Łowca lalkoidów. O „Lalce” Bolesława Prusa czytanej na nowo

23 marca 2025

Czytając o nowym wydaniu „Lalki”, trafiłem na ciekawy komentarz. Pewien czytelnik stwierdził, że okładka, z której spogląda umięśniony wąsacz z odsłoniętym torsem, miś kolorowy, sugeruje, że głównym bohaterem powieści jest sigma, a to przecież zwykły beciak. Gdyby jednak okazało się, że w istocie Wokulski to gigachad? Ku takiej interpretacji skłania się Ryszard Koziołek, autor wstępu do reedycji najważniejszej książki Bolesława Prusa.

Sam fakt, że o dziele XIX-wiecznym dyskutuje się z wykorzystaniem młodzieżowych słów roku, choćby szydząc, mówi coś o jego żywotności. Był taki czas, jakieś dziesięć lat temu, w złotej erze fanpage’y, gdy użytkownicy Facebooka o zainteresowaniach literackich każdego dnia mogli znaleźć na tablicach żarty o łotewskich chłopach i memy z Wokulskim o filmowej twarzy Jerzego Kramasa, Rzeckim o obliczu Bronisława Pawlika i rzecz jasna Łęcką-Braunek w rolach głównych. Ich twórcy dworowali sobie z zepsucia Łęckiej i nieudolności Wokulskiego albo też chwalili emancypację (pozorną) Izabeli i ekonomiczną biegłość Stasia, który obecnie pewnie zagościłby na liście „Forbesa”.

Tematy te, w tym oczywiście zagadnienie pantoflarstwa Wokulskiego, od wielu dziesięcioleci grzały w szkołach. Do drwin z „Lalki” prowokował status książki-legendy. Krytycy warsztatu Prusa zazwyczaj bardzo pobłażliwie traktowani byli przez nauczycielki, jakby nieświadome faktu, że powieść krytykowano od samego początku. Zaraz po ukazaniu się książkowego wydania w 1890 roku w ośmioczęściowej recenzji Aleksander Świętochowski, naczelny „Prawdy”, zjechał nie tylko samą „Lalkę”, ale i Prusa. Jego zdaniem autor powinien trzymać się krótszych form prozatorskich lub poezji, brak mu bowiem filozoficznej głębi czy społecznego wyczucia. Prus zaciekle bronił swojego opus magnum. A Świętochowski ripostował, stwierdzając, że pisarz atakuje „z bezmyślnością dachówki, która zlatując, nie wie kogo i za co rani”.

W krytyce powieści często powracała kwestia (nie)wiarygodności psychologicznej poszczególnych postaci. Próbowano to tłumaczyć na różne sposoby. Jan Kott stwierdził na przykład, że niespójność wewnętrzna Wokulskiego za przyczynę ma „fikcyjną rozprawę z romantycznym pojmowaniem miłości”, czemu winny był Mickiewicz. Choć trudno w to uwierzyć, krytycy kwestionowali nawet talent Stasia do robienia pieniędzy. Tadeusz Kotarbiński w 1890 roku pisał o „Lalce” m.in.: „nie znać tu znowu logiki w robocie pieniędzy, w organizacji przedsiębiorstwa”. Kilka dekad później Janina Kulczycka-Saloni stwierdziła natomiast gorzko, że „Prus nie nauczył nikogo, jak (…) można robić pieniądze”. Jak zatem widać, hejt był zawsze.

Wróćmy jednak do internetu. Ten dał nam nie tylko bekę z „Lalki”, ale też skłaniał do odczytywania historii Wokulskiego i Łęckiej poprzez pryzmat współczesnej kultury i wrażliwości społecznej. Zaczęto zastanawiać się, czy Wokulski nie był czasem stalkerem, a może nawet – creepem? Czy przypadkiem Rzecki nie miał delulu? Materiał źródłowy okazuje się zatem bardzo podatny na nowe odczytania.

Potencjał drzemiący w ponownych spotkaniach z „Lalką” dostrzega też Ryszard Koziołek. Literaturoznawca i piewca czytania („Czytać, dużo czytać”), zaczyna swój wstęp do nowego wydania książki od przypomnienia, że „Lalka” to powieść pełna tajemnic. Tak jak tajemniczy jest życiorys Aleksandra Głowackiego. W jego sprawie kilka lat temu prowadziła śledztwo Monika Piątkowska. Mimo starań odkrywców w jego biografii nadal znajdują się luki i niedopowiedzenia. Wciąż wiemy niewiele o chorobie pisarza (epilepsji?), jego pobycie w szpitalu dla chorych na nerwy, traumie postyczniowej czy ostatniej muzie, Alinie Sacewicz. To z twórczości Prusa dowiadujemy się o życiu, nie na odwrót.

Gdy natomiast mowa o samej „Lalce”, enigmatyczne jest nie tylko zakończenie, ale też kwestie takie jak Wokulskiego interesy z Suzinem czy szczegóły relacji Łęckiej i Starskiego. Również mnogość interpretacji tytułu wprawia w zakłopotanie. Albo niejasny pierwowzór Łęckiej, postaci będącej zdaniem Tadeusza Boya-Żeleńskiego najlepszym literackim przedstawieniem „luksusowej kobiety w jej uroku czysto fizycznym” i „kaprysie jej pragnień”.

Wszystko to są jednak zaledwie szkolne zagadnienia, nad którymi ziewał niejeden maturzysta. Tymczasem Koziołek przekonuje nas, że do tej pory niewiele wiedzieliśmy o samym Wokulskim. Namawia do odrzucenia utrwalonego wyobrażenia na temat bohatera, w którym ścierały się dwa wilki, wilk pozytywista i wilk romantyk, oraz dostrzeżenia w nim… surowego mściciela, demona destrukcji, literacko spowinowaconego z hrabią Monte Christo. Jeszcze nie grzeje? Chwileczkę. Koziołek przekonuje nas dalej, że Wokulski to taki Rick Deckard z „Łowcy androidów”, który zamiast na replikantów poluje na lalki. A to, przyznajmy, już coś. Choć po prawdzie już wcześniej mogliśmy widzieć w Wokulskim postać sensacyjną, rodem z thrillera szpiegowskiego. Jan Kott nazywał go „wielkim aferzystą swojej epoki w międzynarodowym stylu”, agentem międzynarodowego handlarza bronią z Moskwy, Suzina. Czyli trochę to materiał na przeciwnika Bonda, a trochę na tzw. onucę.

Koziołek podkreśla, że Prus stara się zwrócić naszą uwagę na wątki inne niż romansowe i ekonomiczne. A może inaczej (raczej) – pułapka „szczwanego pisarskiego lisa” polega na tym, że sami powinniśmy ustalić, o czym właściwie przede wszystkim jest „Lalka”. A następnie poczuć, że udało nam się nawiązać z autorem szczególną więź intelektualną i emocjonalną. W najsłynniejszej powieści Aleksandra Głowackiego można zabłądzić jak w labiryncie w Ogrodach Hortulus w Dobrzycy. Błądził i Koziołek z historyczno-literacką maczetą w dłoni, wycinając w gąszczu interpretacji dwie ścieżki.

Pierwsza z nich to opowieść o porażce Wokulskiego. Mężczyzny skazanego na los kupca, który zawsze będzie kimś gorszym niż goły arystokrata, niedoszłego człowieka nauki, najpierw ożenionego z rozsądku, później zaś skompromitowanego jako absztyfikant Łęckiej. Ten „zdradzony i osamotniony milioner” wiele ma zdaniem Koziołka wspólnego ze swoim literackim ojcem, Prusem. Pisarz rozczarował się powstaniem, rozczarował się społeczeństwem i nie wyszło mu z nauką. Długo przypuszczał też, że nie wyjdzie mu z literaturą. Dopiero „Lalka” okazała się hitem. Konstruując swojego czerwonorękiego protagonistę, Prus skupił w nim całe rozczarowanie pozytywizmem i czarne patriotyczne pognębienie spotęgowane przez kolejny przegrany zryw.

A teraz, żeby dojść do „Łowcy androidów”, skręć w lewo. Tu zaczyna się kolejna ścieżka interpretacyjna – ta, która pozwoli nam spojrzeć na Wokulskiego nie jako na ofiarę losu, ale przyczynę strasznego losu jego ofiar. Nie człowieka miotanego przez żywioły, ale uosobienie kataklizmu. Może właśnie takiego sigmę z okładki Kiry Pietrek, która wykorzystała fragment obrazu malarza Johna Holcomba „Golden Age Brute” z 2015 roku. Umięśnionego wąsacza topless (a może nie tylko?), misia kolorowego. Zdaniem Koziołka Wokulski to bezwzględny i diablo skuteczny rewanżysta. Epicką „fabułę zemsty” pisarz wpasował w ramy nieco naiwnego romansidła wzbogaconego tanią sensacją.

Wokulski-kataklizm mści się na trzy sposoby. Po pierwsze – depcze „ideały niepodległościowe i naukowe”, polski „mit szlachetnej klęski w polityce”, wiarę w miłość i przyjaźń, biznes, Łęcką, Łęckiego, Rzeckiego, no i ten zasławski zamek. Po drugie – Wokulski pojawia się jako jeździec apokalipsy stratowany przez własnego wierzchowca. Obrażony na świat, który go nie docenił, mówi mu „farewell” i zabiera w pustkę niedopowiedzeń wszystkie swoje cnoty i możliwości. Po trzecie – Wokulski-Prus mści się na współczesnym mu czytelniku (w czasach Prusa przecież za „Lalką” nie przepadali), odbiera mu wszystkich przyjemnych bohaterów, cały pozytywistyczny zapał. Wokulski staje się więc „narzędziem autorskiego wymiaru sprawiedliwości”.

Koziołek wskazuje, że fabuła zemsty w „Lalce” jest bardzo silnie związana z „Hrabią Monte Christo” Alexandre Dumasa. Z Edmundem Dantèsem łączą Wokulskiego liczne paralele biograficzne – choćby uwięzienie, powrót po wielu latach, zdobycie majątku i potęgi, zranione uczucia jako katalizator zemsty, finałowe farewell. Bardzo istotną zbieżnością okazuje się też kwestia napoleońska, stale obecna tak u Dumasa, jak i u Prusa, nieco zakamuflowana płachtą maskującą manii Rzeckiego, który w Napoleonie III usiłuje dostrzec Bonapartego. Koziołek dowodzi, że tak naprawdę Prus usiłuje zaszczepić w czytelniku przekonanie, że tylko dzięki „oświeconej przemocy” można będzie zmienić położenie polityczne (nieistniejącej) Polski.

No dobrze, ale co z zapowiadanym „Łowcą androidów”? Jest i on. Koziołek powtarza, że Prus, który doskonale zgłębił życie miasta i panujące w nim stosunki społeczne, a także zajrzał w serca Polaków, głęboko się tym wszystkim zasmucił. Dlatego właśnie bohaterowie „Lalki” to zdziwaczali samotnicy, blagierzy czy w końcu replikanci – „nieludzie” udający „ludzi napoleońskich”. Tytułowa lalka to każdy z nich. Lalki demaskuje i ośmiesza, a ostatecznie niszczy nasz łowca androidów – czy raczej łowca lalkoidów – nadczłowiek Stanisław Wokulski. Nasuwa się pytanie: czy robotyczni subiekci śnią o elektrycznych Bonapartych?

Wspominany Kott, kończąc swój esej „O 'Lalce’ Bolesława Prusa” z roku 1950, niejako w odpowiedzi hejterom, pisze, że „nie ma piękniejszego zadania dla krytyka nad pokazanie w klasycznych dziełach literatury całego osadu historii, całej epoki, który zastyga na kartach książki”. O panoramie społecznej i totalnym charakterze „Lalki” czytaliśmy do znudzenia już w szkole. Najbardziej reprezentatywną, najbardziej nowoczesną XIX-wieczną polską powieścią nazywała ją choćby Kulczycka-Saloni, wtórując za wielkim literaturoznawcą Henrykiem Markiewiczem. Koziołek jednak zwraca uwagę na jeszcze jeden ciekawy XIX-wieczny wątek, który mógł umknąć podczas wcześniejszych odczytań – tradycję powieści tajemnic, spopularyzowanej przez „Tajemnice Paryża” Eugeniusza Sue. Czyli gatunek, który w sensacyjnym anturażu przemyca krytykę nierówności społecznych, bunt i ideę nadczłowieka. A skoro już dobrnęliśmy do zaczątków kultury popularnej, dalej bawmy się „Lalką” bez ograniczeń. Zabierzmy ją do laboratorium nowoczesności i ponowoczesności. Eksperymentujmy, demaskujmy, memujmy. Czy historia lalki Heluni Stawskiej nie jest równie przerażająca co losy demonicznej Annabelle?

Jacek Adamiec


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: artykuły