Irlandia z humorem – wywiad z Łukaszem Stecem, autorem „Psychoanioła w Dublinie”

11 sierpnia 2014

lukasz-stec-wywiad
Opublikował swoją drugą książkę. Tym razem, debiutując jako powieściopisarz, zabrał czytelników do szalonego Dublina. Pośród Polaków, Czechów, Meksykanów, Turków i Irlandczyków znajdzie się również psychoanioł oraz ekscentryczny kot. Łukasz Stec opowiada, co jeszcze przyniosła życiowa i literacka podróż.

Milena Buszkiewicz: Twój psychoanioł i cała zgraja wylądowali w Dublinie. Dlaczego nie w Polsce? Ty przecież wróciłeś.

Łukasz Stec: Gdyby psychoanioł był aniołem „kanonicznym”, być może wybrałby Polskę. To jednak kawał łobuza, nicpoń ze skłonnościami do używek i hazardu. Musiał dobrze wiedzieć, że to w Dublinie przypada najwyższy odsetek pubów na jednego mieszkańca, a i wyścigi konne są tam bardzo popularne.

Ile w twojej książce jest prawdziwej Irlandii, ale ile fantazji? Polskie pierogi faktycznie mają się tam tak dobrze?

W powieści pojawia się typowy dla Irlandii splot dynamiki, entuzjazmu i melancholii oraz tego, co doczesne, z tym, co dla oczu niewidzialne. Natomiast same pierogi wyprzedziły rzeczywistość. A przecież jest to doskonały pomysł na biznes za granicą! Wszyscy obcokrajowcy przyjeżdżający do Polski są zakochani w naszych dumplings. Brakuje tylko kogoś, kto, jak Wowa, w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie powiedziałby: „Kocham was wszystkich! Trzymajcie się i jedzcie polskie pierogi!”.

Znalazłam twój blog, ale chyba nie jesteś typem zapalonego blogera. Porzuciłeś go?

Powiem więcej ? w ogóle nie jestem ani nigdy nie byłem blogerem. To, co znalazłaś w internecie, to strona z wybranymi tekstami dziennikarskimi, jakie pisałem dla różnych gazet, głównie z tymi dłuższymi i mającymi w sobie choć trochę „ponadczasowości”. Generalnie nie jest to chyba nawet 10 procent tego, co opublikowałem. Strona ma tylko formę bloga. Zakładałem ją pięć lat temu i ta nieadekwatna forma doskonale oddaje mój ówczesny poziom wiedzy z zakresu nowych technologii.

Psychoaniol_w_DublinieZnajduje się tam tekst z 2010 roku, „Czy jesteś już Irlandczykiem”. A ty, Łukaszu, jak bardzo irlandzki się stałeś?

Większość osób mieszkających przez jakiś czas w innym kraju zmienia się pod jego wpływem. To oczywiste, że przyjmuje się pewne standardy typowe dla danego kraju. Po powrocie do Polski bardzo często spotykałem się z sytuacjami, w których mówię na przykład do kogoś: „dlaczego pan celnik nie odpowiada mi nawet 'dzień dobry’ i zachowuje się tak, jakbym był podejrzewany o terroryzm?”, albo: „dlaczego ten miły pan urzędnik robi przekręty przy przetargach, wszyscy o tym wiedzą i nikt nic z tym nie robi?” czy: „dlaczego właściciel tej maleńkiej firemki zachowuje się wobec swoich pracowników tak jakby był wszechmocnym władcą, a oni jego niewolnikami?”. Zazwyczaj słyszę od swoich rozmówców odpowiedź w stylu: „Przecież to normalne. Chyba za długo mieszkałeś za granicą”.

Wróciłeś z „wygnania”. Jak oceniasz obecną kondycję stolicy, w której mieszkasz?

Badam ją już ponad trzy lata, co może zresztą okazać się tematem na jedną z następnych książek. Tak jak każda stolica, Warszawa ma w sobie bardzo fascynującą różnorodność. Jest tu też sporo miejsc, do których mam sentyment i których brakowało mi, gdy mieszkałem w innych miastach. Ciągle dziwi mnie jednak ilość mężczyzn z brodami. Jest to najdalej wysunięte na wschód miasto ze wszystkich siedmiu, w jakich mieszkałem, co chyba odbija się na tutejszym, nieco chłodniejszym klimacie. Przypuszczam zatem, że broda ma chronić przed ewentualnymi mrozami.

Jarosław Czechowicz napisał o twoim zbiorze opowiadań, „Bimbrze”, że jest to manifest pokoleniowy. W powieści poszedłeś w innym, chyba bardziej szalonym kierunku. Jak to się stało?

Nie powiedziałbym, że „Bimber” jest mniej „szalony” od „Psychoanioła”, chyba że będziemy mierzyć to w ilości znaków. Wówczas rzeczywiście tak będzie, ponieważ powieść jest niemal dwa razy obszerniejsza. Natomiast w „Psychoaniele” część dziennikarzy również dopatruje się portretu pokolenia, tego samego, które pojawiło się w „Bimbrze”, jednak starszego już o niemal dekadę – zdecydowana większość bohaterów powieści ma około 30 lat. Jednak istotnie nie można tu mówić o żadnym manifeście pokoleniowym. „Psychoanioł” od samego początku miał być raczej książką rozrywkową.

Narrator twojej powieści zwraca uwagę na nietypowe imiona. Główny bohater, Wowa, to tak naprawdę Wawrzyniec. Skąd takie wyczulenie na tym punkcie?

Imię jest ważną częścią naszej tożsamości, a na emigracji tożsamość to dosyć istotna kwestia. Była żona głównego bohatera, Dezyderia, boryka się ze swoim imieniem, jednak kiedy chce je zmienić, spotyka się z ostrą reakcją swojej matki, czyli osoby, która nadała jej to dziwaczne imię z powodu własnej fascynacji hipisowską „Dezyderatą”. Pozostaje zatem przy Dezyderii, co ukazuje tylko, że nie potrafi tworzyć siebie samej na nowo, nie umie się uniezależnić.

lukasz-stec-wywiad2Na okładce piękny rudy kot, zdradzę, że niedoszły samobójca czytający Ericha Fromma. Skąd pomysł na kociego bohatera o tak bogatym życiu wewnętrznym?

Kot Borys to dosyć istotna postać w powieści ? rudy kocur czytający Fromma i słuchający klasycznej muzyki. Jest nie tylko kotem z krwi i kości, ale również prawdziwym humanistą zatroskanym kondycją współczesnego świata. Widocznie świat doszedł już do takiego punktu, w którym to inne, z pozoru niższe w hierarchii gatunki muszą przypominać ludziom o tym, o co naprawdę w tym życiu chodzi.

W książce pojawia się też wątek sztuki współczesnej, zaangażowanej. Ze względu na dużą dozę ironii w powieści muszę zapytać, jaka jest twoja opinia na temat twórczości krytycznej, ekologicznej.

Moje podejście jest tu entuzjastyczne. Sam w Puszczy Kozienickiej praktykowałem niedawno forest art, czyli rodzaj street artu pozbawionego ulic i bloków, które zostały tu zastąpione sosną pospolitą. To sztuka minimalistyczna. Czasami polega na zwyczajnym z pozoru przestawieniu szyszek lub ułożeniu ich w tajemniczy symbol. Publiczność jest za to bardzo wymagająca. Stanowią ją kuny, łasice, borsuki, trzmielojady czy rzepołuchy. Nie łatwo więc o oklaski.

Do zilustrowania powieści użyto zdjęć m.in. z Fotolia.com, 123RF.com. Sam je wybierałeś?

To trochę tak, jak z blogiem, który nie jest blogiem. Zrobiłem w Irlandii parę zdjęć, jednak, jako że nie jestem wielbicielem gadżetów ani technicznych nowinek, mają one taką trochę alternatywną formę. Pojawiła się zatem obawa, że może zaistnieć problem z ich odczytaniem. Problem podobny do tego, jaki w powieści miał Wowa ze swoimi instalacjami. Wybrałem zatem fotografie odpowiednich miejsc, oddające atmosferę danego rozdziału, będące dziełem nieznanych mi osób, które tych technicznych problemów nie mają.

Oprócz prozy zajmujesz się także reportażem. Jak wygląda ta strona twojej twórczości?

Jest tu pewna spójność z tym, co znajduje się w „Psychoaniele” oraz tym, o czym piszę w tekstach publicystycznych. To dlatego, że są to najczęściej reportaże dotyczące tematów z pogranicza kultur. Wśród tych, które uważam za najważniejsze, jest tekst o Anglikach prowadzących hotel w poniemieckiej stodole na Dolnym Śląsku, tekst o angielskiej farmie, na której podczas sezonu pracują osoby różniące się między sobą wszystkim ? krajem pochodzenia, wiekiem, wykształceniem, statusem społecznym ? oraz nagrodzony reportaż o Łemkach zamieszkujących Beskid Niski. Reportaż jest mi bardzo bliski, ponieważ to najbardziej literacka ze wszystkich form dziennikarskich, mająca w sobie to, co nie mieści się w innych formach, a dla mnie jest najistotniejsze ? detale i atmosferę. A tematyka? Styczność różnych kultur i zwyczajów była mi bliska od zawsze, ponieważ urodziłem się na Śląsku, mój tata jest z Mazowsza, babcia od strony mamy z Poznania, a dziadek ze Lwowa. Do tego w rodzinie zawsze była żywa historia Stasia Steca, który podczas zaborów, w 1904 r., został wcielony do carskiej armii i wysłany na koniec Azji, by bić się w wojnie rosyjsko-japońskiej. Stasiu nie chciał jednak brać udziału w rosyjskich walkach. Przedostał się zatem do Stanów Zjednoczonych, gdzie osiadł na stałe, a następnie poślubił mieszkającą tam… Japonkę.

Czy masz już plany na kolejną książkę?

Nowe rzeczy już powstają. Wcześniejsza od nowej książki wydaje się jednak premiera pisanej przeze mnie sztuki teatralnej. O ile, oczywiście, znajdzie się jakiś odważny teatr chcący ją wystawić.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz

fot. archiwum pisarza

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady