Dwa tysiące kroków na szczyt i dwieście, by spaść w otchłań. O trylogii Hilary Mantel z Thomasem Cromwellem

2 marca 2021

W 2020 roku Hilary Mantel o włos minęła się z ustanowieniem historycznego rekordu. Jej „Lustro i światło”, potężna, licząca sobie niemal tysiąc stron księga zamykająca trylogię o Thomasie Cromwellu, znalazła się na długiej liście nominowanych do nagrody Bookera. Ponieważ Mantel wygrywała wcześniej dwukrotnie, nagradzana za poprzednie tomy z serii: „W komnatach Wolf Hall” i „Na szafocie”, niewiele brakowało, by stała się pierwszym w historii pisarzem wyróżnionym Bookerem trzykrotnie. Ostatecznie się nie udało, wyróżnienie powędrowało do debiutującego Douglasa Stuarta za „Shuggie Bain”. Nie zmienia to faktu, że trylogia Hilary Mantel zasługuje na uwagę i uznanie. Warto się zatem nad nią pochylić.

Hilary Mary Mantel urodziła się w 1952 jako najstarsza z rodzeństwa w rodzinie Thompsonów w Glossop. Pracowała między innymi na stanowisku sprzedawczyni, pracowniczki socjalnej i krytyczki filmowej dla „Spectatora”. Pisarsko zadebiutowała w 1985 roku powieścią „Every Day is a Mother’s Day”. Z jej kilkunastu książek zaledwie kilka zostało przełożonych na język polski, u nas w kraju jest zatem przede wszystkim znana z serii historycznych – oprócz wspomnianej już trylogii o Thomasie Cromwellu mogliśmy przeczytać również „Kogo śmierć nie sięgnie”, dziejącą się w czasach rewolucji francuskiej, z Dantonem, Robespierre’em i Desmoulinsem na pierwszym planie.

Z Anglią epoki Tudorów wielbiciele prozy historycznej zapoznali się blisko dzięki literackiej płodności Philippy Gregory. Jej seria „Dynastia Plantagenetów i Tudorów” liczy sobie piętnaście książek – od „Władczyni rzek”, gdzie poznajemy Jakobinę Luksemburską, matkę Elżbiety Woodwille, która miała zostać teściową Henryka VII i tym samym również babką Henryka VIII, aż po „Uwięzioną królową”, gdzie na pierwszym planie pojawia się Maria Stuart, królowa Szkotów. Jednak sposób, w jaki obie autorki pokazują epokę, bardzo się różni. Gregory kładzie nacisk na postaci kobiece, wątki romantyczne, emocje, miesza fakty i fikcję, czasem dodaje nawet aurę nadprzyrodzoną. Mantel natomiast koncentruje się na Wielkiej Grze – polityce, walce o władzę, utrzymywaniu się na powierzchni za pomocą zręcznych intryg, gładkich słówek i sprytnych manipulacji. Każdy, kto chociaż trochę interesował się historią Anglii, doskonale wie, jak łatwo było wypaść z łask króla Henryka VIII i trafić z grona najbardziej zaufanych doradców wprost na szafot. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów jest życie kardynała Thomasa Wolseya, który zmarł pozbawiony wszystkich przywilejów i oskarżony o zdradę, ponieważ utrudniał królowi uzyskanie unieważnienia małżeństwa z Katarzyną Aragońską i poślubienie Anny Boleyn. To samo tyczy się Tomasza More’a, kanclerza Anglii, dzisiaj świętego męczennika Kościoła katolickiego, straconego w 1535 roku. Motywacje Wolseya i More’a znacząco się różniły: ten pierwszy jest najczęściej przedstawiany jako głodny władzy manipulant (w sztuce Szekspira „Henryk VIII”, w filmie „Oto jest głowa zdrajcy” czy w serialu „Tudorowie”), drugiemu natomiast przypisuje się zazwyczaj bardziej wzniosłe pobudki, wypływające z głębokiej religijności. Ogólnie sprzeciwianie się woli Henryka było w najlepszym razie niezdrowe. Zazwyczaj jednak przynosiło tragiczne konsekwencje.

Thomas Cromwell utrzymał się stosunkowo najdłużej. Ale i na niego w końcu przyszła pora. Był genialnym strategiem i dysponował wyjątkowym wyczuciem chwili, niemniej i tacy wytrawni gracze popełniają czasem błędy. Błędem Cromwella było doprowadzenie do małżeństwa Henryka z Anną z Kleve. Portret Anny autorstwa Hansa Holbeina bardzo się królowi spodobał, na żywo jednak uroda przyszłej małżonki potężnie go rozczarowała. Ponoć „roztaczała złe wonie” i miała „obwisłe piersi”. W kwestii złych woni było to przyganianie, jakie kocioł funduje garnkowi, ponieważ Henryk, z powodu wiecznie ropiejącej rany na nodze, również nie pachniał najpiękniej.

Ostatecznie Anna wyszła na całej operacji całkiem nieźle (a na pewno lepiej niż Anna Boleyn czy Katarzyna Howard). Po anulowaniu (ponoć nieskonsumowanego) małżeństwa została sowicie wynagrodzona, co więcej, z upływem czasu stała się dla Henryka serdeczną przyjaciółką, z którą chętnie korespondował i obdarzał czułym mianem „Drogiej Królewskiej Siostry”. Dla Cromwella było już jednak za późno.

Pierwsza część trylogii Hilary Mantel, „W komnatach Wolf Hall”, obejmuje lata 1500-1535, czyli do śmierci Tomasza More’a. „Na szafocie” to upadek i śmierć Anny Boleyn oraz królewski romans z Jane Seymour – jedyną królową, która dała Henrykowi VIII syna, przyszłego Edwarda VI, i jedyną, którą pochowano z honorami należnymi prawowitej małżonce władcy Anglii. Zamykający trylogię tom „Lustro i światło” koncentruje się natomiast na ostatnich czterech latach życia Cromwella, aż do jego egzekucji w 1540 roku.

Materiały do pierwszej książki Mantel zbierała przez pięć lat. Stworzyła cały katalog danych, aby mieć pewność, że nie popełni błędów faktograficznych. Ta drobiazgowość jest zresztą dobrze widoczna w całej trylogii i niektórzy recenzenci uważali ją za wadę, sugerując, że kiedy autorka zaczęła wreszcie pisać, nie wiedziała, kiedy przestać – tak bardzo pragnęła podzielić się z czytelnikami zgromadzonym w pocie czoła obszernym materiałem. Inni, przeciwnie, sądzili, że sumienne odwzorowanie realiów przenosi nas podczas lektury w świat Tudorów, przykuwając uwagę tak, że trudno się oderwać. I taka też była intencja autorki, co podkreślała w wywiadach.

Mantel zdaje sobie sprawę, że przy największej nawet dbałości o historyczną dokładność nie da się uniknąć improwizacji, ponieważ emocje, postawy, dialogi za zamkniętymi drzwiami i szepty dworzan nie znalazły raczej miejsca w kronikach. Trzeba się z tym pogodzić i nie udawać, że jest inaczej, a wtedy autentyzm zostanie zachowany mimo swobody interpretacji. Autorka w pełni korzysta z tego przywileju, tworząc wizerunek postaci Cromwella – zgodnej z własnymi wyobrażeniami. Odbiegają one od wizji bezwzględnego karierowicza, pnącego się do celu po trupach i kalkulującego każdy ruch i każde słowo. Tak właśnie prezentuje się w sztuce Roberta Bolta „Oto jest głowa zdrajcy” i w interpretacji Leo McKerna z wersji filmowej.

Mantel widzi go jednak inaczej. Ambitny, jak najbardziej, świadomy podskórnych napięć wokół siebie, sprytny, pragmatyczny. Jednocześnie jednak solidny, mocno stąpający po ziemi, kierujący się zasadami, z wyraźnie wytyczonymi priorytetami, przywiązany do rodziny, pragnący dobrze wypełniać swoje obowiązki, faktycznie zasługiwać na pokładane w nim zaufanie. Jego podstawowy talent to zdolności wytrawnego obserwatora, który znakomicie zna się na ludziach i umie przewidzieć ich posunięcia, zanim jeszcze podejmą jakąkolwiek decyzję. Wychwytuje mikrogesty, język ciała, znaczące spojrzenia, ton przebijający spod słów i zaprzeczający ich treści. Umie przewidywać konsekwencje i budować scenariusze, doskonale też wie, komu służy – co oznacza, że zna każdą zaletę i każdą słabostkę Henryka, nie mówiąc już o jego potężniejszych wadach, których też królowi nie brakuje.

Kiedy poznajemy Cromwella na początku „W komnatach Wolf Hall”, jest zaledwie kilkunastoletnim wyrostkiem. Właśnie dopełzł do progu domu starszej siostry, Kat, po tym, jak posmakował – po raz nie wiadomo który – ciężkiej ręki ojca. I tym razem ojciec postarał się tak bardzo, że całe Putney w mig obiegła plotka, że do chłopca trzeba wzywać księdza. Wieści nieco przesadzone, ale i tak Tom wie, że najwyższy czas odejść. Ucieka zatem z domu. Kilka aluzji sugeruje, że zaznał przez kolejne lata awanturniczego życia, wyrobił sobie krzepę, zaciągnął się do francuskiego wojska, pomieszkał z pewną wdową w Antwerpii… zdobył sporo doświadczenia, wiele zobaczył. Jednak spotykamy go ponownie wówczas, gdy wszystko to ma już za sobą. Jest 1527 rok i Thomas Cromwell to zaufany sługa najpotężniejszego królewskiego zausznika – kardynała Wolseya, od ponad dekady szczęśliwy mąż Liz Wykes i ojciec kilkorga dzieci: syna George’a oraz córek Anny i Grace.

O rodzinnym życiu Cromwella wiele nie wiadomo, więc tu autorka miała sporo białych plam do wypełnienia. Liz zmarła w 1929 roku, czyli zanim Thomas wspiął się na szczyt, a córki prawdopodobnie niedługo później. Syn, George, miał w przyszłości zostać szwagrem Henryka VIII poprzez małżeństwo z Elizabeth (Bess) Seymour, siostrą Jane. Zmarł co prawda młodo, w okolicach trzydziestki, ale we własnym łóżku – jakimś cudem udało mu się przetrwać spektakularny upadek ojca i wszelkie inne zawirowania wokół dworu, chociaż to właśnie on był posłem wydelegowanym, by powitać królewską narzeczoną Annę z Kleve w porcie w Calais.

Mantel założyła jednak, że bez solidnego rodzinnego kośćca Cromwell nie byłby tym, kim był. Obdarzyła go zatem harmonijnym związkiem z mądrą, przenikliwą i opiekuńczą kobietą, a także dziećmi, dla których mógł stać się prawdziwym wzorem i przewodnikiem – odcinając się ostatecznie od cienia własnego ojca (godnego zastępstwa dla brutalnego Waltera szukał zresztą przez całe życie i znalazł po części w Wolseyu, a po części w Henryku). W domu otacza go więc atmosfera pogody i spokoju, z niej czerpie siłę. U boku Wolseya natomiast powoli kształtuje swoją polityczną osobowość, przygotowując się do przyszłej roli. Rozmowa Cromwella i Wolseya, odbywająca się na początku książki, to dobry przedsmak rodzaju prozy, z którą będziemy mieć do czynienia. Potoczysta, skrząca się humorem, przeskakująca swobodnie od postaci do postaci, stawiająca czytelnika w roli bezpośredniego świadka dialogu – nie ma zatem skrótów, tylko bardzo dokładny, szczegółowy obraz. Tak wygląda cała seria i w zasadzie już na samym początku można rozsądzić, do której grupy odbiorców się zaliczamy – tych, którzy natychmiast dadzą się wciągnąć, porwać z nurtem i pozostaną przy Cromwellu do końca, czy tych, którzy woleliby większą powściągliwość i minimalizm. Mantel bez wątpienia gra z nami w otwarte karty: oto prezentacja, kupujesz taką formę, to zapraszam.

Trzeba bardzo wyjątkowej postaci, żeby utrzymała na swoich barkach trzy tomy, z czego dwa imponującej objętości. A Thomas Cromwell pozostaje w dodatku obecny praktycznie przez cały czas na pierwszym planie. Na czym zatem polega sekret, dzięki któremu zainteresowanie czytelnika się utrzymuje? W zasadzie są dwa. Pierwszy to studnia bez dna, jaką jest historia Anglii za czasów Henryka VIII, rewolucje religijne, przemiany obyczajowe, zawirowania prawne, skandale i manipulacje. To bardzo dynamiczna gra, w której spore znaczenie ma temperament i osobowość króla – aby dobrze z nim żyć, trzeba go dogłębnie znać i rozumieć. Mantel potrafi oddać tę atmosferę niezwykle żywo i wiarygodnie, budując barwny kolaż zdarzeń i postaci, unikając nudnego sprawozdania rodem z podręcznika. Drugim sekretem są bohaterowie, z których każdy ma wyraziście zarysowaną osobowość – od Wolseya i More’a po każdego pomniejszego sługę na dworze. Co więcej, autorka celuje w pokazywaniu głębi postaci kobiecych, ich siły, roztropności, samowystarczalności, ale też konieczności dostosowania się do reguł świata rządzonego przez mężczyzn. Między innymi oddaje sprawiedliwość Marii Boleyn, przez pisarzy najczęściej pokazywanej jako ta słaba, uległa, naiwna, w kontraście do ekspansywnej, wyrafinowanej i sprytnej siostry Anny. Są też inne: Liz Cromwell (chociaż z konieczności występuje bardzo krótko), Jane Rochford, stracona potem wraz z królową Katarzyną Howard., Bessie z Seymourów Cromwell (która, zdaniem teścia, z powodzeniem mogłaby kierować całą armią).

Śledząc losy Thomasa Cromwella, nie sposób oprzeć się refleksji, że był na skostniałym dworze angielskim powiewem świeżego powietrza i wyprzedzał swoje czasy. W gruncie rzeczy to właśnie go zniszczyło – jako gorący orędownik reformacji miał nadzieję, że królowa z Kleve umocni ten trend. Myślał szeroko, perspektywicznie, kierował się tolerancją, stawiał na otwartość umysłu i wysłuchiwanie argumentów wszystkich stron. Zapewne nawet dzisiaj byłby politykiem, z którym trzeba się liczyć – i którego można szanować i podziwiać. Nie oznacza to, że mieliśmy do czynienia z kryształową postacią, bynajmniej. To on wyniósł Annę Boleyn na szczyt – i to on nie zawahał się jej zniszczyć. Czym się kierował… to nie jest już takie jednoznaczne. Z pewnością miał na celu przyszłość kraju, Anna zawiodła oczekiwania, nie rodząc męskiego potomka. Bez wątpienia czuł też, że służy królowi. Jednocześnie jednak dobrze pamiętał konsekwencje błędów Wolseya i uporu More’a. Wiedział, że musi być od nich bardziej przemyślny, jeśli chce ocalić własną głowę i pozycję.

Tak, miał wyrzuty sumienia, gdy Anna zmierzała na szafot, ale też poczucie dobrze wypełnionej misji. Cromwell nie byłby tak ciekawą i silną postacią, gdyby nie krył w sobie sprzeczności.

Początkowo Hilary Mantel miała nadzieję wydać ostatni tom, „Lustro i światło”, w 2018 roku. Kiedy termin premiery zaczął się coraz bardziej opóźniać, pojawiły się plotki i spekulacje. Czyżby autorka miała kryzys twórczy? A może rozpraszają ją inne projekty? Niektórzy twierdzili, że opisanie sceny egzekucji Cromwella to dla niej za dużo. Mantel zaprzeczała wszystkim tym pogłoskom, lakonicznie stwierdzając, że praca nad książką okazała się zwyczajnie „trudna”. I nic w tym dziwnego. „Lustro i światło” to ukoronowanie procesu, który rozwijał się przez dwa poprzednie tomy – Thomas Cromwell osiąga szczyt swojej potęgi i wpływów. Zrzucenie go po tym w otchłań po prostu musi być bolesne. To trochę tak, jak być opiekunem i przewodnikiem, który ostatecznie zawiódł – dał wszystko, a następnie to odebrał. Niczym Thomas w stosunku do Anny Boleyn. Pod względem emocjonalnym ostatni tom trylogii jest najbardziej intensywny. I bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że długie oczekiwanie się opłaciło: Mantel nie zawiodła swoich wielbicieli w najmniejszym nawet stopniu. Czytelnicy rzucili się na książkę zachłannie, w ciągu pierwszych trzech dni po premierze sprzedano ponad 95 tysięcy egzemplarzy. Krytycy pisali o „Lustrze i świetle” z zachwytem, „New Yorker” wyłamał się, nazywając powieść „nadmiernie opasłą”, ale w większości mówiono o złożonym, wielowymiarowym, pochłaniającym bez reszty arcydziele.

„Bywało, że w ciągu jednego tygodnia stawaliśmy się świadkami wydarzeń, które w zwyczajnych okolicznościach wystarczyłyby kronikarzom na dekadę” – zauważa Thomas Boleyn, ojciec zgładzonej Anny, w rozmowie z Cromwellem. W porównaniu do dwóch poprzednich tomów „Lustro i światło” ma w sobie więcej spokoju, refleksji, filozofii i metafizyki. Na swój sposób Thomas Cromwell przyjmował zawsze do wiadomości, że nadejdzie dla niego moment rozliczenia z życiem, ze sobą i z Bogiem. Miał nadzieję, że później niż prędzej, że może przeżyje najjaśniejszego pana (chociaż tej nadziei, rzecz jasna, nigdy nie artykułował na głos). Nie jest jednak zaskoczony ani zaszokowany – zbyt wiele już widział. W wyobraźni przeżył i przetrawił swój potencjalny upadek wiele razy. I kiedy wreszcie do niego dochodzi, całość mieści się zaledwie na dwustu ostatnich stronach. Dwa tysiące kroków na szczyt – i zaledwie dwieście, by spaść w otchłań. A sama egzekucja? Nie więcej niż dwadzieścia kroków…

Król Henryk VIII szczerze żałował śmierci swojego lorda Cromwella. Wiedział, że dał się ponieść urażonej dumie i sporo przez to stracił. Przeżył Thomasa o siedem lat i nie były to lata łatwe: jego małżeństwo z piękną młódką, Katarzyną Howard, okazało się katastrofą. Ostatnia żona, Katarzyna Parr, była dla niego przede wszystkim opiekunką i pielęgniarką. Wszedł na wojenną ścieżkę z Francją i pogrążył kraj w gospodarczym chaosie. Popełniał jeden błąd za drugim. A co by powiedział na wieść, że to nie Edward, syn Jane, ale wyklęta Elżbieta, córka Anny, miała przejść do historii jako jedna z największych władczyń w dziejach? Tyle błędów, tyle potknięć…

Zupełnie jakby faktyczny władca Anglii złożył głowę na szafocie razem z Cromwellem 28 lipca 1540 roku.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: artykuły