Życie jako scenariusz filmowy

29 stycznia 2017

Rick Bragg „Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu”, tłum. Stanisław Tekieli, wyd. Czarne
Ocena: 8 / 10

Mam znajomego po pięćdziesiątce, który w życiu przepracował tylko dwa dni; woli poświęcać się swoim pasjom. To prawie jak Jerry Lee Lewis, z tą różnicą, że Lewis dzięki temu kojarzony jest przez połowę planety i zarobił na tym miliony.

Truizmem będzie przekonywanie, że są życiorysy same układające się w scenariusze na film, w których tragizm łączy się z komizmem, a ilość niecodziennych zdarzeń przekracza wszelkie normy. Scenarzyści z Hollywood, słynący z poprawiania życia, przy tej biografii nie mieliby czym się wykazać. Piosenkarz był siedmiokrotnie żonaty. Największym echem odbiło się jego małżeństwo z trzynastoletnią kuzynką Myrą, choć jak zaznacza, „kuzynką trzeciego stopnia”. Skandal wybuchł podczas trasy koncertowej w Anglii w 1958 roku. Ostatecznie okazał się na tyle duży, a konsekwencje tak poważne, że, na tamtą chwilę, właśnie rozkręcająca się kariera dwudziestotrzylatka była skończona. W dzieciństwie zginął brat Lewisa, którego potrącił pijany kierowca, a lata później piosenkarz stracił dwóch synów; jeden, powoli wychodząc z narkotykowego nałogu, w wieku dziewiętnastu lat zginął w wypadku samochodowym. Raz, po dwóch tygodniach od ślubu, był w separacji. Kolejne żony, które poślubiał już jako dojrzały mężczyzna, były coraz młodsze; dwudziestotrzyletnia barmanka z hotelu czy dwudziestojednoletnia śpiewaczka z baru. Jedna z nich znaleziona została martwa siedemdziesiąt siedem dni po weselu, a w prasie sugerowano, że została zamordowana. Jerry Lee od wczesnych lat na scenie chętnie korzystał ze wsparcia alkoholu i narkotyków, a gdy któregoś dnia organizm nie wytrzymał tempa i eksplodował mu żołądek, karetka wioząca go do szpitala po prostu zepsuła się na autostradzie. Kilkukrotnie był na szczycie, by boleśnie z niego spaść, bogacił się, by wpadać w długi. Tego nie da się wymyślić.

Książka Bragga nie jest zwykłą kroniką życia ikony rock?n?rolla. Owszem, to osobista historia muzyka, ale zgrabnie (by użyć muzycznej przenośni) wkomponowana w większą opowieść o Stanach Zjednoczonych, w których przyszło mu tworzyć, i o ludziach, którzy ten kraj i te czasy tworzyli. Lewis opisany jest na szerokim tle amerykańskiego Południa, biednych mieścin i prostych mieszkańców tych ziem krzątających się wokół swojej, nie zawsze czystej, roboty. Większa część publikacji, i zarazem, nie da się ukryć, ta najciekawsza, dotyczy lat pięćdziesiątych, a więc czasów, w których rock?n?roll szturmem zdobywał popularność i oddanych fanów. Dziennikarz zajmująco pisze zarówno o samej muzyce, jak i o miejscach, w których powstawała, o spelunkach i podrzędnych knajpach, oraz o emocjach, jakie wywoływała, tworząc tym samym sugestywny obraz klimatu początków rock?n?rolla. Uwagi autora o muzyce i jej znaczeniu w tym okresie są niezwykle ciekawe, gdy np. charakteryzuje angielską branżę muzyczną końca lat 50. i, w opozycji do amerykańskich, opisuje brytyjskich wykonawców jako „nijakich i fajtłapowatych”. Intrygująca jest teza, że prawdziwy ? ostry i surowy ? rock?n?roll umarł właśnie w tym czasie, nad czym Jerry Lee ubolewał, a świat zalany został słodką muzyką dla nastolatków.

To z kolei wiąże się z jednym z najważniejszych elementów muzyki rozrywkowej, której tyle uwagi poświęca Bragg. Nie byłoby muzyki popularnej, gdyby nie zainteresowali się nią biznesmeni. Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że właściwie stała się ona popularna, a więc masowa, właśnie za sprawą chęci zysku ludzi, którzy muzyki nie wykonywali. Za każdym sukcesem muzyka stoi ktoś ? nieważne, jak go nazwiemy, menedżerem, opiekunem ? odpowiedzialny za sprzedawanie „towaru”; świadczą o tym dobitnie biografie tuzów rocka. W przypadku Lewisa był to Sam Philips, założyciel Sun Records. W pewnym momencie za promocję muzyki młodego pianisty odpowiedzialny był Jud Philips (brat Sama), który stosował dobrze znane z dzisiejszego świata reklamy chwyty marketingowe. Jednym z nich był pomysł połączenia sprzedaży płyty z popularną w tym czasie gumą do żucia ? kto okaże pięć zużytych po niej opakowań, będzie miał możliwość kupienia nowej płyty Lewisa za grosze. I tak nagrana na niej piosenka znalazła się w pierwszej dziesiątce na listach przebojów.

Sporo miejsca w książce zajmuje swego rodzaju „religijność” Lewisa, będąca bardziej kwestią wychowania lub rozumiana jako obyczaj, a nie usystematyzowane, brane na poważnie, teologiczne poglądy. Otóż zdaje się, że naprawdę martwiło go, czy wykonywanie muzyki rock?n?rollowej, nieprzyzwoitej i bałamutnej, nie sprowadzi na niego potępienia i uniemożliwi mu dojście do Nieba. Na tle reszty rockowej społeczności taka refleksja jest czymś wyjątkowym i, w świetle zielonoświątkowej wiary, problemem niebanalnym, z którym zresztą często się mierzył.

Mimo wszystko sukces Jerry?ego Lee Lewisa nie wziął się znikąd. Oczywiście, szczęście, talent i dobra promocja zawsze się przydadzą, ale bez ciężkiej pracy, nie osiągnie się niczego. Nie jest przypadkiem, że wszyscy wykonawcy, uważani za najważniejszych w historii muzyki rozrywkowej, byli strasznie pracowici. Lewis dawał cztery koncerty jednego wieczoru i grywał dla publiczności po cztery godziny. Dzieje jego życia to inspirująca opowieść o pasji, która stała się ciężką pracą i nigdy nie ciążyła.

Kasper Linge

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje