Nie chciałbym wpaść w pułapkę filozofowania – wywiad z Grzegorzem Uzdańskim, autorem „Zaraz będzie po wszystkim”

21 września 2019


Grzegorz Uzdański to bez wątpienia człowiek o wielu twarzach. Doktor filozofii, stand-upowiec i autor dwóch książek. Jego najnowsza, kameralna opowieść to zapis codzienności w domu opieki. Codzienności powolnej i pogrążonej we wspomnieniach. Z byłym nauczycielem etyki i filozofii oraz autorem popularnego fanpage’a „Nowe wiersze sławnych poetów” rozmawiamy o jego najnowszej książce „Zaraz będzie po wszystkim”.

Paulina Janota: Należysz do różnych grup improwizacji komediowych, grupy skeczowo-komediowej: Wszystko będzie dobrze. Z twoich aktywności wynika, że musisz być człowiekiem z dużym poczuciem humoru. Zastanawiam się, jak to się stało, że tak zabawny człowiek napisał tak smutną książkę.

Grzegorz Uzdański: Faktycznie jest tak, że działalność komediowa to spora część mojego życia zawodowego. Występuję w Warszawskim Resorcie Komedii i jeszcze w paru innych grupach. Piszę razem z Maćkiem Koaczyńskim i Maćkiem Sosnowskim z WBD drobne humorystyczne teksty dla „Przekroju”. „Nowe wiersze sławnych poetów” to również humorystyczny fanpage, więc rzeczywiście jest tego sporo. Ale to nie zmienia faktu, że rzeczy poważne i smutne też mnie interesują.

Czego właśnie przykładem jest twoja najnowsza książka „Zaraz będzie po wszystkim”.

Tak, to jest temat, który od jakiegoś czasu za mną chodził, i myślę, że jest ważny. Bardzo chciałem o tym napisać. Starałem się, aby w książce znalazły się też elementy humorystyczne, humorystyczne na tyle, na ile jest to możliwe w takim miejscu. Moim celem nie było robienie z tego komedii, lecz oddanie pełnej realności tych sytuacji. A ich realność nie jest komediowa.

Ta realność w dużej mierze składa się z osamotnienia.

Na pewno jest tam dużo osamotnienia. W domu, który jest luźno wzorowany na domu opieki, który faktycznie odwiedzałem jako wolontariusz, przebywało wiele osób, do których bliscy przychodzili rzadko albo w ogóle. Pensjonariusze osamotnieni są również w swoim bólu, fizycznym i psychicznym. Pracownicy oczywiście, w miarę swoich możliwości, próbują im pomóc, ale te możliwości też mają swoje granice.

No tak, trudno jest być cały czas cierpliwym i wyrozumiałym dla ludzi, którzy z biegiem czasu dziecinnieją.

Zdziecinnienie, które być może brzmi trochę szorstko i ostro, ma dwa aspekty. Po pierwsze, pensjonariusze często ze względu na rozmaite choroby zaczynają w jakichś psychicznych aspektach przypominać dzieci. Chociaż nie w każdym przypadku tak jest, czego przykładem może być Jadwiga – jedna z głównych bohaterek. Ta przeszło osiemdziesięcioparoletnia kobieta pozostaje psychicznie zupełnie sprawna. To fizycznie jest w pełni zależna od kogoś innego. W zasadzie wszyscy pensjonariusze powieściowego domu opieki pod tym względem są niczym dzieci – nikt z nich nie jest w pełni samodzielny. Inną sprawą jest fakt, że pracownice często traktują ich jak dzieci.

Rozumiem, że byłeś świadkiem takich sytuacji?

Tak, z tym że nie wszystkie postaci i wydarzenia, które są opisane w książce, to odwzorowanie prawdziwych sytuacji. Jeżeli coś pojawia się w „Zaraz…”, to byłem świadkiem tego lub czegoś bardzo podobnego. Bohaterowie również nie są dosłownymi odpowiednikami prawdziwych postaci, tylko pewnym zlepkiem ich cech.

Minęło paręnaście lat od tamtych wydarzeń, więc zakładam, że musiałeś jakoś odświeżyć sobie pewne fakty, skoro udało ci się tak autentycznie przełożyć je na karty powieści.

Mam bardzo plastyczne i silne wspomnienia z tego okresu, bo to było mocne przeżycie. Mimo tego, że miało to miejsce kilkanaście lat temu, to bardzo dobrze je pamiętam. Co więcej, czasami nawet śni mi się ten dom opieki, tak mocno wrył mi się w pamięć.

Nie szukałeś zatem kogoś, kto obecnie pracuje w takim miejscu?

Szukałem, klasyczną metodą – napisałem na Facebooku, czy ktoś nie ma wśród znajomych osoby pracującej jako salowa lub pielęgniarka w domu opieki. I co dziwne, bo to totalnie sfeminizowany zawód, znajoma skontaktowała mnie z mężczyzną – panem Krzysztofem Ziabką. Rozmowy z nim nie tyle pomogły mi uaktualnić pewne wspomnienia, co zapoznać się z codziennością osoby pracującej w takim miejscu. Moja książka nie jest książką reporterską czy też quasi-naukową. Moim celem nie było odtworzenie tego, co się teraz dzieje w domach opieki i jak funkcjonują. Wydawało mi się, że moje wspomnienia z tamtego okresu wystarczą, aby osiągnąć poziom wiarygodności, o jaki mi chodziło. Rozmowy z panem Krzysztofem okazały się bardzo pomocne – podarował mi godzinową rozpiskę dnia, czyli co i kiedy jest dokładnie robione w trakcie całego dyżuru. To pomogło mi usystematyzować pewne rzeczy w książce. Jeżeli chodzi o aktualny stan tego, jak wygląda w takich ośrodkach, to nie chcę się wypowiadać, bo nie jestem kompetentny.

Jednak twoja książka odzwierciedla pewną wizję takich miejsc. I wydaje mi się, że wiele osób może się z nią utożsamiać – postrzegać w podobny sposób. I nie mam tu na myśli tylko domów opieki, lecz i szpitale, gdzie również przebywają osoby starsze.

Miałem trochę doświadczeń z osobami z rodziny, które musiały w pewnym momencie korzystać ze służby zdrowia. Większość z nas zapewne je miała. Dlatego, oczywiście, miałem je w głowie podczas pisania, jak na przykład to, że do osób starszych ludzie w takich placówkach często mówią od razu na „ty”. Inaczej traktuje się, powiedzmy, czterdziestoletniego mężczyznę i osiemdziesięcioletnią kobietę. Do niego pielęgniarki zwracają się inaczej – nie powiedzą „No, kochanie, idziemy, wstajemy itd.”, a do niej i owszem.

Wybrałbyś się ponownie na wolontariat do takiego miejsca?

Nie, no coś ty! Cieszę się, że tego doświadczyłem, bo dzięki temu mogłem o tym napisać, chociaż wtedy tego nie planowałem. Bardzo się cieszę, że tam chodziłem, ale to było bardzo ciężkie. W międzyczasie miałem w rodzinie dwie sytuacje, gdzie bardzo bliskie mi osoby przed śmiercią wymagały bardzo konkretnej opieki. Dwie sytuacje, które dzieli sporo lat, ale obie mocno przeżyłem. To były bardzo bliskie mi osoby i również po tych doświadczeniach nie mam ochoty wracać do miejsca, w którym są ludzie w podobnym stanie. Łatwiej było mi to robić, gdy byłem młodszy i nie miałem za sobą tych przeżyć.

Nosiłeś się z zamiarem napisania tej książki przez siedemnaście lat.

To nie było tak, że przez całe siedemnaście lat o tym myślałem – od czasu do czasu przychodziło mi to do głowy. Na początku pisałem o tym wiersze. Potem, kiedy zacząłem próbować sił w prozie, to wiedziałem, że jest to jedna z możliwych kwestii, o której mogę pisać. Uważam, że śmierć i starzenie się to jedne z ważniejszych tematów. Dotyczą nas wszystkich; są ostateczne i intensywne. Dzięki temu, że byłem wolontariuszem w domu opieki, mogłem o tym napisać. W międzyczasie pisałem jeszcze o innych sprawach, bo nie wiedziałem, jak się za to zabrać.

Jadwiga, Tomek i Agata. To im oddajesz głos w powieści. Pozwolę to sobie nazwać tragedią w trzech aktach, gdyż każda z tych postaci mierzy się z własnymi problemami. Coś jednak je łączy.

Jest pewna rzecz, która tylko Jadwigi dotyczy w sposób oczywisty – jest pensjonariuszką domu opieki i jest całkowicie zależna od innych. Jej córka mieszka w Stanach, więc nie przyjedzie do niej i się nią nie zaopiekuje. Dom opieki, w którym została umieszczona, stał się jej domem, jej codziennością. Nie może go opuścić – jest na niego skazana. Z tego powodu jest nieszczęśliwa. I to jest problem, który dotyczy tylko jej. Tym, co łączy ich wszystkich, całą trójkę – i co wyszło mi w trakcie pisania, nie planowałem tego wcześniej – jest fakt, że mają za sobą jakieś niepowodzenia miłosne, które bardzo przeżywają. Zdrady, których doświadczyły Agata i Jadwiga, są bardzo podobne.

Mężczyzna zdradza, a po jakimś czasie wraca.

Takie rzeczy naprawdę się dzieją i to dość często. Każda z tych kobiet przeżywa to na swój sposób. Agata [pielęgniarka w domu opieki] czyta korespondencje swojego męża i jego kochanki. Ma to skopiowane i co jakiś czas do tego sięga. Lubi sobie przy tym popłakać. Robi to na przykład podczas nocnego dyżuru, kiedy pacjenci nie pozwalają jej zasnąć. Trudno odczytać jej motywację, bo z jednej strony cierpi, a z drugiej jakoś tego potrzebuje. Jadwiga natomiast wspomina tę sytuację – odejście męża do innej i jego późniejszy powrót.

A Tomek?

Tomek z kolei nie doświadczył stricte zdrady, bo dziewczyna się z nim rozstała i wybrała innego. Śledzi jej profil na Facebooku – choć wie, że nie powinien tego robić, to nie może się powstrzymać. Boli go, że nazywa tego nowego, tak jak nazywała jego – Kotsis. Ten zwrot był przeznaczony tylko dla niego.

Tomek strasznie mnie irytuje. Z jednej strony chce robić coś dobrego, pomagać – i co zresztą robi, ale z drugiej jest bardzo skupiony na sobie i swoich problemach. Czasem aż za bardzo…

Tak, on jest irytującą postacią, ale podoba mi się, że jest taki wielowymiarowy. Nie chciałem, żeby był szlachetną jednostką i tyle. Byłem zadowolony ze sceny, kiedy Jadwiga opowiadała mu o bardzo intymnych rzeczach, a on tak naprawdę słuchał jej jednym uchem. W tym czasie był skupiony na czymś innym – zastanawiał się, czy w końcu napisze do niego jego była. Uważam, że to było bardzo ludzkie. Podobnie zresztą jest z Jadwigą. To nie jest po prostu starsza, biedna pani. Lubi sobie ponarzekać i być wredna. Podobało mi się, że jest ironiczna i złośliwa; że nie potrafi zrozumieć, że pielęgniarki mają już jej dość i tracą do niej cierpliwość. Generalnie uważa, że cały personel chce bimbać i odpoczywać. Co nie do końca jest prawdą.

Mając na uwadze, że jesteś dyplomowanym filozofem, obawiałam się, że „Zaraz…” przesiąknięte będzie filozofią; że będę musiała przebijać się przez monologi bohaterów traktujące o ludzkiej kondycji i istocie cierpienia. Tymczasem zetknęłam się z czymś zgoła innym.

Nie czuję się filozofem, bo już nie zajmuję się naukowo filozofią od jakiegoś czasu. Byłem nauczycielem filozofii i etyki w gimnazjum, ale już nim nie jestem, bo ciężko było mi to łączyć z pisaniem i występowaniem. Uwielbiałem tę pracę, ale po szesnastu latach z tym skończyłem.

Co do samej filozofii w powieści, to są autorzy i autorki, którzy potrafią łączyć beletrystykę z eseistyką lub quasi-filozofią. Narracja Jelinek, która czasem wpada w taki bardzo ostry esej, czy też pisarstwo Kundery. Są ludzie, którzy potrafią to robić, ja się tego boję. Dlatego skupiam się na tym, co mnie ciekawi bardziej, czyli na zwyczajnym ludzkim sposobie przeżywania danego dnia i interakcjach zachodzących między ludźmi. Mam poczucie, że to mi lepiej wychodzi. Nie chciałbym wpaść w pułapkę filozofowania przy powieści. Pod kątem filozoficznym to może nie być nic nadzwyczajnego, bo w porównaniu z poważną, bardzo specjalistyczną filozofią mogą to być banały. Z kolei pod kątem powieściowym może to być nudne i ciężkie. Cieszę się zatem, że się ucieszyłaś, bo ja też się ucieszyłem, że się udało.

Lubisz przedstawiać swoich bohaterów za pomocą swobodnego strumienia świadomości. Zastanawiam się, czy byłbyś w stanie oddać istotę tej książki, gdybyś wybrał narratora wszechwiedzącego.

Pisząc tę książkę, starałem się troszeczkę mniej wchodzić w strumienie świadomości niż w mojej poprzedniej książce „Wakacje”. Ale chciałem, aby to działo się bez udziału wszystkowiedzącego narratora – to był bardzo świadomy wybór. Najważniejsze było pokazanie tego wszystkiego od strony bohaterów. Gdybym zrobił to inaczej, straciłbym sposób przeżywania danej osoby. A na tym zależało mi najbardziej.

Jak sam wspomniałeś, byłeś nauczycielem etyki. Czy uważasz, że w domach opieki i innych podobnych miejscach jest w ogóle przestrzeń na etykę?

To jest rzecz bardzo trudna. Myślę, że ktoś, kto nie pracował w takim miejscu, nie ma prawa, aby o tym mówić. Najbardziej problematyczne są tu kwestie systemowe, na przykład strasznie niskie wynagrodzenie pracownic. Co do samego traktowania pacjentów, to myślę, że etyczne jest podanie pacjentowi placebo w celu uspokojenia i uśmierzenia bólu, kiedy wiemy, że nie możemy dać mu prawdziwego leku. Nie należy wchodzić z nim w dyskusję, bo mogłaby sprawić, że się zdenerwuje i stracimy czas, który jest też potrzebny na innych pacjentów. Tego typu zachowanie jest zgodne z co najmniej jednym z kierunków w etyce. Takim, który od razu przychodzi mi do głowy, jest etyka utylitarystyczna, która ma na celu zminimalizowanie cierpienia. Na dużo dalszym planie pojawia się tu, w utylitaryzmie, kwestia godności czy też szczerości jako takiej – o ile nie służy to dbaniu o przyjemność i brak cierpienia konkretnych osób. Inną sprawą jest traktowanie pacjenta z góry, bo nie ma się już ochoty z nim użerać. Ale tutaj znowu pojawia się temat zarobków i tak naprawdę ciężko oczekiwać od kogoś, kto tak mało zarabia, że będzie się liczył tylko z dobrem i komfortem pacjenta.

Rozmawiamy przed oficjalną premierą twojej drugiej, według wielu tej najważniejszej, książki. Pojawiło się już parę recenzji. Jak myślisz, zdałeś test drugiej książki?

Jestem zadowolony z tej książki, chociaż na pewno ma wady. Niektóre fragmenty na pewno można by jeszcze dopracowywać – zawsze jest pytanie, kiedy skończyć ten proces, uznać już książkę za gotową. Istnieją też pewne jej ograniczenia, jak to, że jest kameralna i krótka. Jej objętość była zamierzona, ale rozumiem, że może to powodować niedosyt. Różne rzeczy się tam nagle urywają i te urwania też były zamierzone. Teoretycznie jest tak, że mógłbym nad nią jeszcze pracować bardzo długo, ale kiedyś ten proces trzeba po prostu przerwać. Pewne rzeczy można było napisać bez wątpienia lepiej, ale zasadniczo jestem z niej zadowolony. I pod tym względem myślę, że zdałem. Na razie zdania czytelników i czytelniczek są przychylne, co mnie bardzo cieszy.

„Nowe wiersze sławnych poetów”. Twój fanpage na Facebooku lubi przeszło 30 tysięcy osób. Jak na kanał literacki, to bardzo dobry wynik. Czujesz się literackim influencerem?

„Nowe wiersze sławnych poetów” są rzeczywiście popularne, ale na pewno nie jestem influencerem. Bardzo się cieszę, że NWSP mają swoją publiczność. Różne krytyczne rzeczy można mówić o Facebooku, zresztą bardzo słusznie, ale są tam też wartościowe rzeczy i jeżeli udaje mi się trochę być jedną z nich, to jest to bardzo pokrzepiające. NWSP jest formatem, którego absolutnie nie wymyśliłem – zaczerpnąłem go od Tuwima i Słonimskiego, którzy pisali bardzo śmieszne pastisze wierszy innych poetów. To, co dodałem od siebie, to to, że ci poeci u mnie piszą o bardzo współczesnych sprawach, o których nie mogli pisać naprawdę. Piszą o Lannisterach, metrze warszawskim czy też Netfliksie – i na tym częściowo polega komizm. Jeżeli ktoś się spotkał z tym po raz pierwszy i mu się to spodobało, to czuję z tego powodu dużą satysfakcję.

Myślisz, że ludzie zgromadzeni wokół tego fanpage’a wiedzą, że prowadzi go Grzegorz Uzdański, autor książek „Wakacje” i „Zaraz będzie po wszystkim”?

Pewnie część tak, a część nie – na stronie NSWP można znaleźć informację, że jestem jej administratorem, ale to tyle – chyba że akurat wrzucę na stronę nie wiersz, tylko na przykład post reklamujący książkę, co też mi się zdarza, bo wiadomo, chciałbym, żeby dotarła do czytelniczek i czytelników.

Rozmawiała: Paulina Janota
fot. Jakub Celej

Tematy: , , ,

Kategoria: wywiady