Zawsze zależało mi na niezależności – wywiad z Grzegorzem Rosińskim

27 listopada 2018


„Thorgal” to legendarna seria, której współtwórcą, a przez dziesiątki lat głównym rysownikiem był Grzegorz Rosiński, grafik, malarz, nestor i jeden z najbardziej cenionych na świecie polskich artystów komiksowych. „Aniel” jest ostatnim albumem, który powstał przy jego udziale, dlatego też zdecydowaliśmy się porozmawiać z autorem o jego najsłynniejszym bohaterze, wieloletniej pracy przy kontynuowaniu cyklu, tworzeniu sztuki i artystycznych poszukiwaniach.

Marcin Waincetel: Minęło już sporo czasu od premiery pierwszego albumu z serii „Thorgal”. Pamięta pan, jakie uczucia panu wówczas towarzyszyły?

Grzegorz Rosiński: Mówiąc szczerze, to na samym początku nie czułem niczego specjalnego. Do pracy nad „Thorgalem” podszedłem dokładnie w taki sam sposób, jak do kolejnego zadania. Artystycznego projektu, któremu zamierzałem się w pełni poświęcić.

Naprawdę? Nie wierzę, że nie odczuwał pan żadnej ekscytacji albo obaw, jak tytuł poradzi sobie na rynku.

Nigdy nie czułem specjalnych lęków, chociaż… faktycznie, może był delikatny stres, gdy na dobre uświadomiłem sobie, że jest to przecież seria tworzona z myślą o zachodnich czytelnikach, która będzie wydawana przez prestiżową oficynę, jaką było i w dalszym ciągu jest Le Lombard. A ja przecież nie miałem pojęcia, w jaki sposób tworzone są tam komiksy. Doświadczenie przyszło z czasem. Zresztą, wie pan co? O to na początku mi chodziło. Chciałem się zapoznać ze sztuką tworzenia komiksów. Odpowiedzieć sobie na pytania o formę, o styl, o technikę.

Szukał pan wzorów.

Ha! Z jednej strony tak, z drugiej strony… Chciałem wiedzieć, w jaki sposób są tworzone komiksy po to, aby ich w taki sposób nie robić! O to właśnie chodzi w sztuce. Aby mieć własne podejście, używać własnych narzędzi i osobistych pomysłów. Ale żeby to zrobić, to trzeba najpierw wiedzieć, jak wyglądają klasyczne wzory. Przeciw czemu można, a czasem nawet należy się buntować. Może okazać się to paradoksalne, co powiem, ale uważam też, że głupotą jest mówienie o tym, aby dążyć do poszukiwania własnego stylu. Bo to zawsze może dopaść artystę, który potem nie będzie już potrafił tworzyć inaczej – zostanie więźniem jednego stylu. Przyzwyczajenie może być nieszczęściem.

Określony styl wpływa jednak na rozpoznawalność autora.

A ja nigdy tego nie chciałem. Od zawsze zależało mi na niezależności. Nie chciałem naśladować, nie chciałbym też, aby mnie naśladowano. Cenię sobie artystyczne eksperymenty.

Zastanawiam się zatem, jak będzie wyglądała przyszłość „Thorgala”, skoro wyraża pan taką deklarację.

Właśnie dlatego wybrałem artystę dosyć nieprzewidywalnego, jakim jest Fred Vignaux. Sam jestem ciekaw, w jaki sposób będzie on kontynuować serię, co zrobi z bohaterami, co zrobi z przestrzenią. Czuję, że jest to autor, który przyniesie wiele interesujących treści.

„Thorgal” to przygodowa historia fantasy, w której najważniejszą wartością zdaje się być rodzina. Przynajmniej tak było na początku. Ale czy jest tak również teraz?

Prawdą jest, że w emocjonalnym życiu Thorgala doszło do licznych perturbacji. W sercu wikinga znalazło się przecież miejsce zarówno dla Aarici, jak i Kriss de Valnor. Jego dziećmi są Yolan i Louve, ale również Aniel. W dalszym ciągu jest to opowieść o rodzinie. Tyle tylko, że prezentuje ona… nieprawicowy punkt widzenia na rodzinę. O, bo taki model też może funkcjonować. To historia, która dotyczyć może każdego – i to w różnych cywilizacjach. Dlatego też, jak sądzę, seria cieszy się niesłabnącą popularnością.

Czy przez ten cały okres, gdy współtworzył pan serię z Jeanem Van Hamme’em, a potem z innymi twórcami, choćby Yves’em Sente’em, czuł się pan bardziej niewolnikiem czy władcą świata?

Ja się czułem Panem Bogiem! Przecież mogłem tworzyć niemal wszystko. Opowiadaliśmy mity i legendy, odtwarzaliśmy wojnę, portretowaliśmy miłość. Wielki, skomplikowany, symboliczny świat, który istniał jednak naprawdę – choć na prawach fikcji. Czy wie pan, że obecnie – we Francji, w Belgii – wiele dzieciaków nosi imiona takie jak Aaricia, Yolan czy Alinoe? Jeden z mistrzów Belgii w karate ma z kolei imię Thorgal. Moda jest obecna. Mógłbym chyba powiedzieć w ten sposób: dostałem przysłowiową glinę, z której uformowałem bohaterów, a następnie tchnąłem w nich życie. Choć słusznie zapytał pan o to niewolnictwo, bo faktycznie były momenty, gdy czułem się w ten sposób, ale bardziej w kontekście zawodowym. Moje nazwisko jednoznacznie kojarzyło się z „Thorgalem”. A ja chciałem poszukiwać. Stąd też między innymi pojawił się pomysł na „Skargę Utraconych Ziem”, stąd też „Zemsta hrabiego Skarbka”… Dążyłem do tego, aby eksperymentować. Z formą oraz treścią.

Pod pana władaniem zmienił się też „Thorgal”, gdy zdecydował się pan na bardziej malarski styl rysowania, co nastąpiło w albumie „Ofiara”.

Och, jaka to była straszna, nieprawdopodobnie wielka awantura, gdy zacząłem malować. Okrzyknięto mnie jakimś zdrajcą i szaleńcem równocześnie. Straciłem też wtedy, jak sądzę, sporo czytelników, ale zyskałem zupełnie nowych. Cóż, nasłuchałem się wtedy strasznych rzeczy. A ja musiałem dokonać takiej zmiany. Zmiany, która dokonała się w imię mojej artystycznej filozofii, o której wcześniej rozmawialiśmy. W taki sposób staram się definiować swoją sztukę.

Potrafi pan też redefiniować gatunki, na co najdobitniej wskazuje album „Western”, który westernem w zasadzie… nie jest. Bo choć akcja dzieje się na Dzikim Zachodzie, to bohaterowie, a przede wszystkim historia za nimi stojąca jest nad wyraz nieoczywista.

Projekt faktycznie ciekawy, bo nie ma chyba gatunku, który w tak jednoznaczny sposób kojarzyłby się z amerykańską kulturą. A ja chciałem, aby czytelnik poczuł się w nim zaskoczony, może nawet nieco zdezorientowany motywacjami postaci. Przyjąłem założenie, aby zrealizować western, ale w zupełnie innym stylu. Nie ma w nim czerni i bieli, są za to odcienie szarości. To też jest wartość, którą warto pielęgnować. Niepewność i poszukiwanie zostały zresztą przeze mnie zobrazowane również w historii wikinga, z którym kończę już swoją przygodę…

…bo „Aniel” to ostatni album, do którego stworzył pan warstwę graficzną. Co będzie dziać się teraz ze światem „Thorgala”?

Nie wiem, trudno rozstrzygnąć. Pokusiłbym się o takie stwierdzenie, że z tym bohaterem dzieje się to, co każdy z nas sobie wyobraża. I każdy z nas może mieć rację. Ja będę jednak pilnować wartości, o których mówiłem. Będę pilnować, aby „Thorgal” zachował swoją moralną uniwersalność. Ponadczasową. Dotyczącą różnych generacji, cywilizacji i kultur.

Miejmy nadzieję, że ta uniwersalność, a jednocześnie egzotyka zostanie zachowana też w planowanym serialu.

Bardzo na to liczę. Cieszę się, że nie będzie to film, tylko serial. To zdecydowanie bardziej pojemna formuła, na czym z pewnością zyska historia. Szkoda jedynie, że podebrali mi już najlepszych aktorów! Wyobrażałem sobie, że w Thorgala z powodzeniem mógłby się wcielić Henry Cavill. Zresztą, przy niektórych rysunkach inspirowałem się tym, w jaki sposób pada cień na twarz tego aktora. Ale Thorgal nie powstał z myślą o żadnym konkretnym mężczyźnie, jest trochę takim monstrum doktora Frankensteina, posklejanym z różnych fragmentów. Może właśnie przez to jest taki uniwersalny.

Czyli unikalność Thorgala bierze się z tego, że – paradoksalnie – jest taki, jak inni.

I każdy może się dzięki temu z nim zidentyfikować. Odszukać fragment siebie. Nad tym warto się zastanowić. Nie tylko w kontekście sztuki, ale również w kontekście życia. Dałbym taką radę młodym autorom, którzy podpytują mnie czasem, jakby tutaj można było zaistnieć, coś osiągnąć… Otóż odpowiadam: to jest niezwykle proste. Myślcie o sobie. Twórzcie w taki sposób, jakbyście naprawdę sami tego chcieli. Nie róbcie tylko dla ludzi, bo prawdopodobnie nic z tego nie wyjdzie. Słuchajcie wewnętrznego głosu. Ale pamiętajcie, że to nie jest żadna gwarancja na sukces. Wskazówką jest jednak zachowanie autentyczności. Trzeba pielęgnować w sobie dziecko – a musi to być dziecko, nawet jeżeli będzie w sędziwym wieku – które autentycznie bawi się tym, co robi. Ja zawsze starałem się czerpać jak najwięcej przyjemności z moich prac. Zabawa. Szczerość. Autentyczność. Pamiętajcie o tym.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. portretowe: Piotr Rosiński

Tematy: , , ,

Kategoria: wywiady