Wyrównać rachunki z przeszłości – wywiad z Jordim Sierrą i Fabrą, autorem kryminałów z Miguelem Mascarellem

3 kwietnia 2018


Jest niezwykle płodnym katalońskim pisarzem. Na szczególną uwagę w jego bogatym dorobku zasługuje seria powieści detektywistycznych z Miguelem Mascarellem, których akcja osadzona jest w Barcelonie za czasów republikańskich pod rządami generała Franco. W Polsce mieliśmy już okazję przeczytać „Cztery dni w styczniu”, „Siedem dni w lipcu”, „Pięć dni w październiku”, a w lutym dołączyła do nich kolejna powieść – „Dwa dni w maju”. Uznaliśmy, że to dobry moment, aby porozmawiać z Jordim Sierrą i Fabrą, a tym samym przybliżyć jego postać czytelnikom w naszym kraju.

Ponoć od dziecka chciał pan zostać pisarzem, a pierwszą 500-stronicową powieść napisał jako 12-latek. Skąd w tak młodym wieku tak silne przekonanie o wyborze literackiej drogi życiowej?

Jordi Sierra i Fabra: Nie mam pojęcia, ale tak rzeczywiście było. Powiedziałem, że zostanę pisarzem, kiedy miałem osiem lat. Początkowo miało to być swego rodzaju obroną przed jąkaniem, ale później nie było już niczego innego. W wieku jedenastu i dwunastu lat pisałem powieści na sto stron, a w końcu postanowiłem stworzyć „grubą” książkę. To było wyzwanie. Gdy ją skończyłem, doskonale wiedziałem, kim będę w przyszłości. I rzecz jasna nie zmieniłem zdania, nikt mnie do tego nie mógł zmusić. Wszystkie te książki, pisane jeszcze ręcznie, znajdują się dzisiaj w Muzeum Fundacji, w Barcelonie.

Przeciwny pańskiej karierze pisarskiej był ojciec. Jak zareagował, gdy wydał pan pierwszą książkę – a potem odniósł międzynarodowy sukces?

Pewnego dnia ojciec powiedział mi, że jeśli otrzymam jakąś nagrodę literacką, uwierzy we mnie i w moje plany na przyszłość. Niestety zapłaciłem wysoką cenę (w życiu wszystko ma jakąś cenę): ojciec umarł dwa tygodnie przed przyznaniem mi mojej pierwszej nagrody. Miałem wtedy dwadzieścia osiem lat, on pięćdziesiąt sześć. Nie doczekał mojego tryumfu.

Jordi Sierra i Fabra jako dziennikarz muzyczny. Na zdjęciu: z Frankiem Zappą.

Swój warsztat doskonalił pan jako dziennikarz muzyczny. W 1974 roku założył pan pierwszy w Hiszpanii miesięcznik poświęcony muzyce rockowej…

W rzeczywistości pierwszą gazetę muzyczną, „El Gran Musical”, założyłem jako współtwórca już w 1969 roku. W 1970 zostałem mianowany redaktorem naczelnym tygodnika „Disco Expres”, który szybko stał się najważniejszym periodykiem muzycznym w Hiszpanii. Następnie w 1973 założyłem we współpracy kolorowy miesięcznik „Popular 1”. Później dwa o krótkim żywocie: „Top Magazine” oraz „Extra”, a w końcu „Súper Pop”, pismo które przez trzydzieści lat istnienia sprzedawało każdy z codwutygodniowych numerów w milionowym nakładzie.

Czy doświadczenia z pisania o muzyce przydały się w tworzeniu prozy?

Dzięki pracy dziennikarskiej poznałem największych artystów tamtych czasów i podróżowałem gratis po całym świecie. Co, rzecz jasna, nie pozostało bez wpływu na moją pisarską twórczość.

Na niektórych fotografiach portretowych można zobaczyć pana ogromną kolekcję płyt winylowych. Czy muzyka inspiruje pana do pisania? Których artystów prywatnie najczęściej pan słucha?

W dzieciństwie moim ulubionym artystą był Igor Strawiński, którego odkryłem w wieku dziewięciu, czy może dziesięciu lat. Później Beatlesi, dzięki którym zagłębiłem się w świat rocka. Dalej Bob Dylan i Led Zeppelin, a za nimi mógłbym wymienić z setkę nazwisk. Czy muzyka mnie inspiruje? Nie, towarzyszy mi, jest ścieżką dźwiękową mojego życia.

A gdyby miał pan siebie jako pisarza zdefiniować poprzez konkretny gatunek muzyczny, kim by pan był?

Rockmanem piszącym powieści.

Skąd pomysł na serię kryminałów osadzonych w latach 40., niedługo po zakończeniu wojny domowej?

Przez dwadzieścia lat nosiłem się z zamiarem opisania czterech ostatnich dni Barcelony republikańskiej, tuż przed wejściem do miasta frankistowskich wojsk. W końcu zdecydowałem, że napiszę kryminał, ponieważ to gatunek dla wszystkich. Kiedy wydałem „Cztery dni w styczniu” czytelnicy prosili, abym nie zabijał głównego bohatera, bym dalej o nim pisał. Stworzyłem zatem kolejne dwie powieści… lecz czytelnicy znów chcieli więcej. I tyle. Wybór tematu był w zasadzie przypadkowy, lecz dzięki książkom mogłem ożywić wiele historycznych chwil. Dziś świętujemy dziesiąte urodziny serii, w Hiszpanii ukazuje się jej dziewiąty tom.

Obraz Barcelony, który przedstawił pan na kartach kryminałów z Miquelem Mascarellą, nakreślony jest w ciemnych barwach. To miasto zła, grzechu, które odstręcza, ale i fascynuje – pięknem architektury, kulturową różnorodność. W niecodzienny sposób zaprasza pan czytelników do Katalonii…

Dominującymi tonami w moich wspomnieniach z okresu powojennego są czerń, biel i szarości. Całkowity brak kolorów. Mój ojciec żył w ciągłym strachu. Nie wolno nam było posługiwać się naszym własnym językiem, to jest katalońskim. Wszystko było ponure. Będąc dzieckiem, nie zdawałem sobie z tego sprawy i dopiero gdy dorosłem, zrozumiałem, jak bardzo zostałem okradziony. Dzięki Mascarellowi mogę trochę wyrównać rachunki z przeszłości. Kocham Barcelonę, nie mogę bez niej wytrzymać dłużej niż miesiąc. Dziś jaśnieje (choć jak inne miasta, ma swoje cienie) i jest najchętniej odwiedzanym miastem świata. Wszyscy turyści poddają się jej urokowi, więc nie muszą nawet czytać o Mascarellu.

W powieści „Dwa dni w maju” pana bohater, Miquel Mascarell, znalazł swoją bezpieczną przystań u boku ukochanej. Wydawało się, że może cieszyć się emeryturą, a tu nagle… zostaje wciągnięty w nowe śledztwo. Nie uważa pan, że zawód śledczego przypomina nieco profesję pisarza? Mianowicie, że pisarze również rzadko myślą o zawodowej emeryturze. Wyobraża pan sobie, że miałby kiedyś przestać pisać?

Lekarz musi odejść na emeryturę, ponieważ mogą mu zacząć drżeć ręce i nie będzie w stanie przeprowadzić operacji. Na przykład. Natomiast artyści przeciwnie, im starsi, tym lepsi. Picasso stworzył swoje najlepsze obrazy mając ponad dziewięćdziesiąt lat. Ja zaś piszę teraz lepiej niż kiedy miałem lat pięćdziesiąt i mam nadzieję, że gdy dobiję do dziewięćdziesiątki będę pisać lepiej niż teraz. Chciałbym umrzeć, pisząc. Mascarell nie może już pracować, ale jego policyjna intuicja nie znika z wiekiem, dlatego zawsze pakuje się w kłopoty (z drugiej strony, gdyby się nie pakował, nie byłoby powieści).

Patrząc na to, w jaki sposób umotywował pan działania głównych bohaterów książki „Dwa dni w maju”, można odnieść wrażenie, że ceni pan sobie postawy niełatwe do zdefiniowania. Czy jest coś na rzeczy?

Kiedy Franco odwiedził Barcelonę w 1949 roku w mieście wybuchło przynajmniej dziesięć bomb, lecz gazety z tamtego okresu nie wspomniały o incydentach. Również normalną praktyką było zamykanie, z okazji wizyt Franco, na kilka dni wszystkich złodziei, przestępców oraz osoby notowane. Tak na wszelki wypadek. Wymyśliłem zamach na Franco, dość siermiężny, ale i oryginalny, bo nie było wtedy innych możliwości. Gdyby rzeczywiście planowano coś podobnego, spisek musiałby wyglądać podobnie do tego z powieści. I owszem, wyżej cenię to, co niełatwe od tego, co proste. Trudności zmuszają cię, byś się starał, byś był lepszy.

Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z intrygi… Skąd wziął się pomysł, aby badając sprawę zabójstwa szefa dawnego inspektora policji z czasów republiki, przejść do spiskowego planu zabicia dyktatora?

Ukazały się już trzy powieści o Mascarellu. W rozwoju akcji doszliśmy do roku 1949. Sprawdziłem zatem, co wydarzyło się w tym roku, aby wykorzystać fakty historyczne w narracji. Uznałem, że wizyta Franco w Barcelonie była zbyt smacznym kąskiem, aby ją pominąć. Dlatego osnułem akcję wokół tego zdarzenia, wymyślając spisek na życie dyktatora. Jak zawsze Mascarell zaczyna, szukając jednej rzeczy, a kończy, odkrywając coś zupełnie nieoczekiwanego. Dla pisarza takie zdarzenia są jak młyn na wodę.

Miquel Mascarell, bohater, którego szlakiem podążamy po ulicach Barcelony, działa skrupulatnie i metodycznie. A w jaki sposób pracuje Jordi Sierra i Fabra, że udało mu się napisać aż ponad 400 książek?

Mascarell jest policjantem w „dawnym stylu”, metodyczny, sprawdza wszystkie ślady, krok po kroku, niczego nie przyjmując za pewnik. Poza tym jest świetny w przesłuchiwaniu ludzi, jakby miał zdolności hipnotyczne. W swojej pracy również jestem metodyczny, cierpliwy, najpierw planuję całą książkę, tworząc coś w rodzaju scenariusza, na papierze. Nie zaczynam pisania, póki wszystko mi się nie wyklaruje, jak film w głowie, który tylko ja mogę obejrzeć.

Okładka jednej z powieści napisanych przez autora w dzieciństwie.

Jak dużo czasu zabiera panu reserach? Kontekst historyczny odgrywa niebagatelną rolę w pana kryminałach. Czy sądzi pan, że fikcyjne historie wpływają na nasze postrzeganie prawdziwej historii?

Podczas pisania pierwszych tomów o inspektorze Mascarellu szukanie informacji rzeczywiście było dość wyczerpujące, ale począwszy od czwartego miałem już wszystkie materiały zebrane. Dziś posiadam całe archiwa dotyczące każdego niemal momentu z tamtego okresu, poza tym mogę korzystać z archiwów gazet „La Vanguardia” i „El Mundo Deportivo”… Aby ułożyć opowieść do jednego tomu, przez kilka miesięcy obmyślam pojedyncze sceny, nie robiąc jednak prawie żadnych notatek. Snuję opowieść w głowie, dopóki nie powstanie ostateczny scenariusz łączący wszystkie elementy. Czytelnicy lubią serię o Mascarellu, ponieważ kibicują głównemu bohaterowi i jego młodej żonie: dwóm połówkom złączonym przez wojnę i miłość, która sprawia, że obydwoje odżywają pomimo różnicy wieku. Poza tym lubią dobrze poprowadzone narracje kryminalne, bez nagłych zwrotów akcji w stylu amerykańskim, takie, w których zakończenie jest spójne, ale także zaskakujące. Jeśli poza tym i dzięki lekturze poznają lepiej historię i odkrywają Barcelonę i Hiszpanię z przeszłości, tym lepiej.

Skąd bierze się niesłabnąca popularność retro-kryminałów? I to zarówno w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Rosji, ale również w Polsce.

Nie mam pojęcia. U mnie, jak powiedziałem, wybór był dość przypadkowy. Kiedy zaczynałem, powtarzano mi, że nikt się nie zainteresuje historią osadzoną w 1939 roku. Podobnie z kolejnymi tomami serii. Doszło nawet do tego, że niektórzy twierdzili, że za granicą nikt nie będzie chciał tych książek czytać, ponieważ „co obchodzi Polaka, Duńczyka czy Włocha, jaka był kiedyś Hiszpania?”. Ale okazuje się, że Polska stała się drugim domem dla Mascarella, że polscy czytelnicy go cenią. Moja odpowiedź brzmi: dobre książki, dobre historie nie znają granic i nie mają wieku.

Gdyby mógł pan wskazać swoich literackich mistrzów kryminału…

W zasadzie nie mam żadnego mistrza. Oczywiście czytałem Hammetta, MacDonalda i wielu innych… Kiedy byłem mały, moimi mistrzami stylu, tymi, od których uczyłem się pisać, byli autorzy hiszpańscy, którzy podpisywali swoje książki pseudonimami, ponieważ dyktatura nie pozwalała im posługiwać się własnym nazwiskiem. Byli zakazani. Czytałem więc Silvera Kane’a, Donalda Curtisa, Keitha Lugera, Clarka Carradosa… A gdy dorosłem, Silver Kane stał się Franciskiem Gonzálezem Ledesmą, mistrzem oraz przyjacielem. W pierwszym tomach sagi o Mascarellu bardzo wyraźnie słychać jego głos, czuć jego ducha. Niestety Ledesma zmarł w 2015 roku, a przez cztery ostatnie lata życia nie mógł już pisać.

Nad czym aktualnie pan pracuje? Jak rozumiem, spotkamy się jeszcze z Miquelem Mascarellą?

Nigdy nie mówię, nad czym aktualnie pracuję, jedynie o książkach, które właśnie wydałem albo tych, które ukażą się niebawem. I właśnie niebawem ukaże się dziewiąta powieść o Mascarellu, „Diez días de junio” (kat. „Deu dies de juny”; pol. „Dziesięć dni w czerwcu”). Mam także gotowy tom przewidziany na 2019 rok, zatem tak, spotkamy się jeszcze z inspektorem. Ponadto została właśnie opublikowana powieść, której poświęciłem dwa lata pracy i mnóstwo energii, zatytułowana „El gran sueño”. Opowiada o pięciu chłopakach, którzy w 1881 wyemigrowali do Nowego Jorku. Dwa lata zbierania materiałów, by napisać jeden opasły tom. Tyle na razie mogę powiedzieć, więcej w maju.

Przepytywali: Marcin Waincetel, Artur Maszota
Tłumaczenie: Rozalia Sasor
fot. główna: Carme Salvans

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady