„Przyszła pora na Melchiora”, czyli jak Melchior Wańkowicz zatriumfował nad władzami PRL

26 października 2021

Proces, który w 1964 roku władze wytoczyły Melchiorowi Wańkowiczowi za „propagowanie materiałów oczerniających i poniżających PRL”, przeszedł do historii jako jeden z nielicznych przykładów triumfu literata nad władzami i absurdami ustroju. 26 października mija kolejna rocznica od tamtych wydarzeń.

Historia procesu Wańkowicza rozpoczęła się w marcu 1964 roku, kiedy z inicjatywy Antoniego Słonimskiego powstał memoriał skierowany na ręce premiera Józefa Cyrankiewicza. Pismo, w którym 34 znanych twórców polskiej kultury protestowało przeciw ograniczeniom przydziału papieru na druk oraz zaostrzeniu cenzury, do historii przeszło jako „List 34”. Na fakt, że Radio Wolna Europa podało treść pisma, Władysław Gomułka odpowiedział zakazem publikowania dzieł jego sygnatariuszy, „Tygodnikowi Powszechnemu” zredukowano poważnie nakład, a w mediach rozpętano kampanię propagandową przeciwko literatom.

Melchior Wańkowicz pod wpływem wydarzeń związanych z rozpowszechnieniem „Listu 34” napisał 30-stronicowy tekst, w którym krytykował politykę władz i kampanię wszczętą przeciw sygnatariuszom listu. Za pomocą dyplomatycznej poczty ambasady USA przesłał go mieszkającej w Waszyngtonie córce, a ta przekazała go Radiu Wolna Europa, gdzie tekst trafił na antenę.

Dlatego właśnie władze PRL-u uznały 72-letniego wówczas Wańkowicza za głównego prowodyra „Listu 34” i postanowiły przykładnie go ukarać. Na początku października Prokuratura Generalna wszczęła śledztwa przeciw Wańkowiczowi pod zarzutem przekazywania za granicę materiałów oczerniających i poniżających Polskę Ludową. W Warszawie podsumowano sytuację krążącym powiedzeniem: „przyszła pora na Melchiora”. Mieszkanie pisarza zrewidowano, zarekwirowano notatnik, maszynę do pisania, a wobec samego Wańkowicza zastosowano areszt tymczasowy.

Proces Wańkowicza rozpoczął się 26 października 1964 roku w warszawskim Sądzie Wojewódzkim. Akt oskarżenia oparto na artykule 23 par. 1 małego kodeksu karnego z 13 czerwca 1946 roku. Mówił on: „Kto rozpowszechnia lub w celu rozpowszechniania sporządza, przechowuje lub przewozi pisma, druki lub wizerunki, które zawierają fałszywe wiadomości, mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od trzech lat”.

Ale w Wańkowiczu zagrała, jak sam to określił, krew kresowych przodków, pieniaczy sądowych, którzy z prawowania się w urzędach uczynili sztukę. Pisarz odmówił składania zeznań, gdyż sąd nie zgodził się, by przy przygotowywaniu obrony mógł korzystać z własnych materiałów. Potem zażądał osobistej rozmowy z Gomułką lub Moczarem – rzecz w ówczesnych realiach bez precedensu.

W tym okresie proces pisarza nagłośniły zachodnie media, w jego obronie interweniował u polskiego ambasadora w Waszyngtonie senator Robert Kennedy (Wańkowicz miał wtedy amerykański paszport). Proces stał się sensacją, a opinia publiczna stanęła po stronie oskarżonego literata. 9 listopada sąd uznał Wańkowicza za winnego stawianych mu zarzutów i skazał na trzy lata więzienia, ale na mocy dekretu o amnestii z 20 lipca 1964 roku karę zmniejszono o połowę – do roku i sześciu miesięcy. Następnie do czasu rewizji procesu przez Sąd Najwyższy pisarza zwolniono do domu. Wańkowicz podejrzewał, że władze szukają pretekstu, aby go ułaskawić i po cichu wycofać się z całej afery. Pisarz nie zamierzał im jednak niczego ułatwiać i pakował walizki, by na przekór PZPR stawić się pod bramą więzienia.

W styczniu 1965 roku prokurator generalny Kazimierz Kosztirko w liście do Gomułki podkreślał „demonstracyjną niechęć skazanego do odwołania się od wyroku”, co uniemożliwiało polubowne zamknięcie całej sprawy. „Na dodatek Wańkowicz demonstracyjnie nie planuje zwrócenia się do Rady Państwa z prośbą o zastosowanie wobec niego prawa łaski” – dramatyzował Kosztirko, sugerując dwa rozwiązania: przeprowadzenie badań lekarskich, które pozwoliłyby na odroczenie wykonywania kary ze względu na wiek podejrzanego, lub też wydalenie Wańkowicza z kraju jako uciążliwego i niepożądanego obywatela państwa obcego (Wańkowicz miał amerykański paszport). Tymczasem po Warszawie chodziły plotki jakoby 72-letni pisarz ze szczoteczką do zębów i ciepłymi gaciami w teczce parokrotnie już szturmował wrota więzienia na Rakowieckiej, skąd go odsyłano do domu.

8 stycznia Gomułka zaprosił Wańkowicza na rozmowę. Stało się jasne, że Wańkowicz nie musi iść do więzienia ani wyjeżdżać. Proces umorzono, a nazwisko pisarza wróciło na łamy czasopism. Jednak po zakończeniu sprawy z Wańkowiczem władze zaczęły rozprawiać się z innymi intelektualistami, tymi, którzy nie cieszyli się tak wielką popularnością, za którymi nie ujmowali się amerykańscy senatorowie. Represje dotknęły m.in. Stanisława Cata-Mackiewicza, Januarego Rzędzińskiego, Stefana Kisielewskiego, Janusza Szpotańskiego i Pawła Jasienicę.

[am]
fot. (1) Archiwum Fotograficzne Władysława Miernickiego/Narodowe Archiwum Cyfrowe, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny – Archiwum Ilustracji/Narodowe Archiwum Cyfrowe, (2) Biblioteka Narodowa/Polona
źródło: naukawpolsce.pap.pl

Tematy: , , , , ,

Kategoria: artykuły