Jak szwedzki reżyser wystawiał z więźniami „Czekając na Godota” Samuela Becketta. Prawdziwa historia, która stanowiła inspirację dla filmu „Komedianci debiutanci”

8 października 2021

W 1985 roku szwedzki aktor i reżyser Jan Jönson wystawił sztukę pt. „Czekając na Godota” Samuela Becketta wraz z osadzonymi z więzienia o zaostrzonym rygorze w Kumla. Perypetie, jakie z tego wynikły, wraz z nieoczekiwanym finałem całej przygody, który miał miejsce w teatrze w Göteborgu, zainspirowały fabułę filmu Emmanuela Courcola „Komedianci debiutanci”. Z okazji kinowej premiery tego obrazu publikujemy poniżej wspomnienia Jana Jönsona z tego wyjątkowego teatralnego doświadczenia. (Uwaga! Materiał poniżej może zawierać spoilery dla osób, które nie oglądały filmu.)

Pracowałem wtedy jako aktor w Szwedzkim Teatrze Narodowym. Przez kilka miesięcy wystawiałem monolog, „The Man Himself”, autorstwa Amerykanina, Alana Drury’ego, wyznanie młodego mężczyzny poszukującego własnej tożsamości. Po ostatnim występie w Sztokholmie, jeden z widzów przyszedł się ze mną zobaczyć. Powiedział: „Proszę nie przestawać wystawiać tego przedstawienia, to bardzo ważna sztuka. Musi pan wystawić ją we wszystkich teatrach, ale też na uniwersytetach, wszędzie!”. Ten mężczyzna był naczelnikiem więzienia w Kumla i zapytał mnie, czy mógłbym przyjechać i wystawić to przedstawienie także w jego więzieniu, dla tamtejszych osadzonych.

Zgodziłem się i wystąpiłem przed siedemdziesięcioma pięcioma osadzonymi, którzy patrzyli na mnie na około trzydzieści różnych sposobów, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. Przy pierwszej kwestii, która brzmiała: „Mam na imię Michael”, jeden z osadzonych natychmiast kazał mi spieprzać, podkreślając swoje słowa dobitnym gestem. Byłem nieco przestraszony, więc powtórzyłem: „Mam na imię Michael”. Kiedy kątem oka spojrzałem na tamtego mężczyznę, mogłem stwierdzić, że zaczął słuchać. Na koniec przedstawienia nie dostałem oklasków, panowała całkowita cisza. Gdy zszedłem ze sceny, strażnicy poprosili, abym wrócił tam i porozmawiał z osadzonymi. Mężczyzna, który mnie obraził, wstał i powiedział: „Wróć tu i naucz nas, jak się robi teatr”. Po czym wręczył mi czerwoną różę. Nigdy nie dowiedziałem się, skąd ją wziął.

Podczas przedstawienia widziałam te wszystkie twarze, tych osobliwych widzów siedzących przede mną. W połowie monologu zacząłem myśleć o sztuce „Czekając na Godota”. Pomyślałem, że ci mężczyźni to postacie ze sztuki Becketta. Powiedziałem:

– Nie wiem, czy potrafię nauczyć was gry aktorskiej, ale mogę wrócić tutaj i zacząć od przeczytana sztuki.

– Jakiej?

– „Czekając na Godota”.

Wtedy podniósł się inny mężczyzna i powiedział do mnie głębokim głosem: „Beckett jest moim bohaterem”. Opowiedziałem im o swoim życiu, powodach, dla których zostałem aktorem i jak w wieku 14-15 lat odkryłem twórczość Becketta, wcielając się w rolę dziecka w „Godocie”. Naczelnik przytaknął i powiedział: „Przyjeżdżaj do mojego więzienia, spędź tu tyle czasu, ile chcesz, nawet rok, i wystaw tę sztukę”.

Spektakl „Czekając na Godota” wystawiony w więzieniu w Kumli.

Wróciłem do więzienia i spędziłem tam rok, który stanowił długą przyjaźń z tymi osadzonymi. Zaczęliśmy czytać sztukę z około dwudziestoma osadzonymi. Jednak w pewnym momencie, musieliśmy wybrać pięciu. Obawiałem się powiedzieć któremukolwiek z nich, że go nie potrzebuję, więc celowo opóźniałem tę chwilę. Oni wszyscy mnie fascynowali. Słuchałem ich głosów, obserwowałem mowę ciała. Pewnego dnia oni sami powiedzieli mi, że muszę podjąć decyzję. Dodali także, że ci, którzy nie będą mogli wystąpić na scenie zawsze, mogą ćwiczyć za kulisami. Wybrałem dwóch osadzonych, którzy rozmawiali ze mną wieczorem o monologu. Pierwszy z nich miał wcielić się w rolę Vladimira, a drugi – Pozza.

Vladimir wtedy powiedział mi:

– „Czekając na Godota” to nie sztuka.

– A co w takim razie?

– To mój pamiętnik.

Bardzo długo ćwiczyliśmy. Mieliśmy pozwolenie jedynie na pierwszy akt. Po roku znaleźliśmy właściwy rytm i ciszę. Wystąpiliśmy w więzieniu i powiedziano nam, że dobrze byłoby, gdyby udało nam się wystawić tę sztukę w prawdziwym teatrze. Tak więc ci osadzeni, spośród których część nie była na zewnątrz prawie od dziesięciu lat, dostali zgodę na wyjście i wystąpienie w Göteborgu. Pierwszy raz w życiu spotkali ludzi, którzy ich słuchali. Wróciliśmy do więzienia i tak to się skończyło.

Później dostałem list od Samuela Becketta, który usłyszał o naszym projekcie i chciał się ze mą zobaczyć. Umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni w Paryżu, obok Panteonu. Opowiedziałem mu o więzieniu, próbach i tym podobne.

Zdziwiony zapytał mnie:

– Dlaczego wystawiliście tylko połowę sztuki?

– Nie było nas stać na zapłacenie za udostępnienie całości.

Wziął papierową serwetkę i napisał na niej, że ofiaruje mi tę sztukę.

– Wracaj do domu, pokaż to mojemu szwedzkiemu wydawcy, wróć i opowiedz mi, jak wszystko się potoczyło.

Jan Jönson i Samuel Beckett w paryskiej kawiarni.

Przećwiczyliśmy całą sztukę i mogliśmy wystawić ją trzy razy w trzech teatrach. W Göteborgu wyprzedano wszystkie bilety. Rano odbyła się konferencja prasowa. Po lunchu, wspólnie z naczelnikiem i osadzonym wcielającym się w rolę Pozza dokonaliśmy pewnych technicznych poprawek. Pozostała czwórka powiedziała mi: „Widzimy się za dziesięć minut”. I zniknęli. Szukałem ich wszędzie, na próżno. I tak, gdy nadszedł czas przedstawienia, wyszedłem na scenę i stałem tam przez dwie godziny. Improwizowałem przez dwie godziny, musiałem to wszystko z siebie wyrzucić.

Wróciłem do Paryża, aby spotkać się z Samuelem Beckettem.

– Opowiedz mi o przedstawieniu.

– Sam, mieliśmy kilka problemów.

– Jakich problemów?

– Sześć godzin przed występem wszyscy uciekli, wszyscy oprócz Pozza.

– Uciekli?

Zaczął się śmiać i nie mógł przestać. Potem powiedział: „To najlepsze, co mogło spotkać moją sztukę od czasu, gdy ją napisałem”.

Niedługo potem dostałem telefon od moich aktorów. Byli w Hiszpanii. Zostali tam aż do powrotu do Szwecji. Teraz wszyscy są już wolni.

Kadr z filmu „Komedianci debiutanci”.

Trochę później dostałem list od naczelnika więzienia San Quentin w Kalifornii. Usłyszał o mojej przygodzie i zaprosił mnie na spotkanie. Tak więc stanąłem twarzą w twarz z nim i jego zespołem, wzięty w krzyżowy ogień pytań: „Jak mogłeś zaangażować osadzonych do wystawienia sztuki, zabrać ich na zewnątrz i pozwolić uciec?”. Opowiedziałem im o wszystkim. Zapytali mnie, czy nie chciałbym spędzić dwóch lat z ich osadzonymi i ponownie wystawić sztukę Becketta. Niektórzy z moich aktorów spędzili całe życie w więzieniu. Traktowali tę sztukę jak swój pamiętnik. Powiedzieli mi: „Mamy ubogi język, a wypowiadanie tych kwestii na głos jest jak otwierające się przed nami drzwi, pozwala znów poczuć się człowiekiem, znaleźć własną tożsamość”. Podczas prób jeden mówił do drugiego: „Nie jesteś wiarygodny. Skup się, wystawimy sztukę o naszym własnym cierpieniu, jeśli nie potraktujesz tego poważnie, będziesz mieć kłopoty”.

Ta historia zmieniła moje życie. Później odwiedziłem więzienie dla kobiet, żeby wystawić „Szczęśliwe dni” Samuela Becketta. Powinienem kontynuować moją pracę nad „Końcówką” Becketta w więzieniu w Folsom, ale ten projekt został odłożony. Od tamtej pory jeżdżę po świecie i wystawiam własne przedstawienie zatytułowane „Moments of Reality” opowiadając historię tych dwóch przygód z Kumla i z San Quentin. Mam nadzieję, że zjednam sobie kilku amerykańskich osadzonych, który teraz są już wolni. Zaprzyjaźniłem się z Samuelem Beckettem. Cóż za zaszczyt! Kiedyś pokazałem mu nagranie z San Quentin. Siedzieliśmy razem z jego amerykańskim wydawcą, Barney’em Rossetem. Na koniec Sam spojrzał na mnie i powiedział:

– Kim jesteś? Czemu to zrobiłeś?

Odpowiedziałem:

– Lubię ciszę w twoich utworach.

Spojrzałem na niego i dodałem:

– Lubię też ciszę na twojej twarzy.

Odwrócił się do mnie i powiedział:

– W twojej pracy zobaczyłem podwaliny mojej sztuki.

[am]

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: artykuły