Biurka polskich pisarzy: Alek Rogoziński
Pierwszą powieść niczym dziewiętnastowieczny autor drukował w odcinkach w magazynie „Party”, z którym współpracuje od blisko dziewięciu lat. Nigdy nie wiadomo, czy bez redakcyjnej presji zakończyłby swój debiut o uroczym tytule „Ukochany z piekła rodem”. Na szczęście na jednej książce się nie skończyło i poza kontynuacją historii pisarki romansów, czyli „Morderstwem na Korfu”, księgarskie półki oferują jego trzecią powieść „Jak Cię zabić, kochanie?”, w której w pełen humoru sposób opisuje nie tylko różnorodne i sprawdzone sposoby pozbawienia życia, ale i tworzy wciągającą kryminalną intrygę obfitującą w osobliwych bohaterów.
Z wykształcenia jest filologiem, przez wiele lat pracował jako dziennikarz radiowy, obecnie w dwutygodniku „Party” prowadzi dział kultury i trzyma rękę na pulsie polskiego show biznesu.
W równie zabawny i zawadiacki sposób, jak perypetie książkowych bohaterów, Alek Rogoziński przedstawia czytelnikom nie tylko swoje biurko, lecz także kawałek swojego świata. Żaden wstęp nie odda tego, co znajdziecie poniżej.
Miejsce pracy: Kiedy po latach wynajmowania kolejnych mieszkań zdecydowałem się kupić swoje własne, przeżyłem spory dylemat, co powinno być priorytetem: lokalizacja czy metraż mojego przyszłego królestwa. Najlepiej byłoby oczywiście zafundować sobie wielki jak talent Katarzyny Bondy apartament z widokiem na całą Warszawę na ostatnim piętrze Cosmopolitana, ale jak wiadomo, ani dziennikarstwo, ani twórczość literacka nie przynoszą takich kokosów, aby można sobie było na ów luksus pozwolić. A ponieważ odkąd tylko się usamodzielniłem i wyprowadziłem z rodzinnego mieszkania w jednym z bemowskich mrówkowców, wynajmowałem lokale w Śródmieściu i w związku z tym – nie ma co się oszukiwać – stałem się okropnym leniuchem, przyzwyczajonym, że wszędzie ma blisko, to myśl, że teraz będę musiał zamieszkać „jedyne 30 minut od ścisłego centrum stolicy w pięknej otulinie rezerwatów przyrody” (czytaj: codziennie dojeżdżać do pracy 2,5 godziny w korkach z Białołęki), powodowała u mnie koszmary w nocy i ataki paniki za dnia. Moja mama śmiała się nawet, że najchętniej zamieszkałbym „w gnieździe uwitym na iglicy Pałacu Kultury i Nauki”. I prawie trafiła, bo ostatecznie kupiłem małe mieszkanie zbudowane tak blisko „daru narodu rosyjskiego dla ludu stolicy”, że już bliżej się nie da, no chyba, że zdecydowałbym spędzić resztę życia na przystanku autobusowym pod Dworcem Centralnym. Jednak coś za coś! Mój pokój ma niecałe 9 metrów kwadratowych i w związku z tym mowy nie ma, aby zmieściło się w nim coś więcej niż biurko-miniatura. Na szczęście mój serdeczny przyjaciel Paweł kiedyś mi takowe podarował z nieco kąśliwym komentarzem: „Bo już naprawdę nie mogę znieść widoku tego, jak piszesz przy kanapie z klawiaturą na kolanach!”. Owa miniatura biurka okazała się jednak wyjątkowo pojemna (albo też czarodziejska) i kiedyś, gdy sprzątałem pokój i służyła mi jako podręczny stolik do przechowywania odkurzanych klamotów, zmieściło się na niej ponad 100(!) przedmiotów – na czele z ogromnym podświetlanym globusem, dwoma kielichami wielkości bez mała mszalnych (nie, nie cierpię na alkoholizm, ale za to boję się ciemności, a te kielichy z zapalonymi w środku tealightami doskonale rozpraszają ? jakby to ujął poeta – „mroki nocy”) i misą z owocami. Na co dzień stoi tu rzecz jasna o wiele mniej rzeczy – kilka płyt, których aktualnie słucham, parę lektur, zabieranych potem do poduszki albo kąpieli („? i czytając w wannie, tracę wzrok”), mój ulubiony kubek z Madonną, przywieziony z jej koncertu w Berlinie, ukochany mały, ręcznie wykonany świecznik z Krety, no i oczywiście Amol. Bo – jak mówi starsze pokolenie w mojej rodzinie – „Amol jest dobry na wszystko”. I to akurat jest prawda!
Tryb pracy: Nieregularny. W przeciwieństwie do większości moich koleżanek i kolegów, którzy ścigają się w deklaracjach bez jakiej ilości napisanych znaków dziennie nie mogą spokojnie iść spać, nie sądzę, aby przy pisaniu konieczny był codzienny urobek godny górnika na przodku albo skazańca w kamieniołomach. Piszę wtedy, gdy mam na to ochotę, a przede wszystkim – pomysł. Z racji tego, że pracuję na pełnym etacie w redakcji, na pisanie książek zostają mi jedynie wieczory i noce. Cud, że – zważywszy na te pory doby – udaje mi się tworzyć kryminały, a nie erotyki. Acz jeśli moi sąsiedzi zza ściany nadal będą wydawać po 22:00 takie odgłosy jak to ostatnio bywa, to mocno się zastanowię, czy jednak nie zmienić gatunku.
Aktualny projekt: W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zacząłem pisać trzy książki i teraz muszę zdecydować, którą z nich dokończyć. Z jednej strony fani „Ukochanego z piekła rodem” i „Morderstwa na Korfu” upominają się o kolejną część przygód szalonych bohaterek tych powieści i czuję ich presję, a nie lubię zawodzić moich Czytelników. Z drugiej jednak – od dawna chciałem napisać coś z narracją w pierwszej osobie i kiedy spłodziłem kilkanaście tysięcy znaków, okazało się, że całkiem sprawnie mi to idzie i sam się nieźle takim pisaniem bawię. I wreszcie – z trzeciej strony – kilka osób zapytało, czy stać mnie na napisanie „poważnego”, a nawet mrocznego kryminału i pomny tego, że z poprzedniego takiego wyzwania („A umiałby pan napisać kryminał bez trupa?”) powstała moja trzecia książka „Jak Cię zabić, kochanie?”, chciałbym podjąć tę rękawicę. A co z tego wyjdzie? Być może – strona czwarta i zupełnie coś innego. I to właśnie w pisaniu kocham najbardziej – nie ma żadnych granic i w każdej chwili można zaskoczyć nawet samego siebie. Piękna sprawa, przyznacie?
Opracowanie: Milena Buszkiewicz
fot. Alek Rogoziński dla Booklips.pl
Kategoria: biurka polskich pisarzy