Miejsce, które dobrze znam – wywiad z Bartoszem Szczygielskim, autorem „Aorty”

11 stycznia 2017


Choć debiutował zaledwie przed czterema miesiącami, już mówi się o nim jak o jednym z najbardziej obiecujących autorów kryminałów. Z Bartoszem Szczygielskim rozmawiamy o przeszłości i teraźniejszości Pruszkowa, gdzie osadził akcję swej powieści „Aorta”, bohaterach, których wykreował, a także konwencji, w której się porusza.

Artur Maszota: Jak to możliwe, że Pruszków, miasto z takimi tradycjami przestępczymi, tak rzadko występował w centrum wydarzeń na kartach polskiej literatury kryminalnej?

Bartosz Szczygielski: Też zadawałem sobie takie pytanie. Pruszków wydawał mi się naturalnym miejscem dla osadzenia fabuły kryminału. Wśród wszystkich miast, które miały tę „przyjemność” i gościły przestępczość zorganizowaną, chyba tylko Pruszków tak mocno wrył się w pamięć, że do tej pory jego nazwa kojarzy się dość nieprzyjemnie. Przynajmniej tym, którzy mają więcej niż te kilkanaście lat i pamiętają o tym, co działo się w latach dziewięćdziesiątych. Ja pamiętam, choć nigdy nie spotkało mnie, ani nikogo z bliskich, coś nieprzyjemnego. Wszystko dotyczyło pogłosek i plotek, gdzie każdy, kto miał większą ilość pieniędzy, od razu lądował w worku z napisem „mafia”. Owszem, miałem sąsiadów, którzy w dziwnych okolicznościach znikali na 3 do 5 lat, ale trudno mi powiedzieć, czy miało to jakiekolwiek powiązania z „Pruszkowem”.

Wyjaśnieniem, dlaczego miasto tak rzadko pojawia się w powieściach, może być fakt, że wieje w nim nudą. Wprawdzie jest duże, ale trudno znaleźć w nim coś naprawdę interesującego. Jak wiadomo, kryminał powinien pokazywać miasto z różnych stron, a tymczasem Pruszków jest raczej jednowymiarowy. Miałem niemałe trudności z tym, by akcję osadzić w intrygujących przestrzeniach. Wybrałem kilka, które wydawały mi się charakterystyczne, choć znane są w większości tylko mieszkańcom. Pruszków w „Aorcie” stał się dla mnie pełnoprawnym bohaterem, którego dzisiejszy wygląd został ukształtowany przez niechlubną przeszłość i smród, który po dziś dzień się za nim ciągnie.

Czyli współczesny Pruszków nie ma już nic wspólnego z tym owianym legendą matecznikiem polskiej mafii?

Nie, i bardzo dobrze. W sytuacji, gdy na ulicach giną ludzie, nie ma nic romantycznego czy tajemniczego. To, co chcemy czytać na kartach powieści, czy też oglądać na kinowym ekranie, powinno tam zostać. Codziennie w drodze do pracy mijam miejsce, gdzie został zastrzelony „Kiełbasa”. Od tego wydarzenia minęło już 20 lat, ale dalej żyje ono gdzieś w kulturze i dość często jest wspominane w przeróżnych dziennikach. Wszak nic nie podgrzewa atmosfery tak, jak trup. Zresztą o mieście nie pozwala zapomnieć „Masa”, który produkuje wspomnienia z prędkością wręcz nieprawdopodobną. I jak widać, ludzie cały czas tego oczekują, bo książki nie schodzą z list sprzedażowych przez długie tygodnie. Ile w nich prawdy, to już zupełnie inna rzecz.

Jednak w tym „wiejącym nudą mieście” dla komisarza Gabriela Bysia z Komendy Stołecznej znalazło się zajęcie?

Znalazło, i to bardzo ciekawe. Chciałem, by Gabriel był osobą rozdartą między dwoma światami. Pracuje w Warszawie, ale to Pruszków służy mu za sypialnię. Miał być taki, jak większość mieszkańców miasta, która codziennie dojeżdża do pracy. Tylko że Byś miał zostać postawiony w sytuacji, która częściowo byłaby dla niego wybawieniem, ale częściowo zjadała go od środka. Potrzebowałem miejsca, które dobrze znam i które ma odpowiednie zaplecze historyczne, definiujące jednoznacznie przestrzeń. Tak się złożyło, że Pruszków spełniał wszystkie powyższe warunki.

Rzeczy, które dzieją się w Pruszkowie odmalowanym na kartach „Aorty”, mogą przyprawić o ciarki na plecach…

Niektóre mogą nawet szokować. Oczywiście zrobiłem to umyślnie. Zbrodnia zawsze szokuje, i tak powinno być, bo w chwili, gdy przestanie, oznaczało to będzie, że świat zmienił się w okropne miejsce. Jednak w kryminałach „zwykłe” przestępstwo nie jest tematem, który mógłby zaciekawić czytelnika. A już na pewno nie w takim stopniu, by poczuł się on zszokowany. To pewna konwencja, którą można lubić lub też nie. Są historie typowo detektywistyczne, gdzie głównym elementem jest dedukcja i odkrywanie śladów. Ja postanowiłem to ze sobą połączyć. Zacząć od mocnego uderzenia, a potem przejść do odkrywania, co się za tym wszystkim kryło. Choć w dużej mierze położyłem nacisk na coś innego. Chodziło mi o pokazanie ludzkich relacji i zależności. Tego, jak działa psychika i do czego człowiek jest zdolny, gdy zaślepia go cel. Przemoc stała się w „Aorcie” narzędziem, które posłużyło mi do podkreślenia zjawiska. Uważam, że każda książka powinna być „o czymś”. Jeżeli jest to tylko historia zbrodni i jej rozwiązania, to jest o niczym. To prawdziwe dno powinno być ukryte, ale jednocześnie jasne dla inteligentnego czytelnika.

Odnosi się wrażenie, że wszyscy bohaterowie „Aorty” są bardzo samotni, bez względu na to czy otaczają się współpracownikami, ochroniarzami czy partnerami bądź partnerkami. To znak czasów? Nie ma da nich nadziei na bliskość?

Obawiam się, że tak właśnie jest, ale nie powiedziałbym, że to znak czasów. Człowiek potrzebuje bliskości i do niej dąży, ale potrzebuje również samotności. Ciężko znaleźć równowagę. Uważam, że tak było od zawsze, ale często to samotność staje się dla kogoś znacznie ważniejsza. Spowodowane to może być zupełnie różnymi czynnikami. Każdy z bohaterów „Aorty” ma coś, co ciągnie go w tę stronę, która odsuwa go od bliskich. Nie oznacza to jednak, że nie ma dla nich nadziei. Chciałem pokazać, że człowiek często nie jest w stanie zobaczyć tego, co go niszczy. Dla każdego jest nadzieja, ale trzeba się opamiętać w odpowiedniej chwili. Tylko że ja bohaterom „Aorty” jej nie dałem, a przynajmniej jeszcze nie teraz.

No właśnie, obchodzisz się z bohaterami „Aorty” bezlitośnie. Oni potrafią jednak w tych podłych okolicznościach zdobyć się na zgryźliwy humor.

Czasem nie zostaje już nic więcej do zrobienia, jak tylko strzelić „one-linera”. Choć u mnie próżno ich szukać, ale faktycznie, przemyciłem do „Aorty” sporo czarnego humoru. Zarówno w rozmowach, jak i w opisach. Od zawsze tak pisałem, bo zachowuję się tak na co dzień. Podejrzewam, że duży wpływ na to miał „Latający Cyrk Monty Pythona”, który za czasów mojej młodości oglądałem namiętnie w telewizji. Ten abstrakcyjny, ale też czarny humor, został widać solidnie zaszczepiony. Cieszę się z tego, że udało mi się napisać książkę tak, że choć traktuje o bardzo poważnych rzeczach, daje czytelnikowi także coś więcej. Pozwala mu się uśmiechnąć, choć sytuacje, o których właśnie czyta, wydają się dalekie od jakiegokolwiek humoru.

Jak mniemam, to nie nasze ostatnie spotkanie z Bysiem. Czy po tym, co przydarzyło mu się na kartach „Aorty”, nie znienawidzi Pruszkowa jeszcze bardziej? Szykuje się przeprowadzka? A co dalej z Kasią?

Gabriel i Kaśka pojawią się w kolejnej powieści. Nie dlatego, że sagi i trylogie to coś, co wydawcy uwielbiają, ale dlatego, że historia, którą przedstawiłem w „Aorcie”, to wstęp. Gdybym chciał zrobić z tego jedną powieść, miałaby ona ponad 1000 stron. Wymarzyło mi się napisanie czegoś spójnego, czegoś, co nie będzie powielało schematu „kolejna sprawa i ten sam bohater + skrawek opowieści przewijającej się przez kolejne tomy”. Mam nadzieję, że czytelnicy zrozumieją mój zamysł i im się spodoba. I choć książki będzie można czytać niezależnie od siebie, to tylko w całości będą stanowiły zamkniętą opowieść. Od kilku recenzentów usłyszałem, że końcówka otwiera drogę do kontynuacji. Końcówka „Aorty” była tak naprawdę tylko początkiem. Byś traktował Pruszków jako „zło konieczne”, sypialnię i miejsce, gdzie przyszło mu pracować. Pracuję obecnie nad tekstem i choć jestem dopiero na początku, to mogę zdradzić, że owszem, Gabriel i Kaśka spędzą mniej czasu w Pruszkowie, ale dalej ten cichy bohater będzie nad nimi wisiał.

Czytelnicy książki mają wszelkie powody, by sądzić, że znasz przepis na idealną podróbkę niebieskiego Johnniego Walkera. Podzielisz się z nimi tą bezcenną wiedzą?

Oj nie, to akurat zachowam tylko dla siebie. Ciekawe za to jest to, że sam stronię od alkoholu i mam nadzieję, że nikt po przeczytaniu „Aorty” nie będzie się bawił w małego chemika.

Rozmawiał: Artur Maszota
fot. autora: Kasia Moskal; fot. miasta: Google Street View

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady