Nie wierzę w idealne dobre zakończenia, ani w życiu, ani w literaturze – wywiad z Martą Kisiel, autorką powieści „Płacz”

28 maja 2020


Marta Kisiel to autorka, która z pozornie drobnych okruchów codzienności potrafi stworzyć prawdziwie przejmujące opowieści zabarwione fantastyką. Jedną z nich jest z pewnością „Płacz”, trzeci i ostatni tom cyklu wrocławskiego. W udzielonym nam wywiadzie pisarka tłumaczy, dlaczego siostry Bolesne – mityczne mojry żyjące we współczesnej Polsce – znalazły tak ważne miejsce w jej książkach i czemu bardziej niż tworzenie wielkich fantastycznych światów interesuje ją mikroświat ludzkich emocji.

Marcin Waincetel: „Płacz” stanowi zwieńczenie cyklu wrocławskiego, zapoczątkowanego kilka lat temu książką „Nomen omen”, która jest właściwie… drugim tomem. Twoje uniwersum wydaje się nieszablonowe nie tylko z uwagi na konwencję, ale też na przykład chronologię powstawania…

Marta Kisiel: Czy zaskoczę kogokolwiek stwierdzeniem, że absolutnie tego nie planowałam? Żadnego cyklu? „Nomen omen” miało być odrębną, samodzielną powieścią, ani myślałam wracać kiedykolwiek do jej bohaterów. Ale podczas prac koncepcyjnych nad fabułą „Toń” odkryłam, że brakuje mi tam postaci – bardzo konkretnej postaci, dodajmy, postaci, która zasługiwała na więcej przestrzeni, uwagi, a przy okazji mogłaby raz jeszcze odegrać kluczową rolę w życiu zupełnie nowych bohaterów. Mowa, rzecz jasna, o pani Matyldzie. Tym sposobem dwie odrębne, samodzielne powieści splotły się i poprosiły grzecznie o wspólne zakończenie. Przysięgam, ja nie miałam z tym nic wspólnego…

Jadwiga, Matylda oraz Emilia nie są zwykłymi postaciami. To wcielenia Mojr, greckich bogiń losu. Ale sprawa przeznaczenia jest w twoim powieściowym cyklu nie do końca jednoznaczna…

Uwielbiam siostry Bolesne, z punktu widzenia autora to niesłychanie wdzięczne bohaterki. Z jednej strony łączą wątek fantastyczny z wątkiem historycznym i… powiedzmy, że filozoficznym. Są namacalnym łącznikiem opisywanej teraźniejszości z czysto już historyczną, wydawałoby się, przeszłością Wrocławia, a zarazem żywym przykładem, czym jest wybór i jego konsekwencje. A przy tym, choć dysponują nadludzkimi mocami, pozostają zarazem ludzkie aż do bólu. Dosłownie do bólu. To kobiety zahartowane historią osobistą i historią na wielką skalę, mądre mądrością, która rodzi się z czasu, błędów i cierpienia, ale też z siły ducha i siostrzanej miłości. W pierwszej chwili mogą się wydawać twarde, wręcz bezlitosne, zwłaszcza pani Matylda, ale mają w sobie zaskakująco wiele zrozumienia dla ludzkich słabości czy wad. I choć są mojrami, to podobnie jak ja nie utożsamiają ludzkiego losu z nieubłagalnym przeznaczeniem – zapisanym z góry, raz na zawsze przez jakąś wyższą siłę, któremu to przeznaczeniu człowiek musi się poddać. Wprost przeciwnie, wierzą w sprawczość, wolną wolę, świadomy wybór i jego konsekwencje, w działanie, nawet jeśli jedyną formą tego działania miałoby być osobiste, bolesne poświęcenie. Jasne, nieraz wydrwią swoich młodych podopiecznych, pogrożą im laską lub wetkną palec prosto w świeżą, jątrzącą się ranę, żeby coś udowodnić, lecz jeśli będzie trzeba, bez wahania pójdą za nimi w ogień.

Czytając „Płacz”, ale też twoje inne książki, można odnieść wrażenie, że wprawdzie poruszasz się w obrębie szeroko pojętej fantastyki, to jednak podstawą twórczości czynisz magię codzienności. Małe, wielkie gesty, proste, ale znaczące słowa. Zgodzisz się z taką interpretacją?

Nie tworzę fantastyki na wielką skalę. Bardziej niż tworzenie światów, konstruowanie wizji interesuje mnie mikroświat ludzkich emocji, relacji, tego, jak się kształtują, jak się ścierają, zderzają, zaogniają lub wprost przeciwnie, stygną. Fantastyka pozwala mi to pięknie zogniskować, podkręcić, uwypuklić. Literatura bez człowieka na pierwszym planie wydaje mi się na dłuższą metę może nie bezcelowa, ale z pewnością nudna i nieciekawa. A codziennością ludzi jest zwykle, cóż, codzienność. I tak samo jak człowiek kształtuje swoją codzienność, tak samo owa codzienność kształtuje swojego człowieka. Wpycha go w ramy, w schemat, z którego często nie sposób się uwolnić, a który wprawnemu obserwatorowi może bardzo wiele powiedzieć o danym człowieku, o jego charakterze, przeszłości, relacjach. Czy przyszłość ludzkości jest istotnym, ważkim tematem dla literatury fantastycznej? Oczywiście. Ale tę przyszłość będą kształtowały jednostki ze swoimi traumami, nawykami, fobiami, obciążeniami, słabościami, historią. Nie obserwując ich, nie analizując, nigdy nie zrozumiemy człowieka jako takiego, a nie rozumiejąc człowieka, rządzących nim mechanizmów itd., możemy w kluczowym dla ludzkości momencie popełnić zasadniczy błąd.

Na kartach „Płaczu” ożywiłaś – i to całkiem dosłownie – historię z czasów II wojny światowej. Skąd pomysł, aby wpleść do fabuły wątek obozu koncentracyjnego Gross Rosen?

Ten wątek to również nieuniknione konsekwencje dokonanego wyboru. Nie mogłam opisywać tych wszystkich fascynujących miejsc, które opisać chciałam, i prowadzić przez nie bohaterów uwikłanych w historyczne wydarzenia, ignorując całkowicie to, co wydarzyło się w Górach Sowich podczas II wojny światowej. Dość długo mierzyłam się z tematem, zastanawiałam, co opisać, a nade wszystko – jak opisać, żeby nikomu nie uchybić tanim patosem. Ostatecznie postanowiłam w kluczowych momentach jak najmniej opisać bezpośrednio, a zamiast tego skupić się na reakcjach moich bohaterów na to, co ujrzeli. Na tym, jak zachowuje się współczesny człowiek w obliczu niewyobrażalnego zła, które wydawało mu się przeszłością tak odległą, że już na swój sposób nierzeczywistą.

Z najnowszej powieści dowiadujemy się, że Dżusi wróciła na studia do Opola razem z Karolkiem. Klara przesiaduje u sióstr Bolesnych na Lipowej, natomiast Eleonora przepadła, choć… nie bez wieści. Czy nie jest tak, że każda z twoich postaci poszukuje przede wszystkim siebie? Własnej tożsamości?

Cóż, „Płacz” zaczyna się w momencie, kiedy w życiu moich bohaterów, jak z właściwym sobie wdziękiem ujął to Gerd, wszystko się popierdoliło. Ktoś umarł, ktoś zabił, ktoś uciekł, ktoś czuje się winny, ogólnie rzecz biorąc, dotychczasowy świat runął im na głowę. Ale tak to już jest, że pewne wydarzenia zostają w człowieku, burzą poczucie bezpieczeństwa i zmuszają do konfrontacji z samym sobą, nowym sobą. Trzymanie się kurczowo tego, co minęło, udawanie, że nic się nie stało, że wszystko jest tak, jak dawniej, prędzej czy później musi doprowadzić do katastrofy – bo nieprzepracowany ból albo żal wraca i zaczyna niszczyć, pomału, po cichu, od środka. Dlatego nie wierzę w idealne dobre zakończenia, w żadne „i żyli długo i szczęśliwie” ot tak, bez wysiłku. Ani w życiu, ani w literaturze.

Cykl wrocławski jest już zamknięty. Patrząc teraz, z perspektywy, co było dla ciebie najtrudniejsze, a co najbardziej satysfakcjonujące podczas pracy nad nim? No i co dalej? Czego możemy spodziewać się od ciebie w najbliższej przyszłości? Uchylisz rąbka tajemnicy?

Ależ wtedy to nie byłaby już tajemnica, prawda? Zdradzę jedynie, że planuję wrócić na moment do Wrocławia, tym razem tuż po zakończeniu wojny, i pokazać początki pewnej niezwykłej pary. Moi czytelnicy zapewne już się domyślają, o kogo chodzi. W tym roku ukaże się również kolejny tom serii „Małe Licho”, w planach mam dwa następne. Reszta jest milczeniem, jako że nie lubię opowiadać o książkach, których jeszcze nie napisałam.

A co do książek napisanych… cóż. Nieważne, czy piszę o prawdziwej historii, czy o wymyślonych stworach, na swój sposób każdy element każdej opowieści zawsze stanowi wyzwanie i daje dziką satysfakcję. Poczynając od researchu i oddania atmosfery miejsc rzeczywistych, przez konstruowanie bohaterów i plątanie ich losów w supełki aż po wytrwałe przelewanie tego, co uroiło się w mojej głowie, zdanie po zdaniu na papier. A najtrudniejsze jest to, co następuje dopiero później, długo po tym, jak postawię ostatnią uzgodnioną z redaktorem kropkę, czyli nieuchronne zderzenie autorskich wizji i pragnień z czytelniczymi apetytami i oczekiwaniami, które nie zawsze da się zaspokoić. Ale cóż. Jak już mówiłam, nie wierzę w idealne dobre zakończenia.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. Marta Żurawska

Tematy: , , ,

Kategoria: wywiady