Wojna i hiszpanka to plagi egipskie, które wywracają świat – wywiad z Bogusławem Chrabotą, autorem powieści „Influenza Magna”

22 czerwca 2021

„Influenza Magna” to najnowsza powieść historyczna Bogusława Chraboty, redaktora naczelnego „Rzeczypospolitej”. Rozmawiamy z autorem o tym, jak historyczne plagi potrafią zmienić świat, a także o mniej i bardziej znanych postaciach historycznych, które znalazły się na kartach książki oraz ich wpływie na historię i kulturę ówczesnej, ogarniętej wojną i zarazą Europy.

Tomasz Miecznikowski: Kiedy zaczął pan pisać „Influenzę Magnę”? Czy to powieść, która siedziała w panu od dawna, czy raczej coś napisanego na gorąco, jako efekt tego, co wydarzyło się na świecie w ostatnim czasie?

Bogusław Chrabota: Inspiracją była pandemia, ale ludźmi, o których piszę, interesowałem się od dawna, niekiedy ćwierć wieku, jak Freudem. O Traklu wiem od dziecka, bo na murze szpitala w Krakowie, gdzie byłem leczony, była tablica jego pamięci. Oczywiście, wszystko się złożyło w barwną, niebanalną – mam nadzieję – całość, kiedy pojawił się pomysł na książkę. No i właśnie wtedy zaprzyjaźniłem się z Egonem Schielem.

Choć grypa hiszpanka znajduje się w tytule powieści, to niekoniecznie jest jej głównym, najważniejszym elementem. Czy zatem tytułową Influenzę Magnę możemy potraktować jako swego rodzaju symbol zarazy dziejowej, wyjątkowo ciężkiej choroby, którą co jakiś czas funduje nam historia? Chorobę takiego rodzaju, po której nic już nie będzie takie samo?

Wojna i hiszpanka to plagi egipskie, które wywracają świat. Zmieniają dzieje, losy ludzi, sztukę, kulturę, wszystko. Ta książka to kronika tej zmiany. Napisana po to, byśmy sobie dzisiaj zadali pytanie, przed jaką zmianą stajemy. Co jest po drugiej stronie lustra. Pytanie, jak mniemam, wyjątkowo aktualne.

Skąd pan czerpał wiedzę na temat szczegółowych, historycznych faktów dotyczących życia takich postaci jak Georg i Grete Trakl lub Egon Schiele? W przypadku tych bohaterów część powieściowej materii to już fikcja – w jakim stopniu musiał pan trzymać na wodzy licentię poeticę dotyczącą wydarzeń z ich życia?

Szanowałem znane mi fakty i dopisywałem resztę. Bardzo wiele z losów Schielego i Trakla to literackie ujęcie tego, co o ich życiu wiemy. Ale uzupełniając znane fakty, dawałem upust wyobraźni. W przypadku na przykład rozmów z Freudem starałem się trzymać jego znanych z literatury poglądów. Choć nie niewolniczo.

Czy wśród wymienionych przed prologiem postaci są w powieści bohaterowie fikcyjni? Może pan to zdradzić, czy raczej liczy pan w tej kwestii na inwencję czytelników? Szczególnie intrygujący jest Franz Wiegemann, na czele z konkluzją dotyczącą jego losów i politycznych sympatii po wojnie. Mam odczucie, że w ostatniej scenie z jego udziałem nagle z wojennego lekarza urasta do rangi arcyważnego symbolu.

Mało jest postaci fikcyjnych. Wiegemann to synteza postaw pewnej grupy ludzi. I w tym sensie nie jest fikcyjny. Powiedziałbym, że 80 procent to postaci istniejące. W przypadku dziejów Schielego czy Grety Trakl niemal sto procent to ludzie z głębokiego researchu na ich temat. Często ludzie zapomniani. Często żyjący wyłącznie na kartach encyklopedii. Daję im nowe życie.

Jeden z pobocznych bohaterów powieści, Franciszek Schweiger, jest chyba bardzo dla pana istotny. W Internecie znalazłem informację, że tak brzmiało nazwisko pana pradziadka. Czy jego wojenne losy w powieści to autentyczna, historyczna relacja?

Koledzy w pracy się śmieją, że przesadzam z eksploatacją losów moich pradziadków. W książce jest ich dwóch. Moim pradziadkiem był również Chyłka (choć nazywał się inaczej). Tak, ich losy wojenne były z grubsza właśnie takie, choć wiele dodałem z wyobraźni.

W powieści udało się panu opisać rodzaj profetycznego doświadczenia będącego udziałem artystów, którzy przed innymi są w stanie zauważyć, że nadciąga dziejowa zawierucha. Kiedy pan odkrył poezję Georga Trakla? To poeta raczej mało znany w Polsce. Czy „Helian” wpasował się w powieść i dlatego znalazły się w niej motta z tego poematu, a na końcu cały tekst, czy może inaczej – był jedną z inspiracji do napisania „Influenzy Magny”?

Georg Trakl był jedną z inspiracji. To poeta wybitny, niegdyś w cieniu Rilkego, dziś coraz częściej wymieniany jako równie ważny. Z Traklem moja przygoda zaczęła się pół wieku temu, kiedy jako dziecko zobaczyłem na murze krakowskiego szpitala przy ul. Wrocławskiej poświęconą mu tablicę. Pytałem wtedy rodziców, kim był ten człowiek. Nie wiedzieli więcej, niż napisano na tablicy. Potem odkrywałem go po kawałku. Jego życie i twórczość. Bez wątpienia mnie zainteresowały. Ten człowiek to symbol duchowości i przemian epoki, w nie mniejszym stopniu niż Schiele. A może większym. Właściwie trudno sobie wyobrazić lepszą figurę dekadencji, która zderza się z okropieństwem doznania tragedii wojny. Trakl nie miał prawa przeżyć tego zderzenia i o tym trochę jest ta książka. Poza tym Trakl to wspaniała wizjonerska poezja w stylu Rimbauda, a „Helian” to jej synteza. Poznawałem ją podczas pisania książki dużo dokładniej, niż znałem wcześniej.

Wątki z Egonem Schielem czy Grete Trakl, momenty kiedy zagląda pan w głowy tych bohaterów, są potraktowane bardzo poważnie, z pełną artystyczną wrażliwością. Miałem natomiast wrażenie, że przy fragmentach z Freudem i Wittgensteinem brałem udział w literackiej zabawie. Ich wypowiedzi, ich sposób formułowania myśli naśladował ton ich naukowych osiągnięć. To samo wrażenie miałem przy fragmencie z Gombrowiczem. Dlaczego przez chwilę pozwolił nam pan odczuwać rzeczywistość na ich sposób?

Znawcy Gombrowicza wiedzą, że rozmowy z Boyem z początku książki rzeczywiście miały miejsce. Gombro opisał je we „Wspomnieniach polskich”. Ja je odrobinę uzupełniłem. Zabawiłem się nimi, to prawda. Co do dialogów z wielkimi, to rzeczywiście zabawa. Ale nie tylko. Żeby oddać ich poglądy, ich osobowości bez języka twardego eseju, trzeba było się posłużyć lekką formą dialogu. Czy to się udało? Oceni czytelnik. Niemniej te dialogi nie są tylko czczą igraszką, posuwają również akcję książki do przodu. Czy są prawdopodobne? Jak najbardziej. Ci ludzie żyli obok siebie w jednym mieście. Część z nich musiała się znać. No i na koniec, tworzyli klimat epoki, wielu epok. W tym sensie ich obecność na kartach powieści, przy jej zamyśle, wydawała mi się uzasadniona.

„Influenza Magna” to powieść, która traktuje o Europie. Mało jest tam Polski, najwięcej w prologu i epilogu, choć czytelnicy podskórnie powinni odczuwać, że książka dotyczy również naszej ojczyzny, choćby z tego względu, że jesteśmy częścią Europy. Czy ten powieściowy rodzaj ucieczki od naszych narodowych waśni był z góry zaplanowany? Czy chodziło o pokazanie losów Europy z szerszej perspektywy, której ostatnio tak bardzo nam brakuje?

„Influenza Magna” to metafora świata, zderzenia człowieka z plagą, katastrofą, przemianą. Z tej perspektywy tło geograficzne czy narodowe jest drugorzędne. Ale faktem jest, że przypadkiem Kraków, Wiedeń, a na koniec Berlin to miejsca, które łączą moich bohaterów. To się tam dzieje. Ale geografia jest pochodną faktów. Wittgenstein naprawdę służył w Krakowie i pływał na statku „Goplana”. W Krakowie był wtedy Boy i Molnar. Schiele i Freud w Wiedniu, czyli za rogiem. Przypadkiem te miejsca urastają do symbolu uniwersum.

Choć „Influenza Magna” jest reklamowana nazwiskami czterech mężczyzn ważnych dla światowego i europejskiego dziedzictwa, mamy w powieści kilka bohaterek, w tym Grete Trakl, której poświęcona jest jedna z czterech części książki. Mam wrażenie, że opisując losy poszczególnych bohaterek (pianistka, modelka, pielęgniarka), udało się panu odtworzyć sferę marginalizacji znaczenia kobiet w społeczeństwie tamtych czasów. Czy to się stało przypadkiem, bo po prostu opowiadał pan losy zmarginalizowanych kobiet, czy takie było założenie od początku?

Kobiety są w tej książce równie ważne jak mężczyźni. Nie byłoby Schielego bez Wally Neuzil. Losy Grety Trakl to również synteza epoki. Kobieta to główna inspiracja Schielego. Proszę przyjrzeć się z tej perspektywy Wiegemannowi. Nie chodziło mi o żadną tezę publicystyczną albo o trzymanie reguły parytetu. Opowieść o świecie bez kobiet byłaby nieuczciwa. Nawet jeśli się opowiada o wojnie. Proszę spojrzeć na „Iliadę” Homera. Niedościgły ideał.

„Influenza Magna” to w głównej mierze powieść o objawach i skutkach wielkiej dziejowej choroby. Czy patrząc na naszą rzeczywistość, możemy dostrzec podobne objawy, jak kiedyś dostrzegali je Freud i inni w malarstwie Schielego i poezji Trakla? Czy może ten rodzaj artystycznego przekazu już do nas nie dociera lub jest manipulowany? W jakim stopniu nasza sytuacja jest podobna, a w jakim inna od tej, w której Europa była w pierwszych dekadach XX wieku?

Metafora jest chyba kompletna. Tyle że my jeszcze nie wiemy, nie dostrzegamy, czy nie kończy się dziś jakaś inna belle époque. A że tak jest, co do tego nie mam wątpliwości. A na czym polegać będzie zmiana? Jak daleko odejdziemy od przeszłości? Co czeka po drugiej stronie? Tego na razie nie widać. Niemniej bez wątpienia stoimy u progów wieczności, jak tamci. Zawsze się stoi u progów wieczności.

Rozmawiał: Tomasz Miecznikowski
fot. Rzeczpospolita

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady