Pisanie jak gra w szachy – wywiad z Christerem Mj?setem

30 maja 2016

christer-mjaset-wywiad1
Na co dzień jest neurochirurgiem, ale pisarstwo wcale nie stanowi dla niego jedynie odskoczni. Równie poważnie jak pacjentów traktuje bohaterów swoich powieści. To dzięki funkcjonowaniu w dwóch różnych światach potrafi zachować równowagę w swoim wyjątkowo aktywnym życiu. Z Christerem Mj?setem rozmawiamy o trudach pracy neurochirurga, szachach i ulubionych lekturach.

Milena Buszkiewicz: Grasz w szachy?

Christer Mj?set: Tak, gram. Zacząłem jako pięcio- albo sześciolatek po tym, jak ojciec zabrał mnie do lokalnego klubu szachowego. Staram się grać regularnie, ale muszę przyznać, że w ostatnich latach siadam do szachownicy coraz rzadziej.

Dlatego „oddałeś” tytuł książki Bobby’emu Fischerowi?

Bobby Fischer był moim pierwszym szachowym bohaterem. Po raz pierwszy usłyszałem o nim pod koniec lat 70., kiedy sam zacząłem grać. Mój ojciec opowiedział mi, jak Fischer w 1972 roku pobił w Reykjaviku zawodnika Związku Radzieckiego, Borisa Spasskiego, zdobywając tym samym tytuł mistrza świata. Toczyła się wtedy zimna wojna, sportowe zwycięstwa nad Związkiem Radzieckim były dla nas Norwegów ważne. Pamiętam, że dostałem książkę Fischera o grze końcowej w szachach. Na jej okładce widniała czarno-biała fotografia autora z lat 60., na której Fischer wyglądał niemal jak gwiazda filmowa. Nie było wyjścia, musiał zostać moim idolem. Dopiero później dowiedziałem się o jego tragicznym losie. Zafascynowało mnie, jak to możliwe, że człowiek, który był najlepszy na świecie w najbardziej chyba wymagającym intelektualnie sporcie, tak słabo radzi sobie w życiu? Obserwowałem go przez kolejne lata, patrząc, jak popełnia błąd za błędem ? jak na przykład wtedy, gdy w radiowym wywiadzie na żywo chwalił zamachy na World Trade Center w 2001 roku ? aż do dnia, gdy jakieś dziesięć lat temu zmarł w Reykjaviku, samotny i porzucony przez wszystkich. Bobby Fischer reprezentuje pod wieloma względami wszystkie te dramatyczne kontrasty, które niesie w sobie życie. Osiągnął to, co dla wielu nieosiągalne, ale zmarnował swój sukces i odepchnął od siebie wszystkich otaczających go ludzi. Kiedy zabrałem się za opisywanie historii dwóch grających w szachy chłopców, los Fischera naturalnie nasunął mi się jako metafora tego wszystkiego, co może pójść nie tak, mimo że ma się za sobą bezbłędne otwarcie.

Masz swoją ulubioną rozgrywkę szachową?

Partie rozegrane w Reykjaviku w 1971 roku są dla mnie wyjątkowe. Może zwłaszcza pierwsza z nich. Bobby Fischer przegrał w niej ze Spasskim po tym, co uznano później za naprawdę spartaczone posunięcie. W tej partii zostało rzucone na szalę wyjątkowo wiele ? Zachód ścierał się ze Wschodem, to była prawdziwa szachowa zimna wojna ? a Fischer zrobił zupełnie amatorski błąd. Najprawdopodobniej dał się zjeść nerwom i stracił koncentrację. Musiał sam to szybko pojąć, bo zamknął się w swoim pokoju hotelowym i odmówił wyjścia na drugą partię. Przegrał ją walkowerem. Ale w końcu, po długim wahaniu, wrócił na trzecią partię. Zwyciężył w niej, zdobywając jednocześnie tytuł mistrza świata. Innymi słowy: był to wielki dramat, sam w sobie wart powieści.

W grze w szachy bardzo ważne jest zaplanowanie kolejnych ruchów. Jak bardzo planujesz swoje powieści, zanim usiądziesz do pisania?

Z pisaniem jest dla mnie jak z grą w szachy. Na początku decydujesz się na coś, ale gra twojego przeciwnika wpływa na twoją i niemożliwe jest przewidzenie kolejnego ruchu. Nigdy nie udało mi się zaplanować zakończenia mojej książki przed tym, jak zacząłem ją pisać. Ale jest dla mnie bardzo istotne, żeby zbudować dobry początek powieści. Przyczynowość to kolejna rzecz, która łączy pisanie z szachami. Musisz zapytać samego siebie: co stanie się, jeśli skieruję głównego bohatera w tę lub inną stronę? Jak wpłynie to na pozostałe postaci? Te same pytania zadaje sobie gracz w szachy, zastanawiając się nad swoim kolejnym ruchem.

christer-mjaset-wywiad2

Bohaterowie twojej książki zajmują się plądrowaniem starych domów z cennych pozostałości. Czy współdzielisz ich pasję do staroci?

Nie, nie interesują mnie starocie ? chyba że są to stare książki. Nie jestem typem kolekcjonera ? wszystko, czego potrzebuję, to mój komputer i Dropbox.

Skąd pomysł na takie zajęcie dla nastolatków?

Mój przyjaciel przeszukiwał stare i opuszczone domy w poszukiwaniu różnych rzeczy. Zajmował się tym aż do momentu, kiedy został prawnikiem. Nigdy nie byłem z nim na takiej wyprawie, ale kilku moich kolegów tak. Wydawało mi się to wtedy niebezpieczne. Zawsze byłem dość ostrożnym dzieckiem.

W książce pojawia się pewien kluczowy przedmiot ? broszka. Czy ma ona swój rzeczywisty odpowiednik?

Tak. Srebrne ptaki są typowe dla broszek wykonanych w erze wikingów, mniej więcej ok. 800-1000 roku. W Skandynawii jest ich około dwudziestu lub trzydziestu. Trudno powiedzieć, skąd ten motyw wynika. Ptak uwięziony w plątaninie rąk to przejmujący obraz. To bardzo pasuje do tematu mojej książki. Postaci mojej powieści starają się uciec przed tym, co wydarzyło się dawno temu, cały czas walczą z przeszłością już jako dorośli.

W „Lekarzu, który wiedział za dużo” opisujesz obcego, który przybywa na prowincję. W „To ty jesteś Bobbym Fischerem” sytuacja jest odwrotna ? Hakon musi się skonfrontować z opuszczonym w dzieciństwie miasteczkiem. Czemu wybrałeś taki motyw?

Zawsze miałem słabość do ludzi, którzy nie radzą sobie z jakimś elementem swojej przeszłości. W „Lekarzu, który wiedział za dużo” element ten osadzony był w miejscu pracy. W „Bobbym Fischerze” chodzi zaś o zdarzenie z dzieciństwa. Wrócić do rodzinnego miasta to pod wieloma względami tak, jakby wrócić do samego siebie i skonfrontować się z tym, co wpłynęło na nasz rozwój jako człowieka. To klasyczny motyw i łatwo tu wpaść w pułapkę ? powtórzyć coś, co wielu twórców zrobiło już wcześniej. Mimo to wydaje mi się, że w „Bobbym Fischerze” udało mi się zaproponować oryginalne ujęcie tej kwestii.

Ojciec Hakona uczył go, że powinien czytać książki i co najmniej jeden artykuł prasowy dziennie. Czy to twoje własne zalecenia?

Mój ojciec zawsze mówił mi, żebym próbował czytać najwięcej, jak tylko mogę. Echa jego rad słychać w zaleceniach, jakie Hakon dostaje od swojego taty. To była moja główna inspiracja przy pisaniu tego zdania. Ale oprócz tego uważam, że ludzie, którzy powtarzają pewne rzeczy regularnie już od swoich wczesnych lat, wiele zyskują i łatwiej jest im później coś osiągnąć. Podobno, żeby zdobyć jakąś umiejętność, trzeba ćwiczyć 10 000 godzin ? na przykład przy grze w tenisa. To samo dotyczy pisania. Trzeba pisać i czytać naprawdę dużo, żeby mieć pojęcie o tym, jak tekst powinien wyglądać, żeby trafił do czytelnika.

Ojciec Hakona zwracał uwagę na jeszcze kilka rzeczy, np. na to, by dobrze wykorzystywać czas. Tobie się udaje?

Zawsze byłem bardzo zdyscyplinowany. Moi rodzicie nauczyli mnie, jak być skupionym i kończyć rzeczy, które się zaczęło. Moje sukcesy w liceum osiągnąłem dzięki nim. Ale kiedy zacząłem studiować, okazało się, że nie wiem, co chcę dalej robić w życiu. Interesowało mnie tyle różnych rzeczy, że nie potrafiłem na żadną się zdecydować. Od tego momentu nic mi się nie udawało ? dopóki nie odkryłem, że po prostu muszę robić to, co lubię najbardziej. Jedną z tych rzeczy było pisanie. Młodemu chłopakowi bardzo trudno zmobilizować się do tego, żeby usiąść i pisać. Jest mnóstwo innych ciekawych rzeczy do robienia. Oglądanie telewizji, wychodzenie z przyjaciółmi itd. Dlatego nauczyłem się pisać po trochu. Między innymi zajęciami, by tak rzec. Pięć czy dziesięć minut może być czasami wystarczające. Potem można wrócić do pisania wieczorem.

Hakon wspomina ojca słowami: „Przyzwyczajanie i powtarzanie, nie było nic ważniejszego. Przypuszczam, że takie podejście wynikało z jego wykształcenia chirurgicznego”. Tym sposobem udawało ci się jeszcze za czasów studiów i udaje teraz pogodzić pisanie z pracą lekarza?

Cóż, tak jak powiedziałem, jeśli chce się być w czymś dobrym, niesłychanie ważne jest nauczyć się powtarzania tych samych czynności do znudzenia. Dotyczy to zarówno zabiegów chirurgicznych, jak i pisania książek. Za każdym razem trzeba robić to samo od początku. Z czasem człowiek wyrabia sobie nawyki, wiadomo wtedy, że jest się na dobrej drodze. Wykorzystuję w swojej pracy, rzecz jasna, nawyki, które wyrobiłem sobie jeszcze jako student. Jeśli chodzi o pisanie, zdołałem stworzyć pewien stały plan pracy. Znam wszystkie fazy powstawania powieści, wiem, co mam robić, gdy pojawią się wątpliwości, gdy poczuję, że potrzeba mi więcej czasu, gdy okaże się, że mogę pisać tylko niewielkie fragmenty naraz. Gdy siadam do pracy, nie muszę się specjalnie zastanawiać. Moje palce zaczynają po prostu naciskać klawisze.

christer-mjaset-wywiad3

Dlaczego w ogóle zdecydowałeś się pisać?

Nigdy się na to nie zdecydowałem. Po prostu z czasem wezbrała we mnie potrzeba pisania. Już od pierwszych klas szkoły podstawowej fascynowały mnie historie i sztuka ich opowiadania. Mój ojciec często czytał mi na głos, oglądałem też mnóstwo filmów. Pamiętam, że w czwartej klasie miałem napisać wypracowanie o wybuchu wulkanu w Pompejach. Zdecydowałem się stworzyć historię o człowieku, który przeżywa katastrofę, uciekając konno. Historia ta była dla mnie w pewnym sensie punktem zwrotnym. Została odczytana na głos przed całą klasą, a ja pojąłem, że opanowałem sztukę, w której tylko nieliczni czują się pewnie. To było dziwne, ale jednocześnie niezwykle pociągające uczucie. Mimo że obrałem sobie za cel napisanie książki dopiero jako dwudziestokilkulatek, myślę, że ta myśl zaczęła we mnie kiełkować już wtedy.

Środowisko lekarskie nadal patrzy na ciebie podejrzliwie?

Owszem, a przynajmniej niektóre osoby należące do tego środowiska. Zawód lekarza wymaga funkcjonowania w z góry ustalonej roli. Wszystko, co mieści się poza tą strefą, odbierane jest przez moich kolegów lekarzy jako obce. Niektórzy z nich niepokoją się także, że opiszę ich w swoich książkach i przedstawię w negatywnym świetle, ale są oni chyba w mniejszości. Nigdy nie napisałem niczego, co mogłoby kogoś skompromitować, nawet w „Białych krukach”, których akcja rozgrywa się w bardzo bliskim mi środowisku. Piszę dlatego, że bardzo to lubię, że nie potrafię nie pisać.

A jak pacjenci odnoszą się do lekarza-pisarza?

Po pierwsze ? nie wszyscy pacjenci czytają moje książki i wiedzą, kim jestem. Po drugie ? gdy ludzie trafiają do szpitala, są przede wszystkim skupieni na swojej chorobie, a nie na tym, co robi ich chirurg poza godzinami pracy. Pod tym względem bycie pisarzem nie przeszkadza wcale w pracy lekarza. Niektórzy pacjenci proszą mnie rzecz jasna o książki z dedykacją itd., ale staram się, by na ten aspekt, jeśli już się pojawi, nie był kładziony zbyt wielki nacisk. W szpitalu jestem przede wszystkim lekarzem i muszę skupiać się na wykonywaniu swoich obowiązków.

Dwie poprzednie książki poświęciłeś neurochirurgom, najnowsza podejmuje zupełnie inny temat. Dlaczego zdecydowałeś wyrwać się pisarsko z lekarskiego środowiska?

Po prostu miałem już trochę dość opisów szpitala i lekarzy. Czułem, że w trzech książkach zdążyłem już wyczerpać tę tematykę (dwie z nich zostały przetłumaczone na język polski, pierwsza jest zbiorem nowel). Pisanie na zupełnie inny temat wydało mi się więc czymś bardzo naturalnym. Nie wiem, czy dokonałem tego wyboru świadomie, ale akcja ostatniej książki rozpoczyna się w szpitalu w okolicach Oslo, tyle że główny bohater opuszcza go już na stronie czwartej i do niego nie wraca. W pewnym sensie to także ja robię sobie przerwę od świata lekarzy.Moja kolejna książka także nie będzie w nim osadzona. Ale sądzę, że wrócę do niego pewnego dnia. Zobaczymy…

Twoje powieści, poza wątkami kryminalnymi, zaskakują mocno rozbudowanym tłem psychologiczno-społecznym. Dlaczego jest to dla ciebie tak ważne?

To właśnie to tło psychologiczno-społeczne interesuje mnie jako pisarza. Co nas napędza? Co sprawia, że jestem dziś tym, kim jestem? W życiu każdego człowieka można zazwyczaj wyróżnić dwa czy trzy kluczowe zdarzenia, takie, o których nie sposób zapomnieć, z którymi często nie możemy do końca się uporać.

Zważywszy na to, że jesteś pisarzem i praktykującym neurochirurgiem, czy masz jeszcze czas na czytanie? Co teraz czytasz?

Obecnie zaczytuję się w thrillerach. Właśnie kupiłem książkę Petera Swansonsa „Czasem warto zabić” i powieści Dona Winslowa na temat handlu narkotykami na granicy USA z Meksykiem. Niedawno skończyłem czytać parę bardziej wyrafinowanych książek ? między innymi Harukiego Murakamiego ? i potrzebowałem przeczytać jakąś powieść akcji. Zawsze znajdzie się czas na czytanie, jeśli nosisz książkę ze sobą lub zapisaną w swoim telefonie. Czasem na przykład czytam w czasie oczekiwania na operację. Lub gdy mam wolną chwilę, czekając na kolejnego pacjenta.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
Przełożyła: Karolina Drozdowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady