Swans na fotelu dentystycznym – rozmowa z Nickiem Soulsbym, autorem biografii „Swans – ofiara i transcendencja”

30 października 2022

Z Nickiem Soulsbym, dziennikarzem i autorem książek poświęconych szeroko rozumianemu niezależnemu rockowi, rozmawialiśmy na okoliczność premiery polskiego wydania jednego z jego dzieł, historii grupy Swans. „Swans – ofiara i transcendencja” to wyczerpująca opowieść o legendarnym zespole Michaela Giry, a także próba przedstawienia – jak określa to sam Soulsby – idei poświęcenia życia artystycznym celom. Zanim jednak wywiad doszedł do skutku, Nick poprosił o przełożenie go o godzinę. Chciał obejrzeć telewizyjną transmisję z pogrzebu Elżbiety II.

Sebastian Rerak: Przyznaję, że zaskoczyłeś mnie. Jakie jest twoje zdanie na temat monarchii?

Zawsze mówię, że wspaniałym aspektem bycia człowiekiem jest fakt, że mogę mieć sprzeczne poglądy i nie eksploduje mi głowa. (śmiech) Z pewnością nie jestem monarchistą i nie uznaję idei dziedziczonych tytułów. Wiem, że istnieją bardzo normalne rodziny królewskie, np. duńska, której członków można dosłownie spotkać na ulicy, ale akurat brytyjska od zawsze wydawała się hodować dziwaków.

Jednocześnie jednak królowa zawsze jawiła mi się dokładnie taką osobą, jaką ją przedstawiano. Myślę, że naprawdę wierzyła w swoją powinność wobec kraju i wszystko, co się z tym wiązało. Poza tym jest coś pozytywnego w posiadaniu nieupolitycznionej głowy państwa, która przynajmniej w teorii jest spoza systemu. A jako że studiowałem historię, to wielkie wrażenie robił na mnie fakt, że mamy w Wielkiej Brytanii instytucję będącą trwałym łącznikiem z 1300 latami historii. To dość niesamowite, jeśli się nad tym zastanowić. Tylko papież jest porównywalną figurą w skali Europy.

Przejdźmy do twoich książek. Jak sam przyznajesz, masz własną świętą trójcę zespołów, do której należą: Nirvana, Sonic Youth i Swans. W zasadzie każdemu z nich poświęciłeś przynajmniej jedną książkę.

To prawda, chociaż nie było to zaplanowane. Fakt, że znam je dobrze, ułatwił mi pracę, bo w końcu łatwiej pisać o czymś, o czym ma się już pewną wiedzę. Nie pamiętam już dokładnie, jak nawiązałem kontakt z Thurstonem Moorem, ale chyba napisałem do jego agentki z pytaniem, czy mogę omówić z nim pewną sprawę. Na potrzeby książki o nim rozmawiałem m.in. z Michaelem Girą i tak z kolei poznałem jego.

Spośród wszystkich twoich książek to właśnie „Ofiara i transcendencja” zarezonowała najmocniej.

Zgadza się. Swans nie ma „połowicznych” fanów – albo doceniasz tę bardzo osobistą wizję Giry, albo nie. W efekcie zespół ma bardzo wierną publiczność, która nie mogła przeoczyć tej książki. Z Nirvaną jest wręcz odwrotnie, bo stale ktoś o niej pisze. Ja akurat miałem koncepcję książki o jednym albumie (mowa o „Dark Slivers: Seeing Nirvana in the Shards of Incesticide” poświęconej albumowi „Incesticide” – przyp. red.) i postanowiłem dotrzeć do członków wszystkich tych dziwnych grup, z którymi Nirvana grała na wczesnym etapie działalności. Chciałem przedstawić wiedzę, która nie była wcześniej znana.

Inaczej też niż w przypadku Thurstona Moore’a, który w swojej karierze nagrał ponad dwieście płyt, historia Swans jest chronologicznie prostsza i pozwala się opowiedzieć od A do Z. Przypuszczam, że ta prostota także ułatwiła mi dotarcie do czytelników.

Nadal jednak historia Swans jest długa i obfituje w wydarzenia. Zastanawiałeś się nad tym, ile uwagi poświęcić faktom, tj. datom, koncertom, płytom itd., a ile opiniom i ogólnej filozofii grupy?

Dobre pytanie. Kiedy rekonstruujesz cudzą historię, jesteś zależny od tego, czego dowiadujesz się od innych. Kluczowe jest więc zadawanie właściwych pytań. Ja celowo układam bardzo długie pytania, bo chcę pozwolić rozmówcom na wybranie z nich tego, co uważają za najbardziej istotne. W wielu wypadkach jeśli jakaś myśl domagała się rozwinięcia, wracałem jeszcze do niej.

Tak jak powiedziałeś, można historię opowiedzieć w sposób funkcjonalny, koncentrując się na faktach, lub bardziej konwersacyjny, a więc skupiony na opiniach, myślach, znaczeniach. Rozmawiałem z ponad stoma osobami, więc miałem mnóstwo materiału, natomiast musiałem mieć pewność, że całość po prostu dobrze się czyta. Nie chciałem wypełnić książki opiniami typu: „Swans są świetni, uwielbiam z nimi grać”, bo to byłoby nudne. Ostatecznie należało więc odsączyć to, co najciekawsze.

Ponad stu rozmówców – to pokazuje, jak ambitnego podjąłeś się projektu.

Jeśli robisz coś z przyjemnością, to żadne zajęcie nie jest trudne. Ludzie nie doceniają satysfakcji, jaką można czerpać ze słuchania czyichś opowieści, a jeśli te opowieści dotyczą pasji, to są jeszcze bardziej interesujące. Owszem, transkrypcja wywiadów jest harówką. Tym bardziej że ja zawsze zabiegam o autoryzację, pozwalam swoim rozmówcom nanosić zmiany. Przyjmuję zasadę, że spisanie rozmowy zajmuje dwa razy dłużej niż ona trwa. Wydaje się, że to prosty przelicznik, ale ten czas potrafi się znacznie wydłużyć, bo nie sposób usiedzieć w miejscu przez np. cztery godziny. (śmiech)

Najważniejsze to wierzyć, że to, co się robi, ma jakąś wartość. Nie chcę zawieść ludzi, którzy poświęcili mi swój czas i energię, nie chcę tego zmarnować. Czułbym się dogłębnie zawstydzony, gdyby efekt ostateczny okazał się niezadowalający. Ktoś gotów powiedzieć, że nie jest to dobra motywacja, ale w moim przypadku zdaje egzamin.

Michael Gira ma opinię trudnego rozmówcy. Znam co najmniej jeden przypadek dziennikarza muzycznego, który wywiad z nim przypłacił pomniejszą traumą. Nie miałeś żadnych problemów z nawiązaniem z nim dobrej relacji?

Moje doświadczenia są w tym względzie bardzo pozytywne. Podszedłem do rozmów z Girą z pewnym namaszczeniem. Najpierw wysłałem mu mnóstwo bardzo szczegółowych pytań, potem słuchałem odpowiedzi, jakich udzielał mi przez telefon. Od początku robił na mnie wrażenie wielkiego erudyty z błyskotliwym poczuciem humoru. Kiedyś w trakcie rozmowy powiedział mi, że czuje się jak u dentysty, po czym zrobił pauzę i dodał: „Wiedz, że mówię to z szacunkiem”. Po prostu dociekliwość moich pytań skojarzyła mu się z borowaniem zębów. (śmiech) Poza tym Michael jest cały czas bardzo formalny i uprzejmy. I mówi bardzo głośno, bo słabo słyszy.

Inna rzecz, że jestem dorosły, mam 42 lata i muszę zaakceptować fakt, że niektórzy ludzie bywają chimeryczni lub kłótliwi. Też wiem o sytuacjach, w których ktoś został potraktowany przez Girę surowo, ale on po prostu traktuje pytania od dziennikarzy z respektem, na jaki zasługują. Bywa nerwowy, kiedy ktoś pyta go o coś po raz dwudziesty lub zadaje pytania-gotowce, które równie dobrze mogłyby dotyczyć Michaela Jacksona.

Kiedyś, oglądając stare nagrania z Johnem Lydonem, zauważyłem, że dopasowywał się on do energii udzielanego wywiadu. Jeśli dostawał sztampowe pytania, to okazywał dziennikarzom lekceważenie. Niektórzy potem obrażali się i uznawali go za palanta, ale to oni marnowali czas, który w innych okolicznościach mógł poświęcać czemuś, co stanowiło sens jego życia.

Michael Gira

To ostatnie zdanie przypomniało mi o jednym z wywiadów, jakich udzieliłeś. Na pytanie o powód napisania książki o Swans, odpowiedziałeś, że fascynuje cię idea poświęcenia życia czemuś większemu.

Myślę, że niewielu jest artystów gotowych robić to, co ten zespół. Dziś przyjmujemy za pewnik, że artyści muszą do pewnego stopnia działać DIY, że sami płacą za wiele rzeczy i nie mają wsparcia wytwórni. Michael Gira robi to od czterdziestu lat. Wielu wykonawców ma normalne prace i traktuje muzykę jako hobby. Dla Giry tymczasem jest to fundament jego życia.

Idąc na koncert Swans, możesz być pewny, że został on sfinansowany przez Girę. On z własnej kieszeni opłaca honorarium każdego, kto pracuje przy koncercie. Oczywiście także na tym zarabia, ale zysk jest minimalny. A musi z tych pieniędzy utrzymać swoją rodzinę oraz muzyków, którzy także nie mają regularnej pracy. Wielu ludziom wydaje się, że członkowie Swans są bogaci, ale to dalekie od prawdy. Norman Westberg, którego uważam za absolutną legendę gitary, musiał w końcu podjąć się zwykłej, ciężkiej pracy. To jest dosłownie życie z dnia na dzień.

Ujmuje mnie także zupełny brak skłonności Giry do schlebiania samemu sobie. Kiedy Michael słucha swoich nagrań, słyszy przede wszystkim to, co mógł zrobić lepiej. Patrząc na wszystko, co stworzył, ignoruje sukcesy i skupia się na tym, co odstaje od jego wizji. Ten poziom artystycznej uczciwości jest moim zdaniem rzadkością w dzisiejszym świecie. O którąkolwiek płytę Swans bym go nie zapytał, Gira zawsze ma do wygłoszenia jakąś krytyczną opinię na jej temat.

Podobnie jest z koncertami. Swans nigdy nie odwalają fuszerki, a Gira zawsze stara się doświadczyć magii, osiągnąć moment transcendencji. Co wieczór schodzi ze sceny i roztrząsa każdą chwilę, przeżywa wszystko, co nie poszło po jego myśli. Dodajmy do tego obowiązki biznesowe i logistyczne, a możesz wyobrazić sobie presję, jaka na nim ciąży.

Przed napisaniem „Ofiary i transcendencji” wiedziałeś o szczególnej relacji łączącej Swans z Polską? Zespół odbył tutaj trasę w roku 1987, kiedy wciąż niewielu wykonawców z Zachodu zapuszczało się do demoludów, w ostatnich latach z kolei osiągnął zgoła mainstreamową popularność. Można powiedzieć, że Swans cieszą się w Polsce wyjątkowym statusem.

Tak, to dziwny i interesujący przypadek. Dość niesamowity jest fakt, że Swans zaaranżowali trasę w kraju, który nie był jeszcze wolny od komunizmu i niestabilności tamtej epoki. Oto bardzo hałaśliwy, niekonwencjonalny zespół wystąpił dla publiczności, która być może nie miała wcześniej okazji zobaczyć rockowych wykonawców zza żelaznej kurtyny. Swoją drogą Swans nie mieli żadnych politycznych motywacji, po prostu chcieli grać jak najwięcej, a że nadarzyła im się sposobność do koncertów w Polsce… Te zaś wykreowały wyjątkową aurę wokół zespołu i zaskarbiły mu wierną publiczność oraz kapitał wdzięczności, który przetrwał do dzisiaj.

Ukazuje się dzisiaj tyle książek o muzyce, że można odnieść wrażenie, że jest na nie większe zapotrzebowanie niż na nowe płyty.

To dobra uwaga. Myślę, że ten trend wynika ze zmiany pokoleniowej. Pewna generacja osiągnęła wiek, w którym może spojrzeć wstecz i oddać się wspomnieniom. W końcu trudno o refleksję na temat czegoś, w czym wciąż uczestniczysz. Stąd tak wiele nowych książek o postpunku lat 80., chociaż może to być nasze subiektywne odczucie, ponieważ zwracamy na nie uwagę. Przez ostatnie dwie dekady w ofercie wydawniczej dominowały książki o muzyce lat 60. W końcu doszło do zmiany pokoleniowej, a wydawcy są przychylni tej tendencji, bo też należą do wspomnianej generacji.

Był taki moment, w którym poczułeś, że w pełni zrealizowałeś cel przyjęty podczas pracy nad „Ofiarą i transcendencją”?

Zawsze jestem bardzo poruszony, kiedy ktoś mówi, że ta książka coś dla niego znaczy. Nie będę jednak ukrywać, że najbardziej liczyło się zdanie Michaela Giry. Kiedy podziękował mi za jej napisanie, poczułem się wręcz nieswojo. Wyraził swoją wdzięczność za to, że poświęciłem jego twórczości tyle czasu i był w tym prawdziwym dżentelmenem. Oczywiście jest to dla mnie wielka sprawa, bo słucham muzyki Swans od 25 lat.

W miejscu, w którym pracuję, nikt nie potrafi zrozumieć, jak mogłem włożyć taki ogrom wysiłku w coś, co nie przynosi zysku ani sławy. Ja jednak nie oczekuję, że „Ofiarę i transcendencję” kupi i pochwali milion ludzi, którzy i tak nie znają Swans. Liczy się opinia osób wiedzących, o czym mówią. Jestem gotów mieć małe grono czytelników, byle tylko rozumieli i doceniali moją pracę.

Rozmawiał: Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady