim poszczególne sceny, strzępy dialogów, metafory, które wydają mi się nośne, i wszystkie te inne drobiazgi, na podstawie których wybuduję potem świat tej opowieści. Rysuję mapki, wymyślam imiona i powierzchowność bohaterów. Potem rozpisuję całą fabułę, scena po scenie, w punktach, jak grzeczna uczennica, i kiedy mam już stworzony taki szkielet, drabinkę wydarzeń, mogę siadać przed laptopem i pisać. W sumie całkiem prosty proces, prawda?
Aktualny projekt: W tej chwili zabieram się za drugi tom powieści „Bramy Światłości”, która jest kontynuacją cyklu książek o aniołach. Przyznam, że nawet miło wraca mi się po latach do bandy moich skrzydlatych drani. Może trochę tęskniłam? To tak jakbym znowu zobaczyła dawno niewidzianych przyjaciół, nawet jeśli ci przyjaciele to dość brutalni, bezwzględni i zdeterminowani kolesie. Bo takie właśnie anioły można poznać w Królestwie. Jeśli ktoś liczy na spotkanie z łagodnymi, eterycznymi istotami promieniującymi światłem i dobrem, musi ich poszukać w innej powieści. U mnie znajdzie krew, pot, łzy, intrygi, zazdrość, spiski, bójki i potyczki z odrobiną przyjaźni, lojalności, oddania i poczucia obowiązku.
A kiedy tylko skończę „Bramy Światłości”, wracam od razu do „Takeshiego”, bo tak naprawdę ta japońsko-latynoska mieszanka wybuchowa dopiero zaczyna się rozkręcać. Mam nadzieję, że sami się przekonacie.
Opracowanie: Milena Buszkiewicz
fot. Maja Lidia Kossakowska dla Booklips.pl
Kategoria: biurka polskich pisarzy