Żyj i pozwól umrzeć na Montparnassie – recenzja komiksu „Kiki z Montparnasse’u” José-Louisa Bocqueta i Catel

16 października 2012

José-Louis Bocquet, Catel „Kiki z Montparnasse’u”, Wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 6,5 / 10

Aż dziw bierze, że kobieta, która w tak istotny sposób zaznaczyła swoje miejsce w sztukach wizualnych, musiała czekać ponad pół wieku na hołd pod postacią komiksu. To niefortunne przeoczenie nadrobiła dwójka jej rodaków – Catel i José-Louis Bocquet – obszerną pracą zatytułowaną po prostu „Kiki z Montparnasse’u”.

Z niezachwianą pewnością można powiedzieć, że sztuka bez płci pięknej by nie istniała. Wprawdzie dzisiaj przyznają się do tego głównie muzycy, ale pozostali artyści również od dawna wiedzą swoje (wypierają się jedynie żonaci). Kobiety nie tylko wnoszą swój należny wkład jako wybitne autorki, ale od wieków pełnią rolę, jakiej nie zdołałby udźwignąć żaden mężczyzna – są natchnieniem największych geniuszy.

Alice Prin, znana powszechnie jako Kiki, nie była jedyną muzą swojej epoki, żeby wymienić choćby Nusch Éluard czy Jeanne Hébuterne. Cóż więc sprawiło, że ta prosta dziewczyna, wychowywana przez ubogą babkę z niewielkiego miasteczka, stała się królową artystycznej bohemy?

Kiki zdecydowanie wyróżniała się na tle pozostałych kobiet przesiadujących w paryskich lokalach. Jak przystało na rodowitą Burgundkę, w jej żyłach nie płynęła krew, lecz słodkie wino. Całym swym jestestwem kultywowała dionizyjską postawę, czerpiąc uciechy z „tu i teraz”, zarażając szampańskim optymizmem malarzy, filmowców, fotografów owładniętych obsesją tworzenia. Dla nich sztuka rozciągała się pomiędzy własnym rozumem a tworzywem – dla niej sztuką było życie, czasem nawet sztuką survivalu.

W oczach mieszkającej na prowincji kuzynki, Kiki mogła uchodzić za ucieleśnienie mitu Parisian Dream. Kiedy jednak uważniej pochylić się nad owym mitem, podobnie jak każdym innym, jego połysk zdaje się niknąć, a kolory okazują się patyną narosłą w przesłodzonych opowieściach – wielcy artyści to zajadający dyktę imigranci próbujący zainteresować swoimi dziełami marszandów, ich muzy zaś to walczące o dach nad głową i odrobinę bliskości dziewczyny, które dla osiągnięcia swych celów muszą umiejętnie lawirować pomiędzy tanim kurewstwem a oddaniem się sztuce.

W środowisku tym Kiki czuła się jak croissant w przyparyskiej ciastkarni. Przy odrobinie dobrej woli można by ją określić Sashą Grey swoich czasów, może nieco mniej błyskotliwą, ale zdecydowanie bardziej rozrywkową. Pierwsza prawdziwie wyzwolona kobieta XX wieku grała na nerwach zarówno krzątającym się za kuchennym stołem gosposiom domowym, jak i co poniektórym emancypantkom. Bo Kiki pełna była sprzeczności – traktowana często instrumentalnie, sama w podobny sposób postrzegała związki.

Ta niejednoznaczność Królowej Montparnasse’u wydaje się stanowić nie lada problem dla autorów komiksu. Catel i Bocquet skłaniają się ku zaprezentowaniu swej bohaterki jako ofiary, jeszcze jednej naiwnej dziewczyny, przeżutej i wyplutej przez artystyczną bohemę. Aby dobitniej zaakcentować swą tezę, nie cofną się nawet przed drobnymi przekłamaniami. Z kart komiksu nie dowiemy się, że Man Ray wielokrotnie prosił swoją ulubienicę o rękę, ale ta nie była zainteresowana ustatkowaniem u boku wieloletniego partnera. Pogrzeb Kiki również miał zupełnie inny charakter niż sprowadzona do jednego kadru, kameralna uroczystość zamieszczona w komiksie. Kondukt idący za karawanem liczył ponad sto osób, przemierzając całe Montparnasse i zatrzymując się w miejscach, które były zmarłej bliskie. Całej trasie przemarszu towarzyszyli mieszkańcy dzielnicy, tworząc wzdłuż ulic niekończący się szpaler. Sama ceremonia faktycznie odbyła się w niewielkim gronie, ale powodem tego był cmentarz oddalony od Paryża o 10 kilometrów, a nie brak zainteresowania (nie wszyscy posiadali wówczas samochody).

W miarę postępującej lektury komiksu mogą cisnąć się na usta pseudoopiekuńcze frazesy: „a może dałoby się jej jakoś pomóc?”. Nie dało. Kiki odrzucała wszelką pomoc, otrzymane pieniądze rozdawała. Udało jej się jednak osiągnąć coś, co dla większości z nas może okazać się niespełnionym marzeniem. Przeżyła swoje życie, jak chciała – z wszelkimi blaskami i konsekwencjami.

Artur Maszota

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje