Inne oblicze horroru ? wywiad z Marcinem Szczygielskim, autorem „Sanato”

27 sierpnia 2014

marcin-szczygielski-wywiad1
Był dyrektorem artystycznym „Playboya” i redaktorem naczelnym miesięcznika „Twoje Mieszkanie”, publikował m.in. w „Newsweeku”, „Wprost” i „Nowej Fantastyce”. Wielokrotnie nagradzany za działalność literacką pisze powieści, książki dla dzieci oraz sztuki teatralne. O tajemniczym zakopiańskim sanatorium, jego pacjentce i pracach nad swoim debiutanckim horrorem zatytułowanym „Sanato” opowiada Marcin Szczygielski.

Milena Buszkiewicz: Zdecydował się Pan napisać niezwykły horror, w dużej mierze opierający się na faktach z życia Niny Ostromęckiej, pacjentki leczącej się w Sanato. W tym przypadku bardzo ważne jest pytanie, ile w powieści jest prawdy, a ile fikcji, zwłaszcza, że tylko Pan ma dostęp do prawdy.

Marcin Szczygielski: Po raz pierwszy o Sanato opowiedziała mi Stefania Grodzieńska, która razem ze swoim pierwszym mężem mieszkała w tym sanatorium w połowie lat 30. Najpierw na gruźlicę zachorował on, wkrótce potem ona. W tamtych latach gruźlica była chorobą, z którą medycyna nie umiała sobie jeszcze poradzić, a wyzdrowienie w dużej mierze zależało od szczęścia, więc dla większości chorych taka diagnoza była wyrokiem śmierci. Stefania jechała do Sanato z przekonaniem, że już stamtąd nie wróci. Ona i jej mąż zaprzyjaźnili się na miejscu z grupą innych młodych ludzi ? wszyscy pochodzili z podobnych, dość zamożnych sfer, byli dobrze wykształceni i wiedli wcześniej raczej bezproblemowe życie. Paradoksalnie po latach Stefania okres swojego pobytu w Sanato wspominała jako jedne z najbarwniejszych i wolnych od trosk miesięcy w swoim życiu. Ona i jej przyjaciele mieli przeświadczenie, że ich życie niebawem się skończy, a ta świadomość, choć z jednej strony przygnębiająca, z drugiej ? zdejmowała z nich odpowiedzialność za swoją przyszłość. Starali się więc korzystać z życia ze wszystkich sił, odrzucili wszelkie konwenanse, potrafili zdobywać się na szczerość, która w ich poprzednich kręgach towarzyskich byłaby niewybaczalnym nietaktem. Choroba ich wyzwoliła. Ze wszystkich tych osób wyzdrowiała tylko Stefania. Jej opowieść utkwiła mi głęboko w pamięci i skłoniła do bliższego poznania historii zakopiańskiego Sanato. Odnalazłem kilka osób, których bliscy przebywali w tym sanatorium w latach 30., wertowałem roczniki gazet codziennych. Dotarłem nawet do zachowanej części archiwum Polskiego Związku Przeciwgruźliczego. Wreszcie z tych wszystkich odprysków faktów i wspomnień ułożyłem historię. To na ile jest ona faktograficzna, a na ile fikcyjna wiedzą tylko bliscy osób, które przewijają się przez strony mojej książki.

marcin-szczygielski-sanatoOtrzymał Pan zapiski Niny od córki jej kuzynki. Czy jest to obszerny notatnik? Co można jeszcze w nim znaleźć?

Nina nie bez powodu po wyjeździe z Sanato spędziła kilka lat w łódzkiej Kochanówce, czyli w szpitalu psychiatrycznym im. Józefa Babińskiego. Jej zapiski są obrazem jej choroby ? z najwyższym trudem można doszukać się w nich spójnej historii, a oddzielenie prawdy od urojeń jest niemożliwe. Ten zbiór zapisanych drobnym maczkiem, niemal nieczytelnych stronic, określiłbym raczej jako bezwładny strumień nieświadomości, niż jako pamiętnik.

W ramach posłowia umieszcza Pan krótkie biogramy postaci powieści, ale i prawdziwych osób. W zasadzie wszyscy bohaterowie poza Niną i jej mężem Adamem zmarli tego samego, 31., roku. Czy badał Pan tę tragiczną historię?

Próbowałem, ale nie udało mi się trafić na żadne fakty. Jedyne, co jest pewne, to to, że w tamtym okresie Sanato zostało sprzedane, a nowi właściciele placówki całkowicie zmienili jego charakter i choć nadal pełniło funkcję sanatorium dla chorych na gruźlicę, to jednak leczyli się w nim już pacjenci z zupełnie innych kręgów społecznych. Ale sam fakt, że grupa ludzi przebywających w sanatorium przeciwgruźliczym w latach 30. skończyła życie w krótkich odstępach czasu, nie jest niczym zaskakującym ? wtedy naprawdę większość chorych na gruźlicę umierała. Stefania przebywała w Sanato przez niecałe półtora roku ? w tym czasie zmarli wszyscy jej znajomi i mąż.

Czy poznał Pan tajemnice oddziału dziecięcego?

Nie. A co więcej w żadnych dokumentach Polskiego Związku Przeciwgruźliczego nie zachowały się wzmianki o tym, by taki oddział znajdował się w Sanato. Ale w Zakopanem nad Bystrem w tym czasie powstawał nowoczesny Dziecięcy Zakład Leczniczy Uniwersytetu Jagiellońskiego, w którym miało leczyć się do 250 małych pacjentów jednocześnie ? informacja o postępach realizacji tego projektu w jednym miejscu była opatrzona komentarzem: ?tak też nareszcie dzieci gruźlicze leczące się w Zakopanem znajdą pomieszczenie w zakładzie z prawdziwego zdarzenia?. Ponieważ wtedy Sanato było największym sanatorium przeciwgruźliczym w Zakopanem, przyjąłem tę wzmiankę jako trop potwierdzający istnienie oddziału dziecięcego w tym ośrodku.

W „Sanato” łączy Pan wątki, które pojawiały się we wcześniejszych powieściach. Mamy lata trzydzieste i wciągniętą na karty powieści postać prawdziwą, podobnie jak w ?Poczcie królów polskich. Powieści i kluczu?, ale znajdziemy także motywy fantastyczne, przenikanie się światów, które chętnie opisywał Pan w książkach dla dzieci. Nasuwa się pytanie, co było pierwsze w przypadku ?Sanato?: pomysł na napisanie horroru czy historia Niny, która sama w sobie budzi grozę. W jaki sposób ta opowieść zaczęła kiełkować w Panu?

Ziarno zasiała Stefania Grodzieńska, ale niezależnie od dawna planowałem, że zabiorę się za horror. Umieszczenie powieści w realiach lat 30. wydało mi się oczywiste, bo chyba trudno w historii o czas bardziej przesycony grozą. Przemiany społeczne przebiegały wtedy na podobieństwo niekontrolowanych, gwałtownych reakcji chemicznych, a do głosu dochodziły idee sprzeczne z moralnością i etyką ? takie, jak choćby koncepcja eugeniki, czyli ? mówiąc w uproszczeniu ? hodowania ludzi zgodnie z obwiązującym wzorcem i sztucznego poprawiania ich kondycji takimi samymi metodami, jakimi doskonali się rasy psów czy krów. Towarzystwa eugeniczne zakładano we wszystkich krajach, także w Polsce, a ich doktryny były nie tylko szanowane, ale niekiedy nawet wdrażane w życie, a wreszcie objawiły się w pełni podczas II wony światowej w polityce Niemiec. Ale i czytanie ówczesnych podręczników medycznych uczących lekarzy postępowania z chorymi na gruźlicę to także czysty horror ? niektóre z tych metod to po prostu pozbawione sensu torturowanie ludzi i eksperymentowanie na nich na chybił trafił.

Decyduje się Pan na narrację pierwszoosobową, i to kobiecą. Jak się Pan czuł, wchodząc w rolę Niny, a na chwilę przemawiając głosem Dorci?

O wiele swobodniej czuję się, opowiadając historię z punktu widzenia kobiety niż mężczyzny, ale w przypadku tych dwóch bohaterek znacznie lepiej rozumiałem sposób postrzegania świata przez czternastoletnią Dorcię niż przez Ninę. Pobudki, które kierowały dziewczyną, były też dla mnie czytelniejsze, a wreszcie jej egzaltowany i pretensjonalny język bardziej mnie bawił. Nina okazała się znacznie bardziej złożona i nieprzewidywalna, a podążanie za nią parokrotnie zaprowadziło mnie na tak pokrętne ścieżki, że sam nie miałem pojęcia, co czeka mnie u ich celu.

Wejście w rolę Niny to nie tylko przyjęcie postawy po prostu kobiety, ale i postaci tragicznej, która ledwo wychodząc z kolejnego sanatorium, trafia do komory gazowej. Oczywiście tego w powieści nie ma, ale jest w Pana świadomości.

Fakt, że Nina zakończyła życie jako jedna z ofiar niemieckiej Akcji T4, czyli ?eutanazji? osób upośledzonych masowo wdrożonej przez nazistów w rezultacie ? między innymi ? wcześniejszego propagowania eugeniki w zachodnim świecie, jest częścią mojej historii Sanato. Choć w książce znajduje się tylko drobna wzmianka o tym fakcie, dla uważnego czytelnika jest to trop, który zamyka całą historię. Nina nigdy nie wyzwoliła się z Sanato ? nawet gdy wyleczyła się z gruźlicy i wyjechała z Zakopanego, nie potrafiła uwolnić się od tego, co tam przeżyła, a Dressler, lekarz, który w sanatorium przeprowadzał na pacjentach, i na niej, swój eksperyment, ostatecznie doprowadził go do końca.

Zarzucano Panu, że po Berku w kolejnych Pana powieściach pojawiają się te same schematy, ponownie wątki homoseksualne… W „Sanato” nie ma o tym ani słowa, a przecież takie sanatorium, z dala od prawdziwego świata, to jednak całkiem dobre miejsce na męski romans.

W tej historii seksualność bohaterów odgrywa mniejszą rolę, ale jednak jest. Uważny czytelnik odnajdzie tu też wątki homoseksualne, choć może nie w wymiarze erotycznym, a raczej jako fatum ciążące nad jednym z bohaterów. Jestem gejem, więc w moich książkach dla dorosłych takie wątki na pewno będą się pojawiały ? w końcu każdy pisarz tworzy historie, które są mu bliskie, a przynajmniej dla niego zrozumiałe. Ale homoseksualistami powodują takie same potrzeby jak wszystkimi ludźmi, a elementy, które odróżniają ich od reszty społeczeństwa, są tak drobne, marginalne i jest ich tak niewiele, że opieranie na nich fabularnej osi każdej powieści byłoby nieznośnie monotonne.

marcin-szczygielski-wywiad2

Choć zakopiańskie Sanato zamknięto w 89. roku, to istnieje inny pensjonat o tej nazwie i to trzygwiazdkowy, niepokojąca sprawa. Myślał Pan o tym, pisząc powieść?

Pensjonatów o tej nazwie jest nawet kilka. Oczywiście zwróciłem na to uwagę ? to doskonale pasuje do formuły horroru i mogłoby być świetnym zaczynem do stworzenia sequelu książki. Można by uznać, że Sanato jednak się nie poddało ? ta myśl rzeczywiście budzi grozę.

Na końcu książki można znaleźć zdjęcie dziewczynek, jakby żywcem wzięte ze Stephena Kinga. Czy zaczytuje się Pan w horrorach?

Uwielbiałem horrory jako dzieciak i jako nastolatek ? zarówno książki, jak i filmy. Cierpiałem przez nie niekiedy okropnie, bo mam dosyć żywą wyobraźnię, i niektóre z tych historii prześladowały mnie całymi latami. Ale uważam, że taka porcja kontrolowanego, słodkiego strachu jest niezbędna dla psychicznej higieny. Gdy ukazał się mój „Czarny Młyn”, który został określony jako horror dla młodzieży, co dla mnie samego było kompletnym zaskoczeniem, bo wcale nie uważałem tej powieści za przerażającą, zacząłem czytać naukowe opracowania dotyczące potrzeby lęku. Co ciekawe, zamiłowanie do horrorów można uznać za przejaw zdrowia psychicznego. Odczuwanie strachu jest jednym z najważniejszych narzędzi umożliwiających człowiekowi przetrwanie. Dzieci uwielbiają się straszyć i kochają przerażające, makabryczne historie ? to naturalny proces dorastania i doskonalenia instynktu samozachowawczego. Ja chyba nigdy nie dorosłem tak do końca i ta dziecinna potrzeba bezpiecznego lęku nadal często się we mnie odzywa.

Zajmował się Pan w życiu wieloma rzeczami, nie tylko wydawniczymi, ale i na polu literatury działa Pan w wielu dziedzinach; ma Pan w swoim dorobku sztuki teatralne, powieści o przeróżnej tematyce, książki dla dzieci, biografię Filipinek… Teraz horror. Co dalej? Jak Pan to wszystko godzi?

Nie tyle to wszystko godzę, co zgadzam się na to. Nadal nie znalazłem swojej ostatecznej drogi: co jakiś czas skręcam, a nawet zawracam i popadam w skrajnie różne obszary zainteresowań, a gdy taka kolejna gorączka na mnie spada, po prostu się jej poddaję. Zdaję sobie sprawę, że ta różnorodność jest w równym stopniu wadą mojego pisania, jak i jego zaletą. Trudniej mnie zaklasyfikować, co wielokrotnie stawało się problemem chociażby w tak prozaicznej i drobnej sprawie, jak umieszczenie mojej nowej powieści na odpowiedniej półce w księgarni. Gdy po „Berku” ukazała się „Omega” skierowana do dzieci, wylądowała automatycznie na półkach w dziale literatura piękna dla dorosłych i nawet pomimo tego, że wydawnictwo i dystrybutorzy książki wielokrotnie sygnalizowali sprzedawcom ten błąd, nie chcieli oni przyjąć go do wiadomości. Ale ta wielotematyczność jest dla mnie bezcenna, bo dzięki niej to, czym się zajmuję, jest także moją pasją i źródłem tylu różnorodnych emocji, że bez żalu poświęcam pisaniu cały swój czas.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady