Łatwiej idealizować przeszłość niż teraźniejszość – wywiad z Joanną Szwechłowicz

30 czerwca 2016

wywiad-joanna-szwechlowicz-1
Jest jedną z poczytniejszych polskich autorek kryminałów retro. Właśnie opublikowała najnowszą powieść „Siła wyższa” o dwóch detektywach w sutannach, którzy prowadzą śledztwo w przedwojennej Krynicy. Joanna Szwechłowicz dzieli się z nami swoimi literackimi fascynacjami, odkrywa nietypowe informacje o dawnych uzdrowiskach, zdradza, dlaczego tyle przyjemności sprawia pisanie o przeszłości, oraz wyjaśnia, w czym tkwi fenomen kryminałów retro.

Marcin Waincetel: Kameralna atmosfera uzdrowiska, nieomal sielankowy nastrój i… zbrodnia. Te elementy obecne w „Sile wyższej” stanowią wyróżnik pani pisarstwa. Skąd zamiłowanie do odzwierciedlania rzeczywistości w stylistyce retro?

Joanna Szwechłowicz: „Stylistyka retro” to bardzo szerokie pojęcie. Tak szerokie, że sama nie do końca umiałabym dokonać jego definicji. Ale z pewnością prawie każdy z nas ma ulubione epoki historyczne, do których wraca z przyjemnością. W moim przypadku to międzywojnie oraz przełom XIX i XX wieku. Czas miniony, ale na tyle jednak bliski, że problemy i dylematy ludzi z tego okresu nie są dla nas całkowitą abstrakcją, a do tego nadal odczuwamy bezpośredni wpływ niektórych wydarzeń z tego okresu.

Kryminały retro nie będą nigdy odzwierciedlać przeszłości w relacji 1:1, zawsze autor wybierać będzie to, co dla niego samego ciekawe i co, jak mu się zdaje, może zainteresować czytelnika. Bez tej selekcji przeszłość okazuje się monotonnym łańcuchem wstawania i kładzenia się spać – z przerwą na wojny i powstania – a nie po to przecież podejmujemy wysiłek poznawania historii, by dzięki temu nie móc sobie trochę wyidealizować dawnych czasów i zapomnieć o teraźniejszości. Tak, nie ma co się oszukiwać: stylistyka retro to często eskapizm czystej wody.

Udało się pani sugestywnie przedstawić przedwojenną rzeczywistość – elementy codzienności, obyczajowość, ale także to, czym żyli nasi przodkowie, żeby przywołać choćby wspomnienia z wojny czy sympatie do stronnictw politycznych, które kształtowały się w II RP. Można przypuszczać, że zebranie materiałów wymagało niemało wysiłku?

To jest chyba najprzyjemniejsza część pisania, choć nie jest jeszcze pisaniem ? szukanie ciekawostek, czytanie listów i pamiętników. Muszę przy tym zaznaczyć, że w „Sile wyższej” informacje historyczne to raczej tło, a nie motor wydarzeń. Sama fabuła jest dość uniwersalna. Z ciekawostek mogę dodać, że z upodobaniem każę moim wielkopolskim bohaterom nie cierpieć Piłsudskiego i piłsudczyków. Przez swoisty historyczny warszawocentryzm często zapomina się, że w wielu regionach II Rzeczpospolitej Marszałek bynajmniej nie był traktowany jak zbawiciel narodu. Dlatego ojciec Florian, poznańczyk z krwi i kości, omal nie dostaje zawału na widok tablicy pochwalnej ku czci Piłsudskiego. Te głębokie różnice między regionami starałam się przynajmniej zasygnalizować.

Kolorytu epoce dodają także odniesienia do świata ówczesnej sztuki i kultury. Specyficzny nastrój powieści zawdzięczamy między innymi fragmentom piosenek z repertuaru Eugeniusza Bodo, który na nowo przeżywa ostatnio popularność. Czy podczas pracy nad książką towarzyszyła pani jego muzyka? A może do wytworzenia nastroju retro przydały się jakieś inne pomoce?

Zupełnie nie jestem fanką Bodo, tak samo jak jeden z moich bohaterów, który uważa, że to dziwna nowoczesna muzyka. (śmiech) Zaś ja jestem z frakcji Dymszy. Chciałam, nawiązując do Bodo, puścić trochę oko do czytelnika, przypomnieć mu, że to co dzisiaj jest „retro” i często stawiane na piedestale, kiedyś było całkiem „modern” i uważane za niebezpieczny wymysł nowych czasów. Wszystko jest kwestią perspektywy. A co do „wytwarzania nastroju retro”, to lubię słuchać przy pisaniu Dwójki Polskiego Radia. Zdaje się, że obniżam im średnią wieku słuchaczy. I chyba to byłby jedyny oldskulowy element. (śmiech)

Podczas lektury miałem nieodparte wrażenie, że inspirowała się pani twórczością Agathy Christie. Jeśli chodzi o osadzenie akcji i rozwinięcie relacji pomiędzy bohaterami, szczególnie przychodziła mi na myśl powieść „I nie było już nikogo”. To bardzo szlachetny wzorzec.

Wrażenie jest jak najbardziej słuszne. Trudno nie cenić królowej Agathy i nią się nie inspirować. Zdaje się, że dotyczy to zdecydowanej większości kryminałów. Christie po prostu świetnie konstruuje fabułę. Ale to, co najchętniej bym naśladowała, to przede wszystkim elegancja i „bezkrwawość” kryminalnych historii, a także subtelna ironia, za pomocą której angielska pisarka przedstawiała świat i bohaterów.

Dwójka duchownych prowadzących śledztwo zasadniczo różni się od siebie. Jeden z nich jest łagodny, drugi kapryśny. Jeden jest bardziej otwarty na ludzi, drugi zdaje się stronić od innych, tudzież podchodzić do nich z dystansem. To pomysł, aby zwiększyć dynamikę relacji pomiędzy bohaterami i zyskać dwie różne perspektywy na poznanie świata?

Zależało mi, by bohaterowie pokazywali dwie twarze Kościoła i mieli odmienny stosunek do bliźnich. Jeden z zakonników jest zwyczajnym mizantropem, drugi lubi ludzi, ale także nie ma złudzeń co do ich natury. Uważa po prostu, że bliźnich należy akceptować, bo mimo starań dużo lepsi nie będą. Wyjątek robi dla dręczycieli żon, których zawzięcie sekuje. Zdaje się, że ma to pewien związek z jego przedzakonną egzystencją.

Muszę przyznać, że samo zawiązanie akcji ? choć zaskakujące ? stwarza bardzo podatny grunt pod interpretacje. Czy uważa pani, że zło jest banalne, a ludzkie działania powodowane są chwilą?

Przeczytałam już w jednej recenzji, że jestem antyklerykalna, a w drugiej, że to jakaś promocja Kościoła pod płaszczykiem kryminału. (śmiech) Oba stwierdzenia są dalekie od prawdy, ale rzeczywiście podejmuję też temat zła w Kościele ? instytucji niejako powołanej do czynienia dobra.

A czy zło jest banalne? W swojej istocie, jeśli założymy, że jest ono metafizyczne, pewnie nie. Jednak jego realizacje ? jakaś Krystyna W. z nożem zabijająca konkubenta czy mąż bijący żonę kablem od żelazka ? zwykle są interesujące tylko dla samych zaangażowanych w sprawę. Ale, na szczęście, w literaturze może być i bywa inaczej.

wywiad-joanna-szwechlowicz-2

Skąd pani zdaniem moda na powieści w stylu retro? Zwłaszcza w przypadku literatury kryminalnej. Czy to swoiste umiłowanie tradycji? Chęć poznania minionych czasów? Fascynacja pewną wykreowaną elegancją przeszłości?

Myślę, że przede wszystkim łatwiej idealizować przeszłość niż teraźniejszość. Nasza dzisiejsza fascynacja II RP jest jednym z najlepszych tego dowodów, pozwala bowiem snuć alternatywne wizje historii wielkiego państwa, którym pewnie bylibyśmy, gdyby Hitler i Stalin nie zrobili co swoje. Druga rzecz, że w Polsce panuje teraz moda na tradycję i historię, swoiste patriotyczne wzmożenie, które pewnie ma swoje wady, ale mnie osobiście cieszy.

Pani poprzednie książki ? „Tajemnica szkoły dla panien” oraz „Ostatnia wola” ? także utrzymane były w stylistyce retro. Można domniemywać, że czuje się pani w tej konwencji najpewniej. A czy nie chciałaby pani poeksperymentować z literackimi gatunkami?

Teraz właśnie jestem na etapie takiego eksperymentu. Ale ponieważ eksperymenty kończą się zwykle widowiskowymi porażkami, a udaje się jeden na sto, to wolałabym na razie niewiele o tym mówić.

Który z bohaterów jest pani najbliższy osobowościowo? I jak właściwie należałoby traktować ową tytułową „siłę wyższą”? Jako opatrzność? A może jednak przypadek czy pewną prawidłowość losu?

Pochlebiam sobie, że chyba do żadnego z bohaterów nie jestem podobna, jednak, obawiam się, mam choć po jednej wadzie każdej z postaci. A „siła wyższa”? Moim zdaniem to ani przypadek, ani Opatrzność, ale rachunek prawdopodobieństwa, który często nieświadomie wspomagamy swoimi działaniami. Oczywiście, benedyktyni raczej by się ze mną nie zgodzili, stawiając na Opatrzność, ale w końcu to tylko bohaterowie literaccy, których zdania nie musimy brać pod uwagę.

„Siła wyższa” jest kryminałem potraktowanym z wrażliwością, humorem, pewną nostalgią. To także metaforyczna pocztówka z Krynicy, rozrywkowego kurortu, gdzie można było zapomnieć o troskach. Do kogo przede wszystkim chciała pani zaadresować swoją książkę?

Adresatem podstawowym jest czytelnik, który lubi kryminalne zagadki, ale nie jest wielbicielem wnętrzności na wierzchu i brutalnych psychopatów molestowanych w dzieciństwie. Jednym słowem ? ktoś, kto lubi się pogłowić, ale bez ekstremalnych przeżyć natury estetyczno-psychologicznej.

Co do samej Krynicy, to rzeczywiście teraz nie ma już chyba takich miejsc, choć dziś miasto ma się całkiem nieźle. Ale z pewnością nie jest już najbardziej eleganckim uzdrowiskiem, w którym wypada spędzić sezon zimowy. Właśnie, zdaje się, że już nie ma nawet określenia „sezon zimowy” w kontekście wyjazdu, a raczej „ferie zimowe” albo, jeszcze gorzej, „urlop zimowy”. W tych słowach kryje się zatłoczona droga nr 7 w kierunku Zakopanego i oscypki sprzedawane pod Biedronką przez pana, który zasadniczo jest z Włodawy, ale przebiera się za górala na umowę o dzieło. Dlatego przedwojenna Krynica wydaje się magicznym miejscem, nawet jeśli większość kuracjuszy permanentnie miała kaca.

Akcja powieści rozgrywa się tuż przed II wojną światową. Co zatem dalej z ojcem Florianem i ojcem Aleksandrem? Czy zostaną rzuceni w wir światowego konfliktu? Ma pani jakieś dalsze plany odnośnie tych dwóch detektywów w sutannach?

Tę swoją wersję kryminału retro nazywam „przytulną”, więc pomysł rzucenia bohaterów w realia wojny (nawet złagodzone konwencją literacką) wydaje się karkołomny. W dodatku jako wielkopolscy zakonnicy moi bohaterowie, obawiam się, najprawdopodobniej trafiliby do Dachau lub innego tego typu obozu, bo na terenach wcielonych do Rzeszy Niemcy walczyli z Kościołem w znacznie bardziej zdecydowany sposób niż choćby na Mazowszu. Potencjalną sympatyczną atmosferę diabli, czy tam naziści, by wzięli.

Zresztą, jak się zdaje, cały urok retrokryminałów z akcją osadzoną w międzywojniu polega na tym, że to czytelnik wie, jak szybko i brutalnie ten świat się skończy. Bohaterowie mogą zaś zajmować się swoimi osobistymi grzechami i zbrodniami, nie domyślając się przyszłych wydarzeń, choć przecież znają sytuację polityczną i przewidują, że wojna prawdopodobnie wybuchnie. Ale nie wiedzą, bo i skąd, że dla ich kraju będzie to apokalipsa. W końcu nawet najinteligentniejszy zakonny detektyw nie mógł przewidzieć bezmiaru okropności II wojny.

Dlatego granicy sierpnia 1939 roku z pewnością benedyktyni nie przekroczą. Ale przecież nie znamy dokładnie ich przeszłości. Bardzo możliwe, że wcześniej zdarzyło im się coś, co warto opisać…

Rozmawiał: Marcin Waincetel

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady