Napisałem książkę, by dowalić równo nazistom, sowietom, naszym komuchom i innym ludzkim przywarom – wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

5 sierpnia 2020

„Upiór w ruderze” to rozgrywająca się na przestrzeni ponad dwustu lat opowieść o trzech dziewczynach, które podczas zabawy armatą wysadziły się w powietrze, a potem w ramach pokuty straszyły w swoim pałacu jako duchy. Andrzej Pilipiuk pracował nad nią w ostatnich latach. Kiedy trafiła do księgarń, w Polsce szalała już pandemia koronawirusa. Naszą rozmowę z autorem zaczęliśmy więc od pytania o sytuację bieżącą.

Marcin Waincetel: Jak odnajdujesz się w tej nowej, koronawirusowej rzeczywistości? Dla twórcy zajmującego się literaturą to chyba jednak stosunkowo dobry okres?

Andrzej Pilipiuk: Podstawowy problem w okresie izolacji to znalezienie czasu i spokoju do pracy. Niestety – zazwyczaj pracowałem w czasie, gdy dzieci siedziały w szkole. Poza tym nie odczułem ani przypływu weny, ani odpływu…

Z Jackiem Komudą zaczęliście jednak spisywać „Dziennik czasu zarazy”. Czy mógłbyś naświetlić nieco ideę, która stoi za tym projektem?

To taki skromny projekt – Jacek tworzy wraz z czytelnikami interaktywną powieść dziejącą się w świecie, gdzie sprawy potoczyły się znacznie gorzej. Epidemia szaleje, system państwowy się sypie na potęgę, w dodatku susza spowodowała znaczne niedobory żywności. Ja tworzę „materiały źródłowe”, tj. fikcyjne wycinki prasowe pokazujące różne aspekty tego świata. Czasem ponure, czasem podlane czarnym humorem… Nie wiemy jeszcze, co nam z tego wyjdzie – czas pokaże.

O Jacku, swoją drogą, jest ostatnio głośno…

No cóż – polska fantastyka od czasów najczerwieńszej komuny zawsze była przestrzenią wolności. To jest nasza tradycja, taki jest etos naszego ruchu. Sprzeciw wobec totalitarnych ideologii, kiwanie cenzury, opowiadanie się po stronie wartości nadrzędnych, po stronie człowieka.

Podobnie jak zdecydowana większość pisarzy z naszego kręgu Jacek ukształtowany w tym duchu jest sceptycznie nastawiony do aberracji umysłowej, jaką jest polityczna poprawność. Jesteśmy przyzwyczajeni do swobody twórczej i otwartego formułowania naszych myśli. Stąd napisał opowiadanie trochę prześmiewcze, wbrew pozorom wieloznaczne i dające w zależności od intencji duże możliwości interpretacji. Ale tekst niejednemu wojującemu lewakowi solidnie depnął na odcisk.

Natomiast postawę redakcji „Nowej Fantastyki” uważam za hańbę i podeptanie blisko 40 lat tradycji naszego pisma. To zawsze było pismo tworzone w duchu tolerancji. Zamieszczano w nim utwory pisane przez najróżniejszych ludzi i prezentujące najróżniejsze systemy wartości.

Co zatem według ciebie powinno się zrobić?

Oszczerców należało zignorować i podać do sądu. Zamiast tego wybrano kapitulację, autocenzurę i obrzydliwe płaszczenie się przed ludźmi, dla których wolność słowa jest czymś nie do przyjęcia? Nie było żadnej próby obrony naszego autora. Dodajmy, że prowodyrem ataku był człowiek reprezentujący wpływowe środowisko pisarzy i krytyków głównonurtowych – od zawsze wrogie i agresywne wobec fantastyki.

Pamiętam czasy komuny – książki, o których tylko słyszeliśmy, że istnieją. Sprawy, o których rozmawiało się tylko w rodzinnym gronie. Widzę, jak wraca cenzura. Nie możemy się na to zgodzić. Wolność słowa jest prawem człowieka.

Porozmawiajmy o twojej najnowszej książce, „Upiorze w ruderze”. Komuniści twierdzili, że duchów nie ma. Skąd więc pomysł, żeby w socrealizmie umieścić upiory z XIX wieku?

Opowiadanie o próbie założenie PGR w nawiedzonym pałacu skomponowałem trochę jak kanapkę – ma kilka warstw. Chciałem, żeby było zabawne a zarazem by uważny czytelnik miał coś, nad czym może się chwilę zadumać. Głównym bohaterem jest młody czerwony ćwok o wyjątkowo zakutym łbie, który programowo nie wierzy w żadne zjawiska paranormalne.

Ale ingerencja sił nadprzyrodzonych jest widoczna, no i wręcz wyjątkowo dokuczliwa…

Duchy usiłują go nastraszyć, zsyłają na niego koszmary senne, pokazują sztuczki sprzeczne z prawami fizyki i biologii. Wszystko na nic – koleś jest zbyt tępy, by rozumieć, że widzi rzeczy niemożliwe i niewytłumaczalne. W „Wampirze z M3” ubecja przynajmniej wiedziała, że wampiry i zombiaki istnieją, ale dorabiała sobie do tego materialistyczne teorie. Tu mamy trochę podobny typ humoru – takie paradoksalne zderzenia kompletnie niepasujących elementów bywają zabawne.

No właśnie, w tym opowiadaniu zestawiasz ze sobą rozum i wiarę, przesądy i teorie – najbardziej nawet szalone, a szkodliwe przy okazji.

Bohater próbuje się dokształcać z marksizmu. Wrzuciłem kilka autentycznych cytatów z Marksa i Lenina – z jednej strony by pokazać knajacką naturę tego systemu, z drugiej bełkotliwość myśli „wodzów”, z trzeciej wreszcie bezsens tego wszystkiego. Kierownik kuje „Kapitał” – księgę, w której Marks opisał, jak według niego działa kapitalizm. Tylko że napisał ją około 1860 roku. Ta praca samokształceniowa jest podwójnie bezsensowna. Po pierwsze jesteśmy w epoce niemal sto lat późniejszej – społeczeństwo kapitalistyczne uległo ogromnym zmianom, podstawy ekonomii kapitalistycznej – też. Po drugie znajomość założeń kapitalizmu jest bohaterowi zbędna – ma przecież budować komunizm…

Ale nie tylko parodią, ironicznym wyśmianiem jest ten tekst. Na czym tak naprawdę ci zależało?

Bo w głębszej warstwie to już poważniejszy tekst. Pokazałem bowiem otchłań chamstwa i prostactwa, które sprawiło, że po wojnie jemu podobni próbowali zniszczyć wszystko co stare, piękne i zabytkowe. Przypomnijmy, że z około 40 tysięcy dworków szlacheckich istniejących jeszcze na naszych ziemiach w 1944 roku do dziś przetrwało tylko 10 tysięcy, w tym zaledwie 2 tysiące w rękach pierwotnych właścicieli. Wszystko, co opisałem – palenie zabytkowymi meblami i książkami – faktycznie się u nas działo.

W opowiadaniu „Układ” pokazałeś wojnę z niecodziennej perspektywy. Walczące strony zawarły bowiem… pakt o nieagresji.

Za partyzantkę w Liszkowie zabrali się ludzie, którzy się do tego niezbyt nadają. Hrabia – młody idealista, jego oficer kontaktowy – w cywilu nauczyciel muzyki, oraz kilku młodych wyrywnych chłopaków ze wsi. Z drugiej strony pierońsko cwany Niemiec – w cywilu księgowy i kierownik mleczarni – na swoje nieszczęście zapisany przez mamusię do SS. Potencjalnych antagonistów łączy wspólny cel – chcą we względnym spokoju przeżyć wojnę. Niestety między wódkę a zakąskę miesza się młody ambitny ćwok z Berlina…

Dwie strony barykady, różnie sportretowane postawy wobec niebezpieczeństwa.

Z jednej strony delikatnie ponabijałem się z polskiego cwaniactwa. Choć pokazałem też, że w warunkach okupacji kombinowanie miało jednak sens. Z drugiej strony ponabijałem się z nazizmu. SS-man Wurst to typowy „złoty bażant” – malowniczo głupi synalek ważnego tatusia, człowieka z otoczenia Hitlera – który rwie się do zrobienia kariery… Rzuca nierealne projekty przeczesania lasu, nie odróżnia pola tytoniu od łopianów, nie zna się na mapie… Ale może też być śmiertelnie niebezpieczny.

A jak to było z pozostałymi postaciami?

Trzech kolejnych negatywnych bohaterów: hitlerowca, enkawudystę i kierownika PGR, łączą podobne cechy: młodość, ambicja, głupota, chęć podlizania się naczalstwu, nawet wyrwania się przed szereg. Do tego obdarzono ich realną władzą nad życiem bezbronnych mieszkańców Liszkowa lub chociaż nad bezbronnym zabytkowym pałacem. To połączenie sprawia, że mimo swego prostactwa i głupoty stają się śmiertelnie niebezpieczni. I to był mój cel. Ponabijać się bezlitośnie z Niemców, sowietów i naszych komuchów – nie zapominając o tym, jak wielkie zagrożenie stanowili. Pokazałem też, jak z byle łajna można było w minionych epokach ulepić pomnikowego bohatera. Dwukrotnie fałszywa partyzancka legenda lejtnanta Kukuły wisi dosłownie na włosku i dwukrotnie znajdują się ludzie, którzy z pełną świadomością fałszerstwa dokładają starań, by ten włosek się nie zerwał… Tak też niestety bywało. Pod płaszczykiem satyry przemyciłem trochę poważniejszych myśli…

Czytelnicy w pierwszej chwili obśmieją się, ale zaraz też dotrze do nich, że tak przecież bywało i nikomu wtedy nie było do śmiechu.

Jak myślisz, czy humor – ostrze satyry – to wciąż najbardziej efektywna ze wszystkich broni? Pytam zarówno w kontekście literackim, jak i szerzej – obecnej kultury obrazkowej.

Kiedyś jedna książka była w stanie w znacznym stopniu zmienić świat. Dziś ten mechanizm zachodzi już w bardzo umiarkowanym stopniu. Ludziom w głowach miesza głównie telewizja. To jest podstawowe narzędzie inżynierii społecznej. Niestety coraz częściej inżynierii głupiej. Ja napisałem książkę tak, by dowalić równo nazistom, sowietom, naszym komuchom oraz tak jeszcze odpryskowo, innym ludzkim przywarom. Wykpić, ale też pokazać, że idiota zaślepiony ideologią może być śmiertelnie niebezpieczny. Nie tylko dla ludzi. Młody ambitny kierownik PGR – taki czerwony ćwok „granatem od pługa oderwany” – niszczy rzeczy piękne, wartościowe, zabytkowe, bo po prostu ich nie rozumie.

Humor, humorem, ale zastanawiam się, czy nie kusi cię też mroczna odsłona literatury? Bo „Plener”, poza interesująco naszkicowanym – zresztą po raz kolejny w tym zbiorze – tłem społeczno-historycznym, to też czysta groza, a właściwie… body horror.

Horror to raczej nie moja działka. Czasem o niego zahaczam w swoich poszukiwaniach literackich, ale częściej się z niego nabijam. Owszem, w opowiadaniach o doktorze Skórzewskim pojawiają się elementy grozy, istoty żywiące się bólem, cierpieniem, rozkładem… Albo potężne klątwy. W opowiadaniach o Robercie Stormie też pojawiają się wątki ponadnaturalne. Ale dyskretniej. Jak ktoś chce się naprawdę przestraszyć – polecam książki Stefana Dardy.

Muszę cię jeszcze zapytać o epilog, bo tam już włączyłeś naprawdę szósty bieg – żadnych zahamowań! Opisujesz przyszłość zdominowaną przez radykalne odłamy ideologiczne. To się aż prosi o rozwinięcie w dłuższą formę.

Epilog był jak cała reszta – z jednej strony na wesoło, z drugiej, żeby jednak dać trochę czytelnikowi do myślenia. Wydaje mi się, że zachodzące obecnie procesy socjoinżynieryjne mogą zaowocować naprawdę paskudnymi skutkami. Ideologie, które dziś budzą uśmiech politowania, mogą nieoczekiwanie pokazać wilcze kły. Po recenzjach widać, że już dziś znaleźli się ludzie, którym ten epilog nieoczekiwanie mocno dopiekł. Ergo: są wśród nas ludzie, którzy traktują idiotyzmy politycznej poprawności na poważnie. To smutne i bardzo niepokojące.

Zgaduję, że szykujesz już dla nas następną książkę. Nad czym obecnie pracujesz?

W tej chwili mam rozgrzebany XII już zbiór opowiadań bez Jakuba Wędrowycza – opiszę epizod z młodości doktora Skórzewskiego, wracam do Wenecji – tym razem w czasie wojny, będzie też oczywiście kolejna przygoda Roberta Storma. A krok dalej – tej jesieni będę siedział na jubileuszowym X tomem przygód Jakuba Wędrowycza. Jak się z tym uporam, mam kilka kolejnych pomysłów. Ten rok jak dla nas wszystkich bardzo ciężki. Zaciskam zęby i pracuję. By zniwelować straty, by rok kolejny był już lepszy… Walka trwa.

Rozmawiał: Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady