Mój bunt ma charakter introwertyczny – wywiad z Sylwią Zientek

4 maja 2016

wywiad-sylwia-zientek-1
Jej debiutancka powieść psychologiczna nominowana była do prestiżowej Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus”. Do tej pory pisała o świecie prawniczym i zaglądała do literackich kawiarni dwudziestolecia międzywojennego. Właśnie opublikowała czwartą powieść, „Podróż w stronę czerwieni”. Tuż po jej premierze rozmawiamy o buncie, spełnianiu marzeń i Marii Komornickiej.

Milena Buszkiewicz: Kilka miesięcy temu zdecydowałaś się rzucić dobrze płatną pracę na managerskim stanowisku w jednej z największych korporacji w kraju. Było warto?

Sylwia Zientek: Tak, oczywiście! To była przemyślana decyzja, nie podjęta pochopnie. Każda sytuacja ma plusy i minusy, ale akurat w moim przypadku nie było lepszego wyjścia. Po wydaniu trzech książek byłam już tak zaangażowana mentalnie w kwestie pisarskie i wydawnicze, że nie byłam w stanie zaangażować się w pełni w pracę w firmie. Chciałam być też w porządku wobec ludzi, którymi zarządzałam, i na tyle lojalna wobec pracodawcy, u którego przepracowałam trzynaście lat, że uczciwość wymagała zwolnienia pola innym.

Mocno zaznaczasz, że twoja powieść, „Podróż w stronę czerwieni”, to fikcja. Pojawiły się już pierwsze oskarżenia, że może być inaczej?

Przyznam, że w pierwszej części książki częściowo bazowałam na własnych doświadczeniach, ale zmodyfikowałam je na tyle, aby zatrzeć wrażenie relacjonowania faktycznych wydarzeń. W przeciwieństwie do mojej bohaterki ja odeszłam samodzielnie, nie zostałam zwolniona, chociaż nie obyło się bez pewnych przykrych perturbacji. Liczę się z tym, że niektórzy mogą się poczuć niezbyt komfortowo, czytając mój tekst, natomiast zastrzegam, że nie było moim celem opisywanie konkretnej korporacji (zwłaszcza tej, w której pracowałam), a jedynie pewną wymyśloną spółkę o znamionach modelu korpo.

Zapewne każde doświadczenie danego pracownika jest unikalne, tak więc to, co się przytrafiło mi czy mojej bohaterce, to po prostu jednostkowy przypadek. Oczywiście może być i jest inaczej w przypadku różnych osób.

podroz-w-strone-czerwieni-okladka-3d

Bohaterka twojej powieści zostaje wyrzucona z korporacji, można by pomyśleć, że jej świat się załamał.

Moja bohaterka nie planowała samodzielnie rzucić pracy, jak wiele osób pracujących w korpo po cichu marzyła o tym, aby los zdecydował za nią.

Traci nie tylko pracę, ale również męża.

Tak, traci mężczyznę, co stanowi apogeum kryzysu małżeńskiego, którego bohaterka nie chciała przyjąć do wiadomości. W momencie gdy zaczęła analizować całą sytuację, zrozumiała, że – częściowo z jej winy – ten związek od dawna funkcjonował tylko w ramach życia opartego na przyzwyczajeniu. Rzeczywiście poniekąd los „załatwia” za Ewę jej problemy: traci pracę, która ją wykańczała psychicznie, oraz traci męża, z którym niewiele ją już łączy. Bohaterka nagle zyskuje wolność i mając 40 lat, może zacząć wszystko od nowa. Dzięki temu otwiera się na nową miłość i wydaje się zmierzać ku pozytywnej przemianie w różnych sferach swojego życia.

Ewa zyskuje wolność, a mimo wszystko, by wykorzystać te zmiany, musi znaleźć w sobie wiele siły. Skąd ją czerpie?

Kiedy jej życie się załamało z powodu utraty pracy i wyjazdu męża, uratowało ją to, że odważyła się sięgnąć do swoich młodzieńczych marzeń, których nigdy wcześniej nie próbowała nawet zrealizować. Katalizatorem chęci dokonania przemiany jest dla bohaterki postać Marii Komornickiej.

W książce starałam się zilustrować mało popularną w obecnych czasach tezę, iż sztuka może uratować życie. Dzisiaj jednak bardziej upatrujemy szansę na zmianę życiową w tym co fizyczne: sporcie, kuchni, podróżach. Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale Proust miał według mnie świętą rację, twierdząc, że tylko obcowanie ze sztuką nadaje życiu smak, a nawet cel istnienia.

Oczywiście można moją opowieść odebrać jako splot przypadków: Ewa traci pracę, mężczyznę, trafia gdzieś w sieci na tekst o Komornickiej… Jej życie po prostu potoczyło się tak, a nie inaczej.

Opisujesz kryzys czterdziestolatki. Sama też go doświadczyłaś?

Jak najbardziej, z tym że mnie ratowały książki i pisarstwo. Rzeczywiście „czterdziestka” jest trudnym momentem, zwłaszcza w obliczu panującego powszechnie kultu młodości i idealnego wyglądu. Siłą rzeczy ciało się starzeje i zmienia, z tym faktem musi sobie poradzić każda kobieta. Od kwestii wyglądu trudniejsza jest nawet świadomość upływającego czasu. Nagle okazuje się, że minęła co najmniej połowa życia, a nie zrealizowało się swoich wielkich marzeń i pragnień, i to jest chyba najgorsze. Często jest za późno, by przemeblować swoje życie, wrócić do dawnych celów. Dla mnie ten próg czterdziestki okazał się dobry, bo zrobiłam wreszcie to, o czym marzyłam od dawna, od zawsze właściwie: skupiłam się na pisaniu.

wywiad-sylwia-zientek-2

W twojej powieści bohaterki decydują się na podróż po różnych zakątkach świata. Gdzie zabierasz czytelników?

Podróż wiedzie przez miasta związane z postacią Komornickiej: przez Grabów nad Pilicą (miejsce urodzenia poetki), następnie przez Brugię, gdzie poetka przebywała w 1903 roku, potem przez Paryż, ważne miejsce dla Marii. Na końcu bohaterki docierają do Maroka, do Marrakeszu i Essouiry i tam rozgrywa się finał książki.

„Podróż w stronę czerwieni” to książka o buncie, zarówno głównej bohaterki, jak i jej patronki, którą jest Maria Komornicka. Co takiego urzekło cię w postaci tej poetki?

Maria Komornicka to najbardziej fascynująca twórczyni przełomu XIX i XX wieku. Jej życiorys jest tajemniczy, niejednoznaczny i bardzo skomplikowany, chociaż najczęściej przytacza się to nazwisko w kontekście genderowym. Komornicka od kilkunastu lat cieszy się wielką sławą wśród środowisk naukowych, jednak w kulturze masowej dotąd nie zaistniała. Przy pierwszym kontakcie z jej życiorysem początkowo uderzają zapisane w nim skrajności – poetka w mizoginicznym społeczeństwie, skandalistka, która rozwodzi się w 1900 roku z mężem, w 1907 ogłasza światu, iż od tej chwili jest mężczyzną Piotrem Włastem. Za ten akt intelektualnej transgresji płaci ogromną cenę: 7 lat przebywa w szpitalach psychiatrycznych, resztę życia spędza całkowicie zapomniana, szykanowana przez najbliższe otoczenie. Do końca jednak zachowała godność. To, co mnie najbardziej w niej poruszyło, to odwaga, by walczyć o własne przekonania.

Też jesteś typem buntowniczki?

Obawiam się, że mój bunt ma charakter bardzo introwertyczny, tkwi we mnie i objawia się w pisarstwie. Walczę z tkwiącą we mnie głęboko konformistką, nie zgadzam się na taką siebie, ale takie wychowanie odebrałam w domu. Jako matka trójki dzieci, żona od siedemnastu lat w związku nieustannie zmagam się ze stygmatem matki Polki męczennicy. Ale to nie jest łatwe.

wywiad-sylwia-zientek-3

Wróćmy do Komornickiej, dzięki twojej powieści nie tylko pokazujesz ją większemu gronu odbiorców, ale i zadbałaś o to, aby wydano jej teksty. Wiem, że sprawa nie była łatwa.

Moim wielkim marzeniem – nie wstydzę się tego słowa – było to, aby na rynku ukazała się antologia utworów Komornickiej. Nigdy dotąd nie ukazało się takie opracowanie. Od 1996 roku nie wydawano na rynku masowym (nie liczę tutaj publikacji naukowych czy uniwersyteckich) nawet tych najpopularniejszych tekstów poetki, a te kiedyś opublikowane są niemożliwe do dostania ani na aukcjach, ani w antykwariatach – wiem, bo próbowałam je nabyć. Na szczęście udało mi się zarazić moim entuzjazmem dla Marii mojego wydawcę, Muza SA. Powstał pomysł wydania tomiku, swoistego „best of” Komornickiej. Dla mnie ta publikacja to nie mniejszy sukces niż czwarta powieść. Ogromnie się cieszę, że udało się ten projekt zrealizować! Nareszcie wszyscy wielbiciele Komornickiej będą mogli nabyć sobie jej wiersze i mieć je na swojej półce.

W świadomości czytelników funkcjonujesz jako autorka dla kobiet, w Polsce to niemalże wyzwisko. „Podróż w stronę czerwieni” jest twoją czwartą książką, kolejną po „Mirażach” powieścią z silnymi wątkami historycznymi. Twój debiut nominowany był do prestiżowej Literackiej Nagrody „Angelus”. Jak czujesz się w szufladzie „babska literatura”?

To złożony problem. Ja akurat nie chcę, aby przylgnęła do mnie ta etykietka, mimo że w dużej mierze kieruję swoje książki do kobiet. Ale czy pisarz tworzący męskiego bohatera uznawany jest za twórcę wyłącznie dla mężczyzn? Nie! W przypadku pisarki fakt, iż w jej książce występują kobiety, automatycznie szufladkuje ją jako piszącą wyłącznie dla kobiet.

Niestety określenie „kobieca literatura” to stygmat, który jest po prostu objawem szowinizmu i dlatego tak bardzo mnie boli. Kiedy słyszysz „kobieca” literatura, od razu myślisz „gorsza”, ckliwe opowieści, tandetne romanse, takie są niestety skojarzenia. Jako osoba o nastawieniu feministycznym uważam, że takie deprecjonowanie książek pisanych przez kobiety jest wyrazem szowinizmu. Z drugiej strony rynek rządzi się swoimi prawami. To kobiety więcej czytają i przede wszystkim kupują więcej książek niż mężczyźni.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
fot. Katarzyna Dobosz

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady