Dlaczego miałabym być zadufana? – wywiad z Gają Grzegorzewską, autorką „Betonowego pałacu”

1 września 2014

Gaja-wywiad-Jacek-Kolodziejski-1
Choć jest drobną blondynką, pisze jak prawdziwy twardziel. Nie boi się trudnych tematów i dosadnego języka. Bardziej należy do świata siłowni, białka i sportów wodnych niż tego literackiego. Nic więc dziwnego, że w najnowszej powieści zdecydowała się przemówić męskim głosem. O „Betonowym pałacu” (i nie tylko) rozmawiamy z autorką książki, Gają Grzegorzewską.

Milena Buszkiewicz: W „Betonowym pałacu” pierwszy raz przemawiasz oficjalnie męskim głosem. Dobrze ci się nosiło narracyjne spodnie?

Gaja Grzegorzewska: No pewnie. Wyjątkowo dobrze się czułam w męskiej skórze.

Postać Profesora to nie pierwszy lepszy chłoptaś, to gość z bagażem doświadczeń i niewyparzonym językiem. Ile w nim ciebie? O kazirodcze doświadczenia nie pytam, ale na przykład sama też nie przebierasz w słowach.

Chyba najbardziej łączy mnie z nim skłonność do autoanalizy i gmeranie się we własnych bebechach. Julia nie była taka refleksyjna. Profesor ceni filmy, które są dla mnie ważne, i lubi koty. Ale on nie jest mną. To jest bardziej tak, że ja go po prostu rozumiem. I lubię, chociaż to kawał chama. Jestem ciekawa, jak czytelnicy będą odbierać tak bardzo niejednoznaczną postać.

Twoje książki w bardzo specyficzny sposób przedstawiają kobiety. Pewnie niejedna feministka ma z tym problem.

Czy ja wiem. Ikonami feminizmu są takie postaci jak Samantha z „Seksu w wielkim mieście” albo Lisbeth Salander z trylogii Larssona. Jeśli chodzi o Julię, to różne opinie na jej temat słyszałam. Te negatywne opisywały ją jako niesympatycznego, puszczalskiego babsztyla. Ale słyszałam też, że jest postrzegana jako feministka – wyzwolona, samodzielna, bezkompromisowa, wykonująca męski zawód. Pali, pije, przeklina, bije. Poza tym jest przecież „detektywką”, nie detektywem! To określenie irytuje tyle osób, że samo w sobie czyni z niej straszną feministkę. Równocześnie jak może być feministką, skoro jest tak bardzo skupiona na wyglądzie, tak bardzo chce się podobać? No i mięknie przy facetach, poświęca się dla nich, cierpi na syndrom rycerza w srebrnej zbroi… Ja nie widzę w tym jednak sprzeczności. Kobiety są obdarzone wieloma sprzecznymi cechami charakteru. W jednej kwestii czy sytuacji mogą postąpić racjonalnie – w innej emocjonalnie. Znam wybitnie inteligentne kobiety kierujące się zawsze rozsądkiem, które nagle pod wpływem facetów traciły rozum.

Gaja-wywiad-Jacek-Kolodziejski-2

Kilka miesięcy temu, z okazji Dnia Kobiet, na Booklips.pl zrobiliśmy zestawienie Najpiękniejszych Polskich Pisarek, w którym i ciebie wymieniliśmy. Wokół artykułu rozpętały się dyskusje, ale ty niespecjalnie się przejęłaś.

Przejęłam się! Poświęciłam tej sprawie specjalny felieton zatytułowany „Czy uroda pisarzowi przystoi?”. Najbardziej uderzyło mnie w tej „aferze” to, jak krzywdzące uwagi padały z ust ludzi o rzekomo szerokich horyzontach. W stylu: „Był podobny ranking pisarzy. Też idiotyczny. Ale ten z kobietami jest bardziej niesmaczny”. Niby czemu bardziej? Albo: „Ocenianie pisarek przez pryzmat urody jest dla nich uwłaczające”, a niżej: „Niektóre z nich są brzydkie”, a jeszcze dalej w stylu: „Nie znam tych pań, ale wydają się głupie”. W końcu zrobiła się z tego jakaś parada stereotypów. A wnioski z tej dyskusji musiałyby brzmieć: pisarz powinien być taką bezpłciową formą. Jak kapłan. Pisarz ma pisać, a więc pysk w klawiaturę, a nie w lusterko. Pisarka brzydka jest bardziej wiarygodna…

Napisałaś nawet: „Usłyszałam od jednego poety, że nie mogę być równocześnie pisarką i chodzić na siłownię, bo te dwie rzeczy po prostu się wykluczają”. Daleko ci do literackiego zadufania?

Dlaczego miałabym być zadufana? Z jakiego powodu? Zawsze skupiam się bardziej na własnych brakach i niedostatkach niż atutach i osiągnięciach. Możliwe że zawsze będę bardziej należeć do tego świata siłowni, białka i sportów wodnych niż literackiego świecznika.

Wykopałam jeszcze twój fanpage „Szamka przede wszystkim”

Lubię jeść. A właściwie kocham.

Na twoim Facebooku, kopalni wiedzy, znalazłam taki oto komentarz odnośnie skrupulatnego liczenia wieku bohaterów: „Christie na przykład miała na to wyjebane i Poirot w momencie śmierci miał jakieś 107 lat, więc może ja też wrzucę se na luz. Tworzenie książek powinno polegać na pisaniu, a nie na liczeniu!”. Na czym jeszcze powinno polegać tworzenie książki? Jako pisarka kryminalna pewnie przeprowadzasz badania środowiskowe, zbierasz materiały?

No cóż, to nie będzie jakaś oryginalna myśl, ale – moim zdaniem – kryminał jako literatura z założenia rozrywkowa powinien być przede wszystkim interesujący. Po drugie – zaskakujący i dobrze skonstruowany. Po trzecie powinien mieć ciekawych bohaterów. Zwłaszcza jeśli autor planuje serię. Ważny jest też klimat, atmosfera, sceneria. No i język opowieści. I oczywiście ta dla mnie najbardziej męcząca część pracy, czyli porządnie zrobiony research.

W grudniu napisałaś: „Chciałabym umieć tak jak George R.R. Martin wyrzynać bez skrupułów w pień głównych, ważnych i lubianych bohaterów. Ale nie potrafię. Do tego stopnia, że już po recenzji wydawcy przywróciłam jednego z powrotem do życia i mam wobec niego wielkie plany, obejmujące kolejne książki”. Ciężko jest się pożegnać z bohaterami? Nie masz ich po prostu dosyć?

Przywiązuję się do bohaterów. Oczywiście czasami mam ich dosyć. Zmęczył mnie Wiktor, więc na razie siedzi w Warszawie i pracuje nad nowym telewizyjnym programem. Zupełnie jak w życiu. Ludzie przychodzą i odchodzą. Na ich miejsce pojawiają się inni.

Gaja-wywiad-Jacek-Kolodziejski-3

Poza kryminałami, recenzjami i artykułami napisałaś coś jeszcze w ubiegłym roku? Ponoć powieść inną niż wszystkie.

Napisałam kilka opowiadań do magazynu Chimera – kryminalne, z pogranicza horroru, humorystyczne, autobiograficzne. Chyba coraz bardziej kuszą mnie inne gatunki. Na razie jedynie jako gra czy nawiązanie. W „Betonowym pałacu” są elementy thrillera, horroru, urban fantasy, powieści miejskiej, psychologicznej. Niskie miesza się z wysokim. Obok flaków, mięsa i patologii są też fragmenty liryczne i oniryczne, a nawet romantyczne. Tym razem chciałam nie tylko czytelnika poruszyć, ale momentami też wzruszyć.

Często stajesz po stronie krytyka, recenzenta. Twoje teksty można znaleźć na Portalu Kryminalnym. Jak sama reagujesz na oceny innych?

Lubię konstruktywną krytykę. Słodzenie dodaje skrzydeł, ale to sensowna, wyważona krytyka pomaga się rozwijać. Z drugiej strony ceną coraz większej popularności jest też oczywiście powiększające się grono hejterów. Ale takich frustratów należy po prostu olewać. Nie przejmuję się też głosami typu „Kryminał? Nie czytam takiej szmiry”. Jak ktoś tak uważa, to jest to raczej awersja nieuleczalna.

Masz za sobą Nagrodę Wielkiego Kalibru. Czy poza nowym nosem wniosła coś jeszcze do twojego życia?

Jest to jakiś znak jakości, na pewno przydatny podczas promowania autora. Miło jest mieć na koncie jakąś nagrodę. Ale przede wszystkim fajnie mieć nos, który nie prowokuje do żartów.

Jesteś wyjątkowo aktywną pisarką, zdarza ci się malować (widziałam portret kota), pozować, co można było zobaczyć na wystawie fotografii Mateusza Skwarczka w Pałacu Sztuki w Krakowie, padały też pomysły na komiks… Sporo tego!

Na razie próbuję sił w scenariuszu. Komiksy rysowałam już jako dziecko. Lubiłam też rysować w Paincie. Zrobiłam w tym programie ilustracje do „Tytusa Andronicusa”. Przez jakiś czas wszyscy myśleli, że to malowaniem, rysowaniem albo projektowaniem zajmę się zawodowo. A potem nagle przestałam to robić. Nierozwijany talent zanika. Obecnie tworzę coś raz na pół roku, więc tańczący kot to niestety w tym momencie szczyt moich umiejętności malarskich.

Jesteś fanką kina noir, ukończyłaś filmoznawstwo na UJ, twoje książki pełne są nie tylko filmowych cytatów i klisz, ale też po prostu nadają się na scenariusze. Kiedy doczekamy się filmu?

Oj to nie do mnie pytanie…

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz

fot. pisarki: Jacek Kołodziejski

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady