Patrzę na tę książkę jak na zdjęcie ? wywiad z Justinem Go, autorem „Wyścigu z czasem”

19 marca 2015

wywiad-justin-go-1
Porzucił nowojorskie wieżowce na rzecz pisania powieści. Przez siedem lat tworzył swój zachwycający debiut. Jego książkę jeszcze przed premierą sprzedano do dziewiętnastu krajów. Justin Go udowadnia, że można spełnić swoje marzenia i dzięki ciężkiej pracy po prostu zostać świetnym pisarzem.

Milena Buszkiewicz: Historia twojego życia jest niemal tak porywająca, jak powieść, którą napisałeś. W 2008 roku zostawiłeś całe swoje dotychczasowe życie, w tym pracę w kancelarii na Manhattanie, i udałeś się w kilkuletnią podróż, by dokończyć powieść.

Justin Go: Pierwszy stopień studiów ukończyłem w 2003 roku i postanowiłem wyruszyć w podróż z plecakiem po Europie, powiedziałem sobie wtedy, że nigdy nie wrócę do domu. Przez jakiś czas mieszkałem w Paryżu i próbowałem pisać, ale w końcu musiałem wrócić do Nowego Jorku i podjąć pracę. Tak naprawdę wiedziałem już, że chcę być pisarzem. Podróże, które odbyłem, uświadomiły mi, że zwykłe życie jest po prostu nudne: czytanie tego samego, co wszyscy; robienie tego samego, co wszyscy, nie satysfakcjonowało mnie, więc książka była dla mnie ucieczką od tej stagnacji. Zacząłem pisać, kiedy jeszcze pracowałem, więc poświęcałem na to weekendy i wieczory. Szukałem materiałów. Mówiłem znajomym, że pewnego dnia rzucę to wszystko i wyjadę do Berlina, aby dokończyć książkę, ale tak naprawdę sam w to nie wierzyłem. Natomiast z czasem ten plan stawał się coraz bardziej realny, aż w końcu ruszyłem w drogę z bagażem pełnym książek i zabrałem się do pisania. Nie miałem żadnego wykształcenia w tym kierunku, nie znałem osobiście żadnego pisarza, ale mimo wszystko udało się, choć pisanie książki zajęło mi aż siedem lat.

Mieszkałeś w Brooklynie, rzuciłeś firmę prawniczą na Manhattanie… Kiedy pomyślę o życiu niemalże z serialu „Suits”, twoja decyzja o porzuceniu tego świata wydaje mi się niewyobrażalna. Jak zareagowało na nią twoje otoczenie?

Przede wszystkim wszyscy byli zaskoczeni. Myślę, że trochę mi zazdrościli. Nowojorczycy, szczególnie ci z Manhattanu, wierzą, że ta wyspa to właściwie jest cały świat. I faktycznie, można tam znaleźć wszystko, czego człowiek potrzebuje. Też przez jakiś czas żyłem w tym przekonaniu, rano zakładałem garnitur, wsiadałem do metra, jechałem do swojego biura w wieżowcu przy Szóstej Alei, codziennie od rana do nocy pracowałem. W firmie wszyscy żyli w ten sposób – wstawali o świcie, pracowali do późnej nocy. Moi szefowie właściwie nie widywali własnych dzieci. Kiedy prowadzi się taki tryb życia, trudno uwierzyć, że może być inaczej. Trudno wyobrazić sobie wolność, którą można mieć. Jednak miałem za sobą doświadczenie innego życia, pisałem również książkę, która była dla mnie symbolem wolności, i dlatego miałem odwagę rzucić takie życie. Nowojorczycy wierzą, że ich miasto jest najwspanialszym miejscem na świecie. Jednak sądzę, że nawet prawnicy z firmy, w której pracowałem, do pewnego stopnia mi zazdrościli. Po tym jak rzuciłem pracę, spotkałem na ulicy jedną z prawniczek pracujących dla naszej kancelarii, która powiedziała mi, że była w latach 90. w Berlinie i zażartowała, że zazdrości mi do tego stopnia, że ma nadzieję, że nigdy nie wrócę, by opowiedzieć o mojej podróży (śmiech).

Mam jeszcze jedną anegdotę. Kiedy rzuciłem pracę, koledzy zamówili dla mnie ciasto na pożegnanie, na którym po niemiecku były napisane życzenia powodzenia. Muszę przyznać, że nawet tego nie zrozumiałem, ponieważ nie znam niemieckiego (śmiech).

wyscig-z-czasemPrzyjechałeś do Berlina całkiem sam, nie znałeś języka niemieckiego, byłeś na obczyźnie ? co pomyślałeś pierwszej nocy?

To bardzo dobre pytanie. W pierwszym momencie, kiedy znalazłem się w Berlinie, zacząłem zastanawiać się, czy czasem nie popełniłem błędu. Będąc w Nowym Jorku, wiedziałem, że kocham Europę, że chcę tam jechać, ale kiedy już byłem w Berlinie, dzwoniłem do przyjaciół i czułem tęsknotę, smutek, samotność. Tak naprawdę to doświadczenie nauczyło mnie, żeby nie poddawać się pierwszemu wrażeniu, które ma się podczas przeprowadzki do nowego miejsca. Po wiośnie przyszło lato, które spędziłem, głównie imprezując (śmiech), a zimą przyszedł czas na pisanie. Co rano wychodziłem do kawiarni i pisałem kolejny rozdział książki. Jednocześnie ciągle zbierałem do niej materiały. Wyjeżdżałem w ich poszukiwaniu do Londynu, oglądałem mnóstwo filmów i obrazów z tamtych czasów. Nieustannie ciężko pracowałem, nie wierząc, że tak naprawdę kiedyś skończę pisać. Jednak udało się, skończyłem, a następnie pięć razy przepisałem od nowa całą książkę. Siadałem w berlińskim parku z wydrukiem powieści i zakreślałem fragmenty, wprowadzałem zmiany do pierwotnej wersji.

Napisanie książki to bardzo ciężka praca. Najpierw trzeba znaleźć dobrą historię, następnie ją udokumentować, czyli znaleźć materiały do książki, kolejno – odnaleźć swój własny styl pisania, co jest szczególnie trudne dla debiutanta. Być może dlatego cały ten proces zajął mi aż siedem lat, ponieważ nie tylko musiałem napisać w tym czasie powieść, lecz także nauczyć się, jak być pisarzem.

Podróżowałeś nie tylko po Europie, dotarłeś nawet do Himalajów.

W przypadku większości wątków w powieści bardzo wiele dały mi badania przeprowadzone podczas jej pisania, wprowadziły one nowe wątki do książki, trochę ją zmieniły. Z Everestem było inaczej, od lat bardzo dużo czytałem o tej górze, pasjonowałem się ekspedycjami wysokogórskimi od czasów nastoletnich. Samą górę odwiedziłem jednak pod koniec pisania, kiedy już praktycznie wszystkie sceny wspinaczki były ukończone. Everest zrobił na mnie takie wrażenie, jakiego oczekiwałem. Był taki, jakim go sobie wyobrażałem. Z tym, że jest różnica między wiedzą o tym, że jest to miejsce odosobnione, że jest tam zimno i wietrznie, a inaczej jest doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze. W tę podróż wybrałem się z ojcem, bo nie mógłbym sam pozwolić sobie na taki wydatek. Mój ojciec jest Japończykiem, więc wyruszyliśmy z Japonii statkiem do Chin, następnie pociągiem do Tybetu, a później musieliśmy odbyć długą podróż przez pustynię położoną niezwykle wysoko. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, było to najbardziej suche miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem, a dużo czasu spędziłem na pustyni w Stanach Zjednoczonych. Wybrałem się na tracking do głównego obozu i stojąc tam, naprawdę chciałem wspiąć się na tę górę. Zdałem sobie sprawę, że czytałem o niej tyle czasu, że w jakiś sposób się do niej zdystansowałem. Wszyscy wspinacze mówią o niej jako o turystycznym miejscu, natomiast patrząc na nią, można zrozumieć, czemu tak bardzo przyciąga do siebie ludzi. Mimo że wielu wspinaczy straciło życie podczas zdobywania Everestu, to wciąż nęci on kolejnych. Kiedy stałem tam i patrzyłem na góry, czułem wiatr ją omiatający, zrozumiałem, że ta tajemniczość i ciekawość tego, co jest na szczycie, jest tym, co chciałem oddać w swojej powieści.

Na twojej stronie internetowej znalazłam zdanie, które brzmi mniej więcej tak, że wszystko co widzieli twoi bohaterowie, było tym, co widziałeś sam. W powieści opisywałeś to, co widziałeś naprawdę, mimo że stworzyłeś fikcję literacką, zadbałeś o niezwykłą wiarygodność historyczną.

To bardzo dziwne doświadczenie, pisać książkę, w której wyobraźnia przeplata się z historyczną ścisłością. Współczesna warstwa powieści, czyli historia młodego Amerykanina, który dowiaduje się, że ma szansę odziedziczyć majątek, to część, w której czułem, że mogę popuścić wodze fantazji i swobodnie pisać. Natomiast w części historycznej chciałem być możliwie jak najbardziej bliski realiom. Na sam koniec zostawiłem sceny bitew, których tworzenia trochę się bałem. Nie byłem nigdy żołnierzem, oczywiście nie widziałem na własne oczy tego, co działo się w roku 1916, więc opisanie tych scen było dużym wyzwaniem. Podobnie rzecz się miała z wyprawą na Mount Everest, gdzie chciałem oddać wrażenie, że wspinacze wchodzą do nowego dla siebie świata, że zmierzą się z czymś, co budzi lęk. Było to trudne, bo używali zupełnie innego sprzętu niż dzisiaj, ich ubrania wykonane były z wełny, mieli ze sobą bardzo prymitywny sprzęt do podawania tlenu, do tego żyli w zupełnie innym świecie i z inną świadomością. Przywieźli ze sobą do pierwszego obozu u podnóża góry butelki szampana, które musiały być transportowane przez tysiące kilometrów na grzbietach jaków. Żyli w płóciennych namiotach. Wszystko było zupełnie inne niż dzisiaj. Takie szczegóły poznajemy podczas zbierania materiałów do książki, z listów i pamiętników ludzi z tamtych czasów. Jednak nawet najlepsze materiały, aby przerodzić się w powieść, wymagają wyobraźni. Trzeba zastanowić się, w jaki sposób oddać historię, aby czytelnicy poczuli to, co bohaterowie. Najgorsze co można zrobić, to sprawić, że wysiłek włożony w zbieranie materiałów do książki będzie widoczny podczas czytania powieści. Jeśli czytelnik pomyśli: „No tak, faktycznie autor musiał dogłębnie zbadać temat”, to prawdopodobnie nie świadczy dobrze o książce (śmiech).

wywiad-justin-go-2

„Wyścig z czasem” ma bardzo dużo różnych motywów: miłosny, wojenny, podróżniczy, kryminalny – pewnie mogłabym jeszcze kilka wymienić. Jednak, co najważniejsze, wszystkie one spajają się w całość, powieść jest skrupulatnie przemyślana. Zastanawia mnie, czy ktoś tę książkę czytał jeszcze w momencie jej powstawania, czy miałeś podczas jej tworzenia wsparcie przyjaciół-czytelników.

Nie, nie było takiej osoby, która pomagałaby mi w trakcie pisania. Cała konstrukcja fabuły była dosyć skomplikowana, ponieważ starałem się opowiedzieć dwie historie równolegle. To naprawdę trudne zadanie. Sam zastanawiam się, dlaczego podjąłem się go przy swoim debiucie. Zwykle przy wielowątkowej powieści czytelnik interesuje się jedną z historii, natomiast druga często go irytuje. Starałem się, aby obie były tak samo ciekawe. Wymagało to dogłębnego przemyślenia kompozycji i przejść z jednej historii w drugą oraz zastanowienia się za każdym razem nad tym, co wie czytelnik, co wie Tristan; wymagało zdecydowania, kiedy podać nowe informacje. Była to nieustanna gra między tym, co wiedzą Ashley i Imogen, co wie Tristan. Żonglowanie motywami często było niełatwe. Poskładanie tego jest kwestią rzemieślniczą, zależy od warsztatu. Bardzo ciężko pracowałem nad konstrukcją fabuły i kiedy na koniec zacząłem pracę ze swoją agentką, wprowadzaliśmy wiele poprawek, natomiast nie zmienialiśmy już historii. Poprawki dotyczyły raczej bohaterów, konstrukcji postaci, pojawiało się nieuchronne wycinanie mniej ciekawych części, jednak ze względu na moje skupienie podczas tworzenia fabuły, ona sama nie wymagała zmian.

Twoja książka została przetłumaczona na ponad dwadzieścia języków, a to przecież debiut. Czy spodziewałeś się takiej popularności?

Nie, nawet tego nie oczekiwałem. Myślę, że pisarz nie powinien mieć tak wygórowanych wyobrażeń w stosunku do swojej książki. Należy liczyć na to, że powieść będzie dobrze napisana, przyniesie autorowi satysfakcję, ale nic więcej. Nie znałem wcześniej żadnych pisarzy ani osób, które opublikowałyby swoją pracę, nie mówiąc już o tłumaczeniu jej na inne języki. Jedna z najlepszych rzeczy, jakie mnie spotkały, to właśnie to, że w Europie, która wiele dla mnie znaczy, ukaże się ona w różnych językach. Sukces to niezwykle ulotne pojęcie, ale przetłumaczenie książki na tak liczne języki to coś, co zostanie ze mną na zawsze. W przyszłości mam nadzieję, że nie będę miał żadnych oczekiwań, zamierzam po prostu być wdzięczny, co się wydarzyło.

Pisałeś tę książkę wiele lat, spędziłeś z nią mnóstwo czasu, teraz w ramach promocji bardzo dużo o niej opowiadasz, ale czy w ogóle ją lubisz?

Odpowiedź na to pytanie właściwie zależy od dnia (śmiech). Tuż po tym jak skończyłem pisać książkę, miałem jej serdecznie dość, ponieważ praca przy redakcji ostatecznej wersji była bardzo ciężka. Niektóre fragmenty były dobre, ale znalazły się też takie sceny, nad którymi należało dużo pracować. Byłem zmęczony próbami zmiany Tristana jako bohatera czy wyobrażania sobie, jak to jest być młodą kobietą w ciąży, jak Imogen. Moja agentka kazała mi wyobrazić sobie tę sytuację. Oczywiście jest to coś, czego nigdy nie przeżyłem, ale agentka uznała, że skoro umiałem sobie wyobrazić tak wiele innych sytuacji, to muszę opanować również tę (śmiech).

Ostatnio nie wracałem do lektury „Wyścigu z czasem”, ale myślę, że po przerwie bardziej ją docenię. W tej książce zamknięta jest pewna faza mojego życia, która już się skończyła: przeprowadzki, podróże, nieudany związek; cała historia tego, jak skończyłem studia w Berkeley, wybrałem się do Europy, i późniejszych moich przeżyć; cały niepokój, który wtedy odczuwałem, złe decyzje, które zostały wtedy podjęte. Patrzę na tę książkę jak na swojego rodzaju zdjęcie, na przykład z czasów szkolnych, na które czasami patrzymy i mówimy sobie, że mamy na nim okropne ciuchy, ale to jedna z rzeczy, których nie możemy już zmienić. Książka już jest, w tej formie, w jakiej się ukazała, niezależne od wszelkich krytyków, którzy się na jej temat wypowiedzą.

Gdyby pewnego dnia coś mi się wydarzyło, wpadłbym pod autobus ? to książka już została wydana.

wywiad-justin-go-3

„Wyścig z czasem” tworzyłeś siedem lat. Teraz idzie ci szybciej?

Chyba nigdy nie będę pisał szybciej. Po pierwszej powieści dowiedziałem się raczej, czego nie robić, niż jak dobrze pisać. Teraz nie wziąłbym na warsztat bohatera, który jest tak do mnie podobny jak Tristan. Praca nad tą postacią była bardzo trudna. Ciągle wydawało mi się, że jest nie dość charakterystycznym bohaterem. A tak naprawdę tworzenie postaci, oparte o wybieranie spośród własnych cech, jest trudne. Sądzę, że lepiej pracowało mi się nad postacią młodej kobiety, która jest w ciąży w 1917 roku, niż podczas opisywania siebie sprzed 10 lat. Pamiętam, że sięgnąłem nawet do swoich pamiętników, by przybliżyć te postać i sprawić, by była bardziej realistyczna.

Na pewno nauczyłem się zbierać materiały do książki. Wiem, że przy pierwszej książce zrobiłem tak szeroko zakrojone badania, że nie zawsze były one potrzebne. Nie był to jednak czas stracony, ponieważ natrafiłem na wiele szczegółów, które przydały mi się podczas pisania. Wydaje mi się, że obecnie byłbym dużo bardziej skuteczny w zbieraniu materiałów, ale nie szybszy. Piszę wolno, między innymi dlatego, że swoją książkę napisałem ręcznie.

Jestem pełna podziwu, rzadko się zdarza, aby współczesny pisarz tworzył całą powieść ręcznie.

Kiedy pracuję nad książką, staram się jak najdłużej obywać bez komputera. Rozprasza mnie używanie tego samego sprzętu w celach rozrywkowych i do pisania. Jaśniej formuję myśli, kiedy piszę ręcznie. Po wizycie w Polsce wybieram się do Wyoming, gdzie przez miesiąc oddam się pisaniu, i mam zamiar zabrać ze sobą maszynę do pisania zamiast komputera.

Jestem bardzo ciekawa tego, nad czym obecnie pracujesz.

Następna książka osadzona będzie w realiach końca lat 20. i w latach 30. Uważam, że to fascynujący okres w historii. Mam zamiar skupić się na Berlinie i Paryżu. Te dwa miasta były w tamtym czasie niesamowite. Paryż przyciągał amerykańskich pisarzy, w Berlinie kwitła sztuka i malarstwo, a jednocześnie był on miejscem bardzo niestabilnym, w którym ludzie żyli w dużej niepewności. Jako pisarza interesuje mnie sytuacja konfliktu, nie mogę doczekać się momentu, kiedy zabiorę się za zbieranie materiałów, i mam nadzieję, że zajmie mi to mniej niż siedem lat.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
fot. Marlene Dunlevy, Justin Go

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady