Wszyscy nosimy w sobie ten sam głód ? wywiad z Joanną Lech, autorką „Kokonu”

5 kwietnia 2019


Jest nagradzaną poetką i redaktorką antologii „Znowu pragnę ciemnej miłości”. Za swój prozatorski debiut, „Sztuczki”, była nominowana w 2017 roku do Nagrody Literackiej Nike i Nagrody Literackiej Gdynia. 3 kwietnia do sprzedaży trafiła jej nowa powieść „Kokon”. To wstrząsające świadectwo dojrzewania, wychodzenia z traum i odnajdywania w sobie siły do walki, głównie z samym sobą. Ta książka jest tematem poniższej rozmowy z Joanną Lech.

W swojej najnowszej powieści dotykasz tematów przemocy domowej, chorób psychicznych, zaburzeń odżywiania, agresji. Czy opowiedzenie tej historii nie było dla ciebie obciążające psychicznie, trudne?

Joanna Lech: To prawda, ale na szczęście pisarski warsztat pomaga się zdystansować. Na początku opierałam się na starych notatkach, ale gdy już zaczęłam pisać, ta historia znalazła sobie własny język. Inny niż w moich debiutanckich „Sztuczkach”. Gdy już pojawił się plan fabuły, poszło łatwiej, pracowałam całymi dniami, bo słowa i pomysły przychodziły do mnie bez przerwy. Do powiedzenia były rzeczy straszne i ważne, po prostu trzeba było je napisać, chociaż były też trudne momenty, w których męczyłam się, przeżywałam wszystko na nowo. Ta książka stałą się trochę moją obsesją.

Chorób, o których piszesz nie widać na pierwszy rzut oka, ale problem dotyka coraz większej ilości osób.

Wydaje mi się, że większość ludzi, których mijam na ulicy cierpi na mniejsze bądź większe zaburzenia. U wielu moich znajomych rozwijała się depresja, zaburzania odżywiania. Pamiętam ze szkoły, że gdy jedna dziewczyna przeczytała w magazynie o nowej diecie, zaraz wszystkie na nią przechodziły i kolejno wyrzucały swoje jedzenie. W mojej rodzinie wszyscy byli uzależnieni od cyklu naprzemiennego odchudzania się i obsesyjnego objadania. Rozmawiałam kiedyś z kobietą, która zachorowała na bulimię po skończeniu 37 lat. Powiedziała mi, że nie dotyczyło to jedynie jej wagi, ale było też próbą radzenia sobie z ogromnym stresem. Myślę, że wszystkie te traumy, problemy i stresy w dorosłym życiu tylko się nasilają. Jeśli ich sobie nie poukładamy i nie pogodzimy się z przeszłością, ten ciężar będzie się tylko zwiększał. Nie jest to najbardziej pozytywna wizja, ale myślę, że prawdziwa: wszyscy nosimy w sobie ten sam głód i próbujemy go czymś napełnić.

Zaburzenia psychiczne w naszym społeczeństwie często traktowane są jako oznaka słabości, wrzuca się je do jednego worka z dziwactwami, a nawet, jak w przypadku depresji, z lenistwem. Swoją książką chcesz zwrócić na to uwagę? Zmienić coś?

To jeden z powodów, dla których napisałam „Kokon”. Chciałam uhonorować te wszystkie odważne postaci, opowiedzieć historie kobiet, które były Igą. Ważne dla mnie było pokazanie, że walka o normalne życie nie idzie na marne. Lata niepowodzeń, nawroty choroby, próby ich przetrwania prowadzą nas do tego, gdzie dzisiaj jesteśmy. Pisałam też trochę na przekór przekonaniu, jak powinny być kreowane bohaterki. Kobieca postać może być też skomplikowana i niesympatyczna. Gdzieś koło nas mieszka taka Iga, mija nas co dzień na ulicy, cierpi i dusi w sobie skrajne emocje, ale zazwyczaj widzimy tylko wychudzoną nastolatkę w rozmazanym makijażu, o której myślimy, że za dużo wypiła.

Rozumiesz swoją bohaterkę? Lubisz ją?

Życzę jej dobrze. Im jestem starsza, tym znajduję w sobie więcej empatii. Nie tylko dla Igi, dla wszystkich. Staram się zrozumieć swoich rodziców, bo jeśli prześledzi się ich życie, to ono wcale nie było łatwe. Każdy z nas był trochę emo jako nastolatek. I bardzo łatwo jest rodzinny dom obwiniać za wszelkie życiowe niepowodzenia. To prawda, że nie da się całkowicie zamknąć tego rozdziału, ale można próbować się nim pogodzić. I tworzyć własną, lepszą przyszłość. Iga nie jest bezwolną ofiarą, ale nie jest też niewinna. Dużo sytuacji, które się jej przydarzyły, generuje sama, jestem tego świadoma. Mimo to chciałabym, żeby Iga odnalazła spokój. Żeby takiego zakończenia życzyli jej czytelnicy.

Iga jest także nieprawdopodobnie silna. Poznałaś w swoim życiu wiele silnych kobiet?

Jest wiele kobiet, które są dla mnie wzorem, ale ostatnio inspiruję się pisarkami. Kiedyś znajoma zwróciła moją uwagę na to, że są pisarki, których nigdy się nie zaprasza na stypendia, festiwale czy czytania na drugim końcu kraju, bo wiadomo, że i tak odmówią ? przecież nie zostawią małych dzieci. Są samotnymi matkami, mają podwójne kariery ? zarobkową i pisarską, do tego jeszcze zajmują się domem. Więc za każdym razem, gdy mi się nie chce, mam chandrę, brak sił i blokadę twórczą, to myślę o tych wspaniałych i dzielnych koleżankach. Śledzę ich posty albo zaglądam do wywiadów. Jest pisarka, która wstaje o trzeciej rano, żeby odwieźć dzieci do szkoły. Pracuje na pół etatu i ma dwugodzinne okienko na pisanie, zanim znów po te dzieci pojedzie. Inna pracowała dorywczo w kiosku z frytkami po to, by móc przez resztę tygodnia spokojnie pisać. Jeszcze inna ma trójkę dzieci i psa, więc czas na twórczą pracę znajduje dopiero o pierwszej w nocy i pisze, dopóki nie zaśnie ze zmęczenia nad komputerem. Znam pisarkę, która mimo poważnej depresji codziennie zamyka się w pokoju i zmusza do skończenia książki. Mam koleżankę, która po operacji kręgosłupa była cała w gipsie, a mimo tego się nie załamywała, tylko wciąż starała się pracować; dyktowała, nagrywała. Motywowała innych do twórczej pracy, do korzystania z pięknego lata, wychodzenie do ludzi, doceniania własnej sprawności.

Od debiutu spotykałaś się z docenieniem i nominacjami do najważniejszych nagród literackich w kraju, Twoją ostatnią książkę polecają Jakub Żulczyk i Łukasz Orbitowski. Jak, mimo tego, radzisz sobie z krytyką?

Byłam dobrze wychowana przez dziadków nauczycieli, więc z założenia jestem wdzięczna każdej osobie, która zechciała pochylić się nad moją książką. Oczywiście to ładnie brzmi na papierze, bo nikt nie lubi, gdy jego dziecko jest krytykowane. Ale zawsze staram się nabrać odpowiedniego dystansu, w końcu czytałam wiele lepszych książek i wcale nie uważam, żeby moje były doskonałe. Ciągle się uczę i rozwijam, a z rzetelnego, konstruktywnego tekstu krytycznego można przecież tyle wyciągnąć. Dawno temu uczęszczałam też na warsztaty prozatorskie, gdzie od pierwszych dni uczyliśmy się słuchać, tłumić w sobie focha i wchodzić w zdrową dyskusję. Każdy kolejno musiał pokazać swój tekst, a reszta omawiała go, kawałek po kawałku komentowała i rozdzierała na strzępy. W ten sposób wszyscy się rozwijaliśmy, chociaż nie było to łatwe. Oczywiście zdarza się też, że ta krytyka wypływa z wycieczek osobistych ? kilka osób wciąż żywi do mnie urazę ze względu na moje głośne mówienie o seksizmie.

Czyli #metoo jest przydatne również w środowisku literackim?

Pamiętam, jaką ta akcja wywołała burzę na literackim Facebooku. Otworzyła oczy wielu osobom na sprawy, których zwyczajnie nie zauważali lub bagatelizowali. Uważam, że im więcej się o tym mówi ? szczerze i głośno ? tym bardziej mamy szansę na poprawę sytuacji dla nas wszystkich.

Rozmawiał: Maksymilian Lawera

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady