Literatura może być narzędziem walki – wywiad z Michałem Pawłem Urbaniakiem

10 września 2020

Michał Paweł Urbaniak to pisarz, redaktor, recenzent. Niedawno ukazała się jego debiutancka powieść „Lista nieobecności”. Rozmawiamy o książce, o śmierci i miłości, ale też o roli pisarza, granicach pisarskiego zaangażowania i sytuacji mniejszości LGBT w Polsce.

Mariusz Wojteczek: Trudno się pisało „Listę nieobecności”? Jest w tej powieści dużo o śmierci, o jej postrzeganiu, przeżywaniu, doświadczaniu. Jak się literacko mierzyć z tak trudnym tematem?

Michał Paweł Urbaniak: Myślę, że – jak zazwyczaj przy pisaniu bywa – kluczem jest zrozumienie historii, bohaterów i złożonych emocji, które nimi targają. Empatia to pisarski kapitał, ale zarazem ciężkie brzemię. Inaczej mówiąc, kiedy przebywam w świecie powieści, nie ma dla mnie innego świata. Podczas pisania „Listy nieobecności” wczuwałem się w bohaterów, w sytuacje, w jakich zostali postawieni – to i mnie w pewien sposób obciążało, jakbym obrywał rykoszetem. Cóż, to także część procesu twórczego, piękna i obezwładniająca zarazem.

Czy my, w Polsce, potrafimy o śmierci rozmawiać? Czy raczej jest to temat tabu, który wolimy przemilczeć i odchorować w samotności?

Wydaje mi się, że na co dzień tkwimy w bezpiecznym przekonaniu, że nasz prywatny świat jest niezmienny, nikogo nie może w nim zabraknąć – dlatego łatwo uciec od tematu śmierci. To chyba kwestia wcale niezłych mechanizmów obronnych. A śmierć i tak jest nieunikniona i gdy zabiera kogoś nam bliskiego, czy choćby znajomego, zmienia układ świata, wytrąca z tej poukładanej codzienności. Dla mnie najwyrazistszym symbolem tego, jak nie umiemy sobie poradzić z myśleniem o śmierci, jest 1 listopada. Tego dnia cmentarze są zatłoczone, zazwyczaj panuje hałas, który uniemożliwia refleksję, namysł. Tak jakby ludzie tym działaniem chcieli zagłuszyć ciszę. Wizyta przy grobach staje się wówczas raczej mało wygodnym zwyczajem przypisanym konkretnemu dniu w kalendarzu – niczym więcej. Podobnie zdumiewa mnie schematyczność klepsydr – nigdy nie przejdę obojętnie obok klepsydry, próbuję sobie wyobrazić ludzi, o których mówią. Problem w tym, że właściwie one niewiele przekazują. Wszystkie oparte są na podobnych słowach, rzadko zdarza się coś indywidualnego. Trudno mi też tolerować świeczki (a właściwie gwiazdki otoczone nawiasami kwadratowymi) na stronach internetowych pod newsami o czyjejś śmierci. Nawet jeśli żal jest szczery, sprowadzenie go do trzech tego typu znaków wzbudza mój niesmak. Czy to już nie banalizacja śmierci?

Ta książka jest zarówno o śmierci, jak i o miłości. Ale nie w ujęciu taniego romansu. W sensie emocjonalnym który z tych wątków trudniej przelewało ci się na papier?

Oba główne wątki miłosne – zarówno Zuzanny i Artura, jak i Krzysztofa i Jakuba – były bardzo trudne w pisaniu. Czuję się silnie związany z moimi bohaterami, a przyszło mi ich wystawić na ciężkie próby. Każda z tych par przeżywa przecież odrębne dramaty – Zuzanna i Artur prowadzą z góry przegraną walkę z przeszłością Artura. Z kolei Krzysztof i Jakub nie mają doświadczenia w budowaniu związków. Zarazem kochają się i niszczą – nie do końca ze swojej winy. W powieści jest sporo scen emocjonalnie „ekstremalnych” – z literackiego punktu widzenia są najciekawsze, ale sam musiałem je odchorować.

„Lista nieobecności” to twój powieściowy debiut, ale wcześniej maczałeś już palce w kilku antologiach, jesteś recenzentem i nauczycielem pisania. Czy pisanie to twój sposób na życie?

Bardzo wcześnie nauczyłem się czytać, książki zostały moją pierwszą miłością, uzależnieniem, sposobem na bezpieczne przeżycie przygody, na nudę, na stresy, na ucieczkę. Już jako dziecko wiedziałem, że będę chciał pisać, tworzyłem rymowanki, które ktoś łaskawszy mógłby nazwać wierszami, pierwsze, jeszcze niewprawne opowiadania. Potem przyszły nieco lepsze teksty, a z nimi wyróżnienia w ogólnopolskich konkursach literackich dla młodzieży. Dawne czasy, ale myślę o nich z wielkim sentymentem. Teraz jestem w tym punkcie życia – nauczam pisania, zajmuję się krytyką literacką, recenzowaniem, udało mi się opublikować kilkanaście opowiadań, wydać debiutancką powieść. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że pisanie (a może szerzej: literatura) jest dla mnie nie tylko sposobem na życie, ale i życiem samym w sobie. Czymś, co mnie wypełnia. Zdaję sobie sprawę, że to może brzmieć patetycznie. Właściwie nigdy nie szukałem dla siebie innej drogi – nie było takiej potrzeby.

Jak byś ocenił, jako książkowy debiutant, klimat w naszym kraju dla początkujących autorów? Łatwo zaistnieć? I czy publikowanie ma sens? Nie pytam o pieniądze, ale o znaczenie literatury jako takiej. Przecież niewielu Polaków czyta.

Zawsze trudno mi się odnieść do sytuacji czytelnictwa w Polsce. W pracy i poza nią obracam się wśród ludzi, którzy czytają regularnie, lubią dyskutować o literaturze. Widuję długie kolejki w księgarniach, tłumy na imprezach literackich, pasażerów komunikacji miejskiej pogrążonych w lekturze. Cieszy mnie ten krajobraz czytelniczy, nawet jeśli w świetle statystyk nie wygląda na reprezentatywny. Czytelnictwo czytelnictwem, ale rynek wydawniczy jest bardzo trudny, zwłaszcza dla debiutantów. Pisanie to długotrwały proces, potem zwykle też czeka się bardzo długo, a przecież można się wcale nie doczekać – nie tylko oferty, ale choćby potwierdzenia odbioru propozycji wydawniczej. No i samo przyjęcie tekstu do druku nie musi oznaczać, że tekst się ukaże – bywa przecież, że wydawca się rozmyśli na którymś z etapów współpracy, a autor zostanie z niczym, o czym często dowie się jako ostatni. Znam podobne historie. Sam trafiłem do wydawnictwa szanującego zarówno autora, jak i jego dzieło. Być może w świecie idealnym powinien liczyć się tylko talent – a prawda jest taka, że trzeba mieć także trochę szczęścia, aby się przebić. Mimo wszystko uważam, że warto pisać – bo czytelnicy nadal szukają historii, którymi mogliby się zachwycić, w których mogliby odnaleźć siebie i własne problemy. To bardzo ważne.

Piszesz w swojej książce o rzeczach trudnych, dla wielu kontrowersyjnych. Jest silny wątek homoseksualny, który porusza ważki problem dla środowiska. Być może też służy uświadomieniu czytelników. Chciałeś coś ludziom powiedzieć, przekazać?

Ludzie LGBT mają ciężko w Polsce – wciąż domagają się podstawowych praw, które w innych częściach świata są już czymś oczywistym, niekwestionowalnym. Mierzą się z niezrozumiałą nienawiścią części społeczeństwa, żyjąc w wąskim heteromatriksie, bywają szykanowani na różne sposoby. Najbardziej bolesne jest dla mnie to, że ludzie protestujący przeciwko postulatom osób LGBT tak naprawdę nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi, o co się walczy. Brakuje wyobraźni, brakuje empatii, brakuje chęci wywiedzenia się w temacie, realnej konfrontacji z figurą rzekomego „Innego”. A przecież ten „Inny” to człowiek, często ktoś znany, lubiany, ceniony. To odczłowieczenie, które panuje w obecnej narracji, jest przerażające. Wracając do „Listy nieobecności” – nie chciałem nadawać wątkowi Jakuba i Krzysztofa kontekstu społecznego – to była ich intymna historia – ale koniec końców bez tego nie mogło się obejść. Ich problemy częściowo wynikają przecież z homofobii – i tej, którą noszą w sobie, i tej, którą odbierają z zewnątrz, mimo akceptacji najbliższych. Chciałbym, żeby czytelnik polubił ich i zrozumiał, zwłaszcza w kontekście tego, co teraz dzieje się w Polsce.

Czy uważasz, że rolą pisarza jest komentowanie bieżącej sytuacji społeczno-politycznej? Bycie rzecznikiem przekonań, które znajdują odzwierciedlenie w twórczości? Czy wprost przeciwnie – powinien pisać i tylko pisać?

Nie chciałbym generalizować. Są pisarze, którzy świadomie wybierają eskapizm na gruncie własnej twórczości i uważam, że nie ma w tym nic złego. Zresztą pisanie nigdy nie jest czymś funkcjonującym w oderwaniu od świata, od rozmaitych kontekstów. Podczas procesu twórczego i tak filtruje się sceny, obrazy przez indywidualną wrażliwość ukształtowaną właśnie przez świat. Osobiście jestem zwolennikiem zabierania głosu – to zawsze może sprowokować do dyskusji czy choćby refleksji. A pisarz pracuje z językiem, ze słowami – i musi być szczególnie odpowiedzialny za własne słowa.

Sądzisz, że literatura to skuteczne narzędzie do walki społecznej, mające uwrażliwiać na określoną tematykę?

Na pewno może być narzędziem walki, czy może (mniej rewolucyjnie) uświadamiania społecznego. Zbliżyć nas do tematów, nad którymi nie zastanawialiśmy się do tej pory. W „Liście nieobecności” Danka i Mirek – trzecia z powieściowych par – są ludźmi żyjącymi w wygodnej bezrefleksyjności. Nie mają większych problemów, pozostają szczęśliwi, podążając gotowymi drogami, wyznaczonymi przez społeczeństwo. Przyjaźń z rodziną Hnatów kwestionuje ustalony porządek. Dance początkowo trudno zrozumieć, że macierzyństwo nie musi być sensem życia dla kobiety, że ludzie są gotowi popełnić samobójstwo, czy że można być szczęśliwym w związku homoseksualnym. Odchodząc już od „Listy…” – inną kwestią pozostaje to, na ile literatura może być skutecznym narzędziem walki. Znów myślę o tych nieszczęsnych statystykach dotyczących czytelnictwa w Polsce. Przecież literatura nie istnieje bez czytelników, a może oddziaływać tylko na te osoby, które po nią sięgną. Ja jednak jestem typem pozytywisty. Chcę wierzyć, że literatura (szerzej: sztuka) może zmieniać świat, czynić go bardziej zrozumiałym, lepszym.

Wracając do obecnego w „Liście nieobecności” wątku LGBT. Prywatnie korzystasz z „tęczowej” nakładki na zdjęciu profilowym na Facebooku. Odnoszę wrażenie, że wielu ludzi stosuje tego typu nakładki, by poczuć, że zrobili coś konstruktywnego w ważnym dla nich temacie. Jednak poza tym wirtualnym gestem nie kiwną nawet palcem. Czy to współczesny obraz walki o to, w co wierzymy? Taki substytut działania, który ma zaspokoić nasze sumienia?

Nakładki facebookowe to może rzeczywiście niewiele, ale bym ich nie deprecjonował. Stanowią w pewnym sensie symbol życia, które toczy się w dużej mierze wirtualnie. Jest w nich coś ostentacyjnego, ale z drugiej strony to łatwy sposób wyrażenia poparcia dla pewnych idei bądź sprzeciwu względem określonych działań. Może i zbyt łatwy, natomiast myślę, że nawet taki rodzaj manifestacji może być ważny i potrzebny, buduje wirtualną więź społeczną. Nie każdy rodzi się aktywistą, nie każdy znajdzie w sobie na to odwagę, może do innych form protestu trzeba dojrzeć.

Co dalej? Zacząłeś już pracować nad kolejną książką? Są rzeczy, o których chciałbyś napisać?

Moja kolejna powieść znalazła już dom w Wydawnictwie Mova. To rzecz całkiem inna w charakterze niż „Lista nieobecności”. Dość powiedzieć, że główny bohater mojej drugiej powieści nie odnalazłby się w świecie rodziny Hnatów – mówi zupełnie innym językiem, inaczej postrzega rzeczywistość. Zawsze mnie fascynowała złożoność relacji międzyludzkich, napięcia panujące między jednostką a jej otoczeniem – stąd druga powieść traktuje o kolizji prywatnych, skrajnie różnych światów. I o odwadze obnażenia własnych ran w epoce mediów społecznościowych, o cenie, jaką za tę odwagę przychodzi zapłacić. Mam nadzieję, że tak jak „Lista nieobecności”, i moja druga książka doczeka się wielu czytelniczych interpretacji. A następne opowieści? Już się pomału rodzą – choć jeszcze nie na papierze.

Rozmawiał: Mariusz Wojteczek

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady