Wallace jest ponadczasowy – rozmowa z Jolantą Kozak, tłumaczką „Niewyczerpanego żartu” Davida Fostera Wallace’a

12 października 2022

„Niewyczerpany żart” („Inifinite Jest”) to książka, która obrosła uzasadnioną legendą. Ponad tysiącstronicowa „powieść encyklopedyczna” od przeszło ćwierćwiecza intryguje czytelników i badaczy, zmuszając do konfrontacji z szalonym geniuszem Davida Fostera Wallace’a. Właśnie doczekaliśmy się jej długo zapowiadanej premiery w Polsce, w przekładzie Jolanty Kozak, która prozę ekscentrycznego pisarza zna jak mało kto.

Sebastian Rerak: Powiedziała pani niegdyś, że „Niewyczerpany żart” budzi grozę. Czy przekład powieści wymagał oswojenia tej grozy?

Jolanta Kozak: Zależy, czy mówimy o treści i przekazie książki, czy o samej książce jako o zjawisku, ponieważ budzi ona grozę w obu tych przypadkach.

W pierwszym kontakcie „Niewyczerpany żart” wydawał mi się nieprzeniknioną istotą nagromadzonych słów, które należy najpierw uporządkować, aby dostać się „do środka”. Dopiero przy trzeciej lekturze powieść otworzyła się przede mną i nabrała jasności. To jeden rodzaj grozy. Groza numer dwa wynika zaś z samej zawartości.

W książce nie ma tzw. normalnych ludzi. Niemal każdy bohater jest dotknięty nieszczęściem, uzależnieniem, chorobą lub fiksacją. Dopiero w drugiej części pojawia się Don Gately – człowiek nadzwyczajny, ale w swej pozytywności. Można wręcz powiedzieć, że mamy tu do czynienia z grozą w duchu literatury romantycznej. Ogólnie uważam, że „Niewyczerpany żart” przejawia cechy wielkiej powieści romantycznej – nawiązanie do humanizmu, nawiązanie do biologicznej istoty człowieka i przekonanie, że człowiek jest w swej egzystencji przewidziany do przemiany, bo tylko ta może go uratować. Tak też jeden z bohaterów – alter ego autora przemienia się w innego, z egoisty stając się altruistą.

Pytanie fundamentalne: jak długo trwała praca nad przekładem?

Cztery lata, czego się nie spodziewałam. Książki „zwykłych” rozmiarów – trzystu-czterystustronicowe jestem w stanie przetłumaczyć w ciągu trzech-czterech miesięcy. Znając pobieżnie treść i objętość „Infinite Jest”, zakładałam więc, że spędzę nad nią rok. Co zabawne, pierwszy raz czytałam ją po włosku, bo taki egzemplarz kupiłam, będąc za granicą, ale mogę stwierdzić, że było to bardzo dobre tłumaczenie. (śmiech)

W ciągu pierwszego roku ledwo zaczęłam pracę. Zdołałam zapoznać się z powieścią, znaleźć jej język i głos dla bohaterów. Trwało to długo, bo książka była krnąbrna, nie dawała się tłumaczyć wtedy, gdy miałam na to chęci i czas. Przemawiała, kiedy chciała, najczęściej w środku nocy lub nad ranem. Budziłam się wówczas z pewnym pomysłem i przekładałam fragment tekstu.

Tłumaczenie pierwszej części powstawało więc wyłącznie nocami, bo tylko tak mogłam funkcjonować, niejako pod dyktando powieści. Początkowo pisałam ręcznie i dopiero przy drugiej części zaczęłam nieśmiało próbować pisać od razu na komputerze.

Dlaczego ręcznie?

Ponieważ tak jest łatwiej pisać w nocy, a ten materiał literacko-filozoficzny wymaga manufaktury. Wallace też pisał ręcznie, bo za szybko myślał. Z kolei ja pisałam ręcznie, bo tekst zbyt szybko się przede mną rozwijał i musiałam go nieco przyhamować.

Pani poniekąd wprowadziła Wallace’a na polski rynek wydawniczy, tłumacząc „Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi”, a potem kolejne jego dzieła. W tym roku ukazała się ponadto biografia Wallace’a „Każda historia miłosna jest historią o duchach”, również w pani przekładzie.

Biografię czytałam równolegle z „Infinite Jest” i odkryłam, w jak niesamowity sposób życie Wallace’a przekładało się na literaturę. To, że w powieści nie ma nikogo, kto nie zdradza ponadnormatywnych problemów psychicznych, jest odbiciem jego życia, które praktycznie od dzieciństwa przebiegało pod znakiem takich zaburzeń. Biografia utwierdziła mnie w pewnych literackich domysłach i wyborach dotyczących tłumaczenia „Niewyczerpanego żartu”.

W „Niewyczerpanym żarcie” znajdujemy wszystkie pasje Wallace’a – od tenisa, poprzez farmakologię, kończąc na amerykańskiej popkulturze. Czy wymusiły one sporo dodatkowej pracy?

Tak, zwłaszcza tenis. Miałam to szczęście, że po długich poszukiwaniach udało się znaleźć redaktora, który był zarówno znawcą Wallace’a, jak i pasjonatem tenisa. Mowa o panu Jarosławie Hetmanie z Uniwersytetu Białostockiego. Prześwietlił książkę na wszystkie możliwe sposoby i służył mi pomocą w sprawach tenisowych, jako że sama nie gram i nie znam fachowego żargonu.

Drugi problem z tzw. studiami realioznawczymi dotyczył narkotyków i narkomanii. Tu także należało sięgnąć daleko poza tekst Wallace’a, aby nie popełnić żadnych błędów. Książka wymagała konsultacji w wielu miejscach, ale to już część naszego zawodu, który zmusza nas do poszerzania horyzontów. I za co można go bardzo pokochać.

W „Niewyczerpanym żarcie” nic nie jest przypadkowe. Znaczenie ma już choćby architektura, którą Wallace opisuje.

Tak, absolutnie się zgadzam, konfiguracja przestrzenna jest szalenie wymowna. Mamy akademię tenisową – elitarną szkołę dla najlepszych studentów w kraju, mieszczącą się na wysokiej górze, która – i tu następuje pogwałcenie natury – została wyrównana. Czubek góry jest ścięty i spłaszczony, aby pomieścić na nim kampus. Szkoła jest oddzielona od reszty świata, wyniesiona na trudno dostępną wyżynę. U podnóża znajduje się z kolei dom przejściowy dla byłych uzależnionych, a zatem doły społeczne. Odległość między oboma jest niewielka w linii prostej, ale aby ją pokonać, trzeba przebyć długą i zawiłą drogę. Gdzieś z boku mamy zaś urwisko pomiędzy Teksasem a pustynią Arizony, na którym dwóch obserwatorów – kuriozalnych szpiegów – wypatruje kasety z tytułowym „Niewyczerpanym żartem”, filmem zdolnym unicestwić człowieka.

David Foster Wallace

Kiedy autor pisze o narkotykach, wymienia ich nazwy handlowe i specyficzne oznaczenia, odzywa się w tym język autentycznej obsesji. Jego napięcie, będące ważnym składnikiem tekstu, jest w pani przekładzie bardzo wyczuwalne.

Wallace był bardzo dociekliwy w każdej dziedzinie, którą się zajmował. Nie tylko w sensie detali składających się na jakąś dziedzinę, ale i uogólnień filozoficznych. Starał się poniekąd uplasować ową dziedzinę w uniwersum abstrakcji.

Nawiasem mówiąc, oprócz trzech powieści, trzech zbiorów opowiadań i dwóch zbiorów esejów wydał też rozbudowany esej o tenisie, bardzo wymownie zatytułowany „Roger Federer jako doświadczenie religijne” oraz książkę „Everything and More” – o matematyku Georgu Cantorze, specjaliście od teorii mnogości, zbiorów i nieskończoności. Ta druga jest rzeczą na poły biograficzną (a biografia Kantora jest arcyciekawa, bo cierpiał on na depresję maniakalno-prześladowczą, która prześladowała też Wallace’a), na poły zaś poświęcona jest problemowi nieskończoności.

Wracając jeszcze do sedna pytania, Wallace dociekał wszystkiego, także i w kwestii narkotyków. Stąd jego zainteresowanie składem chemicznym, wzorami, a wreszcie wpływem, jaki wywierają na człowieka.

Tę dociekliwość widać także w charakterystycznych dla niego przypisach, które zajmują blisko sto stron. Domyślam się, że należało je tłumaczyć systematycznie – po każdym zdaniu, w którym dany przypis się pojawiał?

Należało tak robić, aby się nie pogubić. Nie pamiętałabym, do czego odnosił się przypis pojawiający się siedemset stron wcześniej. Być może jestem więc jedynym czytelnikiem, który przeczytał „Niewyczerpany żart” w takiej postaci, w jakiej stworzył ją autor. (śmiech)

Powieść początkowo była dłuższa o jakieś 60%, a gdy rękopis trafił do wydawnictwa, redakcja przeraziła się jego rozmiarami i naciskała na skróty. Wallace nie był do tego skory, więc uciekł się do chytrej metody – przypisów. Proszę zwrócić uwagę, że są w nich zmieszczone całe rozdziały lub spore fragmenty rozdziałów pisane maczkiem. To pozwoliło ograniczyć objętość książki.

Jako medioznawca mam poczucie, że „Niewyczerpany żart” w bardzo elokwentny sposób odzwierciedla szum informacyjny, opisuje świat przeładowany danymi.

Jak najbardziej. Wallace zresztą mówił, że skoro świat jest fragmentaryczny, to i jego opis powinien być taki. „Niewyczerpany żart” jest odzwierciedleniem szumu – wszystko dzieje się jednocześnie, a narracja jest pocięta. Kiedy przemawia jedna osoba, bohater innego wątku już chce zabrać głos, na co pozwala mu autor. Trochę jakby autor stracił kontrolę nad mikrofonem, który teraz różne postaci przekazują sobie w przypadkowej kolejności. Tkwi w tym urok powieści, ale i ogromna trudność w lekturze.

Książka ukazała się w roku 1996 i opisuje wizję coraz bliższej nam przyszłości rządzonej przez przemysł rozrywkowy. Na ile prognozy Wallace’a były trafne?

Jego przyszłość jest już w zasadzie naszą teraźniejszością. Biorąc pod uwagę, jaki procent społeczeństwa korzysta z kultury wysokiej i popularnej, można uznać jego prognozy za bardzo trafne. Oczywiście, możemy się śmiać z drobiazgów, bo w swojej wizji przełomu lat 20. i 30. XXI wieku nie przewidział np. telefonu komórkowego. Pomimo tego pozornego anachronizmu „Niewyczerpany żart” broni się znakomicie, bo jest przede wszystkim książką o ludziach.

Tak jak przewidywał Wallace, wiele elementów kultury popularnej przeniknęło do wysokiej, ale też odwrotnie. To kolejna romantyczna cecha tego pisarza, który bardzo inspirował się „niższą” kulturą. Nie gardził szkiełkiem i okiem badacza, ale z ducha był romantykiem.

„Niewyczerpany żart” zniósł próbę czasu, a jednak czasem mówi się o Wallasie jako o kultowym autorze pokolenia X, kontrkultury lat 90. To może wprowadzać w błąd i zniechęcać młodszych czytelników.

Tym bardziej że Wallace był bardzo osobny – jako człowiek i jako autor, co także uczyniło go ponadczasowym. Był samotnikiem, miał skromne wciąż zmieniające się grono przyjaciół. Właściwie jedynym jego stałym przyjacielem był inny pisarz, Mark Costello, a Wallace potrafił zrywać bliskie znajomości z dnia na dzień. Choroba psychiczna pogłębiała jego izolację od świata. Pamiętajmy, że chorował całe dorosłe życie.

Jako człowiek osobny mówił wyłącznie w swoim imieniu. Odcinał się od bycia głosem pokolenia i nigdy nie należał do większych grup, chociaż startował w latach 80. obok wielu zdolnych pisarzy, takich jak Jonathan Franzen czy George Saunders. Pisali oni powieści postmodernistyczne, kreśląc ironiczny i groteskowy obraz świata, który ich zdaniem był skrajnie odhumanizowany i materialistyczny.

Kiedy Wallace wydał swoją pierwszą powieść „The Broom of the System”, napisaną jako praca licencjacka na studiach w Amherst College, ta odniosła wielki sukces. Zbiegło się to z jego pierwszą wielką depresją, a on sam przejrzał wówczas na oczy i uznał, że literatura, która nie bada, co dziś znaczy być ludzkim, nie jest dobrą sztuką. Jego zdaniem powinniśmy przyjąć za aksjomat, że rzeczywistość jest groteskowa, ale także zadać sobie pytanie, dlaczego jako istoty ludzkie wciąż jesteśmy zdolni do radości, dobroci i autentycznych związków (nie chcąc przeinaczyć słów Wallace’a, zacytowałam właśnie jego wypowiedź z jednego z wywiadów). Postanowił skończyć z ironią i postawić na pisarstwo oparte na szczerości wypowiedzi. I tym właśnie miał być „Niewyczerpany żart”, powieścią pozbawioną podtekstów i wyszydzania rzeczywistości. Owszem, ona jest miejscami niesamowicie zabawna, ale na zabawności się nie kończy.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. (1) PBS/Charlie Rose, archiwum Jolanty Kozak, (2,4) Laura Bielak/W.A.B., (3) Manufacturing Intellect


Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady