Inspiracją była punkowa dezynwoltura – rozmowa z Ziemowitem Kosmowskim

4 czerwca 2022

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Ziemowit Kosmowski to jeden z ojców chrzestnych polskiego punk rocka i nowej fali. Debiutował w efemerycznym Phantomie, aby potem – jako lider Braku i Rendez-Vous – dać się poznać jako charyzmatyczny frontman i autor świetnych tekstów. Jakiś czas temu popularny Ziemek opublikował książkę pt. „Wewnątrz i na zewnątrz”, w której opisuje najbardziej intensywny okres swojej kariery. Potraktowaliśmy to jako okazję do rozmowy – nie tylko o pisaniu i nie tylko o muzyce.

Sebastian Rerak: Równolegle z książką ukazała się płyta Braku „Prawo”. Czy można powiedzieć, że jedno z tych wydawnictw jest dodatkiem do drugiego?

Ziemowit Kosmowski: Dwa w jednym. (śmiech) Zresztą łączy je ta sama okładka. Kiedy zapadła decyzja o wydaniu albumu, postanowiłem skrobnąć co nieco o tamtych czasach.

Brak był formacją nieco tajemniczą. Uważasz, że jego historia domagała się bardziej dokładnej relacji?

I tak, i nie. Nie mnie oceniać. W odpowiedzi mogę jednak przytoczyć zabawną historię. Niespełna rok przed powstaniem „Wewnątrz i na zewnątrz” odebrałem telefon od nieznanego mi człowieka, który oznajmił, że pisze książkę o łódzkim punk rocku. Mniej więcej w tym samym czasie do internetu trafiła nowa wersja „Prawa” Braku, co dało mi pewien impuls do spisania swoich wspomnień. Zapytałem owego gościa, czy ma wydawcę, na co usłyszałem, że nie ma. Poleciłem mu więc odezwać się ponownie, gdy już go będzie miał. Tak się też stało, ale ja zastrzegłem wówczas, że zbyt wiele nie zdradzę, bo jestem już w trakcie pisania swojej książki. Umówiliśmy się jednak na wywiad, na który notabene przyszedł z kumplem. Niezręczna sytuacja – masz się z kimś spotkać, a ten zjawia się z jakimś herbatnikiem. (śmiech) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że oprócz książki o łódzkim punk rocku miałby ukazać się także kompilacyjny album z utworami lokalnych formacji. O ile udzieliłem pewnych informacji do researchu, tak zapowiedziałem, że udostępnienie nagrań na płytę wymaga formalnego dopięcia. Co innego bootlegi w sieci, a co innego rzeczy wydane oficjalnie. Sorry, ale muzyka to mój zawód, staram się z niej żyć. Ostatecznie autorzy owej książki obrazili się na mnie i usunęli z niej wywiad ze mną. Tak oto moja osoba nie pojawia się w książce o łódzkim punk rocku.

(fot. GAD Records)

„Wewnątrz i na zewnątrz” obejmuje czasy Braku i poprzedzającej go grupy Phantom. Myślałeś już może o kontynuacji? Rozdział twojej kariery związany z Rendez-Vous także jest interesujący.

Z pewnością tak, ale nie jestem pewien, czy wezmę się za Rendez-Vous z różnych względów. Jeśli już piszę, to muszę być szczery (aż do bycia bezlitosnym), zarówno wobec siebie, jak i w stosunku do innych osób, których to dotyczy. Nie jestem chyba jeszcze na tym etapie, aby opowiedzieć wszystko w imię prawdy literackiej, a okrojenie historii z wielu ciekawych epizodów byłoby pewną zbrodnią. Dwóch byłych członków grupy nie żyje, więc nie mogę też skonsultować ze wszystkimi, czy odpowiada im pisanie o wydarzeniach, które pamiętam. Rendez-Vous było kapelą specyficzną, specyficznie się zakończyło, a nasze późniejsze relacje również były specyficzne. Jeśli miałbym napisać prawdę, to nie zawsze byłaby ona piękna, a jeśli miałbym coś upiększać, to zaczęłoby to trącić jakimś kabotyństwem, dlatego… jebać to.

Pisałeś dla Braku świetne, bardzo literackie teksty. Znajdowałeś jakieś inspiracje w prozie? Wiele ówczesnych grup nowofalowych powoływało się na fascynacje Orwellem czy Vonnegutem.

Ja nie jestem raczej czytelnikiem totalnym. (śmiech) Miałem świadomość, że nowa fala kręci się wokół specyficznej literatury. Oprócz autorów, o których wspomniałeś, powszechnie szanowany był też np. Anthony Burgess z jego „Mechaniczną pomarańczą”. Boguś Michalonek, założyciel Phantoma, czytał ją nawet w oryginale, bo dobrze władał angielskim. Poza tym z mniejszym lub większym powodzeniem tłumaczyliśmy teksty zachodnich kapel. Dla mnie jednak największym źródłem inspiracji była muzyka. I pewna postawa artystyczna, owa punkowa dezynwoltura.

Tymon Tymański, który napisał wstęp do twojej książki, jest bardzo zagorzałym orędownikiem twojej twórczości. Nie raz mówi, że jako autora tekstów stawia cię w jednym rzędzie z Janerką i Ciechowskim.

Z jednej strony jest mi bardzo miło – popadłbym w straszną kokieterię, gdybym powiedział, że mnie to nie obchodzi. Z drugiej jednak – nie należę do ludzi, którzy potrzebują klasyfikacji i pozycjonowania otaczającego świata. Janerka i Ciechowski zaistnieli szerzej, ale Tymonowi chodzi zapewne o pokrewnego ducha. Nie będę temu zaprzeczał, bo Brak należał do trzech-czterech najistotniejszych zespołów punkowo-nowofalowo-rock’n’rollowych przełomu lat 70. i 80. Phantom poniekąd też, choć był mniej znany, ale faktem jest, że powstał w czasie, gdy w Warszawie zawiązywał się Kryzys. Nie ma się co krygować, byliśmy crème de la crème. (śmiech)

À propos porównań, w czasach Braku niektórzy widzieli w tobie punkowego Morrisona, z kolei w czasach Rendez-Vous przylgnęła do ciebie łatka nowofalowego Stinga. Te porównania świadczyły o pewnym lenistwie dziennikarzy, czy jednak były w jakimś stopniu uzasadnione?

Skojarzenia pojawiają się od czasu teatru antycznego i nie ma w nich nic złego. Artysta nie rodzi się przecież w próżni. Mam jednak wrażenie, że takie łatki nie powinny być przydatne komuś, kto – jako dziennikarz lub po prostu odbiorca – ma łeb na karku, przerobił pewien elementarz i kuma materię, w której się porusza. Słuchając dziś Braku i Rendez-Vous, mam pewność, że ich muzyka przetrwała próbę czasu. To spore osiągnięcie, które nie każdemu zespołowi się udało. Nasze stare nagrania nie trącą myszką ani muzycznie, ani literacko, ani brzmieniowo. Nie ma w nich jednak polskiego Morrisona czy polskiego Stinga. (śmiech)

Ziemowit Kosmowski (fot. Jacek Awakumowski)

Wiem, że nosisz się z planem nowych nagrań pod szyldem Braku.

Tak, chciałbym razem z Tymonem wykorzystać tę nazwę na potrzeby jednopłytowego projektu. Taka udawana reaktywacja, ponieważ jestem przeciwnikiem reaktywacji i z zasady ich unikam. Zrobiłem tylko wyjątek, kiedy w 2000 roku spotkałem się z Bogdanem Banasiakiem, perkusistą pierwszego składu Rendez-Vous, i postanowiliśmy dla własnej frajdy zrobić nowy materiał. W pewnym momencie w projekt gotów był zaangażować się także gitarzysta Andrzej Stańczak, od lat mieszkający w Kanadzie, który miał nas wesprzeć zza oceanu. Były poważne przymiarki, poczyniliśmy jakieś nagrania, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.

Projekt z Tymonem to bardzo partnerski układ, zderzenie dwóch muzyków z dwóch różnych pokoleń. On na mojej muzyce szlifował swoją punkową wiedzę o rock’n’rollu i w tym sensie jestem dla niego starszym kolegą, ale nie mogę rywalizować z jego totalnym muzycznym zwierzęctwem (w dobrym tego słowa znaczeniu). Tymon ma masę umiejętności kompozytorskich i zgoła Mozartowski łeb. Niestety na dwa lata poturbował nas Covid, a obecnie turbuje nas to, co dzieje się dookoła. Trzymamy jednak ten projekt w zanadrzu i na pewno jeszcze do niego wrócimy. Może przedstawimy go pod szyldem Braku w cudzysłowie?

W „Wewnątrz i na zewnątrz” znalazł się także wybór tekstów twojego autorstwa, w tym „Miejski park” wraz z nową wersją, przewrotną i odnoszącą się do obecnych realiów. Nie masz poczucia, że przekaz i energia Braku odpowiadałyby otaczającej nas rzeczywistości?

W pierwszym odruchu można tak pomyśleć. Potem jednak pojawia się kaskada argumentów na nie. Począwszy od tego najbardziej trywialnego – taki projekt wymaga pieniędzy. Nie ma szans na znalezienie producenta, który umożliwiłby czterem-pięciu osobom pracę przez pół roku, aby nagrać zajebistą płytę. A nowy program to podstawa, bo teksty, które były naiwne, acz seksowne w wykonaniu małolata, stają się żenadą przez wielkie Ż, kiedy śpiewa je facet po sześćdziesiątce. Dlatego też 80% reaktywacji kończy się klęską. Można to zrobić jak Sex Pistols, którzy zagrali stare utwory z werwą i wręcz celowo wypychali piwne brzuchy spod koszulek. Można też trzymać stały poziom, jak The Stranglers. Generalnie jednak jako 62-letni w miarę dojrzały koleś nie będę biegał po scenie, bo boli mnie kręgosłup, i nie wybiorę się też po koncercie na punkowe after party. Dziesięć lat temu był ostatni moment na taki ruch. Teraz jako Brak wolę przedstawić projekt z Tymonem, niż bawić się w udawanie punkrockera.

Nadal tworzysz też muzykę solo.

Tak, wciąż uprawiam kameralne, softowe, bluesujące granie. Jeszcze kilka lat temu moja muzyka miała szansę prezentacji np. w Trójce, teraz praktycznie nie ma mnie w obiegu poza internetem. I szczerze mówiąc, dziś, w obliczu wojny tuż za granicą, czymś niesmacznym wydaje mi się pokazywanie w jakimkolwiek szkiełku (nie tylko w telewizji). Napisałem ostatnio kilka utworów związanych z tym stanem. Pierwszy z nich, „Nie mam prawa” zaczyna się od wersów: „Nie mam prawa nowych słów układać / Nie mam prawa nowych nut układać”, a dalszy ciąg mówi o tym, że jednak się łamię i robię to, pisząc piosenki. Ukażą się one na czysto akustycznej płycie, odwołującej się trochę do lat 60., ale bez plagiatowania Dylana czy Emmylou Harris. To będzie moja muzyka i moja estetyka, całkowicie okrojone z jakiejkolwiek galanterii i blichtru. Wyobraź sobie, że wchodzisz do pubu, a tam na stołku barowym siedzi gość z gitarą akustyczną i gra smutne protest songi. Aczkolwiek pojawią się też goście i dodatkowe instrumenty – może jakaś trąbka, klarnet czy akordeon. Na 99% w nagraniach pojawi się Tymon, tylko że o ile w Braku będziemy się ścierać, tak tutaj zapanuje układ pod hasłem: „Zaśpiewaj mi, chłopie”.

Znamy już twoje plany muzyczne. Czy pisanie książki okazało się na tyle ciekawym doświadczeniem, że spod twojej ręki wyjdzie może także coś literackiego?

Nie wykluczam. Nie mam pretensji do bycia pisarzem, więc poza tekstami piosenek i wierszami, popełniłem jedynie dwa czy trzy opowiadania. Jedno z nich było nawet czytane w Trójce w lepszych czasach. Mowa o „Deszczowych historiach”, powstałych wraz z piosenką na płytę poświęconą koledze, który opuścił świat w tragicznych okolicznościach.

Praca nad „Wewnątrz i na zewnątrz” dała mi jednak pewien fun. Chciałbym kiedyś opisać mój pobyt w różnych miejscach na świecie, co byłoby zresztą materiałem na dłuższą książkę. Bo teraz, gdy patrzę jak moja książka leży na półce w towarzystwie książki Tymona, to widzę, że „Sclavus” jest trzy razy grubszy i wjeżdża mi to na ambicję. (śmiech)

Rozmawiał: Sebastian Rerak

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady