Wszyscy prędzej czy później doświadczamy jakiegoś oczyszczenia – wywiad z Maciejem Siembiedą o powieści „Katharsis”

20 maja 2022

Twórca popularnych powieści sensacyjnych Maciej Siembieda opublikował właśnie nową książkę. „Katharsis” to powieść, której wartka akcja rozpisana na dziesięciolecia swym rozmachem sięga od Gdyni przez Saloniki i Belgrad aż po Kair, a motywem przewodnim są losy greckich imigrantów napływających do naszego kraju w latach 40. i 50. XX wieku. Skąd Grecy na naszych ziemiach? Czy Polska mogła zostać atomową potęgą? O te i inne kwestie zapytaliśmy autora.

Mariusz Wojteczek: „Katharsis” to saga polsko-grecka. Skąd ta Grecja i tamtejsi uchodźcy w Polsce? Grecy są panu bliscy w szczególny sposób?

Maciej Siembieda: Nie, to bardziej ciekawość niż bliskość. Kolega Grek opowiedział mi kiedyś historię swojego ojca, który wraz z rodzicami dotarł do Polski na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych jako kilkuletni chłopiec. Dwadzieścia parę lat później wyjechał na wycieczkę do Jugosławii i na ulicy w Belgradzie zupełnie przypadkiem spotkał samego siebie. Rodzice nie powiedzieli mu, że ma brata bliźniaka, który zaginął podczas ucieczki z Grecji. Wyobraża pan sobie taką scenę? Od tamtej chwili przewertowałem wszystko na temat Greków w Polsce i przepytałem każdego, kto mógł mi coś na ten temat powiedzieć. Tak powstało „Katharsis”.

Powieść rozgrywa się w cieniu wojen – i nawet jeśli konflikty już się kończą, to pozostawiają na bohaterach skazę. Czy to przestroga, która dziś nabiera jeszcze dosadniejszego wydźwięku?

Miałem taką ambicję, żeby książka stała się przestrogą, ale nie przypuszczałem, że nabierze znaczenia publicystycznego. Wolałbym, aby tak się nie stało. Aby opowiadała o przeszłości, zamkniętej i pożegnanej, a nie żeby przywołała wrażenie, że z historycznej urny wydobyły się toksyczne i niebezpieczne bakterie, zdolne znów wywoływać zagładę.

Na początku książki dwaj bohaterowie – Grek i Brytyjczyk – są sprzymierzeńcami, niemalże braćmi. Niedługo później, w obliczu zmiany władzy, stają się wrogami, znajdującymi się po dwóch stronach barykady. Niezależnie od tego, jakie mają odczucia, ktoś ich dzieli i nimi rządzi. Na wojnie nie ma moralności? Jest tylko polityka?

Na szachownicy wojny zarówno pion, jak i król są tylko drewnianymi figurami. Porusza nimi człowiek, który nadał im znaczenie i uprawnienia, ale wykorzystuje je wyłącznie w celu swojego zwycięstwa. Nie, na wojnie nie ma moralności. W rozgrywce opartej na regule „zabijesz albo zostaniesz zabity” nie ma miejsca na moralność.

Tadeusz, „wojenny” przyjaciel „Sacharyny”, jako oficer UB z jednej strony służy komunistycznemu reżimowi, a z drugiej – w swoim odczuciu – służy Polsce Ludowej. Historia nie jest czarno-biała? A przekaz powieściowy ma na celu rozgrzeszenie ówczesnych?

Przegryzłem i przetrawiłem kawał historii. Komunę, potem ćwierć wieku demokracji i to coś, co jest teraz. Ale dopiero współczesność wywołuje u mnie prawdziwe przerażenie propagandą. To dopiero jest broń masowego rażenia. Potrafi prać mózgi do czysta, aż nie pozostanie w nich nawet ślad samodzielnego myślenia. Potrafi ogłupiać miliony i wciskać im kłamstwo obwieszczone prawdą. To nadawcy propagandy są dyspozytorami kolorów historii. Oni decydują, co jest czarne, a co białe, a nie rzeczywistość.

Losy poszczególnych postaci splatają się w nieoczekiwany sposób na Śląsku, wokół polskiej – zawłaszczonej przez Związek Radziecki – kopalni uranu. Pomogliśmy Rosji stać się nuklearnym mocarstwem?

Pomogła im ruda uranu, która zrządzeniem Jałty znalazła się na naszych tak zwanych Ziemiach Odzyskanych. Rosjanie szybko położyli łapę na złożach w Kowarach, Radoniowie, Kletnie. Wszystko tam działo się pod ich kontrolą, a cały urobek wyjeżdżał do ZSRR. Kosztem życia żołnierzy-górników z batalionu pracy, tak naprawdę skazanych na śmierć.

A gdyby nie komunistyczne zniewolenie, Polska miałaby szansę na zostanie atomową potęgą?

Potęgą to może nie, ale… Wyczytałem gdzieś, że uran, który wydobyto z Kletna, wystarczyłby na wyprodukowanie ponad trzystu bomb o sile tej, którą zrzucono na Hiroszimę.

Tytułowe „katharsis” oznacza – w najpopularniejszym znaczeniu – oczyszczenie. Bohaterowie doświadczają go zresztą w śląskim Kletnie, we wspomnianej kopalni. To główny przekaz książki? Finalna szansa na oczyszczenie, niezależnie od skomplikowania naszych losów?

Wszyscy prędzej czy później doświadczamy jakiegoś oczyszczenia, a przynajmniej do tego dążymy. Bohaterów powieści też to nie ominęło, chociaż tytułowe „katharsis” – w rozumieniu Arystotelesa – ma nieco inne znaczenie: Według filozofa opowiedzenie tragedii oczyszcza jej działanie na człowieka, jest pewnym emocjonalnym filtrem. Tak jakby przedstawienie jakiegoś traumatycznego wydarzenia pozbawiało go toksyn.

Spójrzmy na bohaterów w pana książce. Mamy Sacharynę – króla przestępczego półświatka. Mamy Janisa – potomka greckiego imigranta, niedoszłego boksera, który zostaje policjantem, ale nie odcina się zupełnie od przeszłości. Mamy Tadeusza – żydowskiego weterana wojennego, który robi karierę w UB… Żadnego z nich nie określimy „nieskazitelnym”, ale i żadnego nie można jednoznacznie potępić. Czy ta dwuznaczność czyni ich prawdziwszymi?

A kto dzisiaj jest jednoznaczny? Nawet ci jednoznacznie źli mają swoje drugie oblicze, choć najczęściej jeszcze gorsze od pierwszego. Przynajmniej od stulecia żyjemy w świecie tak złożonym, że z jednoznacznością byśmy sobie nie poradzili. No, chyba że jako pustelnicy albo tybetańscy mnisi. Uroda współczesnego życia polega na wieloznaczności.

A ma pan w „Katharsis” postać ulubioną? Z którą zżył się pan najbardziej?

Z Kostasem. Mam wielką słabość do ludzi przyzwoitych.

„Katharsis” to książka obyczajowo-sensacyjna z elementami powieści szpiegowskiej. Do tego unurzana w historii, nie tylko Polski, ale nawet szerzej – Europy. Sięganie do przeszłości z pewnością wymaga więcej od autora – poszukiwań, badań…

Poszukiwania i badania to jedna z ciekawszych przygód, jakie znam. Może wychodzę w tej chwili na nudziarza, kaszlącego od kurzu starych dokumentów i otulonego pajęczyną zapomnianych strychów, ale ja to naprawdę lubię.

A historia czasem „nie przeszkadza” w twórczej kreacji? Czy zdarzało się, że musiał pan rezygnować z pewnych fabularnych rozwiązań, ponieważ kłóciły się z prawdą historyczną?

Zdarzało się. Prawda i fikcja w powieściach, które piszę, przeplatają się i uzupełniają, nawet robią sobie nawzajem makijaże, ale się nie zastępują. Granice zawsze wytyczam wyraźnie i rygorystycznie ich pilnuję. Wystarczy jeden wybryk, jeden incydent zmyślenia czegoś, co podam jako autentyk, i wizerunek pisarza wiernego prawdzie, budowany od pięciu lat, diabli wezmą.

Jest pan nie tylko pisarzem, ale także doświadczonym dziennikarzem i reportażystą. Dziennikarskie nawyki pomagają czy przeszkadzają w pisaniu?

Mnie pomagają. Zwłaszcza zasada nauczana przez Amerykanów: „jak ci własna matka powie 'kocham cię’ – sprawdź to”.

Zaczynając pisać, ma pan przygotowany szczegółowy konspekt wraz z charakterystyką postaci? Czy może wystarcza ogólny pomysł, a reszta pojawia się „w trakcie”?

Najpierw to wszystko jest w głowie. Potem następuje faza spontanicznych, ale uporządkowanych notatek. Przeznaczam dla bohaterów odrębne kartki w notesie i wpisuję tam wszystko, czego się dowiem lub co mi przyjdzie do głowy. Dopiero tak przygotowany siadam do pisania. Konspekty oczywiście robię, ale z reguły około połowy książki, żeby właściwie pozamykać wątki i dobrze skończyć opowieść.

Jest twórca, z którym chciałby pan stworzyć wspólnie powieść? W ogóle byłby pan skłonny spróbować pisania w duecie?

Raz przez trzydzieści lat dziennikarstwa napisałem wspólny reportaż z bardzo utalentowanym kolegą i do dziś mi się to śni. Kłótnie o każde zdanie, początek, koniec, smaczki. Brrr… Podkreślam: to był tylko reportaż. A powieść? Nie wyobrażam sobie. To tak jakby malarzowi zaproponować namalowanie obrazu wspólnie z innym malarzem.

Czy podczas researchu do „Katharsis” odkrył pan jakieś fakty, których nie znał wcześniej?

Oczywiście. Z tym, że znaczna część researchu odbyła się ponad trzydzieści lat temu, kiedy interesowałem się kopalniami uranu na Dolnym Śląsku, choć nie było to zbyt bezpieczne. Teraz tylko uzupełniłem tamte notatki. Bezcenne, bo oparte między innymi na relacjach świadków, którzy dawno nie żyją.

„Katharsis” to przede wszystkim złożone losy ludzi uwikłanych w historię. Czy to miał być główny przekaz pana powieści – że wielka polityka i dzieje świata nie oszczędzają jednostek? A żarna losu mielą nieubłaganie każdego, kto wpadnie w ich tryby?

Tak, można przeprowadzić takie równanie. Okaże się matematycznie niepodważalne.

Rozmawiał: Mariusz Wojteczek
fot. Renata Dąbrowska


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady