12 ciekawostek na temat Anthony’ego Burgessa, o których mogłeś nie wiedzieć

26 lutego 2017


Powieściopisarz, poeta, dramaturg, scenarzysta, kompozytor, lingwista, tłumacz i krytyk. Choć większość kojarzy go głównie jako autora „Mechanicznej pomarańczy”, pozostawił po sobie bogaty dorobek, który długo jeszcze będzie przedmiotem analiz badaczy literatury, muzyki i kina. Przybliżamy postać Anthony’ego Burgessa, jednego z największych XX-wiecznych twórców brytyjskich.

1. Miał trudne dzieciństwo, które pchnęło go w ramiona sztuki. W 1918 roku, kiedy Anthony nie ukończył jeszcze dwóch lat, jego matka i siostra zmarły w odstępie kilku dni na grypę hiszpankę siejącą wówczas spustoszenie na całym świecie. Pisarz uważał, że ojciec miał mu za złe, że to właśnie jemu udało się przeżyć. Trzy lata później ojciec ożenił się z owdowiałą Irlandką, tłustą analfabetką, która ciągle bekała i grzebała w zębach. Choć rodzina radziła sobie nieźle pod względem finansowym – prowadzili sklep tytoniowy i alkoholowy – chłopak czuł się samotny i inny. „Byłem ignorowany i pogardzany. Obdartusy z gangów rzucali się na takich dobrze ubranych chłopców jak ja” – wspominał. „Kiedy poszedłem do podstawówki, potrafiłem czytać. W szkole w Manchesterze, gdzie chodziłem, większość dzieci nie umiała czytać, więc byłem trochę z dala od nich”. Z samotności wyrwała go muzyka. Urzeczenie przyszło, kiedy w radiu usłyszał flet grający solo z „Popołudnia fauna” Claude’a Debussy’ego.

2. Początkowo nie planował zostać pisarzem, lecz kompozytorem. Burgess szybko poszedł w ślady rodziców (jego matka była m.in. śpiewaczką a ojciec dorabiał jako pianista) i zwrócił się ku muzyce. Choć był samoukiem, swoją pierwszą symfonię napisał już w wieku osiemnastu lat i komponował przez całe życie – pozostawił po sobie około 250 utworów. Twórczość muzyczną Burgessa charakteryzował szlachetny eklektyzmem. Na jego dorobek kompozytorski składają się utwory symfoniczne, opery jazzowe, balety, musicale czy popularne melodie w stylu wodewilowym. Zadziwiać mogło również tempo pracy. W pewnym okresie życia pisał preludium lub fugę dziennie. Często mówi się, że muzyka była jego pierwszą miłością. Z 500 dolarów, które po raz pierwszy zarobił jako kompozytor w 1971 roku, był ponoć bardziej dumny niż z o wiele większych tantiem, jakie otrzymywał za przekłady swoich książek. Gdy w październiku 1975 roku Orkiestra Symfoniczna Uniwersytetu Iowa jako pierwsza wykonała publicznie jego dzieło orkiestrowe, Burgess powiedział: „Napisałem ponad trzydzieści książek, ale to była prawdziwie wielka chwila artystyczna”. Komponował głównie dla przyjemności, wiedział, że trudno mu byłoby się z tego utrzymać, dlatego traktował to raczej jako formę terapii. Wiele utworów muzycznych powstałych przed 1970 rokiem zaginęła. Te jednak, które przetrwały, każą sądzić, że rola Burgessa jako kompozytora będzie wciąż nabierała znaczenia w muzyce.

Mały John Anthony z siostrą i mamą.

3. W czasie II wojny światowej, gdy Burgess służył w wojsku, jego żona została ciężko pobita w swoim domu w Londynie przez gang amerykańskich dezerterów. Lynne była wówczas w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Na skutek doznanych obrażeń najprawdopodobniej poroniła, a na pewno cierpiała na przewlekłe zaburzenia ginekologiczne. Burgessowi, który w tym czasie stacjonował na Gibraltarze, odmówiono możliwości zobaczenia się z ukochaną. Wydarzenie odcisnęło piętno na życiu kobiety, która popadła w przygnębienie i alkoholizm, co doprowadziło do jej przedwczesnej śmierci na skutek marskości wątroby w 1968 roku. Incydent stał się również jedną z inspiracji do napisania „Mechanicznej pomarańczy”.

4. Na początku lat 60. pisał kilka powieści rocznie – ścigał się z czasem ponieważ, jak twierdził, zdiagnozowano u niego błędnie raka mózgu. Pod koniec lat 50. Burgess pracował z imienia brytyjskiego Urzędu Kolonialnego jako nauczyciel historii w Brunei, gdy pewnego razu niespodziewanie upadł w klasie. Lekarze rozpoznali nieoperacyjnego raka mózgu i dali mu dwanaście miesięcy życia. Przerażony autor, który już wówczas miał na koncie trzy powieści wchodzące w skład „Trylogii Malajskiej”, postanowił wykorzystać czas rekonwalescencji i zintensyfikować działalność twórczą. W szybkim czasie napisał kilka powieści, aby zarobić pieniądze, które mógłby po śmierci pozostawić Lynne na utrzymanie. Tym sposobem w latach 1960-1962 ukazało się aż siedem tytułów, w tym „Mechaniczna pomarańcza”. Czas jednak mijał, a stan zdrowia Burgessa wcale się nie pogarszał. Prognozy okazały się fałszywe, a pisarz, pomimo tego, że palił w ilościach zadziwiających (nawet do 80 papierosów dziennie), dożył stosunkowo późnej starości. W październiku 1992 roku, po wykonanej bronchoskopii i wykryciu ciemnej plamy na płucu, po raz drugi usłyszał, że pozostało mu niewiele życia. Tym razem diagnoza okazała się trafna i zmarł w listopadzie 1993 roku. Co ciekawe, przeżył żonę, o którą tak się martwił, aż o ćwierć wieku. Sam Burgess sprawę z rakiem mózgu tłumaczył później względami politycznymi. Uważał, że chciano się go pozbyć z Brunei, bo pisał artykuły polityczne zachwalające tamtejszą opozycję. Na dodatek jego żona powiedziała raz coś nieprzyzwoitego małżonkowi brytyjskiej królowej podczas jego oficjalnego wizyty w Azji Południowo-Wschodniej, co spowodowało, że władze kolonialne obróciły się przeciwko nim. Biografowie podpowiadają jednak, że może to być po prostu kolejny przykład osławionej mitomanii pisarza. Nie da się wykluczyć, że żadnego raka mózgu nigdy nie było, a Burgess, jeśli już cierpiał, to z powodu długotrwałego intensywnego picia (połączonego z niedożywieniem), przewlekłych zaparć, przepracowania i zwyczajnego rozczarowania pracą, ponieważ potomkowie sułtanów i elit Brunei nie chcieli się uczyć (dostatnie życie gwarantowały im zyski płynące z wydobywania ropy). Historia z rakiem mogła stanowić dobry powód do porzucenia posady i wytłumaczenia faktu, że tak późno zajął się pisarstwem.

Początek „Sonaty no. 3” Anthony’ego Burgessa.

5. Burgess nie zwolnił tempa pracy, nawet kiedy upewnił się, że nie zagraża mu rak mózgu, przez co stał się jednym z najpłodniejszych brytyjskich pisarzy XX wieku. Jak mówił, jeśli ktoś chce odnieść sukces, powinien jego wzorem pisać przynajmniej tysiąc słów na dobę, przez siedem dni w tygodniu. System ten miał konkretne uzasadnienie statystyczne – pozwalał ukończyć w ciągu roku jedną książkę kalibru „Wojny i pokoju”. Burgess nie zaczynał od sporządzenia pierwszego szkicu i nie przepisywał później tekstu. „Przepisywanie całej książki by mnie znudziło” – tłumaczył. Uznawał zasadę pisania powieści „strona po stronie”. Najpierw tworzył finalną wersję jednej strony, poprawiając ją i wygładzając wielokrotnie, a dopiero potem brał się za kolejną stronę. I tak arkusz za arkuszem aż do końca książki, w której – w ocenie pisarza – nie trzeba już było wprowadzać żadnych zmian. Na płodność Burgessa wpływ mogło mieć również to, że w przeciwieństwie do wielu innych autorów, nie próbował pisać w kółko tej samej książki. Tak, jak w przypadku komponowania, z łatwością przeskakiwał z gatunku na gatunek, co zapewniało mu wciąż świeże podejście.

6. Pisarz miał mieszane uczucia wobec ekranizacji „Mechanicznej pomarańczy” w reżyserii Stanleya Kubricka. Choć był gotów docenić mistrzostwo reżysera, a także kreacje aktorskie Malcolma McDowella i Michaela Batesa, nie mógł przeboleć braku w fabule ostatniego, odkupieńczego rozdziału powieści, co odbierało całej historii jej chrześcijańską wymowę. Winą za to, bardziej jednak niż Kubricka, obarczał amerykańskiego wydawcę, który do 1986 roku publikował książkę bez ostatniego rozdziału. „Dzieło Kubricka połknęło moje w całości, a jednak byłem odpowiedzialny za to, co niektórzy nazywają jego szkodliwym wpływem na młodych ludzi” – tłumaczył Burgess. Musiał bronić filmu przed oskarżeniami o gloryfikowanie przemocy. Próbował też wiele razy wyjaśniać chrześcijański morał płynący z powieści i odpierać zarzuty gazet, że popiera faszystowski dogmat. Może zniósłby to lepiej, gdyby chociaż film przyniósł mu spore korzyści finansowe, niestety musiał zadowolić się kwotą 500 dolarów (taką sumę sam podawał w wywiadzie, niektóre inne źródła podają, że było to 5000 dolarów). Wpływ na ocenę filmu mogło mieć również ochłodzenie stosunków z Kubrickiem, ale o tym więcej poniżej.

Kard z filmu „Mechaniczna pomarańcza” w reżyserii Stanleya Kubricka.

7. Pomysł na powieść „Symfonia napoleońska” zrodził się z projektu filmowego, który Burgess miał zrealizować wspólnie ze Stanleyem Kubrickiem. Po ukończeniu prac nad „2001: Odyseją kosmiczną” reżyser chciał nakręcić historyczny dramat kostiumowy o Napoleonie. Napisał nawet pierwszą wersję scenariusza. Targany wątpliwościami, przygotował obszerny opis produkcji, sprecyzował budżet i odłożył projekt na półkę, aby zająć się adaptacją „Mechanicznej pomarańczy”. Podczas spotkania z Burgessem wspomniał o Napoleonie i problemach ze scenariuszem. Pisarz zasugerował, że odpowiednią strukturę dla filmu może zapewnić trzecia symfonia Beethovena. Dla Kubricka to był przełom. Podekscytowany polecił Burgessowi napisać powieść, którą potem można by przełożyć na scenariusz. Przez kilka następnych miesięcy panowie intensywnie ze sobą korespondowali. W powstającej książce Burgess wiernie podążał za układem kompozycji Beethovena, co sprawiło, że pojawiły się pewne nieoczekiwane zmiany w chronologii. Druga część symfonii jest marszem pogrzebowym, pisarz zabił więc Napoleona na początku drugiego rozdziału i pokazał procesję towarzyszącą pochówkowi po to tylko, aby wskrzesić go w rozdziale trzecim i czwartym. Tego typu rozwiązanie nie przypadło do gustu Kubrickowi, który – najdelikatniej, jak się dało – zrezygnował z dalszej współpracy. To pozwoliło Burgessowi jeszcze swobodniej podejść do fabuły, co ostatecznie przełożyło się na jedną z najbardziej eksperymentalnych jego powieści. Do Kubricka najwyraźniej czuł jednak jakąś urazę. „Symfonię napoleońską” pisarz zadedykował bowiem swojej żonie oraz „dla Stanleya J. Kubricka, maestro di color”. Użyte pod adresem reżysera włoskie określenie oznacza „mistrza tych, którzy wiedzą”, jednak może ono tak naprawdę kryć w sobie przytyk. Burgess, prywatnie miłośnik Joyce’a, znał nieco mniej pozytywny kontekst, w jakim użyto tego słowa w „Ulissesie”: „Był łysy i był milionerem, maestro di color che sanno”.

8. W wieku 50 lat pobił się o honor swojego psa. Kiedy podczas pijatyki w pubie pewien łysy Irlandczyk obraził jego ukochanego psa, niemłody już Burgess wdał się w bójkę, która kosztowała go utratę czterech dolnych siekaczy.

9. Burgess napisał do gazety krytyczną recenzję własnej książki wydanej pod pseudonimem. W latach 1961-1963 był stałym współpracownikiem „Yorkshire Post”, gdzie co dwa tygodnie publikował kolumnę, w której recenzował nowości wydawnicze. Tempo pracy miał równie zabójcze, jak w przypadku własnej twórczości. Przez nieco ponad dwa lata zrecenzował jakieś 350 tytułów. W ogarnięciu rubryki pomagała mu żona, która robiła pierwszy przesiew nadsyłanych propozycji. Chociaż pisarz był zadowolony ze współpracy z gazetą i traktował zadanie poważnie, wszystko skończyło się nagle w 1963 roku, gdy redaktor działu książek z „Yorkshire Post” przesłał mu w paczce do zrecenzowania egzemplarz powieści „Inside Mr Enderby”, którą Burgess opublikował jako Joseph Kell. Autor „Mechanicznej pomarańczy” założył, że jego przełożony wie, kto kryje się pod pseudonimem, i chce zrobić mu żart, napisał więc długi tekst na jej temat. „To jest pod wieloma względami obrzydliwa książka. Pełna jelitowych gazów, nadętych, burczących brzuchów, wymiotnych posiłków(…) i cuchnących oddechów. Może przyprawić niektórych ludzi o wstręt, więc tym moim czytelnikom, którzy mają wrażliwe żołądki, zaleca się zostawić ją w spokoju” – pisał. Burgess dość negatywnie ocenił książkę, ale kiedy kilka dni później w gazecie dowiedziano się, że to on jest jej autorem, został natychmiast zwolniony. W „Yorkshire Post” zamieszczono przeprosiny od redakcji skierowane do „tych czytelników, którzy – podobnie jak my – mogli być pod wrażeniem, że mają do czynienia z bezinteresownym uznaniem(sic!) dla powieści Josepha Kella”. Nie jest to oczywiście ostatnia blaga Burgessa. Pisał też listy do redakcji „Daily Mail”, podpisując się jako Mohamed Ali, oburzony pakistański moralista.

Okładki wybranych powieści Burgessa wydanych w Polsce.

10. Nie cierpiał kultury popularnej, a szczególnie muzyki. „Gardzę wszystkim, co jest w oczywisty sposób ulotne, a na dokładkę jest pokazywane jako posiadające jakąś wartość ostateczną. Na przykład The Beatles. Większość kultury młodzieżowej, szczególnie muzycznej, oparta jest na bardzo małej wiedzy o tradycji i często uważa ignorancję za cnotę” – powiedział w jednym z wywiadów. The Beatles musieli szczególnie zajść mu za skórę, ponieważ w jednej ze swoich powieści przedstawił postać wzorowaną na Johnie Lennonie, opisaną jako nadętego prymitywa, który uważa się za wyzwoliciela świata, ale w rzeczywistości jest do tego stopnia zachłannym egoistą, że sfinguje swój zamach i wykorzystuje to jako chwyt reklamowy. Podobną niechęcią darzył zresztą wszystkich współczesnych mu hipisów. W swej późniejszej autobiografii zdobył się na zaskakującą autorefleksję: „Przypuszczam, że byłem niechętny tej nowej seksualności, ponieważ żaden starzejący się mężczyzna nie chciałby widzieć, że młodzi robią to lepiej od niego. Pragnąłem tych dziewcząt w minispódniczkach, ale one nie były dla mnie. Długowłosi żule w pubie wołali na mnie 'tatuśku'”.

11. Był cenionym lingwistą. Potrafił mówić ponad 10 językami. Posługiwał się francuskim, niemieckim, rosyjskim, malajskim, hiszpańskim, włoskim, japońskim, walijskim, chińskim, szwedzkim, a także odrobinę hebrajskim, perskim i kilkoma innymi. Pasja lingwistyczna uwidaczniała się nie tylko w jego zamiłowaniach literackich (uważał „Ulissesa” Jamesa Joyce’a za najważniejszą powieść XX wieku), ale też we własnej twórczości. Wymyślił młodzieżowy slang przyszłości na potrzeby „Mechanicznej pomarańczy” oraz prehistoryczny język ulam, którym posługiwali się neandertalczycy w filmie „Walka o ogień”.

12. Zdobył tytuł Seksistowskiej Świni 1980 roku. Sprzątając pokój syna, Burgess natknął się na częściowo zjedzoną różową świnię z marcepanu. „Przyszła najwyraźniej z bożonarodzeniową pocztą i była tak źle opakowana, że nie szło ustalić ani celu, ani miejsca jej pochodzenia. Mój syn myślał, że to ekscentryczny dar od kogoś z jego przyjaciół. Teraz, zupełnie przez przypadek (kwestia starej gazety w poczekalni u tanatologa), odkryłem, że jest to trofeum wysłane przez Kobiece Wydawnictwa w Wielkiej Brytanii dla mnie jako jednej z seksistowskich świń roku” – wspominał autor. „Nie jestem pewien, jaki jest mój grzech przeciwko kobietom, ale powiedziano mi, że może to mieć związek z moim sprzeciwem wobec nazwy, jaką wybrało sobie wydawnictwo Virago Press (publikujące literaturę pisaną przez kobiety)”. Burgess uważał, że „organizacje bojowe broniące rzekomo uciskanych(…) zaczynają z rozsądkiem, ale wkrótce odlatują od niego”. Nie podobało mu się słowo virago, ponieważ etymologia wskazywała na pochodzenie od łacińskiego „vir”, oznaczającego mężczyznę, a był przekonany, że można znaleźć inne słowo określające zalety kobiece niż mające swoje źródło w męskiej płci. Jeśli chodzi o „świnię” – zauważył – to „obraźliwe słowo, które jest oszczerstwem wobec tego czystego i smacznego zwierzęcia”. Co do określenia go seksistowskim napisał: „O ile mogę zrozumieć, kogoś można nazwać seksistowskim, jeśli głosi i praktykuje jakąkolwiek dyskryminację wobec członków płci przeciwnej. W praktyce seksistowski zawsze jest mężczyzna, a jego seksizm polega na niechęci do zaakceptowania poglądu kobiet na świat w jednym lub kilku, lub wszystkich aspektach. Oznacza to, że w moim przypadku, jeśli nie zaakceptuję narzuconego rozumienia nazwy Virago Press, przysługuje mi, zgodnie z feministyczną logiką, różowa świnia”. Oczywiście zarzuty nie kończyły się na obiekcjach Burgessa wobec nazewnictwa oficyny. Przedstawicielkom środowiska wydawniczego w Wielkiej Brytanii nie spodobało się również wiele innych jego wypowiedzi publicznych. Pisarz uważał na przykład, że mężczyźni więcej osiągnęli w sztuce, bo „zastępuje im ona kreatywność biologiczną”, a fakt, że „kobiety radzą sobie tak dobrze w literaturze, może oznaczać, że literatura jest, jak powiedziała Mary McCarthy, bliższa plotkom niż sztuce”. Zdaniem autora jego oponentki nie mogły zrozumieć, że istnieją wartości neutralne niemające związku z płcią. „To, że kobiety są 'inne’, czyli różnią się od mężczyzn, jest jedną z wielkich maksym feministek. Są biologicznie różne, myślą i czują inaczej. Ale mężczyźni nie mogą tego powiedzieć, bo u mężczyzn pojęcie różnicy zakłada ocenę wartości: kobiety nie są takie jak my, dlatego muszą być gorsze od nas. Ja sam nigdy nie powiedziałem, nie napisałem ani nawet nie pomyślałem tak”.

Zebrał i opracował: Artur Maszota

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: zestawienia