Historia przez wielkie H – wywiad z Anną Dziewit-Meller

7 kwietnia 2016

dziewit-meller-wywiad1
Spotykamy się w warszawskiej kawiarni MiTo, by porozmawiać o tym wszystkim, czego nikt nie chce pamiętać. Przy kawie, w miłej atmosferze przenosimy się do zupełnie innej rzeczywistości. Dyskutujemy o naprawdę trudnej książce i historii, tej przez wielkie H, która nie była łaskawa, także, a może zwłaszcza względem dzieci.

Milena Buszkiewicz: Tragedie, które działy się na górze Tajget, są obrazem dość mocno zakorzenionym w kulturze, tak naprawdę jednak były jedynie wymysłem Plutarcha. Na ile twoje historie bliskie są rzeczywistości?

Anna Dziewit-Meller: Oczywiście jest w Grecji masyw, który nazywa się Tajget. Znajduje się na Peloponezie. Jednak cała historia dotycząca góry zaczęła być traktowana jak spartańska legenda, mówiąca o zrzucaniu niemowląt z góry w celu wyeliminowania słabszych jednostek, zachowania czystości rasy i stworzenia wspaniałego, bojowego narodu. Na przestrzeni wieków kwestionowano te opowieści, ponieważ nie znaleziono naukowych dowodów na takie działania. Niemniej to przemawia do wyobraźni, bez problemu można sobie wyobrazić takie wydarzenia, być może nie były tak malownicze jak ciskanie noworodkami w przepaść, ale na pewno istniały sposoby na eliminację słabych jednostek nieprzydatnych społeczeństwu.

Jak doszło do tego, że swoją książkę zatytułowałaś właśnie „Góra Tajget”?

Najpierw znalazłam historię dotyczącą szpitala psychiatrycznego w Lublińcu, gdzie w czasie II wojny światowej wprowadzono jeden z elementów akcji T4, czyli eksterminacji chorych psychicznie, w tym konkretnym przypadku dzieci. Ta historia się strasznie do mnie przyczepiła i nie mogłam przestać o niej myśleć. Zaczęłam szukać podobnych historii, informacji na temat całej akcji T4 w czasie II wojny i przed nią – na początku była to akcja sterylizacji chorych psychicznie, żeby ograniczyć urodzenia osób obciążonych genetycznie, a potem niestety zamieniło się to w eksterminację, i to masową. Stąd też takie moje nieśmiałe porównanie tego do holokaustu, jako preludium do holokaustu, jako próba generalna broni masowej zagłady, na przykład gazowania tych ludzi, bo to były tysiące osób, które w ten sposób zginęły. Natomiast szukając podobnych historii na przestrzeni dziejów, oczywiście natychmiast natknęłam się na Spartę i tak też się złożyło, zupełnie przypadkiem, że wtedy byłam w Sparcie, na wakacjach z dziećmi w Grecji.

Brzmi to strasznie.

Było straszne. Byłam na Peloponezie z moją wówczas trzymiesięczną córeczką i z dwuletnim synkiem, podróżowaliśmy to tu, to tam i pewnego razu pojechaliśmy do miejscowości, w której kręcony był film bardzo lubiany przeze mnie i mojego męża, czyli „Przed zachodem słońca” Linklatera z Julie Delpy i Ethanem Hawkem. Chcieliśmy zobaczyć to miejsce. Całkiem przypadkiem znalazłam się u podnóża Góry Tajget i mną to jakoś wstrząsnęło, bo już byłam w trakcie pracy nad książką. Pomyślałam, że w takim razie tę górę zostawię w tytule, że nie będzie to roboczy tytuł, tylko po prostu tak powinnam zatytułować te książkę.

Ile w tej książce jest źródeł, a ile fikcji?

Źródeł i prawdziwych historii jest bardzo dużo. Oczywiście są one pozlepiane ze sobą, wymieszane, nie jest to historia jednej rodziny, tylko wielu ludzi. Książka powstawała z moich bardzo intensywnych badań, czytania innych publikacji, zaglądania do archiwów. W trakcie pisania przychodziły mi coraz to nowe pomysły, ponieważ dowiadywałam się coraz to nowych rzeczy, zbierałam więcej informacji. Z tego rodziły się kolejne rozwiązania fabularne. Oczywiście książka jest powieścią, to fikcja, ale bardzo mocno oparta na rzeczywistości i na prawdziwych historiach prawdziwych ludzi, i prawdziwej historii przez wielkie H.

Ktoś ci polecił, żebyś zaczęła badać historię Śląska?

Po wydaniu mojej pierwszej książki dałam sobie dużo wolnego czasu od pisania. Ale mój wydawca, który „ma czuja”, wie w kim jakie ziarno zasiać. Już kolejny raz coś takiego zrobił, bo jest on też twórcą sukcesu mojej i męża książki na temat Gruzji. Kiedyś nam powiedział: „Tak jeździcie do tej Gruzji, tyle tego macie, napiszcie coś” i miał rację. Książka była sukcesem. Teraz również powiedział mi: „Słuchaj, powinnaś sięgnąć po jakąś śląską historię. Cały czas o tym rozmawiamy, cały czas podkreślasz to, skąd jesteś, to jest dla ciebie takie ważne? Rozejrzyj się, spróbuj szukać tam”. I właśnie tak szukając, trafiłam na to wszystko, co później znalazło się w „Górze Tajget”. Także impuls wyszedł ze strony mojego wydawcy, Pawła Szweda.

dziewit-meller-wywiad-gora-tajget

Jak to wszystko wyglądało? Idziesz do biblioteki i nagle na coś trafiasz?

Wszyscy w życiu trafiamy na różne rzeczy, nie każdy robi na nas wrażenie, a na kimś innym robi. Myślę, że historia o szpitalu gdzieś tam na mnie czekała, miałam ją odkryć w odpowiednim momencie swojego życia. Ona pewnie nie zrobiłaby na mnie takiego wrażenia, gdyby nie to, że mam tyle lat, że posiadam pewne doświadczenie, że mam dzieci, że byłam w takim momencie swojego życia, w trakcie rodzenia się dużego lęku o przyszłość. To wszystko jakoś zadziałało. Trzeba mieć wystawione radary, ale łapie się określone historie, które gdzieś tam w przestrzeni czekają.

Gdzie złapałaś historię samego szpitala?

Pierwszy raz natknęłam się na nią, szukając czegoś zupełnie innego ? dotyczącego robotników przymusowych w III Rzeszy, bo ja tego kiedyś potrzebowałam do jakiejś innej rzeczy. Wykopałam na Allegro książki ? takie stare, wydane w latach 70., dotyczące właśnie relacji młodych ludzi, którzy byli wysłani na roboty. I gdzieś przypadkiem, totalnym przypadkiem, przy jednej z książek była informacja o szpitalu. Zainteresowało mnie to i zaczęłam szukać. Początkowo myślałam, że będę pisała o robotach przymusowych. Właściwie częściowo książka jest o tym – jedna z bohaterek jedzie na te roboty – ale jakby przez te roboty przymusowe, przez tych robotników trafiłam do Lublińca, do szpitala. Więc tak to było. To było jak uderzenie obuchem w głowę, naprawdę. Mi się nigdy nie zdarzyło nic takiego, żeby coś mnie tak pochłonęło. Otwarłam książkę i po prostu otwarło się piekło, i weszłam w to.

Cały czas myślę o tym, że straszne jest siedzenie przez dwa lata w tych historiach. Z jednej strony prowadzisz swoje wywiady, rozmowy i żyjesz normalnie. A z drugiej, pisząc książkę, ty cały czas żyjesz w rzeczywistości alternatywnej. Domyślam się, że wylogowujesz się na chwilę do normalnego świata, ale ten inny świat z książki jest cały czas obok.

Tak było. Powiem szczerze, że te dwa lata były dla mnie bardzo trudne, i to nadal trwa, dlatego że teraz, tak jak dzisiaj z tobą, spotykam się, rozmawiam o tym, wyciągam znowu te historie na światło dzienne. Był taki moment zapomnienia, kiedy oddałam książkę, czekaliśmy na jej wydanie i po prostu o tym nie myślałam.

dziewit-meller-wywiad2

A ile czekałaś? Rok? Krócej?

Około pół roku. Skończyłam pisać w czerwcu ubiegłego roku, ale książkę oddałam wydawcy dopiero we wrześniu, bo chciałam ją po dwóch miesiącach jeszcze przeczytać, bez zaglądania. Więc tak naprawdę oddałam ją jesienią, z jakimiś niewielkimi zmianami. Kiedyś z moją przyjaciółką, Agnieszką Drotkiewicz, ustaliłyśmy, że na głowę, na zdrowie psychiczne dobra jest taka trójpolówka. Żeby nie zwariować, żeby nie zasklepić się tylko w jakiejś jednej rzeczy warto robić różne. Oczywiście można powiedzieć, że jest to ciągnięcie kilku srok za ogon, w związku z czym niczego nie robisz dobrze, ale dla mnie przy tej książce było to na pewno jakimś ratunkiem. Codziennie chodziłam na Koszykową, siedziałam w tych książkach, czytałam. Panie, kochane bibliotekarki z Koszykowej, jak mi wyciągały te książki o zakładach, chorych psychiczne, zawsze tak na mnie patrzyły i były takie pełne współczucia, cudowne. Ale potem musiałam pójść do domu, zająć się moimi dziećmi, bawić się z nimi, patrzeć, jakie są wspaniałe. Z tego mroku zmuszona byłam wyjść do światła, zająć się różnymi przyziemnymi sprawami. Musiałam robić wywiady na Buk Buka i to wszystko jakoś łączyć ze sobą, ale myślę też, że dzięki temu naprawdę wychodziłam z mroku. I dzięki temu być może było mi troszeczkę łatwiej. Wciąż ludzie się dziwią „jak mogłaś napisać taką książkę, mając dwójkę małych dzieci?”. No właśnie dlatego, że mam dwójkę małych dzieci, mogłam bez straszliwie dużego szwanku napisać taką książkę.

Gdybyś była sama, sytuacja byłaby dużo trudniejsza?

Tak, a tutaj życie się o mnie upominało, i to było fantastyczne, więc jestem im bardzo wdzięczna też za to, że mnie z tego mroku wyciągały.

Stąd ta dedykacja? Kiedy będą starsze, to przeczytają?

Książka oczywiście jest dedykowana moim dzieciom, ale jest dedykowana również moim dziadkom, poprzez dziadków rozumiem też wszystkie siostry i braci moich dziadków i babć, bo my tworzyliśmy, póki oni wszyscy żyli, bardzo dużą rodzinę. Wszystkie ciotki, zwłaszcza ciotki ze strony mojej mamy, takie ciotki-babcie, one bardzo aktywnie uczestniczyły w moim życiu, w moim wychowaniu, więc to też jest trochę o nich, dla nich i bardzo chciałam tę książkę im zadedykować.

Rozmawiałaś z nimi o II wojnie światowej?

Teraz to dopiero widzę. Kiedy jestem dorosła i kiedy się zastanawiam nad tym. Oni wszyscy zawsze bardzo dużo mówili o wojnie. To było takie naturalne, opowiadali o swoim dzieciństwie, o młodości. O czym mieli opowiadać? Mówili o wojnie. I dla nas, dla mnie i mojego brata te ich opowieści były czymś zupełnie zwyczajnym. Tu babcia przeżyła zupełnie przypadkiem, dlatego że Niemiec strzelał do niej, ale zastrzelił jej przyjaciółkę. Te historie opowiadali często w formule przygodowej, zwłaszcza dziadek. Takie przygody na dzikim zachodzie, ale to było straszne. To były straszne historie. Nie wiem, jak to jest możliwe, że oni potem byli normalnymi, zwykłymi ludźmi, kochającymi rodzicami i dziadkami. Naprawdę nie potrafię sobie tego wszystkiego wyobrazić, przeszli takie piekło. Wszyscy, jak jeden mąż. A jednak żyli. I to jest w sumie jakiś triumf życia, te wszystkie historie naszych dziadków. Wiele jest historii zepchniętych. To jest bardzo znamienne, że kiedy napisałam książkę, zadzwoniła do mnie moja babcia, jedyna, która mi została, babcia Hanka, była lekarką i jest taką dość niesamowitą starszą panią. Zadzwoniła do mnie i powiedziała, że bardzo się cieszy, że podjęłam takie wątki, ale też się o mnie strasznie martwi, bo czasy są bardzo niespokojne, a ja dotykam takich bolesnych rzeczy i pewnie sobie tym wszystkim zaszkodzę, a z trzeciej strony powiedziała, że skoro napisałam taką książkę, to ona chciałaby mi teraz opowiedzieć kilka rzeczy, których nigdy nikomu z dziadkiem nie mówili, bo nie chcieli, bo się bali, ale widzi, że to już jest ten moment, że trzeba. Boję się tego spotkania. Nawet je trochę odkładam. Nie wiem, czego się dowiem.

Czy ona wiedziała, że piszesz taką książkę?

Nie, nikt w rodzinie nie wiedział.

Po prostu napisałaś, wydałaś i idźcie do księgarni?

Tak. Ja w ogóle raczej nikomu nie mówię o tym, co robię. Są tacy autorzy, którzy rozmawiają o tym z rodziną lub mężem albo dają do przeczytania fragmenty. Ja tego nie cierpię robić, natomiast oczywiście pracowałam ze wspaniałą redaktorką, która jako jedyna miała wgląd do tekstu.

Dużo tekstu wyrzuciłaś z pierwotnej wersji książki?

Nie. Na początku trochę inaczej to pisałam, ale właśnie wspaniała redaktorka, Monika Minke, powiedziała: „słuchaj, tu jest taki fragment, który jest naprawdę dobry, skup się na tym, idź w tę stronę”.

Od początku z nią pracowałaś?

Tak, od pierwszego zdania. I ona skierowała mnie w odpowiednią stronę. Nie było mi łatwo zacząć tę książkę. Długo nie mogłam w ogóle się odnaleźć. Monika wsadziła mnie w ten wagonik i pojechało. Bardzo jej jestem wdzięczna za to, że jest wspaniałą redaktorką. I też zrozumiałam, jaka jest rola dobrego redaktora przy książce. Rzeczywiście trzeba mieć dar, trzeba mieć talent. To jest tak samo ważne jak posiadanie jakiegokolwiek innego talentu, na przykład malarskiego. To po prostu trzeba umieć, Monika umie.

Trzeba czuć drugą osobę, jeszcze literacko to wszystko obrobić, a czasami być na tyle pokornym, żeby się nie wychylić, a przecież, no cóż, niejeden redaktor napisał nagradzaną książkę.

No właśnie, bardzo trudna rola. Altruizm dla dobra literatury.

dziewit-meller-wywiad3

Wybrałaś nietypową strukturę dla swojej książki. Dlaczego ma pięć części?

Chciałam pokazać kilka różnych historii, kilka różnych perspektyw, kilka różnych wątków. Szukałam jakiejś formy. I samoistnie powstał podział na konkretne osoby. Nie wiem, tak wymyśliłam, nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czemu akurat pięć, czemu akurat takich.

Nie szukam jakiejś znaczącej liczby, bardziej mi chodzi o to, czemu wybrałaś taki podział, a nie na przykład linearną powieść.

Najpierw myślałam, że tak będzie. Ale potem zrozumiałam, że to jest bez sensu, że nie potrafię czegoś takiego napisać. Że potrzebuję pięciu odrębnych, ale jednak połączonych ze sobą opowieści, bo one wszystkie krążą wokół tej samej historii. Pomyślałam, że tak będzie lepiej, że będzie mniej oczywiste, może bardziej przykuwające. Może to porażka, może sukces. Zależy, co kto lubi. Zygmunt Miłoszewski powiedział mi, że on to by chciał, żeby każdą z tych historii rozpisać na taką ośmiuset stronicową powieść.

Miałam bardzo podobne przemyślenia. Materiał na wielką powieść, a nawet na kilka.

Generalnie wcześniej się nad tym zastanawiałam, ale doszłam do wniosku, że ona ma chyba taki ciężar emocjonalny? Starczy już tego po prostu. Dajmy też spokój temu czytelnikowi, już nie ciągnijmy go za te flaki, zostawmy. Książka jest dosyć skondensowana, mam nadzieję, że jest napisana w prosty sposób. Chciałam, żeby to było mocne, ale nieprzegadane. Żeby nie było jakiegoś onanizmu formą, językiem, bo nie o to chodzi. Może ten temat wymógł na mnie pewną surowość. Szukałam różnych języków. Każda z tych części jest trochę inaczej pisana.

Kiedy skończyłam czytać twoją powieść powstała we mnie wyrwa, te historię są tak przerażające, wchodzą pod skórę. Postaciami centralnymi są przecież dzieci.

Wiem, ale wtedy naprawdę tak było. Żeby pokazać ogrom tego koszmaru dzieciństwa naszych dziadków ? to były dzieci wtedy, takie jak moje małe dzieci dzisiaj ? oni żyli w czasach, w których to wszystko się działo. Na raz, synchronicznie. Współcześnie żyjemy w jakiejś bańce mydlanej, totalnie wyjęci z kontekstu rozwoju tej cywilizacji. Dlatego ta książka jest tak przerażająca, dla mnie była, jest i dla was, bo po prostu ona mówi: „hej, normalnie to nie jest tak jak teraz, normalnie to jest tak jak było wtedy”.

Czytałam teraz wszystkie trzy książki Eleny Ferrante. Pierwsza z nich, „Genialna przyjaciółka”, zaczyna się między innymi od takich scen, które też dużo mówią o tym, w jakich czasach my żyjemy. Ferrante pisze o tym, że w jej dzieciństwie – to były lata pięćdziesiąte – ludzie ciągle umierali dookoła. Śmierć była powszechna. Ten umarł na udar, ten umarł na krup, tu ktoś spadł z rusztowania. Te trupy były obecne. Dzisiaj nawet taka codzienna, zwyczajna śmierć naszych bliskich jest gdzieś odsuwana. Nie rozmawiamy o tym, w ogóle nie ma tego w naszym życiu. Żyjemy w jakiejś totalnej fikcji, mówiącej „jesteś tego warta, jesteś młoda”. Więc pomyślałam, że muszę w mojej książce przybliżyć się do prawdy o tamtych czasach, napisać o kondycji ludzkiej, bo uważam, że to się nie zmieniło, absolutnie, wszystko jest tylko taką politurą.

Na co dzień zupełnie odcinamy się od historii, udajemy, że ona wcale nas nie dotyczy.

Rozmawiałam ostatnio z moimi znajomymi o tym, że koniec lat dziewięćdziesiątych i pierwsza dekada XXI wieku to prawdopodobnie był najlepszy i najszczęśliwszy czas w życiu Polski, w naszym życiu. Ten stan już się zmienił, jest zupełnie inaczej, wszystko zaczęło się powoli wyniszczać, wygaszać. Najpierw kryzys finansowy, potem Smoleńsk, teraz uchodźcy, wszystko się sypie. Już nie jest tak jak było. I nigdy nie będzie. Zresztą w tamtym czasie też wszyscy żyliśmy jakąś taką nadzieją, nie wiem, czy masz też takie poczucie, ale wszyscy wierzyli w to, że będzie tylko lepiej. Teraz już nie ma takiego poczucia. Była taka perspektywa, że weszliśmy do Unii, że jest coraz więcej pieniędzy, że otwiera się świat. Moim zdaniem to by było na tyle. To jest koniec. Przede wszystkim zabrakło ludziom nadziei.

dziewit-meller-wywiad4

Przed „Górą Tajget” napisałaś „Disko”, swoją pierwszą powieść.

To była tylko wprawka.

Ale ona też była mocna tematycznie. Nie tak jak najnowsza książka, ale też wyciągnęłaś duży kaliber, pedofilię.

Ta książka była mi potrzebna do tego, żebym mogła sobie w ogóle udowodnić, że potrafię napisać książkę. Zawsze żyłam otoczona ludźmi piszącymi. Moja najlepsza przyjaciółka ? pisarka. Czułam się troszeczkę przytłoczona tymi talentami, zawsze ich wszystkich podziwiałam, sama się wśród tych pisarzy obracałam, robiąc wywiady, przyjaźniąc się. I strasznie dużo czasu mi zajęło wyjście ze swoją propozycją, bo czułam się onieśmielona talentami innych ludzi, po prostu. Słusznie oczywiście. Ale w końcu Paweł Szwed niemalże wyrwał mi z gardła tę książkę. Więc ona ma swoje rozliczne braki i słabości, ale na pewno bardzo się cieszę, że ją napisałam, bo otwarła jakąś szufladę w mojej głowie i pozwoliła mi napisać „Górę Tajget”, co byłoby niemożliwe bez „Disko”.

A nie było tak, że pisząc „Disko”, pomyślałaś: „wezmę mocny temat i to będzie dobry debiut”?

W ogóle tak nie myślałam. Tak naprawdę temat pedofilii w tej książce paradoksalnie wydaje mi się poboczny. To książka o latach dziewięćdziesiątych, o dzieciństwie wówczas. Czasy takiego paździerzu i pozłotka, jakby ludzie kompletnie się zatracili w nadziei, że będzie super, że wszystko jest świetnie. Mam takie wspomnienia, że wszystko było spektakularne, nowe, atrakcyjne, kolorowe. Lata dziewięćdziesiąte takimi dla mnie były. Puszczenie dzieci samopas, wszyscy lataliśmy z kluczami na szyjach, wpadaliśmy w ręce różnych postaci, zdewociałych nauczycielek, nikt tego nie kontrolował, to była totalna wolna amerykanka. Więc, o ironio, chociaż mówiono, że to jest książka o pedofilii, to i tak, i nie. Karol jest trochę symbolem tamtych czasów, jakichś takich popieprzonych, ale też ekscytujących. Tak o tym dzisiaj myślę. Nie napisałabym już chyba takiej książki. Nie w ten sposób. Ona jest też trochę powieścią satyryczną, jest śmieszna, zabawna, jest w niej poczucie humoru. To w niej lubię. Uważam, że poczucie humoru w tej książce jest fajne i bardzo na miejscu. Ale nie wszystkim się to podobało.

W „Górze Tajget” pojawia się motyw dowcipu z kozą. Ostatecznie narrator go nie opowiada. Co to za dowcip? Ja go nie znam.

Jesteś kolejną osobą, która mnie o to pyta. Jest taki stary, żydowski dowcip. Facet miał dużo dzieci, wszyscy żyli w jednym pomieszczeniu. Urodziły mu się dzieci i mieszkali w ścisku. Któregoś dnia do tego ścisku w domu przyprowadził jeszcze kozę. Więc tam już było strasznie mało miejsca. I któregoś dnia tę kozę zabrał. I wtedy stwierdził „hej, ile ja tu mam przestrzeni!”. Rozumiesz. Więc kontekst jest taki, że pojawiły się jakieś nowe problemy, więc jakby wypchnęły miejsce tych starych. Zabrano kozę i naglę się okazało, że jest strasznie dużo miejsca.

Zostawmy kozę i porozmawiajmy o stolicy. W „Górze Tajget” piszesz, że Warszawa jest taka okropna? Pochodzisz ze Ślaska, jednak to w tym okropnym mieście zdecydowałaś się zamieszkać.

Tak. Ale rzeczywiście kiedy się tutaj przeprowadziłam, wszystko to było dla mnie dosyć szokujące. Tu wszędzie są tablice: „tu rozstrzelano czterdziestu Polaków”, „tu rozstrzelano dwudziestu Polaków”.

Ile lat temu?

Oj, 12-13 lat temu. Nikt na to nie zwracał uwagi, oprócz tych takich jak ja, którzy się tu pojawili po raz pierwszy. W ogóle nie patrzymy na to, ja już teraz też. Ale pamiętam swój pierwszy rok tutaj. Tak chodziłam: „a tu kule, a tu coś, a tu getto”. Po prostu, Jezu, jedno wielkie miejsce?

Taka trupiarnia.

Trupiarnia.

Chodzisz i nie wiesz, gdzie wysunie się ręka spod ziemi.

Generalnie wciąż mam takie poczucie. Mieszkam tutaj, dobrze się tu czuję, ale nigdy nie mogę o tym zapomnieć. Bardzo nie lubię Muranowa. Mój brat mieszkał tam przez chwilę. Ja w tym miejscu po prostu czuję się fizycznie źle.

W „Górze Tajget” jest postać chłopca, którego spotyka mój bohater w pociągu. Kiedyś spotkałam tego chłopca, akurat w autobusie do Lublina. Był kompletnym wariatem. Całą drogę opowiadał mi o tym, jak duchy go prześladują, jak widzi krew. To była straszna podróż. Po prostu myślałam, że oszaleję. To były straszne opowieści. Wszystko działo się z 10 lat temu, ale to było spotkanie, którego nie mogłam wyrzucić z pamięci, i nie mogłam też przestać myśleć o tym chłopaku. On był wtedy w moim wieku, miał dwadzieścia kilka lat. I on mi się przypomniał, kiedy pisałam książkę. Pomyślałam, że chciałbym go też tutaj wstawić, bo to jest wszystko bardzo ? propos.

Mówił o Warszawie, o Muranowie, tak jak to opisałaś w książce?

Mówił o Muranowie, mieszkał na Muranowie. Być może dlatego mam taki problem z tym miejscem. Trudno tam nie czuć tej energii.

Jest jeszcze jedna postać, która bardzo mnie zainteresowała, Zefka. Jej świat jest zupełnie oderwany od rzeczywistości, mamy do czynienia z czystą imaginacją.

Rzeczywistość fantastyczna, w którą wsadziłam Zefkę, na robotach przymusowych w Niemczech, zrodziła się, kiedy pomyślałam, że tej książce potrzebne jest jakieś światło. Coś pozytywnego. Przecież w tamtych czasach też żyli dobrzy ludzie, empatyczni, zajmujący się innymi.

Mimo wszystko, istniała też normalność.

Pomyślałam, że w owych czasach życie w Niemczech było po prostu jak baśń. Teraz mamy to wszystko pod ręką. Chciałam podkreślić pewną nierealność sytuacji Zefki. Początkowo byłam sceptyczna co do tego opisu, ale jednak moja redaktorka uznała, że mam ten fragment zostawić. I posłuchałam.

Wróćmy jeszcze na chwilę do szpitala w Lublińcu. Istniał naprawdę?

Nie. Ale jest w tej miejscowości piękny hotel, w starym zamku. W książce nie pada nazwa miasta, piszę o nim dopiero pod koniec książki i zaznaczam, że miała w tym mieście miejsce podobna historia.

Opowiem ci jeszcze jedną historię. Na moje spotkanie autorskie przyszła dziewczyna, która powiedziała, że jest psychiatrą, przeczytała gdzieś wywiad ze mną i chciała mnie poznać, bo zna profesora Nasierowskiego i jego przyjaciół, którzy walczą o to, żeby w Warszawie wybudować pomnik ofiar II wojny światowej, osób chorych psychicznie. Od lat walczą o tę sprawę, w tym roku ma się rozpocząć zbiórka publiczna na ten pomnik. Jak tylko przeczytała o tym, że zajmuję się tym tematem, pomyślała, że koniecznie musi nas wszystkich ze sobą poznać po to, żeby moja historia pomogła w stworzeniu czegoś realnego, jak budowa pomnika.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
fot. Krzysztof Dubiel

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady